Dodano: 2011-03-9 11:41 pm
Chrystus wymaga od swego Kościoła świętości. Powiedział wyraźnie: „Wy więc bądźcie doskonali, jako i Ojciec wasz niebieski doskonały jest” (Mt 5, 48). Chrystus „wydał samego siebie za niego [Kościół], aby go uświęcić, oczyściwszy go obmyciem wody w słowie życia” (Ef 5, 25-26). Świętość to doskonałość! Używając formuły negatywnej, można powiedzieć, że świętość jest wolnością od grzechu. W sensie orzeczenia pozytywnego świętość oznacza doskonałe dobro. W postępowaniu ludzkim świętość wyraża się w trwałej i pełnej sprawności do czynienia dobra. Tę sprawność nazywamy cnotą. Doskonałość tej sprawności oznacza czynienie dobra (praktykowanie cnoty) nie tylko w sposób zwykły, lecz także – jeśli trzeba – heroiczny, do końca możliwości.
Święty to ten, kto w pewnym momencie swego życia zerwał wszelkie przywiązanie do grzechu, nawet powszedniego, i praktykował cnoty boskie – wiarę, nadzieję i miłość – w sposób nadzwyczajny, czyli heroiczny. Najczęściej doskonałość praktykowania tych cnót jest dla zewnętrznego świata ukryta, dlatego ogromna większość świętych w niebie jest nam nieznana. Czasem jednak doskonałość wychodzi na jaw. Bóg chce w ten sposób ukazać wiernym ideał i wzór do naśladowania. Ostatecznie ta ujawniona doskonałość znajduje swój wyraz w akcie beatyfikacji lub kanonizacji. Jeśli osoba wynoszona na ołtarze sprawowała jakąś funkcję w Kościele, to beatyfikacja lub kanonizacja ukazuje wiernym nie tylko wartość cnót tej osoby, lecz także wzór idealnego sprawowania pełnionej przez nią funkcji. Na przykład kanonizacja św. Jana Marii Vianneya jest nie tylko ukazaniem jego życia w heroicznym umartwieniu i w doskonałej miłości do Boga, lecz także heroicznej realizacji ideału kapłaństwa. Kanonizacja św. Piusa X nie tylko wychwala jego wielkie cnoty – pokorę, miłosierdzie i miłość do dusz – lecz również przedstawia doskonałą realizację ideału najwyższego urzędu w Kościele. Święty papież to święty pasterz prowadzący trzodę do gorliwego i świątobliwego życia, heroiczny stróż i obrońca wiary katolickiej, sługa sług Bożych, który – służąc najwierniej Boskiemu Mistrzowi – rozpowszechnia Jego królestwo po całej ziemi.
Beatyfikacja lub kanonizacja nie jest wyrazem jakichś emocji, lecz obiektywnym, chłodnym orzeczeniem sądowym. Dlatego Kościół przeprowadza proces, podczas którego bada, czy dana osoba rzeczywiście osiągnęła na ziemi świętość (wolność od grzechu, heroiczność cnót). Wymagany jest również cud dokonany za wstawiennictwem tej osoby. Tak jak w każdym procesie, przesłuchuje się świadków, zbiera się świadectwa, dokładnie analizuje się wszystkie dokumenty, słowa i pisma danej osoby. Orzeczenie musi być maksymalnie obiektywne, czyli oparte na faktach, nigdy zaś na sympatii lub fascynacji. Powtórzmy – doskonałość oznacza pełnię dobra. Jeśli więc stwierdzono by istnienie jakichś uszczerbków, to wtedy nie ma pełni, nie ma doskonałości i proces musi się zakończyć werdyktem negatywnym. Jeśli na przykład w cnotliwym życiu kandydata na ołtarze, który był kapłanem, znaleziono by jakieś zaniedbania w pełnieniu przez niego obowiązków duszpasterskich, nie może być mowy o jego beatyfikacji czy kanonizacji.
2 kwietnia 2005 roku, po jednym z najdłuższych pontyfikatów w historii, zmarł papież Jan Paweł II. Wszyscy kapłani i wierni Bractwa modlili się na całym świecie w intencji zbawienia jego duszy. W ciągu swego długiego pontyfikatu papież wygłosił ponad 20 tysięcy przemówień, opublikował 14 encyklik i setki innych dokumentów pontyfikalnych, odwiedził 130 krajów, udzielił około 3000 audiencji, podczas których przyjął około 20 milionów ludzi. Przyjął biskupów z całego świata na około 10 tysiącach audiencji. Rozmawiał z więcej niż tysiącem ważnych osobistości – polityków, dyplomatów itd. To bogactwo wydarzeń uświadamia istnienie pierwszego problemu: otóż proces beatyfikacji wymaga dogłębnego zbadania wszystkich zewnętrznych działań kandydata. Potrzeba sporo czasu nie tylko na ich analizę, lecz także na zbadanie ich bezpośrednich skutków.
Solidni historycy zazwyczaj nie rozpoczynają pisania biografii osoby, zanim nie minie dłuższy czas od jej śmierci. Jak formułować oceny dotyczące świętości czyjegoś życia, jeśli mimo śmierci danej osoby jej wpływ jeszcze trwa w postaci otwartych spraw, niezakończonych przedsięwzięć niewygasłych emocji? Oprócz tego proces beatyfikacyjny czy kanonizacyjny winien dotyczyć całego życia danej osoby; w przypadku Jana Pawła II należy więc też badać jego życie przed wstąpieniem na Stolicę Piotrową. Otóż liczne archiwa dotyczące powojennej historii Polski zostały otwarte wtedy, gdy proces diecezjalny zmarłego papieża był już zamknięty. Jak tu mówić o obiektywnym rozpatrzeniu historycznych faktów? Kilka tygodni temu odkryto w polskich archiwach obszerne zbiory akt dotyczących zmarłego papieża. Będą je czytać historycy, ale nie sędziowie prowadzący proces beatyfikacyjny, bowiem oni swoją pracę uznali już za zakończoną. Czy pośpiech w tak ważnej sprawie jak beatyfikacja nie zawiera ogromnego ryzyka pochopnego potraktowania tej sprawy?
Drugi, jeszcze poważniejszy problem polega na braku obiektywizmu w przebiegu procesu. Zgodnie z obowiązującym prawem procesowym powinny zostać przeanalizowane wszystkie przedstawione Kongregacji do Spraw Kanonizacji świadectwa. Otóż korzystając z możliwości przewidzianej prawem kanonicznym, przedstawiciele Bractwa Świętego Piusa X wysłali obszerny dokument różnym osobom odpowiedzialnym za proces informacyjny na szczeblu diecezjalnym. Zgodnie z prawem instancja sądowa na tym szczeblu powinna ten dokument dołączyć do całej zebranej przez siebie dokumentacji oraz przeanalizować go tak jak wszystkie inne świadectwa. Otóż w sposób niewyjaśniony nasz dokument został zlekceważony. Długo leżał zapomniany w najniższej szufladzie jakiegoś kurialnego biurka. Otrzymaliśmy informację, iż został on w końcu wyciągnięty – dopiero dzień po zamknięciu procesu diecezjalnego, a więc już za późno, aby mógł być rozpatrzony. Dlatego nie ma go wśród 10 tysięcy świadectw przekazanych Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych.
Przedstawiciele Bractwa starali się interweniować w jeszcze inny sposób. Otóż wysłali ten dokument bezpośrednio do Rzymu, do właściwych dykasterii Stolicy Apostolskiej – niestety, nie dostali żadnej odpowiedzi. Dokument nasz został opracowany wyłącznie na podstawie faktów. Każdy przywołany fakt został opatrzony przypisami, w których dokładnie wyjaśniono, kiedy i gdzie papież coś zrobił albo kiedy i komu coś powiedział. Przywołane i udokumentowane fakty świadczą jednoznacznie, że cnoty papieża nie osiągnęły stopnia heroiczności. Jego wiara, nadzieja i miłość nie wspięły się na poziom, który uzasadniałby beatyfikację. Co więcej, pewne publiczne czyny i słowa Jana Pawła II nie licowały z godnością urzędu papieskiego. To się w historii Kościoła czasem niestety zdarzało.
W procesie beatyfikacyjnym Jana Pawła II pominięto funkcję advocatus diaboli. Przypomnijmy, że tym mianem Kościół określał duchownego, który miał obowiązek gorliwie szukać argumentów świadczących przeciw świętości danego kandydata na ołtarze. Przede wszystkim miał badać, czy z powodu wyniesienia danej osoby na ołtarze mogłoby wystąpić jakiekolwiek niebezpieczeństwo dla wiary. Niestety, zmiany w procedurze beatyfikacyjnej wyeliminowały ten urząd, a w ten sposób całemu procesowi grozi niebezpieczeństwo braku obiektywizmu. Jednak i obecnie odpowiedzialni za prowadzenie procesu są zobowiązani słuchać głosu każdego, kto w tej sprawie ma do przekazania informacje lub świadectwa.
Zresztą nawet bez głębokich analiz, czy kandydat osiągnął cnoty w stopniu heroicznym czy też nie, każdy katolik wie, że aby podobać się Bogu, trzeba wypełniać Jego przykazania. Otóż pierwsze i najważniejsze z nich uczy nas, abyśmy czcili tylko Boga Jedynego w Trójcy Świętej i tylko Jemu oddawali cześć. Z fałszywymi kultami, z wymyślonymi przez ludzi bożkami czy z pogańskimi obrzędami katolik nie może mieć nic wspólnego. Trzeba to wszystko stanowczo odrzucić – albo łamie się pierwsze przykazanie. Papież wykonywał gesty i wypowiadał deklaracje, które nie dadzą się pogodzić z pierwszym przykazaniem Dekalogu. Tylko Bóg wie, co papież miał wtedy na myśli i jakie kierowały nim intencje, ale widoczne czyny i słyszalne słowa papieża stoją w sprzeczności z pierwszym przykazaniem. Są także przyczyną zamieszania i dezorientacji wśród wiernych, którzy patrząc na papieża przestali rozumieć, co należy, a czego nie należy czynić. Nie wiemy, z jakich powodów papież całował Koran, ale jego czyn, rozpatrywany obiektywnie, stanowił hołd wobec treści zawartych w tej księdze, a treści te stoją w sprzeczności z pierwszym przykazaniem Dekalogu. Całuje się jakiś przedmiot, by wyrazić uznanie dla wartości przezeń symbolizowanych. Dokładnie z tych względów każdy kapłan (łącznie z papieżem) na każdej Mszy św. (nawet odprawianej według „nowego porządku”) całuje mszał lub księgę z tekstem Ewangelii. Gdyby jakiś wysoki duchowny muzułmański ucałował publicznie Ewangelię, mielibyśmy prawo potraktować ten gest jako hołd złożony jej treści. Gest papieża stał się przyczyną strasznej dezorientacji. Jedni byli zgorszeni, inni zdumieni, a jeszcze inni doszli do wniosku (i takich pewnie – o zgrozo! – było najwięcej, że Koran to Słowo Boże podobne do Ewangelii, a islam to alternatywna wobec chrześcijaństwa droga do zbawienia, obojętne więc, czy się jest katolikiem, czy muzułmaninem.
Oto przykłady takiego myślenia. Zmarły niedawno polski hierarcha twierdził, że „różne religie są jak przybliżone rozwiązania tego samego równania matematycznego. Stosując różne techniki matematyczne, możemy w mniejszym lub większym stopniu przybliżać się do prawdy” („Uważam Rze” nr 2 z 14-20 lutego 2011, s. 23). Inny biskup oświadczył, że pocałowanie przez papieża Koranu to drobiazg bez znaczenia, natomiast dyskusję na ten temat określił jako „kolosalną bzdurę bez wartości”. Pewien teolog napisał z aplauzem: „Myśl Jana Pawła II nie była wolna od pewnych niejednoznaczności i napięć. Momentami szedł on dalej, przekraczał tradycyjne stanowisko. Nie wahał się widzieć innych religii jako czegoś więcej niż dzieła tylko ludzkiej mądrości i przyjmował, że uobecnia się w nich Duch Święty, czyli zbawcza łaska” („TP” nr 27 z 6 lipca 2008, s. 7). Dodajmy, że papież nigdy nie wytłumaczył Kościołowi sensu swego pocałunku złożonego na Koranie. Umarł bez wyjaśnień, choć, jeśli miał dobre intencje, tym bardziej powinien był tych wyjaśnień udzielić.
A jak wyjaśnić papieską modlitwę do św. Jana Chrzciciela, by ten bronił islamu? Jak rozumieć papieskie słowa wypowiedziane do muzułmanów w Casablance: „Wierzymy w tego samego Boga, Boga jedynego, Boga Źyjącego, Boga, który stwarza wszechświat i swoje stworzenia doprowadza do doskonałości”? Konwertyta z islamu Magdi Cristiano Allam, ochrzczony w 2008 roku przez papieża Benedykta XVI, powiedział zdumionemu redaktorowi naczelnemu „Tygodnika Powszechnego”: „To prawda, że jest jedyny Bóg, ale nieprawda, że wszyscy wierzymy w tego samego Boga, bo Bóg islamu nie ma nic wspólnego z Jezusem” („TP”, nr 27 z 6 lipca 2008, s. 6). Dlaczego nigdy nie usłyszeliśmy takich słów z ust papieża?
Jak w końcu rozumieć czynne uczestnictwo Jana Pawła II w kultach animistycznych w „świętym gaju” w Togo? Jeszcze niedawno, według norm prawa kanonicznego, takie gesty wystarczyłyby, aby postawić osobie, która je wykonała, zarzut herezji. Jak to możliwe, że dziś takie gesty nagle stały się znakami cnoty wiary praktykowanej w stopniu heroicznym? Pierwszym obowiązkiem papieża jest „strzec depozytu wiary”, bronić go i starać się o nawrócenie wszystkich innowierców. Czy liczne spotkania i nabożeństwa ekumeniczne oraz międzyreligijne (jak choćby te w Asyżu) doprowadziły jakichś innowierców na łono Kościoła?
Można śmiało twierdzić, że przeciwnie utwierdziły ich w pogaństwie i w herezjach. Sam będąc w Afryce podczas pierwszego spotkania w Asyżu wielokrotnie słyszałem z ust tamtejszych katolików opinie, że teraz już mogą wrócić do swych starych wierzeń i kultów animistycznych, sam papież spotkał się bowiem przywódcami tych religii i nawet uczestniczył w ich rytach. Z tych samych powodów mówili, że teraz już obojętne, czy się jest katolikiem, czy wyznawcą wudu. Księża soborowego ducha nazywają to „inkulturacją” czyli „afrykańskim ekumenizmem”, który chce traktować kulturę Afrykańczyków jako równorzędną europejskiej. W rzeczywistości na tę kulturę czarnej Afryki składają się w znacznym stopniu zabobony, animizm, totemy, talizmany, czary, samookaleczenia, niemoralne kultowe praktyki, w życiu rodzinnym wielożeństwo, a w życiu kapłańskim odrzucenie czystości i negacja celibatu. Wielu katolików w Afryce doszło do wniosku, że to wszystko „teraz wolno robić, skoro sam papież…”. Abp Marceli Lefebvre jeszcze przed pierwszym spotkaniem w Asyżu pisał do ośmiu kardynałów: „Wypowiedzi i gesty Jana Pawła II poczynione w Togo, w Maroku, w Indiach oraz w rzymskiej synagodze wzbudzają w naszych sercach święte oburzenie. Co sądzą o tych postępkach wszyscy święci Starego i Nowego Testamentu?! Co uczyniłaby Święta Inkwizycja, gdyby wciąż istniała?” oraz „Czy Jan Paweł II będzie nadal publicznie niszczyć katolicką wiarę, zwłaszcza w Asyżu, na ulicach miasta św. Franciszka – jak zaplanowano – w otoczeniu przedstawicieli innych religii? A ci przedstawiciele zostaną rozlokowani w kaplicach bazyliki, aby tam sprawować swoje ceremonie...” (Marcel Lefebvre. Źycie, s. 694). Natomiast krótko po pierwszym spotkaniu w Asyżu abp Lefebvre mówił z rozdartym sercem: „Rzym jest pogrążony w ciemnościach, w ciemnościach błędu. Nie możemy przejść nad tym do porządku dziennego, to niemożliwe. Jakże mamy patrzeć naszymi katolickimi oczami, a w dodatku naszymi kapłańskimi oczami na to, co się stało w Asyżu, w kościele pw. Świętego Piotra, który został oddany do dyspozycji buddystów, aby mogli uprawiać swój pogański kult” (Kazania, s. 197).
O wszystkich, godnych ubolewania wydarzeniach minionego pontyfikatu, napisano we wspomnianym wyżej dokumencie Bractwa. Odmowa rozpatrzenia zawartych tam argumentów i pozostawienie ich bez odpowiedzi stawia pod znakiem zapytania rzetelność procesu już na szczeblu diecezjalnym, a co za tym idzie – również końcową decyzję o beatyfikacji. Nie możemy się zgadzać na zamazywanie granicy między tym, co prawdziwe i fałszywe, dobre i złe. Nie sposób pozostawiać wiernych w stanie dezorientacji. Dlatego wyżej wspomniany dokument, dotychczas znany tylko hierarchii Kościoła, zostanie opublikowany. Składają się na niego główne racje, dla których beatyfikacja Jana Pawła II nie powinna się nigdy odbyć.
Pozostaje jeszcze pytanie: co Bractwo uczyni, gdy zakończą się uroczystości beatyfikacyjne w dniu 1 maja 2011 roku? U schyłku ubiegłego roku pewna dziennikarka „Rzeczpospolitej” zapytała bp. Bernarda Tissiera de Mallerais’go: „A czy bractwo uzna Jana Pawła II – gdy zakończy się jego proces – za błogosławionego? (…) Czy mimo to bractwo uzna beatyfikację Jana Pawła II?”. Ksiądz Biskup udzielił wówczas odpowiedzi, która jest odpowiedzią nas wszystkich: „Z naszej strony będzie całkowite milczenie. Tak samo reagowaliśmy na beatyfikację Jana XXIII”. Tak, mówiliśmy, gdy był choćby cień nadziei, że ktoś nas usłyszy i zareaguje. Gdy jednak nasz głos został zlekceważony i stanie się rzecz, która stać się nie powinna, tym gorliwiej będziemy występować przeciw błędowi fałszywego ekumenizmu i innym błędom ostatniego soboru.Ω
ks. Karol Stehlin, FSSPX