Dodano: 2007-10-6 12:00 am
Nie ma nic bardziej typowego dla katolicyzmu niż prawdziwa nienawiść, odruchowa wrogość dla wszelkiej zmiany, niezależnie w jakiej kwestii, która mogłaby prowadzić do umiłowania nowości jako takiej, i to do tego stopnia, że pewne gesty liturgiczne zostały zachowane, choć ich praktyczne zastosowanie zanikło.
Po tym długim, ale koniecznym wprowadzeniu (pominięto genezę encykliki Pascendi… – przyp. red. Zawsze wierni), możemy wreszcie przystąpić do krótkiej analizy encykliki Pascendi Dominici gregis. Pamiętajmy, że naszym głównym celem jest jak najlepsze zrozumienie genezy prądów umysłowych, z którymi walczył wielki papież św. Pius X, genezy owej chorej filozofii, która skaziła – a co najmniej uczyniła mniej skuteczną – chrześcijańską filozofię i teologię oraz doprowadziła do tragicznego w skutkach tryumfu myśli współczesnej.
Jeśli zrozumieliśmy założenia i równocześnie przyjmujemy moją ich interpretację, wedle której idealizm, podobnie jak marksizm, stanowi wyraźny powrót do starożytnej gnozy, kolejny krok będzie dla nas stosunkowo łatwy. Jeśli idealizm jest ostatnią formą zachodniej metafizyki i jeśli nadal żyjemy pod jego przemożnym wpływem, znajdujemy się de facto pod wpływem heretyckim i gnostyckim, niezależnie nawet od intencji i zamiaru twórców tego systemu.
Filozofowie modernizmu
W oparciu o te właśnie teoretyczne podstawy – zwłaszcza we Francji, w kraju, w którym Kościół stał się przedmiotem straszliwych prześladowań – filozofia ta rozwinęła się bujnie na gruncie współczesnego subiektywizmu oraz immanentyzmu. Wiemy, kim byli jego twórcy; Pascendi nie wymienia ich co prawda z nazwisk, chodzi jednak zasadniczo o ludzi, do których twórczości odnosił się św. Pius X oraz teologowie, którzy pomagali mu w redagowaniu encykliki: przede wszystkim o Laberthonnière’a, Loisy’ego, Le Roya i Blondela. Sprawa Blondela zyskała nawet pewien rozgłos i wszyscy wiedzą, że Ernest Bonaiuti, włoski modernista par excellence, przechowywał w seminarium w tajemnicy kopię francuskiego filozofa L’Action (Maurycy Blondel był twórcą tzw. filozofii akcji – przyp. red. Zawsze wierni), ponieważ była to książka zakazana przez Kościół i celowo czytana przez wszystkich ludzi żądnych nowinek.
U wszystkich tych modernistycznych filozofów odnajdujemy wspólne zasady filozoficzne, które obecnie jesteśmy w stanie zrozumieć. Powinniśmy więc być w stanie pojąć filozoficzną i kulturową zasadę modernizmu, jego ukrytą strukturę.
Laberthonnière, jeśli spróbujemy usystematyzować jego myśl, głosi, posługując się terminami rozwiniętymi przez filozofię współczesną, że prawda istnieje jedynie w takim stopniu, w jakim jesteśmy w stanie ją sobie uświadomić. Jeśli otworzymy Katechizm Piusa X, przeczytamy, że zasadniczymi tajemnicami chrześcijańskimi są: 1° jedność i trójjedyność Boga oraz 2° wcielenie, męka, śmierć oraz zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Laberthonnière natomiast mówi: nie, to nieprawda; nie mogę otrzymać z zewnątrz jasnej, całkowicie przejrzystej, dogmatycznej prawdy, co do której nie byłoby żadnej niejasności – nawet w obliczu tajemnicy, ale tajemnicy przejrzyście wyrażonej. Zamiast tego powinniśmy odtworzyć w sobie tę prawdę, co oznacza, że nic nie może być prawdziwe poza tym, co my sami tworzymy w pewien sposób w nas samych poprzez refleksję, rozmyślanie, słuchanie swego wewnętrznego głosu, bez wkraczania w głąb siebie samego. Czy pamiętacie ideę Kabały: wkroczcie w głąb siebie i odkryjcie tam Boga? Mamy tu do czynienia na pewien sposób z tą samą ideą. Studiowanie i obiektywne podejście do dogmatu nie mają wartości; wartość ma jedynie prawda, którą sami tworzymy, że tak powiem, wewnętrznie, którą wydobywamy z głębi samego siebie. Nie sposób o jaśniejsze wyrażenie tego, co w teologii rozumiemy przez immanentyzm i subiektywizm.
Z kolei Loisy głosił, że podstawą wiary nie są dogmaty, ale bezpośrednie i subiektywne doświadczenie religijne o czysto duchowym charakterze. Owo niejasne doświadczenie religijne niekoniecznie musi być tłumaczone czy dowodzone przez twierdzenia dogmatyczne, które nasz umysł rozumie jako proste idee; doświadczenie jest autentyczne jedynie wówczas, kiedy jest bezpośrednie i subiektywne (…). Zwróćmy uwagę, że trudno jest opierać się na tego rodzaju idei, gdyż jest ona niezwykle zwodnicza. Dla każdego oczywiste jest, że np. moje uczucie miłości do jakiejś osoby jest prawdziwe, jeśli jest bezpośrednie i subiektywne i jeśli naprawdę je odczuwam. Jak moglibyśmy uważać, że kogoś kochamy, gdybyśmy nie czuli tego, o czym mówimy?
Jest tu pewien element racjonalny, przynajmniej z punktu widzenia psychologii – to oczywiste, rzeczy nie pojawiają się znikąd w sposób przypadkowy. Jednak na podstawie tych założeń idei owej brak kerygmatycznego wymiaru wiary chrześcijańskiej. Naoczni świadkowie wydarzeń o charakterze nadprzyrodzonym, z których pierwszymi i głównymi byli Apostołowie, świadczą nam o nich w tym samym czasie, co słowa i objawienie przekazane przez Tego, który ich dokonywał i który jest ich protagonistą; a ja wierzę w nie i przyjmuję je ex auditu, słuchając tych prawd i dochodząc do wniosku, że świadectwo jest prawdziwe, ponieważ to Kościół przekazuje to świadectwo i dostarcza mi właściwej interpretacji. Oczywiście dokonuje się to pod wpływem łaski, katechezy oraz mojego rozumienia nauczania, nie wolno jednak zapominać, że punktem wyjściowym jest głoszenie i że nawet Nowy Testament, jako dokument spisany, powstał po głoszeniu, a nie poprzedzał go. Gdyby chrześcijaństwo powstało bez tego elementu głoszenia, można by zadawać pytania w rodzaju tych, jakie formułowali Laberthonnière i Loisy. Tak jednak nie było. Człowiek posiadał liczne doświadczenia religijne tysiące lat wcześniej, kiedy żył w jaskiniach i malował byki, strzały oraz ludzi z łukami, jednak doświadczenie religijne nie oznacza chrześcijaństwa. Chrześcijaństwo oznacza Boga, który wciela się i przemawia, który czyni cuda świadczące o tym, że może być On jedynie Bogiem, który stał się człowiekiem. Jeśli akceptuję rzeczy objawione przez Boga, mamy do czynienia z przylgnięciem umysłu, a nie jedynie uczuciem. Jeśli usuniemy chrześcijaństwo (czyli apologetykę jako metodę dowodzenia wiarygodności i autentyczności wiary chrześcijańskiej nawet w sposób czysto racjonalny), wówczas wszystko się rozpada i nie jest już możliwe żadne życie wiary godne tego miana.
Według Le Roya dogmaty są jedynie symbolami wymogów moralnych: w ten sposób wiara jest zredukowana do moralności. To stanowisko, w istocie całkowicie heretyckie, oparte jest na filozoficznej zasadzie wyrażonej przez Bergsona, mówiącej o bezpośredniości intuicyjnego poznania (…): tylko to, co żywe, jest prawdziwe. Idea ta została rozwinięta w kręgach filozofów niemieckich (np. przez Simmela) i przerodziła się w egzystencjalizm Bartha, Jaspersa i Heideggera. (…) Prawda statyczna, niezmienna, zdolna do poprzedzania i przenikania mojego umysłu, do której rozum przylega przez wiarę, taka prawda nie może być wedle tej idei autentyczna. Każdy jednak, kto zna słabości myśli Bergsona i egzystencjalistów, wie, że bezpośredniość jest mitem; wiemy też, że jest ona w istocie nadzwyczaj niestabilna.
Nieuchronnym skutkiem modernistycznego interpretowania religii i życia wiary jest ześlizgnięcie się z najbardziej ekstremalny relatywizm i subiektywizm, zarówno na poziomie moralnym, jak i dogmatycznym, ze wszystkimi tego konsekwencjami. (…) Korneliusz Fabro poczynił znaczącą uwagę o współczesnym ateizmie: albo Bóg pojmowany jest integralnie, z całością swoich atrybutów, atrybutów Boga chrześcijańskiego, albo filozofia popada w ateizm. Oczywiście rozumowanie takie ma daleko poważniejsze konsekwencje dla prawdziwej teologii. Tak więc kiedy filozofia w imię dostosowania, dialogu ze światem czy też politycznej poprawności ujmuje jakiś atrybut Bogu chrześcijańskiemu czy też odrzuca jakiś artykuł Jego niezmiennej doktryny, ześlizguje się nieuchronnie w ateizm: modernizm dowodzi tego w sposób najbardziej jaskrawy. Już św. Tomasz tłumaczył, w jaki sposób narażone są zbawienie oraz integralność życia duchowego przez odrzucenie choćby jednej prawdy wiary: nieposłuszeństwo wobec części depozytu oraz odrzucenie go w całości są pod względem duchowym i moralnym równoważne. Obecnie wydaje się, że można mówić, myśleć czy czynić co się chce i nadal wierzyć, że jest się katolikiem. Wielu modernistów skończyło tracąc wiarę, przynajmniej oficjalnie.
Nie możemy zakończyć tego niezwykle zwięzłego podsumowania myśli modernistycznej, nie mówiąc paru słów o Blondelu. Filozof ten rozwija i doprowadza do ostatecznych konkluzji metodę immanencji, wspominaną i potępianą wielokrotnie przez Pascendi. Blondel stał się prawdziwym mistrzem dla licznych myślicieli i teologów XX wieku, a wpływ, jaki wciąż wywiera, jest naprawdę niezwykły. Pisał on również w Annales de Philosophie Chrétienne, najbardziej wpływowej francuskiej publikacji, pod pseudonimem Bernard de Sailly. Po ogłoszeniu Pascendi rozważnie tego zaprzestał, jednak jego wpływ na teologiczną kulturę XX wieku pozostaje wielki.
Co jest zasadą metody immanencji? Blondel przeprowadza następującą operację filozoficzną: ponieważ niemożliwe jest osiągnięcie Boga poprzez klasyczne drogi naturalnej teologii oraz za pomocą racjonalnych i ścisłych dowodów (nie wolno tu zapominać z jednej strony o klimacie irracjonalizmu, a z drugiej o naukowej i antymetafizycznej atmosferze końca XIX wieku), konieczne jest wykazanie, jak religia, a zwłaszcza religia chrześcijańska, jest jedyną możliwą i w pełni satysfakcjonującą odpowiedzią na nieustanną walkę toczącą się wewnątrz człowieka, gdyż w przeciwnym przypadku – jako obdarzony wolą i działający w świecie – będzie się on czuć skazany na nieustanną i nieodwracalną porażkę. (…) Krytyka metodologiczna Blondela polega w skrócie na dowodzeniu, że w skończonej naturze człowieka istnieje zasadnicza potrzeba nieskończoności, czyli potrzeba Boga. Ontologiczna słabość człowieka świadczy o jego naturalnym powołaniu do wiary i potrzebie Boga, która nie jest potrzebą doczesną czy kulturową, ale wpisaną w najgłębsze pokłady jego istoty.
Konieczne jest więc otwarcie się na wiarę. (…) Człowiek, poznając ograniczenia swych możliwości, otwiera się na Boga, odnajdywanego, że tak powiem, w naturalnej zgodzie ze swoją potrzebą prawdy i pełni. W tej perspektywie filozoficznej Bóg staje się odpowiedzią na potrzebę człowieka, idea Boga rodzi się i jest wiarygodna, ponieważ jest odpowiedzią na potrzeby, jakie odkrywamy, i na ograniczenia, jakie napotkamy. (…) Taka jest właśnie istota myśli Blondela.
Encyklika Pascendi
Przeciwko tej właśnie idei skierowana była encyklika Pascendi (poprzedzona dekretem Lamentabili z 3 lipca 1907 r.). Pascendi została natychmiast zaatakowana i oskarżana przez najbardziej progresywne elementy świata katolickiego o to, że jest tekstem reakcyjnym, powstrzymującym w sposób dramatyczny postęp myśli chrześcijańskiej. Jest to tekst nadzwyczajny, zwłaszcza w aspekcie filozoficznym, z powodu finezji, z jaką pojmuje zasadniczą metodologię i metafizykę modernizmu. Na wstępie papież stwierdza, że modernistyczny atak na Kościół jest tragiczny w skutkach, ponieważ przeprowadzany jest w sposób dwulicowy. W minionych wiekach heretycy opuszczali Kościół, dziś w nim pozostają: zmieniła się strategia. Encyklika wskazuje na element taktyki, który moglibyśmy nazwać „gramscianizmem”, polegający na zdobyciu kulturalnej hegemonii przez bolszewicką mniejszość.
Obecnie, pisze św. Pius X, atak przeprowadzany jest od wewnątrz: ludzie, którzy porzucają wiarę katolicką, pozostają w Kościele. Zobaczmy, z jaką wyrazistością i głębią opisuje papież modernistów, rozumiejąc nie tylko ich ideologię, ale nawet zakamarki ich psychiki:
„Niechaj władza karci ich, ile zechce; sumienie własne oraz wewnętrzne poznanie daje im pewność, że zasługują nie na naganę, lecz na pochwały. Zresztą nie zapominają o tym, że postęp nie może się obyć bez walk, a walki – bez ofiar. Gotowi są zatem ponieść ofiary na wzór Chrystusa i proroków. Nie zrażają się do władz, choć te ich gnębią. Przyznają wprost, że i one spełniają swój obowiązek. Skarżą się tylko, że władze są głuche na ich dowodzenia; w ten sposób wstrzymuje się cały ruch duchowy; ale przyjdzie z całą pewnością godzina, że ustanie zwłoka, gdyż prawa rozwoju można zacieśnić, ale nie można ich zniszczyć. Idą więc wciąż naprzód na obecnej drodze; postępują mimo upomnień i kar, ukrywając niesłychaną zuchwałość pod płaszczykiem udanej pokory. Obłudnie chylą głowy, ale ręką i sercem przeprowadzają tym zuchwalej zakreślone przez siebie plany. W ten sposób działając, działają z zupełną świadomością i rozwagą; już to twierdząc, że władzy nie należy burzyć, lecz raczej ją inspirować; już też, zostając w obrębie Kościoła z konieczności, aby zmienić niepostrzeżenie samowiedzę zbiorową: przyznając tym samym pomimo woli, że samowiedza zbiorowa nie jest po ich stronie i że niepowołani narzucają się na jej tłumaczów.
Taką jest, Czcigodni Bracia, teoria; jaką jest praktyka modernistów; i jedna, i druga głosi, że nie ma w Kościele nic trwałego, nic, co by było niezmiennym”.
Św. Pius X zupełnie słusznie stwierdza, że pułapka jest tym bardziej zwodnicza, że zastawiona została wewnątrz Kościoła. Strategia modernistów polega na tym, by przy pomocy nieustannych nacisków, przez kompromisy, przez wahania między ortodoksją a rażącą heterodoksją – „popychać” Kościół „dla jego dobra” do ugody ze światem współczesnym, gdyż postęp modernizmu zależy od zaniechania przez duchowieństwo i wiernych opierania się narastającemu wpływowi tego świata. Chodzi więc o obalenie Christianitas.
Modernizm wiedzie do agnostycyzmu
Skutkiem modernizmu jest, wedle Pascendi, agnostycyzm. Według św. Piusa X zanegowanie naturalnej teologii i wiarygodności chrześcijaństwa oraz metoda życiowej immanencji są źródłami dogłębnego kryzysu, jeśli nie wręcz utraty wiary. Wymieńmy zasadnicze aspekty nowej, heretyckiej teologii rozwiniętej przez modernizm, tak jak czyni to encyklika: sumienie jest określane jako miejsce, gdzie odnajdywany jest Bóg, bez pomocy zewnętrznego Objawienia, ale jedynie poprzez uczucia i pragnienia; doktryna chrześcijańska wyrasta rzekomo ze słuchania swego własnego wewnętrznego głosu oraz własnych pragnień i musi odpowiadać naszym potrzebom, których musi stać się odzwierciedleniem. Wyklucza to jakąkolwiek możliwość regulowania życia na podstawie niezmiennych i obiektywnych kryteriów dobra i zła czy też „zbyt precyzyjnych” tez dogmatycznych, które mogłyby oznaczać pierwszeństwo autentycznej wiary i pokory przed tajemnicą. Religia, tak w nas, jak i w Chrystusie, jest samorzutnym owocem natury. Sam Jezus Chrystus powoli i stopniowo dochodził do zrozumienia kim jest, w ogóle nie posiadał Boskiej wiedzy, stąd nie nauczał autentycznie jako prawdziwy Bóg.
Lista modernistycznych herezji jest znacznie dłuższa: dogmat musi ewoluować, musi być dostosowany do uczuciowości wiernych, wszystkie religie są w pewnym sensie prawdziwe, posiadają one część prawdy, ponieważ wszystko zakorzenione jest w dogłębnej potrzebie i w uczuciu religijnym człowieka (oznacza to odejście od dogmatu extra Ecclesiam nulla salus), nauka i wiara muszą być oddzielone, ale w przypadku konfliktu wiara musi ustąpić nauce. Zasada wiary jest w człowieku immanentna, zasadą tą jest Bóg, a więc Bóg jest immanentny w człowieku, stąd nawet bez konieczności zewnętrznego aktu wiary każdy człowiek musi być postrzegany jako wierzący. W Kościele powinna naturalnie panować demokracja, papiestwo i biskupstwo powinny zostać zreinterpretowane, a władza osłabiona i zrewidowana. Oprócz tego powinien istnieć rozdział Kościoła od państwa w imię świeckiej koncepcji polityki (jest to oczywiście owoc rewolucji francuskiej). Wszystko musi być historyzowane, począwszy od dogmatów, by dostosować je do nowych czasów i nowych warunków historycznych. W obrębie chrześcijaństwa konieczne jest rozróżnienie pomiędzy Chrystusem wiary a Jezusem historycznym. Ponadto moderniści domagają się uznania pierwszeństwa cnót aktywnych nad biernymi, popadając w potępioną już herezję amerykanizmu. Domagają się również reformy i uproszczenia liturgii; zniesienia licznych nabożeństw i praktyk ludowej pobożności; reformy – a w istocie zniesienia – Świętego Oficjum i Kongregacji Indeksu; Kościoła ubogiego; prałatów i biskupów pozbawionych zewnętrznych oznak ich godności; zniesienia celibatu duchowieństwa; decentralizacji władzy i demokracji w Kościele oraz zaangażowania świeckich w wybór proboszczów i biskupów. W obliczu tego zalewu błędów św. Pius X określił modernizm jako „ściek wszystkich herezji” – prostą drogę do ateizmu:
Gdyby ktoś zadał sobie trud zebrania wszystkich błędnych twierdzeń, wymierzonych przeciw wierze, i wyciśnięcie z nich niejako soków i krwi – zapewne nie mógłby tego dokładniej uczynić, niż moderniści.
Można by się zastanawiać, czy ten zbiór błędów potępionych przez Pascendi jest dla nas dokumentem aktualnym. Ale stoimy dziś w obliczu tych samych błędów, głoszonych w sposób bardziej nawet otwarty, bezczelniejszy i radykalny, i to przez znamienitych przedstawicieli Kościoła nauczającego, przez biskupów. Sytuacja jest więc gorsza ze względu na rozmiar skażenia.
Pascendi jest proroczą wizją (gdyż świętości towarzyszy często zdolność do dostrzegania zła, zanim stanie się ono wyraźne (…) zanim objawią się wszystkie jego tragiczne konsekwencje) wszystkiego, co znajdujemy obecnie w pismach takich jak „Jesus”, „Famiglia Cristiana”, „Il Regno”, „Concilium”, „Bose”, biuletynach parafialnych, dziennikach katolickich, a również w najważniejszych wypowiedziach papieskich. W dzisiejszym Kościele odnajdujemy wszystkie teologiczne i doktrynalne wypaczenia modernizmu. Gdybyśmy przeanalizowali szczegółowo dekret Lamentabili i 65 propozycji przez niego potępionych, znaleźlibyśmy w nauczanej obecnie teologii i poglądach doktrynalnych ślady prawie wszystkich z nich. Pascendi można by odebrać jako dokument napisany nie w roku 1907, ale 2005. Moderniści, tak dziś, jak wówczas – używam terminu „modernista” na określenie typu człowieka, który ześlizguje się w herezję – uważają się za oświeconych, za gramsciańską mniejszość, która oddziałuje na kolektywną świadomość bezwładnej, łatwej do zmanipulowania, anonimowej zbiorowości, będącej przedmiotem swoistego nieustannego teologicznego gwałtu (mam tu na myśli liturgię, która patrząc na to w kategoriach socjopolitycznych, została narzucona przez odpowiednik terrorystycznej, krwawej coup d’état). Na przestrzeni 30-40 lat w Kościele rozegrała się modernistyczna rewolucja, był to rok 1789 w Kościele, rewolucja narzucająca poprzez teologiczny Koran politycznej poprawności prawa człowieka (…) bez żadnej możliwości odrzucenia czy kwestionowania swych heterodoksyjnych tez i prawdziwych herezji (…).
Tam jednak, gdzie ma miejsce rewolucja, powinni pojawić się kontrrewolucjoniści, reakcjoniści, którzy nie rozumieją nowego ducha. Funkcjonuje więc w Kościele soborowym pewien termin, którym określa się tych, którzy odrzucają Kościół Vaticanum II: fundamentaliści. Pamiętamy z przeszłości, że Wandejczycy i zwolennicy Bourbonów nazywani byli zbójcami, a ci wszyscy, którzy sprzeciwiali się bolszewikom, byli etykietowani jako kułacy. Cóż, mamy obecnie kułaków Kościoła: są nimi np. kapłani i wierni Bractwa Św. Piusa X. Nie ma władzy totalitarnej, nawet w dziedzinie wiary, dla której nie istniałby wróg absolutny, a wiemy, że wróg absolutny musi być zniszczony, nie można z nim rozmawiać; można rozmawiać z każdym, ale nie z tym, kto neguje, że można rozmawiać z każdym.
Jaki jest tego powód? Skąd ten kryzys modernistyczny, obecny już w czasach św. Piusa X? Pascendi podaje nam precyzyjną, dogłębną odpowiedź:
Lecz pycha daleko silniej wpływa na duszę, by ją oślepić i na błędne ścieżki wprowadzić: w modernistycznej doktrynie jest ona jak u siebie w domu, ze wszech stron otrzymuje pożywienie i rozgościć się może dowolnie. Ową pychę uważają moderniści za regułę powszechną i tym śmielej i zuchwalej na niej się opierają. Ową pychą szczycą się, gdy twierdzą, że oni jedynie powiadają mądrość, a nadęci nią i zuchwali mówią: my nie tacy, jak reszta ludzi, i aby do tej reszty nie być przyrównanymi, wymyślają i popełniają największe niedorzeczności.
Tych kilka linijek mówi nam wszystko. Dokładnie to obserwujemy obecnie w dziedzinie teologii: jeśli ktoś chce być szanowany, musi być oryginalny. Wiemy jednak, że w historii cywilizacji, ani nawet w historii jako takiej, nie narodziło się nic wartościowego, co nie zrodziłoby się z pragnienia bycia wiernym tradycji – temu, co zawsze uważane było za prawdę. Św. Tomasz, „niemy wół”, z pewnością nie pragnął być oryginalny: tworząc swój system, musiał uwzględnić cały szereg kwestii, których musiał przestrzegać, o których musiał mówić. To, co jest prawdziwe dla kultury, jest prawdziwe również dla świętości: święty nie chce być oryginalny, pragnie być jedynie pokornym naśladowcą Chrystusa; świętość, która jest największą manifestacją duchowej integralności osoby, rodzi się jedynie z całkowitego wyrzeczenia się wszelkiej czysto ludzkiej i doczesnej oryginalności.
Historia chrześcijaństwa pokazuje, że wielkość rodzi się z marzenia o wierności, (…) nowości nie pragnie się jednak nigdy dla niej samej. Najlepszym przykładem tej zasady jest reforma Mszału, dokonana przez św. Piusa V. Nie ma nic bardziej typowego dla katolicyzmu (kiedy jest on zdrowy i wolny od wpływów protestanckich i modernistycznych) niż prawdziwa nienawiść, odruchowa wrogość dla wszelkiej zmiany, niezależnie w jakiej kwestii, która mogłaby prowadzić do umiłowania nowości jako takiej, i to do tego stopnia, że pewne gesty liturgiczne zostały zachowane, choć ich praktyczne zastosowanie zanikło.
To współczesna rewolucja, zapoczątkowana przez Lutra i Kalwina, a podjęta przez Cromwella i rewolucję purytańską, inspirowana jest gnostyckim pragnieniem zniszczenia teraźniejszości, ponieważ nie ma już oczu i serca zdolnych do zrozumienia stuleci trudów, jakie doprowadziły do jej zbudowania. Bunt modernistów, tak za czasów św. Piusa X, jak i dzisiaj, rodzi się z pychy, z miłości własnej popychanej do wzgardy dla Boga; rodzi się ona z tryumfu ciała nad duchem. Nie można zadowolić Boga i świata równocześnie.
A jednak pomimo oczywistej dla obserwujących stan obecnego Kościoła katastrofy, w obliczu Kościoła znajdującego się w postępującej agonii, jako że przechodzi on swoją drogę na Kalwarię, nie brak również powodów do nadziei. Pierwszym z nich jest fakt, że Msza Wszechczasów jest nadal odprawiana na całym świecie. Oczywiście nie wszyscy rozumieją dziś znaczenie tej Mszy; jej piękno jest zbyt wielkie dla tego cudzołożnego i zepsutego pokolenia, by mogło ono ją zrozumieć; jest promieniem światła zbyt intensywnym i silnym dla ciemności naszych czasów, by świat mógł ją docenić. Nasz świat nie wie już, jak kochać rzeczy piękne, pełne milczenia, pokoju, nieba, światła, prawdy. Abyśmy byli do tego zdolni, życie musi przenikać nas do głębi, wymaga to niemal cudu. Niemniej jednak podzielam opinię Dostojewskiego: „Piękno uratuje świat”. Nawet w obliczu tak przygnębiającej i tragicznej rzeczywistości nie można zatracić zaufania do olśniewającego piękna Mszy świętej, którą kapłani Bractwa zachowują również dla nas, z pokorą i pełną czci miłością (…). Piękność ta nie może nigdy zostać przyćmiona i nigdy nie zostanie przyćmiona. I naprawdę mało znaczy, że dziś jest poniżana przez tak wiele świętokradczych rąk i że tak mało ludzi wie, jak kochać ją pobożnie, ze szczerą synowską miłością. Ω
Mateusz D’Amico
Tekst za „The Angelus” z maja, lipca i września 2006 r. Z języka angielskiego przełożył Tomasz Maszczyk.