Aktualizacja strony została wstrzymana

Armia Czerwona zwycięża – w Izraelu – Grzegorz Braun

Okazuje się, że 9 maja będzie oficjalnym świętem, „dniem zwycięstwa” nie tylko w Rosji – ale także w państwie Izrael. Podejmujący taką decyzję Kneset jednocześnie łączy się z rosyjską Dumą we wspólnym potępieniu zamiaru niszczenia pomników „walki z faszyzmem” w Polsce.

I jak tu nie wyjść na obsesjonata – kiedy po raz kolejny przychodzi notować fakty, dla których w głównym ścieku medialnym jakoś nigdy nie ma miejsca? Zwłaszcza w sprawie tzw. stosunków polsko-żydowskich, kiedy dzieją się rzeczy dla Polski niewątpliwie istotne, a przez postpeerelowskie media gadzinowe (i z lewej, i z prawej strony) zgodnie przemilczane – temu, kto ciszę w eterze przerywa, zawsze ktoś przypisze „manię antyżydowską”. Ten mechanizm miałem okazję poznać doskonale z autopsji – za publicznie deklarowany judeorealizm doczekałem się wszak nawet anatemy rzuconej przez Wildsteina seniora, który na marginesie swoich memuarów etykietuje mnie jako „żarliwego antysemitę”. Nawet gdybym chciał przedstawić gdziekolwiek sygnowany przez biegłego weterynarza certyfikat zaświadczający, że nie jestem wielbłądem – to i tak wątpliwe, by dla moich tłumaczeń znalazła się jakakolwiek nisza w życiu publicznym, jakikolwiek czas antenowy czy łamy prasowe mieniące się poważnymi.

Źyjemy wszak w czasach, gdy dobra zmiana tym się m.in. objawia, że oto dawniej obowiązywać miała fatwa rzucona przez redaktora Michnika, a teraz również fatwa rzucona przez redaktora Wildsteina seniora – który zresztą, nie w kij dmuchał, zasiada w Kapitule Orderu Orła Białego. Nie dziwota więc, że to nadzwyczajne odznaczenie – stanowiące niejako wzorzec polskiego patriotyzmu i miernik zgodności z polską racją stanu – zawiesił nasz belwederski prezydent Andrzej Duda na ramieniu ambasadora Szewacha Weissa, znanego lobbysty opowiadającego się publicznie za prymatem żydowskiej polityki historycznej nad polską wrażliwością, a także za egzekucją roszczeń finansowych, jakie wobec nas wysuwają organizacje diaspory i państwo Izrael. Sprawa nadawanych przez prezydenta orderów, krzyży i innych wyróżnień o tyle ma związek z możliwością funkcjonowania w polskiej przestrzeni publicznej (oddanej, jak się zdaje, na wieczną wyłączność judeoidealistom, jeśli nie wręcz judeoentuzjastom), że akurat inne zaszczytne odznaczenie nadał ostatnio prezydent Duda redaktorowi Wildsteinowi juniorowi – który notabene wnet okazał się też najlepszym kandydatem na jeden z dyrektorskich foteli w Telewizji Polskiej. W tak zorganizowanej przestrzeni publicznej – z Wildsteinem seniorem mającym wpływ na rozdawanie Orłów Białych i Wildsteinem juniorem mającym wpływ na rozdawanie czasu antenowego w TVP – możemy być spokojni, że przynajmniej spora część publikowanych tu wiadomości okaże się niepowtarzalnie oryginalna i ekskluzywnie bezkonkurencyjna. Źe, innymi słowy, nikt inny nie wspomni nawet o tym, co tu piszemy – co jest doprawdy rzadką gratką dla publicysty i wielką zachętą do pracy.

A teraz ad rem: 27 lipca zgromadzenie plenarne Knesetu jednogłośnie zdecydowało ogłosić 9 (dziewiąty – sic) maja świętem narodowym i dniem wolnym od pracy w państwie Izrael – w przyjętej ustawie mowa o Dniu Zwycięstwa w Europie (Victory in Europe Day). Ciekawostka: w większości państw europejskich takie upamiętnienie przypada na 8 (ósmy) maja – w rocznicę bezwarunkowej kapitulacji Niemiec w roku 1945. Figiel w tym, że ten akt kapitulacji sygnowali niemieccy generałowie późnym wieczorem, kiedy wedle czasu moskiewskiego zdążyła już stuknąć nowa data dzienna. W konsekwencji z woli Stalina, ze względów prestiżowo-propagandowych „dzień zwycięstwa nad faszyzmem” obchodzono w całym bloku sowieckim właśnie 9 maja. Podział ten utrzymał się do dziś, przy czym dawne państwa satelickie sukcesywnie przeszły na kalendarz zachodni – III Rzeczpospolita uczyniła to zresztą dopiero w 2015 r. Pomińmy tu umowność samej daty i iluzoryczność okazji (w Polsce zmiana jednej okupacji na drugą to akurat słaba okazja do świętowania, niezależnie do dnia) – zwróćmy uwagę na to, że przystępując do „klubu 9 maja” (wraz z Rosją, Białorusią, Ukrainą i ośmioma innymi byłymi republikami sowieckimi), państwo Izrael dokonuje wyrazistego samookreślenia. Co zresztą wpisuje się w dłuższy trend – którego spektakularnym przejawem było uroczyste odsłonięcie (z udziałem premierów Putina i Netanjahu) okazałego pomnika wdzięczności Armii Czerwonej w Netanji, już pięć lat temu. A przecież jeszcze kilka lat wcześniej (2009) we wspólnym komunikacie po spotkaniu nad Morzem Czarnym prezydenci Miedwiediew i Peres wspólnie deklarowali walkę z rewizjonizmem historii – przy czym negowanie „wyzwolicielskiej” roli Armii Czerwonej zostało niejako „podciągnięte” pod kłamstwo oświęcimskie. Proklamowanie 9 maja narodowym świętem w Izraelu nie jest więc w tym kontekście żadną niespodzianką – ale raczej logiczną konsekwencją. 

Może się komuś zdawać, że takie publiczne akty, pozostające wszak w sferze werbalnej, li tylko symbolicznej, nie powinny mieć żadnego znaczenia dla bieżącej praktyki politycznej. Nic bardziej błędnego – akurat w przypadku Izraela mniemanie, że polityka historyczna realizowana jest w oderwaniu od geostrategii, to byłaby daleko posunięta naiwność. Mamy zresztą konkretny powód, by zachowując polską perspektywę, nie traktować tych rzeczy lekko. Otóż bowiem izraelski Kneset zachowuje w tych kwestiach żelazną, trzeba przyznać, konsekwencję: skoro czci „wyzwolicielską” Armię Czerwoną i tak chętnie przypomina o wkładzie Żydów czerwonoarmistów w „zwycięstwo nad faszyzmem”, to jednocześnie potępia wszelkie opcje przeciwne. Stąd właśnie nasza wciąż niedokończona kampania „Goń z pomnika bolszewika!” (którą niżej podpisany miał okazję wspierać swoim nazwiskiem) staje się po raz kolejny zarzewiem międzynarodowego konfliktu. Ledwie bowiem w naszym Sejmie przegłosowano nowelizację prawa o zakazie propagandy komunizmu (i nazizmu notabene), ledwie podpisał ją prezydent Duda, a już sprawie tej z troską przyjrzeli się Rosjanie i Żydzi. Do wspólnych wniosków doszli już w czerwcu, podczas moskiewskiej wizyty przewodniczącego Knesetu Edelsteina (tuż przed kontrolną wizytą w Warszawie notabene) – rezultatem była zapowiedź zgodnego potępienia przez Dumę i Kneset demontażu sowieckich monumentów, którymi Sowieci znaczyli podbijane terytorium, a których wcale nie tak mało straszy jeszcze na terytorium Rzeczypospolitej. Ostatecznie więc oskarżycielski palec wymierzony zostaje w Polskę z Moskwy i jednocześnie z Tel Awiwu, gdzie żydowscy parlamentarzyści z oburzeniem przyjęli wieść, że nad Wisłą szykuje się akcja wymierzona w pamięć „zwycięstwa nad faszyzmem”. W rezultacie Kreml może z satysfakcją ogłosić, że: „Putin dziękuje Izraelowi za potępienie burzenia radzieckich pomników wojennych” (komunikat TASS). Wiadomość uznały za ważną liczne inne media – wśród nagłówków jeden (WeapoNews) wyróżnia się szczególnie dziarskim optymizmem: „Rosja i Izrael razem przeciwko polskiemu faszyzmowi – kiedy dołączą inni?” (sic).

To jasne (a w każdym razie powinno być dla każdego polskiego państwowca), że narracje propagandowe, w których mowa o „wyzwolicielskiej” misji Armii Czerwonej – w których zatem przechodzi się do porządku nad inicjatywną rolą Rosji Sowieckiej w rozpętaniu II wojny światowej i przemilcza się rozbiór Polski w roku 1939 – bezpośrednio godzą w polską rację stanu poprzez negację, a co najmniej lekceważenie naszego prawa do suwerenności i integralności terytorialnej. Otóż podtrzymywanie takiej właśnie kłamliwej narracji, opartej na przemilczeniu zbrodni 17 września wraz z konsekwencjami, państwo Izrael uznaje niniejszym za swoją misję – i z misji tej się wywiązuje, podtrzymując ni mniej, ni więcej, czysto stalinowską wersję historii II wojny światowej. I oto ci sami parlamentarzyści żydowscy, którzy uznali, że żydowskie serca mają bić 9 maja w rytmie zgodnym z defiladowym krokiem pododdziałów Armii Czerwonej defilujących w Moskwie – uznają za stosowne jednocześnie występować z bezpośrednim potępieniem Polski, która podejmuje kolejne i tak już spóźnione próby wyzwolenia się z dziedzictwa sowieckiego zniewolenia.

W tej sytuacji trudno doprawdy popadać w entuzjazm na wieść o podpisaniu przez warszawski MON rozbudowanej umowy z izraelskim konsorcjum zbrojeniowym. Jak doniosła TV Republika (w wypadku tej telewizji słowo „doniosła” może być opacznie zrozumiane, z uwagi na bogaty dorobek w publicznym donosicielstwie – ale tu akurat proszę nie doszukiwać się podtekstu): „20 lipca br. Polska Grupa Zbrojeniowa S.A. oraz Israel Aerospace Industries Ltd. i ELTA Systems Ltd. (spółka zależna IAI) podpisały porozumienie o współpracy (Memorandum of Understaning), dotyczące m.in. systemów bezzałogowych statków powietrznych klasy taktycznej, walki elektronicznej oraz tankowców powietrznych platform powietrznych”. Czy aby na pewno otwieranie naszej zbrojeniówki na współpracę z tym akurat partnerem jest najlepszym pomysłem? Pomijając już sam kult Armii Czerwonej, który w Izraelu podniesiono właśnie do rangi kultu państwowego – warto przypomnieć, jak na współpracy z izraelskimi specjalistami przejechali się przed 10 laty Gruzini. Powodem małej skuteczności niektórych systemów obronnych w wojnie 2008 r. miało być udostępnienie Moskalom przez Żydów kodów do urządzeń, które wcześniej sprzedali Gruzinom. Mówił o tym w swoim czasie eksprezydent Saakaszwili – który przynajmniej dla aktualnego kierownictwa MON i TV Republika pozostaje chyba miarodajnym źródłem. Rozumiem, że zacieśniający współpracę z izraelskim partnerem minister Macierewicz doskonale zna tę gruzińską historię – że otrzymał na biurko wyczerpujące raporty, z których wynika, albo (A) że to bzdura, albo (B) że takie rzeczy to mogły przytrafić się nieprzezornym Gruzinom, ale nie nam, bo chłopaki z SKW na pewno przechytrzą chłopaków (i dziewczęta) z Szin Bet, Mosadu i całej reszty żydowskich służb? A może nikt tu nikogo nie próbuje i nawet nie zamierza przechytrzać – tylko jest to (C) genialny pomysł „żoliborskiej grupy rekonstrukcji historycznej sanacji” na spłatę żydowskich roszczeń (pod przykrywką kontraktów zbrojeniowych)? W każdym przypadku – krzyż na drogę.

PS Wśród parlamentarzystów, którzy są szczególnie aktywni jako lobbyści na rzecz zaangażowania Izraela w kultywowanie stalinowskiej wersji historii (i potępianie Polaków, którzy jej nie chcą kultywować), wyróżnia się niejaki Jo’el Razwozow, urodzony w sowieckim Birobidżanie (jako Konstantin Razwozow), rocznik 1980, utytułowany dżudoka, karierę polityczną zaczął od Rady Miejskiej w Netanji (patrz wyżej: pomnik wdzięczności Armii Czerwonej odsłonięty w 2012). Dla obdarzonych poczuciem czarnego humoru Polaków interesujące będzie, że już zasiadając w Knesecie, wystarał się był Razwozow o dyplom uznania „za działalność na rzecz ocalonych z Holokaustu” dla zasłużonego „izraelskiego działacza społecznego” Andre Gasiorowskiego (sic). Chodzi oczywiście o znanego aferzystę Andrzeja Gąsiorowskiego, którego działalność w Polsce pod osławionym szyldem Art-B stanowiła, jak okazało się po latach, fragment finansowego zaplecza operacji „MOST”, tj. transferu sowieckich Żydów do Izraela via Warszawa. Może takim właśnie „mostem” dotarł z rodzicami do Palestyny 11-letni Razwozow – może więc sam wiele zawdzięcza zapobiegliwości Gąsiorowskiego? Była to wszak operacja połączonych izraelskich, amerykańskich i postsowieckich polskojęzycznych służb – zorganizowana, jak wynika z publikacji sprzed kilku lat, w znacznej mierze na koszt polskiego podatnika. Czy na tym właśnie polegać ma „rzeczpospolita przyjaciół”, o której ledwie pół roku temu wygłaszał pompatyczne brednie belwederski prezydent Duda podczas swej wizyty w Izraelu?

Grzegorz Braun

Za: Polska Niepodległa (14 sierpień 2017) | https://polskaniepodlegla.pl/opinie/item/12618-tylko-u-nas-grzegorz-braun-armia-czerwona-zwycieza-w-izraelu |TYLKO U NAS! GRZEGORZ BRAUN: ARMIA CZERWONA ZWYCIĘŻA – W IZRAELU