Abdykacja Benedykta XVI, pontyfikat papieża Franciszka i narastająca dyskusja o „pastoralnej” reformie odpowiadającej potrzebom zlaicyzowanego Zachodu – to sygnały świadczące o końcu pewnej epoki w życiu Kościoła. Wzorem do naśladowania są święci Kościoła walczący z kryzysami ich czasów poprzez zmianę obyczajów i ścisłe przylgnięcie do zdrowej katolickiej wiary – pisze włoski historyk i publicysta Roberto de Mattei. Miłość Kościoła wymaga dziś działania.
„11 lutego 2013 roku to data, która zapisała się w historii. Tego dnia Benedykt XVI zakomunikował zgromadzeniu zaskoczonych kardynałów decyzję o zrezygnowaniu z papiestwa. Informacja ta została przyjęta jak grom z jasnego nieba, zgodnie ze słowami skierowanymi do papieża przez kardynała-diakona Angelo Sodano. Faktycznie, tego samego świat obiegło zdjęcie pioruna uderzającego w Bazylikę świętego Piotra” – zauważa Roberto de Mattei.
„Abdykacja miała miejsce 28 lutego, ale zanim do tego doszło Benedykt XVI ogłosił, że chce pozostać w Watykanie jako papież-emeryt – co do tej pory nigdy nie miało miejsca i było zaskoczeniem jeszcze większym niż sama abdykacja. Wybór nowego papieża był przygotowywany w miesiącu, który minął między abdykacją i otwarciem konklawe 12 marca, nawet jeśli wybór ten wydawał się światu czymś niespodziewanym” – zauważa włoski historyk, autor książki „Sobór Watykański II. Historia dotąd nieopowiedziana”.
„Zdjęcia dwóch papieży modlących się wspólnie 23 marca w Castelgandolfo stanowiły obraz nowej papieskiej „diarchii” pogłębiający zamieszanie tamtych dni. A był to dopiero początek. Później był przecież wywiad na pokładzie samolotu w drodze powrotnej z Rio de Janeiro z 28 lipca 2013 roku ze słowami Kim jestem, by ich oceniać?, wykorzystywanymi do usprawiedliwiania wszelkich grzechów. Następnie był wywiad udzielony dyrektorowi Civiltà Cattolica we wrześniu, a następnie wywiad udzielony w październiku założycielowi La Repubblici, przynoszący większe medialne skutki niż pierwsza encyklika Lumen fidei” – kontynuuje prof. Roberto de Mattei.
„Zamieszanie przyniosła też potyczka między kardynałem Ludwigiem Müllerem, prefektem Kongregacji Doktryny Wiary, a kardynałem Oscarem Maradiagą, arcybiskupem Tegucigalpa, koordynatorem doradców papieża Franciszka w sprawie reformy. Według Maradiagi tradycyjna doktryna nie wystarcza do udzielenia „odpowiedzi dzisiejszemu światu”. Tradycyjna doktryna byłaby zachowana – mówił – ale istnieją też współczesne „wyzwania duszpasterskie” – pisze de Mattei.
„Stwierdzeniom kardynała Maradiagi towarzyszyły wyniki ankiety dot. duszpasterskich wyzwań w przypadku rodziny, przeprowadzona przez papieża przed Synodem Biskupów zaplanowanym na 5-19 października. (…) Dla belgijskich, szwajcarskich, luksemburskich i niemieckich biskupów katolicka wiara jest zbyt sztywna i nie odpowiada potrzebom wiernych. Kościół powinien według nich zaakceptować współżycie przedmałżeńskie, uznać homoseksualne małżeństwa, zaakceptować antykoncepcję i kontrolę urodzin, błogosławić powtórnym małżeństwom rozwodników i zezwolić im na przyjmowanie sakramentów. Jeśli to jest droga, którą mają wybrać, to pora stwierdzić, że prowadzi ona do herezji i schizmy ponieważ taka decyzja zakłada zanegowanie naturalnej i nadprzyrodzonej wiary” – podkreśla historyk. Jak dodaje, manipulacja katolicyzmem, której dopominają się zachodni biskupi i świeccy, jest niemożliwa.
„Kościół przyjmuje z radością każdego, kto pokutuje za popełnione grzechy i zamierza zerwać z moralnym nieuporządkowaniem w którym się znajduje, nie może jednak w żaden sposób uzasadniać stanu grzesznika. Bezcelowe byłoby uzasadnianie, że taka zmiana dotykałaby jedynie praktyki duszpasterskiej a nie doktryny. Jeśli nie ma spójności między praktyką a doktryną to oznacza to, że praktyka stała się doktryną. To niestety ma miejsce od czasu Drugiego Soboru Watykańskiego” – tłumaczy prof. de Mattei.
„Czy Kościół musi udzielać nowych odpowiedzi, zgodnych z duchem czasu? W historii Kościoła wielcy reformatorzy, tacy jak św. Piotr Damiani i św. Grzegorz Wielki, zachowywali się w inny sposób. Gdyby nie to, w celu niewyobcowania Kościoła z rzeczywistości tamtych czasów musieliby uzasadnić symonię i XI-wieczny nikolaizm. Zamiast tego potępili te rany ognistymi słowami, wzywając do reformy obyczajów i przywrócenia zdrowej doktryny” – podkreśla włoski historyk i publicysta.
„Teraz brakuje nam dokładnie tego nieprzejednanego ducha świętych, ich odmowy zawierania kompromisów. Potrzebujemy acies ordinata, armii gotowej na bitwę, która podejmując oręż Ewangelii przyniosłaby życie umierającemu współczesnemu światu, zamiast obejmowania jego zwłok. Między Soborem Trydenckim a Rewolucją Francuską jezuici tworzyli trzon walczących za Kościół. Dziś wszystkie zakony znajdują się w stanie upadku, a jeśli wśród nich znajdzie się jedno obiecujące, to jest tłumione w sposób niewytłumaczalny. Sprawa Franciszkanów Niepokalanej, która wybuchła w lipcu, rzuciła światło na ewidentną sprzeczność między ciągłymi wezwaniami Papieża do miłosierdzia a kijem, jaki wręczono komisarzowi Fidenzio Volpo, by zniszczył jeden z niewielu rozkwitających dziś instytutów życia konsekrowanego. Tu paradoks się nie kończy. Nigdy przedtem, poza pierwszym rokiem pontyfikatu papieża Franciszka, Kościół nie wyrzekał się jednego ze swych boskich atrybutów, sprawiedliwości, by przedstawiać się światu jako miłosierny i błogosławiący, także do tego roku Kościół nie był obiektem tak agresywnych ataków ze strony świata, w którego stronę wyciągał rękę” – zauważa.
„Małżeństwa homoseksualne, które popierają wszystkie ważniejsze organizacje międzynarodowe i niemal wszystkie zachodnie rządy, są otwarcie sprzeczne nie tylko z wiarą Kościoła, ale i z prawem Bożym i naturalnym, wpisanym w serca wszystkich ludzi. Czym innym jest wielka mobilizacja ludzi, do której doszło głównie we Francji wraz z La Manif pour Tous, jak nie reakcją ludzkich sumień przeciwko prawu, które jest tak niesprawiedliwe jak i sprzeczne z naturą? Ale to nie wystarcza lobby immoralistów. To, co dla nich naprawdę ma znaczenie, to negocjacja praw ludzi i chrześcijan” – pisze prof. de Mattei. Zawołanie Christianos esse non licet staje się znów aktualne.
„Wydarzenia następują po sobie coraz szybciej. Łacińskie powiedzenie motus in fine velocior jest powszechnie używane by pokazać jak czas przyśpiesza końcem historycznej epoki. (…) 11 lutego 2013 roku oznacza początek tego przyśpieszenia, to konsekwencje ruchu przynoszącego zawroty głowy. Źyjemy w momencie historycznym, który niekoniecznie jest końcem czasów, ale z pewnością zmierzchem cywilizacji i końcem pewnej epoki w życiu Kościoła” – dodaje prof. de Mattei.
„Jeśli na końcu tej epoki duchowieństwo i świeccy nie przyjmą pełnej odpowiedzialności, nieuchronnie zdamy sobie sprawę z tego, że własnymi oczami oglądamy los odsłonięty wizjonerom z Fatimy: I zobaczyliśmy w nieogarnionym świetle, którym jest Bóg: „coś podobnego do tego, jak widzi się osoby w zwierciadle, kiedy przechodzą przed nim” Biskupa odzianego w Biel „mieliśmy przeczucie, że jest to Ojciec Święty”. Wielu innych Biskupów, Kapłanów, zakonników i zakonnic wchodzących na stromą górę, na której szczycie znajdował się wielki Krzyż zbity z nieociosanych belek, jak gdyby z drzewa korkowego pokrytego korą; Ojciec Święty, zanim tam dotarł, przeszedł przez wielkie miasto w połowie zrujnowane i na poły drżący, chwiejnym krokiem, udręczony bólem i cierpieniem, szedł modląc się za dusze martwych ludzi, których ciała napotykał na swojej drodze; doszedłszy do szczytu góry, klęcząc u stóp wielkiego Krzyża, został zabity przez grupę żołnierzy, którzy kilka razy ugodzili go pociskami z broni palnej i strzałami z łuku w ten sam sposób zginęli jeden po drugim Biskupi, Kapłani, zakonnicy i zakonnice oraz wiele osób świeckich, mężczyzn i kobiet różnych klas i pozycji. Dramatyczna wizja z 13 maja powinna wystarczyć do tego, by zachęcić nas do medytacji, modlitwy i działania. Miasto już znajduje się w ruinie a żołnierze wroga są u bram. Niech każdy kto Kościół kocha Kościoła broni, by przyśpieszyć triumf Niepokalanego Serca Maryi”.
Źródło: robertodemattei.it
mat