Aktualizacja strony została wstrzymana

O mszy żałobnej przed rokiem i o mszę żałobną w Berlinie

Mija właśnie rok od pewnej dziwnej mszy, w której uczestniczyłam w Berlinie: mszy żałobnej w intencji ofiar „katastrofy smoleńskiej”. Miała ona miejsce w katedrze św. Jadwigi (Jadwigi śląskiej, nie polskiej królowej) w sercu stolicy Niemiec. Na mszę zapraszał kardynał Georg Sterzinsky (w tym zniemczonym nazwisku urodzonego w woj.olsztyńskim kapłana trudno dopatrzyć się polskiej formy, ale tak właśnie zniemcza/zniekształca się tutaj polskie nazwiska – do granic śmieszności). Uczestniczył w niej również nuncjusz apostolski w Niemczech, arcybiskup Jean-Claude Perisset oraz ambasador Marek Prawda z częścią pracowników ambasady i niektórzy przedstawiciele korpusu dyplomatycznego, akredytowani w Berlinie.

Nie mieli oni co prawda żadnych tabliczek z nazwiskami lub barwami narodowymi, ale przypuszczam, że jakikolwiek przedstawiciel ambasady rosyjskiej nie zaszczycił tej uroczyści. A może była to ta kobieta, która siedziała przez całą mszę z rękoma skrzyżowanymi pod piersiami w geście bufetowej z GS-owskiej klubokawiarni, a z którą tak wylewnie witał się przedtem nasz ambasador? W katedrze ławki dla wiernych ustawione są w dwóch grupach naprzeciwko siebie po obu stronach żelaznych barierek wzdłuż schodów prowadzących do krypty (schody są w samym centrum), tak więc chcąc nie chcąc przez całą mszę zebrani przyglądają się sobie nawzajem, chyba że wykręcą szyje mocno w bok, żeby patrzeć na stół ofiarny (ołtarza nie ma).

Ewangelicka msza żałobna w intencji ofiar Smoleńska odbyła się tydzień wcześniej, ale informacja o tym do mnie nie dotarła.

Nie lubię tej katedry. Została ona zbudowana na życzenie Fryderyka Wielkiego po to, by przypodobać się podbitym przez władcę Ślązakom, których należało tym łatwiej ograbiać podatkami. Ma ona co prawda wdzięczny, okrągły kształt, co miało w założeniu dawać dobrą akustykę i widoczność – dwa z głównych składników demokracji – zasady na której nigdy nie opierał się Kościół, a już tym bardziej nigdy kościół lub system polityczny w Prusach. Czyli sam zamysł architektoniczny oparty jest na kłamstwie. Odnowiona przez reżym Wilhelma Piecka/Ulbrichta w 50-tych i 60-tych latach i tymże właściwym NRD-owskim stylu epoki, nie daje – mimo pięknego tabernaculum – poczucia sacrum.

Przynajmniej jednak z akustyką się udało. W mszy żałobnej 24 kwietnia ub. roku  brały udział dwa chóry-polski i niemiecki i to ich właśnie głos słyszę w głowie, ilekroć wspominam tragedię sprzed roku. Natomiast z przykrością i poczuciem upokorzenia wspominam kazanie kapłana tejże katedry (nazwiska nie pomnę i oby zginęło w niepamięci) oraz nuncjusza watykańskiego. I jeden i drugi, jakby na polecenie Kremla opowiadali w nabożnym tonie farmazony o konieczności budowania nowych polsko-rosyjskich stosunków na śmierci naszych elit. Przedziwna argumentacja, ale skoro pan każe, to sługa musi. Sądząc z uprzednich rozmów z rodakami (mam tu na myśli ludzi oświeconych, bo czerwonych trutni tu nie brakuje) nikt nie miał złudzeń, co do udziału rosyjskich i polskich funków (funkcjonariuszy) w wydarzeniu z 10 Kwietnia. Oba kazania brzmiały jednoznacznie jak pouczenia na dywaniku – oto Niemcom jest co prawda trochę smutno, ale taka była wola Boża i teraz, gdy już nie ma tego upierdliwego Kaczyńskiego, to łatwiej, szybciej i przyjemniej zbudujemy nową Europę. Quadratisch, praktisch, gut – żeby sparafrazować najgłupszy slogan reklamowy niemieckiego przemysłu cukierniczego. Gdyby nie powaga Sakramentu należałoby te mowy po prostu wygwizdać. Były nie na miejscu.

Jest poza wszelką dyskusją fakt, że na śmierci naszych elit (mam tu na myśli konkretnie obok Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który wbrew interesom Berlina budował wspólnotę interesów krajów postsowieckich, wyeliminowanie przede wszystkim Prezesa NBP Sławomira Skrzypka, rzecznika polskiej suwerenności ekonomicznej, generała Gągora, który był w stanie zatrzymać rozpad bezpieczeństwa państwa oraz Grażyny Gęsickiej, która w moim osobistym przekonaniu najlepiej ze wszystkich polskich fachowców opanowała trudną technologię pozyskiwania funduszy pomocowych z Brukseli), obok polskiego rządu zdrady narodowej najbardziej zyskały Niemcy i Rosja. Stąd też zespołowe wysiłki medialno-polityczne, a jak się rok temu okazało, także kościelne w Niemczech, aby sprawy „katastrofy” nie drążyć, a zamieść jak najszybciej pod dywan. Ogłosić wszem i wobec kretyńskie ustalenia rosyjskiego MAK, że winny był pijany generał i prezydent homofob.

Tym samym tzw. elity niemieckie zhańbiły się w moich oczach doszczętnie i nie mam w sobie w stosunku do tych ludzi i do tych mediów, oraz w stosunku do leżącego właśnie na łożu śmierci kardynała Sterzinskiego żadnych innych uczuć, prócz głębokiej pogardy. Co naturalnie elitom owym tu, na tym padole w niczym nie przeszkadza.

Jednak z ówczesnym wyrażonym życzeniowo nakazem strzelili wysocy kapłani w berlińskiej katedrze jak przysłowiową kulą w płot. W naszej chrześcijańskiej kulturze na grobach nie buduje się niczego innego, poza krzyżem, lub pomnikiem. Tego nie muszą wiedzieć polityczni zawodowi manipulatorzy, ale kapłani i teologowie – obowiązkowo. Dzisiaj- rok później – mamy nie tylko przekonanie, ale i pewność, że poza sforą najętych kundli (niech mi prawdziwe psie kundle wybaczą) Rosjanie nie znajdą w Polsce nikogo, kto chciałby się z nimi obłapiać. Tym bardziej owa msza żałobna w katederze św. Jadwigi w Berlinie pogrąża się w mojej pamięci jako wyjątkowo haniebne wydarzenie. I nawet dwa wspaniałe chóry nie pomogą. Nie wolno jednak zapomnieć, że 10 kwietnia 2010 był ważną cezurą w historii stosunków polsko-niemieckich. Było to bowiem nie tylko rzucenie Polski na pożarcie rosyjskiemu brunatnemu niedźwiedziowi, ale i spory kawał ma tu do wyszarpania niemiecki czarny orzeł i berliński czarny niedźwiedź. Ostatni rok rządu zdrady narodowej odsłonił ten fakt z całą bezwzględnością. Skończyły się dlań kontredanse w Berlinie i żaden wicekanclerz nie zawita już do dworku w Chobielinie, żeby nie wiem, jak dobrze przyrządziła pani Applebaum cielącinę i żeby nie wiem, jak długo Zdradek ćwiczył Bacha na organach. Nie trzeba już o nic i o nikogo zabiegać. Sługa wykonał zadanie i może odejść.

W katedrze św. Jadwigi w Berlinie należy nam się msza żałobna w intencji pogrzebanych dobrosąsiedzkich stosunków polsko-niemieckich. Requiem powinny śpiewać te same wspaniałe chóry, co przed rokiem. Fason trzeba trzymać do końca.

Joanna Mieszko-Wiórkiewicz

Za: Joanna Mieszko-Wiórkiewicz blog | http://niemcy.salon24.pl/301216,o-mszy-zalobnej-przed-rokiem-i-o-msze-zalobna-w-berlinie

Skip to content