Aktualizacja strony została wstrzymana

Brakujące ogniwo – Stanisław Michalkiewicz

W Boże Narodzenie świat został zaalarmowany wiadomością, że jakaś kobieta rzuciła się na Benedykta XVI i nawet go przewróciła, bo podobno tak bardzo chciała go dotknąć. Czy rzeczywiście nie mogła już bez tego dotknięcia wytrzymać, czy też tylko tak mówi, żeby uniknąć oskarżenia o usiłowanie zamachu, czy wreszcie, ma fioła – to nieważne. Ważniejsze, że ten incydent pokazuje, jakie niebezpieczeństwa, jakie ryzyka wiążą się z pragnieniem zbyt gwałtownego zbliżenia, zwanego niekiedy „pojednaniem”. Teraz świat opanowało gusło, że wszyscy musza się ze wszystkimi przyjaźnić, a wiadomo, że jak ktoś pragnie przyjaźnić się ze wszystkimi, to prędzej czy później wpadnie w złe towarzystwo. I rzeczywiście – na przykład Żydzi strasznie się martwią, czy dajmy na to, papież Pius XII zostanie ogłoszony błogosławionym, czy nie. Chodzi im o to, że ich zdaniem Pius XII niedostatecznie się angażował w ratowanie Żydów podczas wojny. Wiadomo bowiem – chociaż nie bardzo wiadomo skąd – że podstawowym obowiązkiem każdego człowieka jest bezgraniczne poświęcenie dla Żydów. Więc gdyby tak Pius XII, dajmy na to, rzucił się na Adolfa Hitlera i udusił go własnymi rękami, to być może Żydzi nie mieliby zastrzeżeń do jego beatyfikacji, a tak – to mają i to bardzo poważne. Inna rzecz, że beatyfikacja nie jest aktem konstytutywnym, tylko deklaratoryjnym; Kościół nie mianuje nikogo błogosławionym czy świętym, tylko to s t w i e r d z a. Błogosławionym człowiek się staje na podstawie łaski Boga, zatem pretensje Żydów z powodu planowanej beatyfikacji Piusa XII są co najmniej dziwaczne, jeśli nie wręcz bluźniercze. A jednak Stolica Apostolska sprawia wrażenie, jakby się nimi przejmowała – bo właśnie dała do zrozumienia, iż beatyfikacja Piusa XII nie nastąpi p r z e d ewentualną beatyfikację Jana Pawła II. Czy jednak Pan Bóg musi się przejmować takimi socjotechnikami, czy raczej może działać według Swego rozeznania? Jeśli zechciałby, dajmy na to, wcześniej uczynić „bardzo szczęśliwym” papieża Piusa XII, to czyż nawet najbardziej wpływowi Żydzi mogliby mu tego zabronić? Logika podpowiadałaby, że w żadnym wypadku, ale w świetle dokumentu przedstawionego przed dziesięcioma laty przez Stolicę Apostolską nie jest to dostateczny argument. Dokument ów stwierdzał bowiem, że w przeszłości zdarzały się niewłaściwie interpretacje Nowego Testamentu, niekorzystne dla wyznawców judaizmu. Rzecz w tym, ze interpretowanie Nowego Testamentu jest podstawowym zadaniem Magisterium Kościoła, którego działanie odznacza się cechą nieomylności z powodu asystencji Ducha Świętego. Jeśli jednak w przeszłości zdarzały się niewłaściwe interpretacje Nowego Testamentu, to znaczy, że nie mamy już pewności, czy działaniom Urzędu Nauczycielskiego Kościoła można przypisać nieomylność. Inna rzecz, że skoro takie rzeczy mogły zdarzyć się w przeszłości, to skąd mamy wiedzieć, czy na przykład wspomniany dokument mówi nam prawdę? Wygląda na to, że w dążeniu do zaprzyjaźnienia się z Żydami Stolica Apostolska zabrnęła w jakieś głupstwa, których następstwem jest sztorcowanie papieży przez różnych rabinów, że beatyfikują, czy kanonizują nie tych świętych, co trzeba. Kto z chłopem pije, ten z nim pod płotem leży – powiada przysłowie i cokolwiek by nie powiedzieć o Piusie XII, to za jego czasów żadnemu rabinowi nie przyszedłby do głowy nawet w gorączce pomysł sztorcowania papieża z powodu niewłaściwej kanonizacji. Pomijam już drobiazg, że z żydowskiego punktu widzenia kanonizacje, podobnie jak wszelkie inne orzeczenia, czy obrzędy katolickie nie mają najmniejszego znaczenia, ale nawet stąd można wyciągnąć wniosek, że żydowska krytyka papieża z powodu planowanej beatyfikacji Piusa XII jest w y ł ą c z n i e elementem tresury zmierzającej do narzucenia żydowskiego punktu widzenia całemu światu. Dlaczego jednak świat, a zwłaszcza – Kościół katolicki miałby przyjmować żydowski punkt widzenia – nie wiadomo, chyba, żeby wziąć pod uwagę nadzieje niektórych kościelnych dygnitarzy, że w zamian za uległość i nadskakiwanie, „prasa międzynarodowa” nie będzie wytykać im wstydliwych zakątków z życiorysów. I kiedy snujemy takie smętne rozważania, „Rzeczpospolita” doniosła o epokowym odkryciu. Chodzi naturalnie o pośrednie ogniwo gatunku ludzkiego.

Oryginalności temu odkryciu dodaje okoliczność, że nie dokonał go przyrodnik, tylko bakałarz akademicki i to z gatunku dyletantów zwanych nie wiedzieć czemu „filozofami”. Nie wiedzieć czemu, bo żadne umiłowanie mądrości w ich przypadku nie wchodzi w rachubę. Przeciwnie – znani są raczej z tego, że zatruwają młode umysły swoim grafomaństwem, które zresztą sprowadza się do zrzynania z innych bakałarzy i rozdziobywania na coraz to mniejsze okruszynki cennych myśli kilku poważnych myślicieli. Ale – do rzeczy. Otóż pan prof. Jacek Hołówka bakałarzujący w dziedzinie etyki, w artykule „Kiedy człowiek staje się człowiekiem” twierdzi, że „zarodek” nie jest człowiekiem, a co najwyżej będzie nim „dopiero po pewnym biegu wypadków”, zaś jednym z dowodów na to właśnie wskazujących jest to, że „płody” nie mają prawa do głosowania. To oczywiście podważa ich człowieczeństwo, chociaż nie bardzo wiadomo dlaczego, podobnie jak nie bardzo wiadomo dlaczego „osoby w śpiączce zasługują na szacunek”, co pan prof. Hołówka stwierdza bez cienia wątpliwości. W ogóle nie wiadomo dlaczego właściwie nie tylko osoby w śpiączce, ale również i wszystkie inne miałyby zasługiwać na szacunek, ale mniejsza z tym, bo znacznie ciekawsze jest inne odkrycie naszego etyka. Oto powiada on, że „zarodki, z których miałyby wyrosnąć porzucone i niechciane dzieci, nie powinny być skazywane na życie (…), ale tez nie powinny być bezceremonialnie traktowane jako odpady.” No dobrze, ale przecież dziecko może okazać się „niechciane” nie tylko w fazie życia płodowego, ale również – po urodzeniu. Czy wtedy już powinno być skazane na życie, czy też należałoby je jakoś ułaskawić? No a co z dorosłymi? Iluż dorosłych jest niechcianych na przykład przez swoich konkurentów do posad akademickich bakałarzy. Co z nimi? Chyba prof. Hołówka nie będzie utrzymywał, że okolicznością przesądzająca o człowieczeństwie jest czysto konwencjonalny fakt urodzenia – bo przecież na minutę przed urodzeniem „płód” nie różni się niczym istotnym od „człowieka” w minutę po urodzeniu. Chociaż diabli wiedzą; może i będzie utrzymywał, bo tu nie chodzi o żadną prawdę, tylko o ubraną w „naukowy” kostium propagandę na rzecz zapłodnienia w szklance, na które ostatnio snobuje się Salon. Dla potrzeb tej propagandy prof. Hołówka postuluje obdarowanie „zarodków” i „płodów” ustalonym prawnie statusem specjalnym; jeszcze nie człowiek, ale już nie rzecz. Słowem – status brakującego ogniwa pośredniego. W przeciwnym razie mogłyby pojawić się niesamowite trudności z wyjaśnieniem, dlaczego właściwie „płody” nie zostały objęte ochroną praw człowieka, tak w Eurokołchozie niby rozbudowaną. Ale to tylko pozór, bo oto trochę kryzysu i już okazało się, że do pełni człowieczeństwa należy jeszcze być „chcianym”. A czy starsi i mądrzejsi nie przypiszą sobie aby prawa decydowania, kto jest „chciany”, a kto nie? Najwyraźniej rok 2010 może być początkiem nowej epoki.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   tygodnik „Najwyższy Czas!”   1 stycznia 2010

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1077

Skip to content