Aktualizacja strony została wstrzymana

Prezydencka komórka

„…I odezwał się po dwóch latach pierwszy telefon” – tak można skwitować najświeższe doniesienia „NDz” dot. komórki śp. Prezydenta L. Kaczyńskiego:

Po katastrofie na Siewiernym ktoś na terenie Federacji Rosyjskiej manipulował przy telefonie prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego ustaliła, że odsłuchiwano pocztę głosową. Prokuratura wojskowa uznała jednak, że można tu mówić jedynie o dzwonieniu na cudzy koszt, a nie o wykradaniu informacji. Ostatecznie stwierdzono, że nie doszło do popełnienia przestępstwa. Ekspertyza ABW jest jednoznaczna. Jak stwierdza prokuratura, „nieustalona osoba” na terenie Rosji uruchamiała 10 i 11 kwietnia 2010 r. telefon Nokia 6310i zarejestrowany na Kancelarię Prezydenta, a użytkowany przez Lecha Kaczyńskiego.

Do pierwszego włączenia telefonu doszło tuż po katastrofie, bo o godz. 10.46. Kolejne połączenia miały miejsce następnego dnia o godz. 12.40 i 16.20. Chodziło o numer polskiej poczty głosowej – 505 114 114. – W przekazanych materiałach znajdował się wyciąg z opinii ABW, z której wynikało, że karta SIM współpracująca z telefonem komórkowym marki Nokia 6310i, należącym do Kancelarii Prezydenta RP, logowała się w sieci telefonii komórkowej Federacji Rosyjskiej – mówi w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” Dariusz Ślepokura, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która prowadziła dochodzenie w tej sprawie. – Z informacji uzyskanych od operatora PTK Centertel wynika, że w dniach 10 i 11 kwietnia 2010 r. doszło do nawiązania za pośrednictwem tego telefonu trzech połączeń z pocztą głosową – stwierdza prokurator.

(http://naszdziennik.pl/index.phpdat=20120505&typ=po&id=po03.txt).

Informacje te pochodzą z najlepszego i sprawdzonego już przy wielu „smoleńskich” okazjach źródła, jakim jest ABW i prokuratura wojskowa razem wzięte, która to ABW posiada w swym depozycie całą masę nośników elektronicznych („pasażerów prezydenckiego tupolewa”), do których strzeże dostępu niemalże tak, jak gabinet ciemniaków do zdjęć satelitarnych z 10-04, które kiedyś niby z USA przybyły (jak twierdził dawno temu, bo w końcu kwietnia 2010 r. J. Cichocki (http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/202912,Cichocki-Amerykanie-przekazali-zdjecia-satelitarne), gdy jeszcze nie był szefem MSWiA), ale się zbyły, jak moglibyśmy powiedzieć dziś.

Nie mówimy jednak o zdjęciach satelitarnych, lecz o telefonach, przypominam. Jest z nimi o tyle ciekawa sprawa, że nie tak dawno przecież w wydanej w kilkudziesięciu tysiącach egz. książce L. Misiaka i G. Wierzchołowskiego – z tychże samych źródeł (ABW oraz PW) płynęły doniesienia (opublikowane właśnie w „Musieli zginąć”), iż nikt nie używał (aktywnych) telefonów spośród członków prezydenckiej delegacji, jedynie na te numery próbowano się dodzwonić:

W odpowiedzi na nasze pytania (dot. billingów oraz niezwrócenia olbrzymiej większości nośników rodzinom ofiar – przyp. F.Y.M.) NPW odpisała:

Prokuratorzy Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie na podstawie postanowień zwrócili się do poszczególnych operatorów sieci komórkowych i w konsekwencji uzyskali billingi tych numerów telefonów, których karty SIM logowały się na terenie Federacji Rosyjskiej w dniu 10 kwietnia 2010 r. (informację o tym, które to były numery telefonów uzyskano na podstawie wyników badań telefonów komórkowych i kart SIM przeprowadzonych przez biegłych ABW).”

Prokurator płk Rzepa dodał:

Z opinii biegłych wynika, że 23 karty SIM były zalogowane w sieciach telefonii komórkowej Federacji Rosyjskiej. Przeprowadzone badania przez biegłych ABW oraz analiza billingów wykazały, że na pokładzie samolotu Tu 154M nr 101 w dniu 10 kwietnia 2010 r. oraz bezpośrednio po katastrofie nie wykonywano z numerów telefonów należących do pasażerów i załogi tego samolotu połączeń wychodzących. Analogiczna sytuacja dotyczy wiadomości SMS oraz MMS. Ujawniono jedynie połączenia przychodzące, przy czym niektóre były przekierowane na pocztę głosową” (s. 42).

Jakim cudem więc po dwóch latach od „katastrofy”, odezwał się prezydencki telefon? Spokojnie, nie wpadajmy w paranoję, jak ci paranoicy od maskirowki smoleńskiej. Po pierwsze, godzina 10.46 (ciekawe, że „NDz” podał z marszu taką właśnie porę, a nie np. 8.46 pol. czasu) to nie jest np. 10.42 (w stosunku do tzw. godziny Morozowa, czyli 10.41, jako „czasu lotniczego wypadku” – nie mylić z tzw. godz. Batera (http://freeyourmind.salon24.pl/380030,medytacje-smolenskie-6-godzina-batera)), a więc trudno tu mówić, że jest to czas „bezpośrednio po katastrofie”. Po drugie, sprawdzanie zawartości poczty głosowej przez jakiegoś Ruska w polskim telefonie, to nie tylko nie jest używanie czyjejś komórki ani tym bardziej „wykonywanie połączenia wychodzącego” (zgodnie z nomenklaturą Rzepy). Ki diabeł jednak o godz. 10.46 rus. czasu, czyli 8.46 pol., na pobojowisku na Siewiernym już wtedy jakąś komórkę widział i zdążył ją nie tylko znaleźć, ale jeszcze klawiaturę odblokować, by zająć się „sprawdzaniem poczty”?

Takie pytania wskazują na objawy smoleńskiej paranoi. Sprawa tymczasem jest prosta i nie chodzi o to, że biegli ABW raz twierdzą jedno, a raz coś innego. Pewnie komórkę wydobył z błota któryś ze strażaków. Może to był legendarny A. Muramszczikow, co na własne oczy widział „kulę ciał” (http://wyborcza.pl/1,105743,8599278,To_byla_kula_z_ludzkich_cial__320_fragmentow_96_ofiar.html) i słyszał dzwoniące na „miejscu katastrofy” telefony, o czym zwierzał się reporterowi „Moskiewskiego Komsomolca” (http://www.rp.pl/artykul/544883.html)?

Gdy wylądował Jak-40 polskiego Ministerstwa Obrony warunki pogodowe nie były jeszcze krytyczne. Wkrótce z lewej strony nadleciał nasz transportowiec. W tym samym momencie jeden ze strażaków w moim samochodzie rozbił termos z lustrzanego szkła. Pamiętam, że jęknąłem: „To zły znak!”. Kiedy nasz Ił-76 odleciał na zapasowe lotnisko, wszyscy odetchnęli z ulgą.

Po 40 minutach usłyszeliśmy nadlatujący samolot prezydencki. Na lotnisku wcześniej stacjonowały myśliwce. Gdy startowały i pokonywały barierę dźwięku, słychać było trzask. 10 kwietnia rano też usłyszeliśmy bardzo podobny dźwięk i początkowo nie przywiązywaliśmy do tego żadnego znaczenia. Ogłuszającego wybuchu nie było. Był głuchy trzask – to wszystko. Spod wieży kontrolnej ruszył samochód terenowy; chłopcy powiedzieli, że spadł samolot. Gdzie dokładnie, nie było jasne. Pokazali nam tylko ręką kierunek.

W odległości 50 metrów od miejsca upadku maszyny leżały rozerwane na strzępy ciała ludzi. Stało się jasne, że nikt nie przeżył. Widzieliśmy tylko dwa duże fragmenty samolotu – skrzydła i część kadłuba z wypuszczonym podwoziem. Silniki leżały oddzielnie. Nie było wiadomo, gdzie był kokpit i salon samolotu – wszystko rozpadło się na drobne fragmenty. Szczątki maszyny i ciała były pokryte zawiesiną – mieszanką popiołu i kurzu.

Nie było słychać ani krzyków, ani jęków. W złowieszczej ciszy w kieszeniach zabitych dzwoniły tylko telefony komórkowe – słychać było poloneza Ogińskiego, pełnego wigoru krakowiaka… Ciała nie miały głów, albo też głowy pasażerów były zgniecione, kości twarzy – zmiażdżone. W całości widziałem tylko jedną młodą dziewczynę. Po 20 minutach od katastrofy mgła się rozproszyła; widzialność była idealna. U nas na bagnach tak bywa: pojawia się mgła i po chwili znika.

Tyle Muramszczikow, który, nawiasem mówiąc, rozpoznać się miał nawet na zrobionym komórką filmiku Koli, więc wzrok na pewno miał ostry jak smoleński diabeł, a więc telefony zapewne nie tylko słyszał z polonezem i krakowiakiem, ale też pewnie widział. Mógł więc i widzieć o 10.46 ową prezydencką nokię, choć „bezpośrednio po katastrofie” o tym nie wspominał.

Warto zresztą przy tej kwestii telefonów, którą poruszali, jak wspominałem wyżej, Misiak z Wierzchołowskim, zwrócić uwagę na to, iż nadwiślańscy wojskowi prokuratorzy (przynajmniej tak podawane jest w treści pisma cytowanego w „Musieli zginąć”), interesowali się tymi numerami telefonów, „których karty SIM logowały się na terenie Fed. Ros. w dn. 10-04”. Czyżby więc nie telefonami wszystkich uczestników delegacji prezydenckiej? Pomijam już fakt, że kwestię logowań ustalili wybitni biegli ABW. Oczywiście, żadnych danych dotyczących miejsca i czasu tych logowań jak dotąd nie podano, ale czekamy cierpliwie, tak jak publikację zawartości rewelacyjnych taśm z jaka-40, które też już od dłuższego czasu są przedmiotem badań krakowskiego IES. Tam też może jakieś telefony „wykonywane” się mogły nagrać.

Free Your Mind

P.S. W międzyczasie zaś zapraszam na tajne komplety z udziałem prof. M. Dakowskiego (http://www.youtube.com/watch?v=woBVVlTKeXw&feature=player_embedded).

Polecamy całość opracowania „Czerwona strona Księżyca”, z numerowanymi stronami (PDF 88 MB): http://publikacje.ijuz.pl/Free_Your_Mind-Czerwona-strona-Ksiezyca.pdf

Za: Centrala Antykomunizmu - Free Your Mind blog (5 maj 2012) | http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2012/05/prezydencka-komorka.html

Skip to content