Aktualizacja strony została wstrzymana

Problemy „hermeneutyki ciągłości” – John Vennari

Kariera terminu „hermeneutyka ciągłości” rozpoczęła się na samym początku pontyfikatu Benedykta XVI. Papież przedstawił swój program w mowie do członków Kurii Rzymskiej, wygłoszonej 22 grudnia 2005 r. z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia.

W mowie tej Benedykt XVI dał jednoznacznie do zrozumienia, że głównym elementem jego programu będzie realizacja wytycznych II Soboru Watykańskiego1. Jak jednak zauważył, z soborem tym wiąże się pewien problem. Zbyt wielu ludzi – ubolewa papież – interpretuje go w oparciu o „hermeneutykę zerwania” czy też „hermeneutykę braku ciągłości” z przeszłością. Właściwe podejście do soboru opierać się więc musi o „hermeneutykę ciągłości”. Zasadnicza teza papieża (którą zresztą zawsze w przeszłości wyznawał) głosi, że Vaticanum II nie stanowi zerwania z Tradycją, ale jest wyrazem jej uprawnionego rozwoju. Rozwój ten możemy dostrzec, jeśli spojrzymy na sobór przez pryzmat „hermeneutyki (interpretacji) ciągłości”.

Niektórzy twierdzą, że może to świadczyć o tym, iż Benedykt XVI planuje przywrócenie Tradycji właściwego jej miejsca w Kościele. Jest to jednak wrażenie błędne. Tak, Benedykt XVI ogłosił motu proprio uwalniające Mszę trydencką. Była to kwestia sprawiedliwości i zasługuje na uznanie; jest to zresztą coś, czego mogliśmy się po obecnym papieżu spodziewać, nawet w oparciu o jego wypowiedzi jako kard. Ratzingera. Jednak hermeneutyka ciągłości nie jest oznaką powrotu Tradycji. Jest raczej kolejną próbą uratowania dziedzictwa Vaticanum II.

Głównymi ideami obecnego pontyfikatu nadal pozostają idee II Soboru Watykańskiego. „Hermeneutyka ciągłości” może jedynie prowadzić do syntezy Tradycji i Vaticanum II, syntezy Tradycji i modernizmu (…).

Na początek pragnę skupić się na jednym aspekcie, który dowodzi, że „hermeneutyka ciągłości” nie jest oznaką prawdziwego powrotu do Tradycji. Jest nim sam ów termin. Papież Benedykt XVI nie posługuje się w obronie Tradycji tradycyjną terminologią, ale stworzył w tym celu całkowicie nowe pojęcie. Uczynił tak, ponieważ jego stosunek do Tradycji różni się od tego, czego Kościół nauczał przez XX wieków swej historii.

Obecny papież nigdy nie powiedział, że odpowiedzią na kryzys w Kościele mogłoby być przypomnienie napomnienia papieża Agatona, by tego, „co raz rozstrzygnięto, ani nie umniejszać, ani nie zmieniać, ani nie dodawać, ale wszystko w słowach i w interpretacji zachować nienaruszone”2.

Nigdy też nie powiedział, że odpowiedzią na kryzys może być powrót do formuły zawartej w Przysiędze antymodernistycznej:

Szczerze przyjmuję naukę wiary, którą Apostołowie przekazali nam przez Ojców prawowiernych w tym samym sensie i w tym samym zawsze rozumieniu; przeto jako herezję całkowicie odrzucam zmyśloną teorię o ewolucji dogmatów, według której dogmaty zmieniają jedno znaczenie na drugie i do tego odmienne od rozumienia, uprzednio istniejącego w Kościele3.

Nie może się posługiwać taką terminologią, ponieważ jest sprzeczna z nowym nauczaniem Vaticanum II, z nowym nauczaniem o wolności religijnej oraz ekumenizmie. Te nowe nauki są w sposób oczywisty „odmienne od rozumienia, uprzednio istniejącego w Kościele”.

Gdy św. Pius X walczył o zachowanie katolickiej prawdy oraz Tradycji, nie posłużył się w Przysiędze antymodernistycznej słownictwem stworzonym przez siebie samego. Użył starożytnej terminologii Kościoła, którą możemy odnaleźć w pismach Ojców Kościoła, chronioną w nieomylnych definicjach dogmatycznych; katolik musi w nie wierzyć, jeśli pragnie osiągnąć życie wieczne.

Już w IV wieku św. Wincenty z Lerynu wyjaśniał, na czym polega właściwy rozwój doktryny katolickiej:

Może jednak ktoś zapyta: Jak to? Więc nie będzie w Kościele Chrystusowym żadnego postępu religii? Owszem, powinien być, i to jak największy. (…) Ale ten postęp niech będzie naprawdę postępem wiary, a nie zmianą. Boć przecie istota postępu na tym polega, że rzecz jakaś rozrasta się w sobie; istota zaś zmiany na tym, że rzecz jakaś przechodzi w zupełnie inną. Niechże więc wzrasta i olbrzymie nawet postępy czyni zrozumienie, wiedza, mądrość, (…) ale koniecznie w swojej jakości, to jest w obrębie tego samego dogmatu, w tym samym duchu, w tym samym znaczeniu4.

Nauczanie św. Wincentego z Lerynu o Tradycji zostało zawarte w dogmatycznych i nieomylnych dokumentach I Soboru Watykańskiego. Dowodzi to, że przez ponad 1400 istniało w Kościele dokładnie takie samo jej rozumienie.

Vaticanum I uczy w sposób nieomylny w konstytucji Dei verbum:

Dlatego zawsze należy się trzymać takiego znaczenia świętych dogmatów, jakie raz określiła święta Matka Kościół, i nigdy nie wolno od tego znaczenia odstępować pod pozorem i mianem głębszego pojmowania.

I Sobór Watykański posuwa się nawet do twierdzenia, że wszelki autentyczny rozwój doktryny „musi wzrastać (…) tylko w swoim rodzaju, tj. w tej samej nauce, w tym samym znaczeniu i w tej samej myśli”. Są to dokładne słowa św. Wincentego z Lerynu, niezmienione przez ponad 1400 lat.

Tymi samymi sformułowaniami posłużył się św. Pius X w swej Przysiędze antymodernistycznej:

Szczerze przyjmuję naukę wiary, którą Apostołowie przekazali nam przez Ojców prawowiernych w tym samym sensie i w tym samym zawsze rozumieniu (eodem sensu eodemque sententia)5.

Benedykt XVI nigdy nie posługuje się taką terminologią, nie czynił tego również jako kardynał. Niestety, zarówno on sam, jak i bardzo wielu obecnych hierarchów Kościoła nie używają jej nawet wówczas, gdy twierdzą, że usiłują zachować Tradycję – mówi się wówczas o „wzajemnej integracji”6 oraz „hermeneutyce ciągłości”.

Użycie tego nowego sformułowania, w połączeniu z oczywistym przywiązaniem papieża do nowinek Vaticanum II, ekumenizmu i wolności religijnej dowodzą, że niezależnie od tego, jak bardzo byśmy tego pragnęli, Benedykt XVI nie jest papieżem Tradycji. Będzie on kontynuował katastrofalną politykę Vaticanum II. Być może nie będzie się to odbywało w tak spektakularny sposób, jak czynił to jego bezpośredni poprzednik. Może będzie się to odbywać w sposób nieco bardziej powściągliwy, wyrafinowany i pozornie bardziej tradycyjny. Benedykt XVI będzie nawet usiłował zaprowadzić więcej dyscypliny w pewnych kwestiach, zwłaszcza w dziedzinie liturgii.

Ostatecznie jednak – jeśli chodzi o doktrynę – w dalszym ciągu będzie dominować nowa orientacja, wprowadzona przez Vaticanum II. To, w co I Sobór Watykański oraz Przysięga antymodernistyczna nakazują wierzyć wiarą katolicką „w tym samym sensie i w tym samem zawsze rozumieniu”, jakiego Kościół zawsze się trzymał, nie zostanie ani przypomniane, ani potwierdzone.

Tak więc niezależnie od tego, jak często będziemy słyszeć termin „hermeneutyka ciągłości”, niezależnie od tego, ile razy będzie się nam mówić, że Vaticanum II nie stanowi zerwania, pozostaje faktem, że nowe podejście do tego, co nazywa się obecnie ekumenizmem – a co za tym idzie stanowisko Benedykta XVI w tej kwestii – pozostaje w sprzeczności z tradycyjnym Magisterium. Nie może tu być mowy o żadnej ciągłości.

Brak ciągłości nauczania Vaticanum II z Tradycją można również zaobserwować na podstawie ostrzeżeń wybitnych teologów, sformułowanych w latach bezpośrednio po soborze.

Ojciec Hanahoe

Starając się zrozumieć, jak była możliwa katastrofa Vaticanum II, przeczytałem wiele artykułów, które opublikowano w czasopismach teologicznych z lat 40., 50. i 60. Natknąłem się wówczas na publikacje garstki wybitnych teologów, zaledwie garstki – którzy widzieli jasno kierunek, jaki obrali progresiści. Ostrzegali, jednak ich ostrzeżenia pozostały niezauważone, a straszliwe konsekwencje, jakie przepowiadali, stały się ostatecznie rzeczywistością. Trzema najznakomitszymi anglojęzycznymi teologami, których prace wówczas poznałem, byli: msgr Józef Clifford Fenton, o. Dawid Greenstock oraz o. Edward Hanahoe.

Jak zapewne czytelnicy pamiętają, msgr Fenton był od 1944 do 1963 r. redaktorem „American Ecclesiastical Review”. Drugim z tych teologów był o. Dawid Greenstock, mam tu na myśli przede wszystkim dwa jego wybitne artykuły zawierające ostrzeżenia przed nową teologią oraz nowym ekumenizmem7. Trzecim był człowiek, o którym być może nigdy nie słyszeliście. Był to kapłan należący do zgromadzenia Braci Pokutujących – o. Edward F. Hanahoe SA. Był to wybitny teolog, tomista i ekspert w kwestii ekumenizmu.

Z pewnością nasuwa się wam pytanie: jak dobry katolicki kapłan i teolog mógł być w latach 50. ekspertem w kwestii ekumenizmu? – Odpowiedź brzmi: otóż wielu katolików z zainteresowaniem przyglądało się powstaniu i rozwojowi nowego „ruchu na rzecz jedności” wśród protestantów, który od lat 20. do 50. XX wieku zyskał znacznie na popularności i żywotności. To wówczas powstały Światowa Rada Kościołów oraz inne organizacje ekumeniczne.

Właśnie w tym okresie Pius XI ogłosił encyklikę Mortalium animos (1928) o popieraniu prawdziwej jedności religii, w której słusznie podkreślał, że jest tylko jedna droga do jedności chrześcijan, że protestanci muszą porzucić swe fałszywe idee i powrócić do jedynego prawdziwego Kościoła założonego przez Zbawiciela – do Kościoła katolickiego.

Podobnie Pius XII ogłosił w 1949 r. instrukcję o ruchu ekumenicznym, zalecającą daleko posuniętą ostrożność oraz przypominającą, że jedyną drogą do jedności chrześcijan jest powrót niekatolików do jedynego prawdziwego Kościoła Chrystusowego. Źaden z tych dokumentów nie został wspomniany, nawet w przypisach, w dekrecie o ekumenizmie ogłoszonym podczas II Soboru Watykańskiego (widzimy więc, że Vaticanum II stanowi zerwanie z przeszłością, ponieważ ignoruje dwa najważniejsze dokumenty papieskie dotyczące ekumenizmu I połowy XX wieku).

W dekadach poprzedzających sobór wielu katolików interesowało się tym nowym ruchem na rzecz jedności, istniało też całkiem sporo literatury na ten temat – bardziej i mniej solidnej. O. Edward Hanahoe był w tej kwestii prawdziwym ekspertem. Jego erudycja znalazła wyraz zwłaszcza w dwuczęściowym artykule opublikowanym pod koniec 1962 r. w „American Ecclesiastical Review” pod tytułem Eklezjologia i ekumenizm. Jest to wspaniały tekst, ponieważ zbija te same ekumeniczne błędy, które wypłynęły później podczas II Soboru Watykańskiego i które po dziś dzień są rozpowszechnione wśród przedstawicieli katolickiej hierarchii na całym świecie.

Gdyby podczas Vaticanum II wysłuchiwano uwag realistycznie patrzących na świat teologów tomistycznych w rodzaju o. Hanahoe, nie mielibyśmy posoborowego chaosu, jakiego świadkami jesteśmy od ponad 40 lat. Zasady o. Hanahoe są tak solidne, tak wszechstronne, że gdyby się ich trzymano, nie mielibyśmy obecnie tego rodzaju ekumenizmu, którego świadkami jesteśmy od czasu soboru; nie mielibyśmy „nowej definicji Kościoła” i nowej Mszy, podobnie jak i niezliczonych innych aberracji. (…)

Eklezjologia i ekumenizm

O. Hanahoe rozpoczyna swój artykuł z 1962 r. uwagami na temat ruchu ekumenicznego w ogólności. Był to wówczas wielki temat, nowość – coś, czego nigdy dotąd nie widziano: protestanci wszystkich denominacji biorący udział w ruchu na rzecz jedności.

Poniekąd, z protestanckiego punktu widzenia, był to rozwój pozytywny, gdyż w ten sposób różne protestanckie wspólnoty pośrednio uznawały, że nie posiadają pełni jedności, której pragnął dla swego Kościoła Chrystus. Samo istnienie ruchu ekumenicznego wśród protestantów jest w istocie deklaracją, że owe protestanckie denominacje wykazują braki i że jeśli mają odnaleźć pełnię prawdy, to muszą jej szukać poza sobą.

Jest to jeden z głównych powodów, dla których Kościół katolicki nigdy nie zaangażował się w działania Światowej Rady Kościołów ani protestanckiego ruchu ekumenicznego. Jak przypomniał Benedykt XV w 1919 r., Kościół Chrystusowy już jest jeden, już teraz posiada jedność, której pragnął dla swych uczniów Chrystus. Nie może brać udziału w tych ekumenicznych zgromadzeniach, ponieważ mogłoby to stworzyć fałszywe wrażenie, że poszukuje jedności, którą już przecież posiada8.

O. Hanahoe mówi o rosnącej liczbie książek i artykułów dotyczących ekumenizmu. Jak zauważa, stwarza to wrażenie „wielkiej energii, zrodzonej przez entuzjazm i wzajemne zrozumienie”9. Choć przyznaje, że współczesny ekumenizm ma korzenie protestanckie, natychmiast podaje jedyną definicję ekumenizmu, jaką katolik może zaakceptować: „przedsięwzięcie mające na celu pojednanie dysydentów z Kościołem”10.

Jednym z pierwszych problemów, jakie dostrzega o. Hanahoe, jest to, że ekumenizm nie spełnia kryteriów odrębnej dyscypliny naukowej. To, co można by nazwać „doktryną” i „praktyką” ekumenizmu, nie zostało jeszcze skrystalizowane. „W obecnym czasie – pisze – stanowi on chaotyczny zbiór osobistych inicjatyw, idei i wiadomości z własnym językiem, zawierającym specjalne wyrażenia i terminologię”11.

Wskazuje też na fakt, że instrukcja Piusa XII z 1949 r. wyraźnie dostrzegała chaos pojęciowy w ruchu ekumenicznym. Przestrzegała, że owe inicjatywy ekumeniczne nie zawsze opierają się na zdrowych zasadach, a nawet wówczas, gdy tak jest, doświadczenie pokazuje, że nie ustrzegły się one niosących pewne zagrożenia konsekwencji12.

Spostrzeżenia o. Hanahoe wykazują podobieństwa do tego, co pisał msgr Fenton. O. Hanahoe również niepokoił się zagrożeniami, jakie te fałszywe idee stanowiły dla formacji kleryków w seminariach. Ekumenizm budził wiele optymizmu i euforii w środowiskach katolickich. Było to niebezpieczeństwo, które o. Hanahoe słusznie nazywał „entuzjazmem i brakiem doświadczenia właściwym dla młodości”. Młodzi ludzie w seminariach będą się fascynować tymi nowinkami, które mogą łatwo zawładnąć ich wyobraźnią. Jeśli seminarzyści nie nauczą się dokonywać właściwego osądu, nowe idee będą wywierać szkodliwy wpływ na ich formację – a w konsekwencji mogą doprowadzić do upośledzenia całego ich kapłańskiego życia. (Wystarczy rozejrzeć się dokoła. Ludzie, którzy obecnie zajmują wyższe stanowiska w Kościele, byli seminarzystami w czasie, gdy o. Hanahoe wygłaszał tę przestrogę.)

O. Hanahoe z wielką przenikliwością przedstawił katolickie zasady dotyczące tego, jak katolik powinien postrzegać ekumenizm, oraz podkreślił, że to eklezjologia musi rządzić ekumenizmem, a nie odwrotnie – jest to zasada, do której będziemy się często odwoływać podczas tego wykładu.

Właściwe rozumienie ekumenizmu przedstawił w oparciu o pięć punktów:

  1. Kwestia źródeł
  2. Kwestia priorytetu
  3. Kwestia metody
  4. Kwestia zasad
  5. Kwestia rozwoju

Może to brzmieć nieco skomplikowanie, w istocie jednak jest bardzo proste. Jak zobaczycie, wszystko, co mówi, odwołuje się do naszego sensus catholicus (‘zmysłu katolickiego’) oraz zdrowego rozsądku.

Kwestia źródeł

Co traktujemy jako ostateczne kryterium nauczania dotyczącego „katolickiego ekumenizmu”? Odpowiedź o. Hanahoe jest prosta. Opierając się na słowach Piusa XII, wyjaśnia on, że Magisterium Kościoła – to, czego Kościół zawsze nauczał na przestrzeni wieków – musi stanowić „bliższe13 i powszechne kryterium prawdy w kwestii wiary i moralności”14. Zauważa, że skoro Magisterium wypowiada się w danej kwestii, angażując swój autorytet – a ja dodam w tym miejscu, że może to mieć miejsce jedynie wówczas, gdy potwierdza to, czego Kościół zawsze nauczał – wówczas „nie wolno już uważać tej kwestii za rzecz podlegającą swobodnej dyskusji teologów”.

O. Hanahoe odnosi to w sposób bezpośredni do ruchu ekumenicznego. Przytacza instrukcję z 1949 r.:

Biskupi nie pozwolą na sposób wyrażania się (…) rodzący zwodnicze nadzieje, które nigdy nie mogą zostać spełnione. Byłoby takim na przykład twierdzenie, że to, czego naucza się w encyklikach papieży rzymskich o powrocie dysydentów do Kościoła albo o Mistycznym Ciele Chrystusa, nie musi być brane tak rygorystycznie15.

Widzimy więc, że Święte Oficjum już w 1949 r. wypowiadało się w oparciu o pewne doświadczenia, że musiało odpowiadać na zarzuty współczesnych teologów, twierdzących, że możemy wypracować jakiś nowy rodzaj jedności chrześcijańskiej, nie wymagając od protestantów, by nawrócili się do Kościoła katolickiego.

Tak więc kard. Walter Kasper – który w 2001 r. został przewodniczącym Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan – kpił otwarcie z instrukcji z 1949 r., gdy mówił:

(…) obecnie nie rozumiemy już ekumenizmu w sensie powrotu, przez który inni byliby „nawracani” i powracali do bycia „katolikami”. II Sobór Watykański kategorycznie porzucił takie podejście16.

Stanowi to rażącą sprzeczność z ostrzeżeniem zawartym w instrukcji Piusa XII z 1949 r. Kard. Kasper powiedział to w 2001 r. – i mimo to pozwolono mu zachować stanowisko przedstawiciela papieża ds. kontaktów z protestantami przez ostatnie cztery lata pontyfikatu Jana Pawła II oraz przez ponad trzy lata pontyfikatu Benedykta XVI. Nawet Robert McAffee Brown, protestancki obserwator na II Soborze Watykańskim, z uznaniem zauważył, że sobór „nigdy nie wspomina o konieczności powrotu protestantów do Kościoła katolickiego jako czymś koniecznym dla ich zbawienia”. W swej książce Ecumenical Revolution (1967) tak chwalił dekret o ekumenizmie:

Dokument ten wyjaśnia, jak wielką innowacją jest nowe stanowisko [Kościoła]. Nie mówi się już o „schizmatykach i heretykach”, ale o „braciach odłączonych”. Nie ma już monarszego nakazu, by dysydenci powrócili w pokucie do Kościoła, który sam nie musi czynić pokuty; zamiast tego jest uznanie, że obie strony ponoszą winę za grzech podziału i muszą wyciągnąć do siebie ręce w geście pokuty. Protestanci nie są już lekceważeni jako „sekta” (…) uznaje się, że w obrębie ich życia wspólnotowego odnaleźć można w pewnej mierze „rzeczywistość kościelną”17.

Świadectwo McAffee Browna posiada wielkie znaczenie, ponieważ ma on zdecydowanie negatywny stosunek do encykliki Mortalium animos Piusa XI oraz instrukcji z 1949 r.18, z uznaniem wypowiada się natomiast o dokumentach Vaticanum II jako niepozostających w ciągłości z dotychczasowym Magisterium Kościoła.

Odpowiadając więc raz jeszcze na pytanie o źródła: podstawą naszego osądu, kryterium oceny wszelkich inicjatyw ekumenicznych musi być niezmienne nauczanie Kościoła. To, czego Kościół zawsze nauczał na przestrzeni wieków, musi stanowić „bliższe i powszechne kryterium prawdy w kwestii wiary oraz moralności”. Jak widzimy z wypowiedzi kard. Kaspera oraz protestanta Roberta McAffee Browna, który wychwalał ekumenizm soboru, nowa soborowa orientacja nie spełnia tego pierwszego kryterium.

Kwestia priorytetu

W tym miejscu dochodzimy do głównej zasady: priorytetu eklezjologii względem ekumenizmu. Jest to jądro tezy o. Hanahoe. Dowodem na to jest już sam fakt, że zatytułował swój esej Eklezjologia i ekumenizm.

Wszyscy wiemy, czym jest eklezjologia. Nazwa ta pochodzi od słowa Ecclesia, co po łacinie oznacza Kościół. Eklezjologia jest katolicką nauką o tym, co konstytuuje Kościół. Jest tym, czego Kościół naucza sam o sobie.

Nauka o Kościele jest całkiem prosta. Można ją znaleźć w definicji Kościoła jako społeczności doskonałej.

Św. Robert Bellarmin stworzył najpowszechniej używaną definicję Kościoła:

społeczność ludzi zjednoczonych wyznawaniem tej samej wiary chrześcijańskiej, w jedności tych samych sakramentów, pod zwierzchnictwem prawowitych pasterzy, a zwłaszcza Wikariusza Chrystusa na ziemi, papieża rzymskiego19.

Kościół Chrystusowy jest jeden, a nie złożony z członków różnych denominacji wyznających różne doktryny. Poza Kościołem katolickim nie ma zbawienia, jak to zostało sformułowane trzykrotnie przez nieomylne Magisterium, zwłaszcza na Soborze Florenckim20.

Katechizm Soboru Trydenckiego, wierny tym prawdom, naucza, że „niewierni, heretycy, schizmatycy i ekskomunikowani (…) wyłączeni są z granic Kościoła”. Innymi słowy: protestanci, żydzi, muzułmanie, hinduiści, buddyści itd. nie są częścią Kościoła katolickiego, będącego Królestwem Boga na ziemi.

Oznacza to, że Kościół Chrystusowy istnieje wyłącznie w Kościele katolickim. Pius XII głosił tę naukę dwukrotnie na przestrzeni siedmiu lat. W encyklice Mystici corporis Christi (1943) nauczał, że „prawdziwym Kościołem Jezusa Chrystusa (…) jest jeden, święty, katolicki i apostolski Kościół Rzymski”21. Kościół Chrystusowy nie jest złożony z Kościoła katolickiego i innych „chrześcijańskich” denominacji.

Papież powtórzył tę naukę w encyklice Humani generis (1950): „Mistyczne Ciało Chrystusowe i Kościół katolicki są jednym i tym samym”. W tym samym paragrafie Pius XII skarżył się na tych, którzy „sprowadzają do czczej formuły konieczność przynależenia do prawdziwego Kościoła, aby można było zbawienie osiągnąć”22. Takie właśnie są kluczowe założenia katolickiej eklezjologii.

O. Hanahoe, pisząc o katolikach oraz ruchu ekumenicznym, porusza kwestię priorytetu: co powinno otrzymać pierwszeństwo? Czy eklezjologia, czyli prawdziwa katolicka definicja tego, co konstytuuje Kościół – czy też elastyczna doktryna ekumenizmu? Jak podkreśla, to katolicka eklezjologia rządzić musi ekumenizmem, a nie odwrotnie.

W świetle tego właściwego porządku, podporządkowującego ekumenizm prawdziwej katolickiej eklezjologii, o. Hanahoe ponownie cytuje instrukcję z 1949 r. Święte Oficjum nauczało wówczas:

[Biskupi] powinni roztropnie nadzorować i kierować nią [działalnością ekumeniczną] w dwojakim celu: by pomóc tym, którzy poszukują prawdy i prawdziwego Kościoła, oraz by chronić wiernych przed zagrożeniami, które łatwo mogłyby się zrodzić z tendencji tego ruchu23.

Tak więc celem wszelkiej działalności ekumenicznej jest prowadzenie niekatolików do nawrócenia do jedynego prawdziwego Kościoła, pomoc tym, którzy poszukują prawdy i prawdziwego Kościoła, oraz obrona wiernych przed zagrożeniami, które łatwo mogą wyniknąć z tendencji ruchu ekumenicznego. Święte Oficjum bezbłędnie rozpoznało więc różnorakie niebezpieczeństwa tkwiące w założeniach ruchu ekumenicznego. (…)

O. Hanahoe przytacza też opinię św. Tomasza z Akwinu w tej kwestii. Św. Tomasz naucza, że zasady rządzące wszystkimi rzeczami istniejącymi dla konkretnego celu muszą być zdeterminowane przez ten właśnie cel. Na przykład: jaki jest cel medycyny? Powrót chorego do zdrowia. Sztuka farmacji powinna więc służyć temu właśnie celowi. Nadrzędna wobec niej nauka medyczna musi rządzić i kierować podrzędną sztukę farmacji ku jej właściwemu celowi: przywróceniu choremu zdrowia. Farmacja nie powina rządzić medycyną – to medycyna ma rządzić farmacją.

Podobnie, mówi o. Hanahoe, katolicka eklezjologia musi determinować cel ekumenizmu. Prawdziwa katolicka eklezjologia determinuje zasady oraz bada prawomocność teorii i procedur, których należy przestrzegać w działalności ekumenicznej. Zatem ekumenizm jest podrzędny w stosunku do katolickiej eklezjologii, a nie na odwrót.

Niebezpieczeństwo polega na tym, że protestancki ekumenizm funkcjonuje wedle innej koncepcji Kościoła Chrystusowego, czyli wedle eklezjologii protestanckiej. (…) Protestantom obca jest idea jednego prawdziwego Kościoła, nigdy więc nie będą mieli konkretnego wyobrażenia, jak miałaby wyglądać ostateczna jedność chrześcijan. Tak naprawdę nie posiadają więc konkretnego rozumienia celu, dla którego pracują.

O. Hanahoe ostrzegał, że katolicy łatwo mogą zarazić się protestanckim rozumieniem ekumenizmu. Jednym z przejawów takiego stanu rzeczy jest sytuacja, gdy katolik zaczyna się kierować w dążeniu do jakiejś bliżej nieokreślonej jedności ekumenicznej tym, co jest aprobowane lub odrzucane przez protestantów. Ω

Jan Vennari

 

Przypisy:

  1. Mowa Benedykta XVI do Kurii Rzymskiej z okazji świąt Bożego Narodzenia, 22 grudnia 2005, dostępna na stronie internetowej http://www.vatican.va.
  2. Grzegorz XVI, encyklika Mirari vos.
  3. Przysięga antymodernistyczna, 1920.
  4. E. Hanahoe, Eklezjologia i ekumenizm, [w:] „American Ecclesiatical Review”, listopad 1962, s. 328.
  5. I Sobór Watykański, konstytucja Dei Filius.
  6. Nowe pojęcia w rodzaju „wzajemna integracja” oraz „ubogacanie wiary” były kluczowymi ideami pontyfikatu Jana Pawła II. Zob.: J. Dormann, John Paul II’s Theological Journey to the Prayer Meeting of Religions In Assisi, cz. 2.
  7. D. Greenstock, Thomism and the New Theology”, [w:] „The Thomist”, październik 1959, oraz: Unity: Special Problems, Dogmatic and Moral (za: Vatican II: The Theological Dimension), [w:] „The Thomist”, 1963.
  8. Hasło „Ruch ekumeniczny”, Catholic Encyclopedia for School and Home, t. 3. s. 670.
  9. E. Hanahoe, Eklezjologia i ekumenizm, [w:] „American Ecclesiatical Review”, listopad 1962, s. 226.
  10. Ibidem, s. 227.
  11. Ibidem.
  12. Ibidem, s. 228.
  13. „Bliższe” w sensie tomistycznym, czyli bezpośrednie; dalszym (źródłowym) kryterium jest objawienie Boże. Podobnie bliższą normą moralności jest sumienie, a dalszą – prawo Boże (przypis red. Zawsze wierni).
  14. Ibidem, s. 239.
  15. Ibidem, s. 230.
  16. „Adisti”, 26 II 2001.
  17. R. McAffee Brown, The Ecumenical Movement, s. 67-68.
  18. McAffee Brown nie cierpiał Mortalium animos, a choć instrukcja z 1949 r. była nieco łagodniejsza w tonie, określał ją również jako „rygorystyczną i ograniczoną”.
  19. De controversiis Christianae fidei adversus huis temporis haereticos, t. 1; Quartae controversia generalis Liber tertius, De Ecclesia Militante.
  20. Sobór Florencki zdefiniował w sposób nieomylny, że „poganie, żydzi, heretycy i schizmatycy” znajdują się poza Kościołem katolickim i „nie mogą być uczestnikami życia wiecznego”, chyba że się przed śmiercią przyłączą do jedynego prawdziwego Kościoła Jezusa Chrystusa, Kościoła katolickiego. Eugeniusz IV, bulla Cantate Domino, 4 lutego 1442.
  21. Pius XII, encyklika Mystici corporis, 13.
  22. Pius XII encyklika Humani generis, 27.
  23. E. Hanahoe, Eklezjologia i ekumenizm, s. 230.

Za: Zawsze Wierni, nr 5/2009 (120)

 

Problemy „hermeneutyki ciągłości” (cz. II)

Święte Oficjum ostrzegało w 1949 r.:

Muszą się oni wystrzegać tego, co nazywa się obecnie «irenizmem» w kwestii zasad katolickich, czy to dogmatów, czy prawd z nimi związanych, w procesie badań porównawczych, jak również złudnego pragnienia osiągnięcia pewnego postępu, asymilacji i zbliżenia pomiędzy różnymi wyznaniami, redukującego i dostosowującego te prawdy do heterodoksyjnego nauczania [w taki sposób], że zagrażałoby to czystości doktryny katolickiej lub też przesłaniało jej prawdziwe znaczenie.

Jak wyjaśnia o. Hanahoe, nie doszłoby do tych wszystkich aberracji, gdyby przestrzegano wspomnianej wyżej zasady priorytetu: to katolicka eklezjologia musi rządzić ekumenizmem, a nie na odwrót.

Przyjrzyjmy się teraz, w jaki sposób II Sobór Watykański odszedł od tego priorytetu.

Po pierwsze wiemy, że Jan XXIII chciał, by dokumenty Vaticanum II miały wymiar ekumeniczny1. Dlatego właśnie modernistyczni autorzy projektów tekstów soborowych nie chcieli użyć przytoczonej wyżej definicji Kościoła autorstwa św. Roberta Bellarmina. Jak pisał w 1966 r. ks. Józef Ratzinger – przyznając rację liberalnym teologom – definicja Bellarmina była zbyt wąska (wyrażał nawet ubolewanie, że termin „członkowie” Kościoła mógłby odnosić się w takim przypadku jedynie do katolików)2. Sobór nie potwierdził więc prawdziwej definicji Kościoła, ponieważ nie pasowała do nowego, ekumenicznego programu.

Z czym więc mamy do czynienia? Z odwrotnością tego, czego domagał się o. Hanahoe! Widzimy, że ekumenizm zaczął rządzić eklezjologią.

To samo możemy dostrzec w nowej definicji Kościoła, zawartej w Lumen gentium § 8. Autorzy dokumentów soborowych nie powtórzyli bowiem definicji Piusa XII, który pisał, że Kościołem Chrystusowym jest Kościół katolicki (tak napisano w pierwotnym schemacie autorstwa kard. Ottavianiego), użyli natomiast sformułowania, że „Kościół Chrystusowy trwa w Kościele katolickim”, co wywołało wiele zamieszania, ponieważ implikowało, że Kościół Chrystusowy jest w istocie czymś szerszym niż Kościół katolicki i w jakiś sposób obejmuje inne denominacje.

Istotę nowej definicji doskonale oddał o. Edward Schillebeeckx OP, który wywarł znaczący wpływ na kierunek prac soboru. Jak pisał: „Podczas II Soboru Watykańskiego Kościół rzymskokatolicki oficjalnie zrzekł się monopolu na religię chrześcijańską”3.

Podobnie jezuita Avery Dulles, w 2001 r. wyniesiony do godności kardynalskiej przez Jana Pawła II, pisał:

Kościół Jezusa Chrystusa nie jest identyczny wyłącznie z Kościołem katolickim. Rzeczywiście wydaje się on trwać w rzymskim katolicyzmie, jest jednak również obecny na różny sposób i w różnym stopniu w innych wspólnotach chrześcijańskich w takim zakresie, w jakim wierne są one temu, co zapoczątkował Bóg w Jezusie i posłuszne natchnieniom Ducha Chrystusowego4.

Widzimy więc, jak prorocze były słowa o. Hanahoe. Jeszcze przed rozpoczęciem soboru powiedział, że katolicka eklezjologia powinna rządzić ekumenizmem, a nie odwrotnie, inaczej skończy się to różnego rodzaju wynaturzeniami. Z takim zachwianiem priorytetu mieliśmy do czynienia właśnie na II Soborze Watykańskim. Skutkiem tego jest nowa eklezjologia, sugerująca, że Kościół Chrystusowy jest szerszy niż Kościół katolicki, eklezjologia obca prawdziwej eklezjologii katolickiej. Jest to nowa eklezjologia, stworzona na potrzeby fałszywego bożka ekumenizmu.

Kolejną aberracją, będącą skutkiem odrzucenia tego priorytetu, jest nowa Msza, stworzona przy współpracy sześciu protestanckich pastorów. Nie została skonstruowana w ten sposób, by stanowić jasny wyraz wiary katolickiej ani by oddać Bogu cześć w taki sposób, jaki się Mu należy. Powstała jako akt kapitulacji wobec protestantyzmu, ze względu na wymogi nowego ekumenizmu.

Architekt nowej Mszy, abp Hannibal Bugnini, przyznawał to otwarcie:

Musimy usunąć z naszych katolickich modlitw i z katolickiej liturgii wszystko, co mogłoby stanowić nawet cień przeszkody dla naszych braci odłączonych, czyli dla protestantów5.

Podobnie Jan Guitton, bliski przyjaciel i zaufany Pawła VI, potwierdził, że bezpośrednim celem papieża była protestantyzacja liturgii. W wywiadzie radiowym z 1990 r. powiedział:

Intencją Pawła VI w sprawach liturgicznych, w sprawie, jak się mówi ogólnie, Mszy, była taka reforma liturgii katolickiej, aby była tak bardzo, jak to możliwe, zbliżona do liturgii protestanckiej. (…) Paweł VI uczynił to, aby zbliżyć tak silnie jak to możliwe Mszę do protestanckiej Wieczerzy Pańskiej. (…) Widzimy u Pawła VI ekumeniczną intencję wyrzucenia wszystkiego lub przynajmniej skorygowania wszystkiego, co jest zbyt katolickie, ze Mszy oraz zbliżenia jej, powtórzę to raz jeszcze, tak silnie jak to możliwe do liturgii kalwińskiej6.

Staje się więc oczywiste, że nie tylko eklezjologia zmieniła się ze względu na ekumenizm, ale również sama Msza została zmieniona ze względu na ten nowy trend. To ekumenizm rządzi obecnie eklezjologią oraz liturgią – dokładnie ten błąd piętnował o. Hanahoe w 1962 r.! A przecież był on doradcą Sekretariatu ds. Jedności Chrześcijan kierowanego przez kard. Beę, co oznacza, że musiał przekazać mu swe uwagi – kardynał jednak je zlekceważył.

Kwestia metody

Muszę przyznać, że kiedy po raz pierwszy przeczytałem rozdział o. Hanahoe poświęcony metodzie, wydałem z siebie okrzyk radości. Przez ponad 10 lat twierdziłem, że jeden z głównych problemów współczesnego ekumenizmu polega na tym, iż przywódcy Kościoła nigdy nie mówią nam, jaki jest jego ostateczny cel. Nigdy nie precyzują, jak ma wyglądać ostateczna jedność ekumeniczna. A jest tak dlatego, że przyjęli protestancką koncepcję ekumenizmu. Nie wspominają nigdy, że celem wszelkich wysiłków ekumenicznych musi być nawrócenie niekatolików do jedynego prawdziwego Kościoła. Zamiast tego wydają się odbywać nową ekumeniczną podróż bez jakiejkolwiek jasnej koncepcji na temat ostatecznego jej celu.

Ucieszyłem się więc niezmiernie, kiedy odkryłem, że o. Hanahoe ubolewał nad tym już na początku lat 60. Jego artykuł, jak już pisałem, został opublikowany pod koniec 1962 r., co oznacza, że poczynił te spostrzeżenia bezpośrednio przed rozpoczęciem II Soboru Watykańskiego. Pisał o „sprzecznościach w metodologii współczesnego ekumenizmu”, o dwóch podejściach do ekumenizmu, o dwóch metodach, katolickiej i protestanckiej:

Są tacy, którzy pracują w oparciu o założenie, że określona przez Boga jedność już obecnie jest rzeczywistością, którą należy dzielić się również z tymi, którzy jej nie posiadają. Inaczej mówiąc: cel jest ściśle określony i cała idea polega na udzielaniu pomocy tym, którzy jedności tej jeszcze nie osiągnęli.

Są również tacy którzy, nie negując otwarcie celu, rozmyślnie sprawiają wrażenie, jakby był on nieokreślony, a «jedność» wyobrażają sobie jako ostateczny cel, do którego powinni dążyć wszyscy, do tej pory między sobą podzieleni. Nie odważają się oni jednak przedstawiać prawdziwej natury tej przyszłej „jedności”.

Jak wyjaśnia O. Hanahoe, prawdziwy katolicki ekumenista nigdy nie przyjąłby drugiej z wymienionych postaw. To niemożliwe, by jakikolwiek katolik przyjął stanowisko protestanckie. Jak pisze:

Idea pomocy braciom odłączonym w odnalezieniu celu już ustanowionego przez Boga zastępowana jest przez wzajemną współpracę w poszukiwaniu wspólnego celu, który jak dotąd nie został sprecyzowany7.

Obowiązkiem katolika nie jest poszukiwanie jedności, w istocie nie wolno mu nawet używać takiej terminologii, gdyż posiada on już „daną przez Boga jedność”, którą powinien dzielić się z „tymi, którzy jej jeszcze nie mają”. Jest tak, ponieważ prawdy wiary po prostu są. Istnieją! Są rzeczywistością obiektywną, istniejącą poza nami. Są prawdziwe i realne niezależnie od tego, czy niewierzący zdecydują się je przyjąć, czy też nie. Prawdy wiary, mówi o. Hanahoe, „nie mają nic wspólnego z doświadczeniem czy teoriami wymyślonymi przez ekspertów”. Tak więc, aby realizować jedność chrześcijan, katolicy nie poszukują, ale jedynie przyjmują to, co zostało ustanowione przez Boga: instytucję jedynego prawdziwego Kościoła Chrystusowego – Kościoła katolickiego. Usiłują też pomóc niekatolikom w zaakceptowaniu tego faktu. Odnośnie do celu ekumenizmu o. Hanahoe stwierdza:

Musimy opierać nasze stanowisko na tym, co jest [realne], a nie wyprowadzać je ze zbieżności kolektywnych pragnień i domysłów.

Obecnie jesteśmy niestety świadkami tego, że najwyżej postawieni hierarchowie w Watykanie zajmują właśnie tę drugą postawę, wedle której „nie wiemy, jaki jest ostateczny cel jedności chrześcijan”. Pewien kardynał powiedział na przykład w 1994 r.:

Celem wszystkich wysiłków ekumenicznych jest realizacja prawdziwej jedności Kościoła. Na chwilę obecną nie odważyłbym się sugerować żadnej konkretnej formy (…) tego przyszłego Kościoła. Znajdujemy się w pośrednim stadium jedności w różnorodności8.

Przyznał w ten sposób de facto: „Nie wiemy, dokąd zmierzamy”. Przyjął protestancką koncepcję jedności. Niestety autorem tej uwagi był nie kto inny niż kard. Józef Ratzinger, strażnik ortodoksji doktrynalnej za pontyfikatu Jana Pawła II, pełniący obecnie posługę Następcy św. Piotra jako Benedykt XVI. Podobne twierdzenie wygłosił kard. Ratzinger również w 2002 r. – będę o nim jeszcze mówił w dalszej części, omawiając kolejny punkt o. Hanahoe.

Podsumowując kwestię metody: to oczywiste, że współcześni duchowni porzucili prawdziwą zasadę, wedle której celem ekumenizmu jest doprowadzenie niekatolików do już istniejącej jedności ustanowionej przez Chrystusa. Wydaje się, że w zamian przyjmują koncepcję protestancką i wcale nie posiadają jasnej koncepcji celu, dla którego pracują. Nie wiedzą, dokąd idą, są jednak przekonani, że posuwają się naprzód. Jest to sprzeczne nie tylko z katolicką prawdą, ale i podstawowymi zasadami zdrowego rozsądku.

Gdy realizujemy jakikolwiek projekt, niezależnie od tego, jak skromny, musimy mieć przed oczyma cel ostateczny, a następnie pracować nad jego urzeczywistnieniem. Dlaczego? Ponieważ każda nasza czynność, niezależnie od tego, co robimy, musi być ukierunkowana na ostateczny cel. Jest on pierwszy w porządku intencji i ostatni w porządku realizacji.

Co przez to rozumiem?

Właśnie odbyłem podróż samolotem z Buffalo do Wisconsin, aby móc się pojawić na tej konferencji. Głównym celem było osiągnięcie Wisconsin. Ten cel musiał być pierwszy w porządku intencji. Aby go zrealizować, musiałem zarezerwować lot, pamiętać o tym, by nie robić żadnych innych planów na ten weekend, musiałem poczynić wszystkie konieczne przygotowania. Tak więc mój cel – przybycie do Wisconsin – był pierwszy w porządku intencji; zamierzałem dostać się tutaj, zarezerwować bilet i wszystko inne – przybycie tu było jednak ostatnie w porządku realizacji. Osiągnąłem mój cel, skoro przybyłem do Wisconsin. Tak więc ostateczna przyczyna, cel ostateczny, jest pierwszy w porządku intencji, ukierunkowuje wszystkie nasze działania na osiągnięcie celu – i jest zarazem ostatni w porządku realizacji.

Co więc się przydarzyło współczesnym duchownym, tak przepojonym współczesną filozofią, że angażują się w niezliczone inicjatywy bez zastanowienia, dokąd w zasadzie zmierzają i jaki jest ostateczny cel tego wszystkiego? Źadne ich działanie nie jest ukierunkowane na jakiś konkretny cel, a jednak będą działać nieustannie, jak w transie. (…)

Będzie to miało dwa główne skutki. Po pierwsze zgorszy to wielu ludzi, względem których stworzy się fałszywe wrażenie, że nawrócenie do Kościoła katolickiego nie jest ostatecznym celem działalności ekumenicznej, że nie jest konieczne do osiągnięcia zbawienia. Po drugie sprawi, że ruch ekumeniczny będzie mógł działać w nieskończoność. Jest on czymś na podobieństwo podróży bez określonego celu. Po prostu idziesz, idziesz, byle do przodu. To wbrew zdrowemu rozsądkowi. Dzięki temu właśnie możemy stwierdzić, że współczesny ekumenizm nie jest katolicki, ponieważ przeczy on zdrowemu rozsądkowi, a nic w wierze katolickiej nie jest sprzeczne z rozumem czy zdrowym rozsądkiem.

Kwestia zasad

O. Hanahoe przedstawia cztery główne zasady, które musi spełniać katolicki ekumenizm, jeśli ma osiągnąć swój cel. Wszystkie cztery są oparte na głównym założeniu, że to eklezjologia musi rządzić ekumenizmem, a nie na odwrót.

Pierwszą zasadą, jaką eklezjologia narzuca ekumenizmowi, jest wyjątkowość Kościoła. Innymi słowy, jest tylko jeden prawdziwy Kościół Jezusa Chrystusa. O. Hanahoe cytuje słowa Leona XIII:

(…) z woli swego Założyciela konieczne jest, by Kościół był jeden we wszystkich ziemiach i we wszystkich czasach. By usprawiedliwiać istnienie więcej niż jednego Kościoła, konieczne byłoby wykroczenie poza ten świat i stworzenie nowego, nieznanego rodzajowi ludzkiemu9.

Jest tak dlatego że – jak naucza Pius XII – Kościół katolicki jest Mistycznym Ciałem Chrystusa, nie jedynie ciałem moralnym złożonym z ludzi, którzy zgodzili się współpracować w oparciu o wspólne wierzenia i kodeks postępowania. Tym, co spaja Kościół katolicki i czyni go jednym, nie jest wysiłek czysto ludzki ani sam tylko moralny konsens jego członków, ale coś niewidzialnego i niestworzonego, czyli sam Duch Święty. (…). Zasada jedności Kościoła katolickiego jest w całości nadprzyrodzona. I przeciwnie, zasadą jedności jakiegokolwiek innego ciała religijnego, włączając w to wszystkie wspólnoty protestanckie, jest tylko więź oparta na wspólnej woli. Jest to rodzaj naturalizmu, współpraca i działalność czysto ludzka.

Dlatego właśnie o. Hanahoe twierdził, że nie można porównywać Kościoła katolickiego jakiejkolwiek innej wspólnoty odłączonych od niego ludzi ochrzczonych. W prawdziwym Kościele zasada jedności jest nadprzyrodzona – jest nią sam Duch Święty. W denominacjach protestanckich zasada jedności jest jedynie naturalna.

Druga zasada, jaką eklezjologia narzuca ekumenizmowi, brzmi: Kościół katolicki nieprzerwanie cieszy się nadaną mu przez Boga konstytucją i jednością – i będzie się cieszyć tymi przymiotami do końca czasów.

Nie można oczekiwać w przyszłości żadnego innego modelu Kościoła. Jeden i jedyny Kościół Jezusa Chrystusa istniał i nadal istnieje. Nie ma potrzeby szukania innego celu. Z punktu widzenia protestanta dana przez Boga jedność jest stanem, który należy dopiero osiągnąć. Z punktu widzenia katolika jest ona dobrem, które już posiadamy i którym mamy się dzielić i szerzyć je wśród tych, którzy są go pozbawieni.

Trzecia zasada dotyczy natury samej wiary. Aby dana osoba mogła pojednać się z Kościołem, jest niezbędne, by wierzyła wiarą nadprzyrodzoną we wszystko, czego Kościół naucza na temat autorytetu i prawdomówności Boga. Dotyczy to również akceptacji Kościoła jako nieomylnego nauczyciela. „By do tego dojść – wyjaśnia o. Hanahoe – jest konieczne wolne korzystanie z intelektu oraz woli we współpracy z łaską Bożą ze strony każdej pojedynczej osoby”10. Pius XII pisał o naturze wiary:

Wiara bowiem, bez której „niepodobna jest podobać się Bogu” (Hbr 11, 6), musi być całkiem „dobrowolnym posłuszeństwem rozumu i woli” (Vaticanum I, Konstytucja o wierze katolickiej, r. 3)11.

Czwartą zasadą, jaką eklezjologia dyktuje ekumenizmowi, jest konieczność Kościoła do zbawienia.

Pokażcie mi członka hierarchii, który nadal mówi takie rzeczy. Jeśli tacy biskupi lub kardynałowie istnieją, nigdy o nich nie słyszałem. Katoliccy duchowni nie nauczają już niekatolików o konieczności nawrócenia, ponieważ Vaticanum II skutecznie wykorzeniło ideę, że przynależność do Kościoła katolickiego jest konieczna do zbawienia.

By to udokumentować, odniesiemy się do cytatu z wypowiedzi ks. Józefa Ratzingera, którą przytoczyłem w poprzednim punkcie. W 1966 r. ówczesny ks. Ratzinger z aprobatą podsumował nowe nauczanie Vaticanum II w tej kwestii:

Podstawowa jedność – Kościołów, które pozostają Kościołami, stając się jednym Kościołem – musi zastąpić ideę konwersji, nawet jeśli konwersja zachowuje swoje znaczenie dla tych, którzy świadomie umotywowani jej szukają12.

Wedle nowej wizji II Soboru Watykańskiego nawrócenie do Kościoła katolickiego jest dla niekatolików jedynie opcją, a nie koniecznością. (…)

Motyw ten pojawia się często w mowach kard. Ratzingera, a później Benedykta XVI. Może on mówić, jak to istotnie uczynił przy pewnej okazji, że fakt powołania właśnie dwunastu Apostołów stanowi „wezwanie”, by cały Izrael się nawrócił13, nigdy jednak nie powiedział, że nawrócenie jest konieczne do zbawienia. A jak napisał w 1958 r. znakomity teolog msgr Józef Fenton, na tym właśnie polega cała różnica. (…)

Kwestia rozwoju

O. Hanahoe stara się też udzielić odpowiedzi na pytanie: czy rozwój ekumenizmu może rzeczywiście ubogacić katolicką eklezjologię?14 By stało się to możliwe, konieczne jest według niego przestrzeganie dwóch zasad: stałości i konsekwencji.

W kontekście obecnego ekumenizmu promowanego przez sobór te dwie zasady zostały w istocie odrzucone.

Pisząc o konieczności stałości, o. Hanahoe przytacza ostrzeżenia Piusa XII w stosunku do nowej teologii, bronionej przez postępowych teologów, jak Henryk de Lubac, Dominik Chenu, Iwon Congar, Karol Rahner i …Józef Ratzinger.

W swej alokucji do jezuitów z 1946 r. papież mówił wprost o nowej teologii:

Wiele się mówi (jednak bez niezbędnej jasności) o „nowej teologii”, która musi podlegać nieustannym przeobrażeniom, za przykładem wszystkich innych rzeczy tego świata, znajdujących się w nieustannej zmianie i ruchu, nie osiągających nigdy swego kresu. Gdybyśmy mieli przyjąć taką opinię, co stałoby się z niezmiennymi dogmatami wiary katolickiej; co stałoby się z jednością i stałością tej wiary?15

Zadając to retoryczne na pozór pytanie, Pius XII udzielił na nie odpowiedzi. Ostrzegał, że nowa teologia będzie w istocie podkopywać jedność i stałość wiary. A przecież teologia ta święciła tryumf na II Soborze Watykańskim. Jezuita o. Henrici, wyznawca nowej teologii, przechwalał się tym otwarcie w roku 1991. W wywiadzie opublikowanym na łamach „30 Days” wyrażał swą radość z faktu, że nowa teologia potępiona przez Piusa XII w encyklice Humani generis stała się obecnie „oficjalną teologią II Soboru Watykańskiego”16.

O. Hanahoe dostrzegał niebezpieczeństwo tkwiące w tej nowej teologii, wynikające z tego, że jest ona modernistyczna. Jedną z jej głównych zasad jest – jak ostrzegał Pius XII – założenie, że znajduje się ona w stanie nieustannej zmiany. (…) O. Hanahoe pisał również, że tradycyjni teologowie, którzy w imię niezmiennego Magisterium opierali się zmianom, stali się przedmiotem ataków. Pamiętajmy, że słowa te zostały napisane w 1962 r., bezpośrednio przed soborem. Jak pisał Hanahoe, owi tradycyjni teologowie już wówczas byli piętnowani jako „integryści”17.

Słowa te były zaiste prorocze. Nowa teologia zatryumfowała na soborze, (…) a ci z nas, którzy pozostali wierni odwiecznemu Magisterium i którzy opierali się nowej orientacji, zostali napiętnowani jako „integryści”, a niekiedy również fałszywie oskarżeni o „schizmę”.

Jak widzimy, ostrzeżenie o. Hanahoe, dotyczące zachowania stałości w rozwoju doktryny, zostało zignorowane. Pisząc o konieczności konsekwencji, o. Hanahoe przytaczał słowa św. Wincentego z Lerynu odnośnie do zasad postępu w obrębie doktryny. Św. Wincenty nauczał:

Niechże więc wzrasta i olbrzymie nawet postępy czyni zrozumienie, wiedza, mądrość, (…) ale koniecznie w swojej jakości, to jest w obrębie tego samego dogmatu, w tym samym duchu, w tym samym znaczeniu.

Dokładnie te same słowa znaleźć możemy w Przysiędze antymodernistycznej: nauka katolicka musi być rozwijana i przedstawiana do wierzenia w tym samym duchu i w tym samym znaczeniu, w jakim Kościół zawsze jej nauczał.

Wyjaśniając konieczność konsekwencji, o. Hanahoe pisał, że „tego, co zostało w jednym miejscu potwierdzone, nie można podawać w wątpliwość czy ignorować w innym”18. Ostrzegał też, że niekonsekwencja może się przejawiać w postaci dwuznaczności i celowych przemilczeń19.

Myślę, że to niezwykłe, iż w roku 1962 o. Hanahoe przedstawił trafną charakterystykę przyszłych dokumentów Vaticanum II. (…)

Współczesny przykład

Chciałbym na chwilę powrócić do przytoczonych wcześniej słów o. Hanahoe: „tego, co zostało w jednym miejscu potwierdzone, nie można podawać w wątpliwość czy ignorować w innym”. Cytowałem już słowa kard. Ratzingera, że nikt nie wie, jaki jest cel ekumenizmu, jak miałby wyglądać „Kościół przyszłości”. Chciałbym w tym miejscu przytoczyć nieco bardziej współczesny cytat.

W wywiadzie-rzece przeprowadzonym w 2002 r. przez Piotra Seewalda i opublikowanym pod tytułem Bóg i świat, publicysta zadał kardynałowi pytanie: „Kościół wzywa chrześcijan, by się ponownie zjednoczyli. Kto się jednak powinien do kogo przyłączyć?”. Kard. Ratzinger odpowiedział: „Wybitni ekumeniści wypracowali formułę, wedle której mamy iść naprzód razem”.

Zauważmy, że kardynał postępuje dokładnie w sposób, przed którym przestrzegał o. Hanahoe – podkreślał on, że w odniesieniu do ekumenizmu powinniśmy opierać na odwiecznym Magisterium, a nie kierować się wskazówkami współczesnych nam teologów. A to właśnie czyni kard. Ratzinger. Dalej mówi on:

Nie chodzi o to, byśmy usiłowali osiągnąć pewien proces integracji, mamy nadzieję, że Pan wzbudzi wszędzie wiarę w taki sposób, iż ludzie będą się nią wzajemnie ubogacać, i tam [właśnie] będzie jeden Kościół. Jako katolicy jesteśmy przekonani, że podstawową formą tego jednego Kościoła jest Kościół katolicki.

Przekonani? Czy to nie kwestia Boskiej i katolickiej wiary? Dlaczego kardynał mówi jedynie, że jesteśmy przekonani, iż podstawową formą tego jednego Kościoła jest Kościół katolicki? Czyżby to wszystko opierało się na sentymentalnym uczuciu? Kard. Ratzinger mówi dalej: „Jednak postępuje on [Kościół] ku przyszłości, pozwalając pouczać się i prowadzić przez Pana”.

Co może to oznaczać w kontekście, w którym wypowiadane są te słowa? I w jaki sposób może to tworzyć jakąś ciągłość z tym, co Pius XI i Pius XII mówili o celu ekumenizmu jako powrocie niekatolików do jedynego Kościoła Chrystusowego?

Kard. Ratzinger mówi tylko, że jesteśmy przekonani, iż Kościół katolicki jest zasadniczą formą jedności chrześcijan. I kontynuuje:

W tym sensie nie tworzymy sami żadnego konkretnego modelu integracji, ale jedynie maszerujemy w wierze pod kierownictwem naszego Pana – który zna drogę i w którym pokładamy nadzieję.

Słowa te zdają się sugerować, że Kościół nie wypowiadał się nigdy w tej kwestii. Nad tym właśnie ubolewał o. Hanahoe w 1962 r. Współcześni ekumeniści działają tak, jak gdyby Kościół nigdy nie wypowiadał się w tych niezwykle istotnych kwestiach doktrynalnych.

Rozmówca kardynała pragnął jednak nieco więcej konkretów i pytał: „Czy są jednak jakieś prawdopodobne modele?”. Kard. Ratzinger odpowiedział:

Nie, ponieważ jedność chrześcijan nie może zostać odbudowana przez rodzaj politycznego aktu czy przecięcie węzła gordyjskiego. Jest to żywy proces i ani papież, ani Światowa Rada Kościołów nie mogą po prostu powiedzieć: „Drodzy przyjaciele, zróbmy to w ten sposób!”20.

Przed takim właśnie podejściem ostrzegał o. Hanahoe, pisząc o konieczności zachowania konsekwencji: to, co zostało potwierdzone w jednym miejscu, wydaje się zanegowane w innym. (…)

Myślę, że wszyscy skłonni będą przyznać, iż słowa, które właśnie przytoczyłem, trudno jest nazwać jasną odpowiedzią. Kardynał mógłby odpowiedzieć na pytanie p. Seewalda jednym zdaniem: cytując Piusa XI i Piusa XII, że prawdziwa jedność może być osiągnięta jedynie poprzez powrót niekatolików do jedynego prawdziwego Kościoła Chrystusowego. Nie uczynił tego jednak – mamy tu więc do czynienia z „celowym przemilczeniem”, o którym mówił o. Hanahoe. Kard. Ratzinger nigdy nie potwierdził, że celem ekumenizmu jest doprowadzenie innych do jedynego prawdziwego Kościoła katolickiego, poza którym nie ma zbawienia.

Nie można tu więc mówić o żadnej ciągłości.

Niekatolicka natura tego ekumenizmu stała się jawna, gdy podczas Mszy pogrzebowej papieża Jana Pawła II kardynał udzielił Komunii św. protestantowi Rogerowi Schutzowi z Taize, zaledwie kilka dni przed swym wyborem na Stolicę Piotrową.

Niektórzy katoliccy komentatorzy, w tym redaktorzy EWTN, twierdzili, że Roger Schutz nawrócił się na katolicyzm, jednak to nieprawda. Dwukrotnie telefonowałem do Taize w tej kwestii, rozmawiałem nawet z zastępcą przełożonego klasztoru. Poinformowano mnie, że Roger Schutz nie nawrócił się i umarł jako protestant. Tak więc kard. Ratzinger udzielił Komunii św. protestantowi21. (…)

Podczas zeszłorocznej wizyty pasterskiej w Stanach Zjednoczonych Benedykt XVI wziął udział w ekumenicznym spotkaniu modlitewnym w parafii pw. Św. Józefa w Nowym Jorku. Wychwalał wówczas osiągnięcia ruchu ekumenicznego w USA i zachęcał do kontynuacji tego zbożnego dzieła. Posłużył się przy tym terminem „wspólne świadectwo Ewangelii”, nienależącym ani do języka katolickiej Tradycji, ani do języka ciągłości – ale do języka współczesnego ekumenizmu. Papież wezwał członków wszystkich denominacji, by dawali wyraz „wspólnemu świadectwu”.

Benedykt XVI mówił też o konieczności uznawania obiektywnej prawdy i niezłomności we wierze. Jednak w ekumenicznym kontekście tego spotkania, oczywistym wobec pochwały ruchu ekumenicznego, członkowie różnych protestanckich denominacji z pewnością rozumieli „obiektywną prawdę” i „niezłomność w wierze” na różne sposoby. Nie będą traktowali obecności Zbawiciela w Najświętszym Sakramencie jako prawdy obiektywnej, którą mają obowiązek uznać. Źaden z nich nie uzna też doktrynalnych orzeczeń Vaticanum I w kwestii urzędu papieskiego jako obiektywnych prawd, do których wszyscy mają obowiązek przylgnąć.

Benedykt XVI powiedział wówczas, iż słowa św. Pawła „przepajają nas ufnością, że Pan nigdy nie zagasi w nas [pragnienia] poszukiwania jedności”.

To właśnie jest szczególnie niepokojące w ekumenicznych przemówieniach obecnego papieża – zachęca on do „poszukiwania jedności”. 23 stycznia 2008 r. powiedział na zamknięcie Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan:

To dzięki temu duchowemu ekumenizmowi, opartemu na modlitwie i szczerym nawróceniu, (…) w trakcie ostatnich kilku dekad nasze wspólne poszukiwania jedności, przejawiające się we wielu różnych inicjatywach, osiągnęły znaczący postęp22.

Wspólne poszukiwanie jedności? Niezależnie od tego, czy papież uczynił to celowo, czy też nie, zasugerował w ten sposób jednoznacznie, że również katolicy poszukują jedności z protestantami. Jak już jednak powiedzieliśmy: katolicy nie poszukują jedności, ponieważ już ją posiadają. (…)

Posiadamy jedność, do której zapraszamy innych; i jest to jedność nadprzyrodzona, a nie naturalistyczna jedność wspólnot protestanckich. My jej nie poszukujemy, katolikom nie wolno sprawiać nawet cienia pozoru, że poszukują jedności. Potwierdził to Benedykt XV na początku XX wieku. W 1919 r. odmówił on zaangażowania Kościoła w nowy ekumeniczny „ruch na rzecz jedności” rodzący się wśród protestantów, argumentując, że Kościół Chrystusowy już jest jeden, nie może więc sprawiać wrażenia, że poszukuje jedności.

Brak ciągłości

Zakończę pewnym spostrzeżeniem. O. Hanahoe pisał o znaczeniu konsekwencji: że „tego, co zostało w jednym miejscu potwierdzone, nie można podawać w wątpliwość czy ignorować w innym”.

W dzisiejszej „hermeneutyce ciągłości” mamy do czynienia właśnie z brakiem konsekwencji. To, co w jednym miejscu jest potwierdzane, czyli potrzeba ciągłości, w innym miejscu jest negowane przez stosowanie tej hermeneutyki, gdyż promuje ona ekumenizm, wolność religijną i inne idee Vaticanum II, stanowiące rozdźwięk z tym, czego Kościół nauczał i co praktykował na przestrzeni wieków. (…)

Widzimy więc, że „hermeneutyka ciągłości” Benedykta XVI nie jest powrotem Tradycji, ale przejawem nowej syntezy pewnych jej elementów (Mszy trydenckiej, autentycznej muzyki sakralnej, tradycyjnych szat liturgicznych etc.) z nowinkami Vaticanum II. Jest to progresizm o pozorach konserwatyzmu.

Możemy więc słusznie pytać: czy Benedykt XVI usiłuje nas celowo zwodzić ową „hermeneutyką ciągłości”?

Osobiście nie sądzę, by tak było. Musimy pamiętać, że Józef Ratzinger przez całe swe kapłańskie życie był ekumenicznym progresistą. Można to łatwo wykazać. Ma silnie zakorzenione i długotrwałe nawyki myślenia oparte na modernistycznych założeniach nowej teologii. Patrząc na to po ludzku, jeśli wykluczymy cud łaski, nie może on myśleć w inny sposób. Wydaje się, że rzeczywiście postrzega on syntezę tradycyjnego nauczania i nowinek Vaticanum II jako wyraz autentycznego rozwoju katolickiej Tradycji, który katolicy powinni zaakceptować. (…)

Możemy więc prosić papieża z należnym mu szacunkiem: Ojcze Święty, usiłując uwolnić nas od diabelskiej dezorientacji panującej w Kościele od czasu soboru, nie proponuj nam, prosimy, żadnego nowego rozwiązania, sprzyjającego w istocie nowej orientacji – czyli „hermeneutyki ciągłości”. Posłuż się wypróbowaną i prawdziwą metodą: bądź po prostu wierny swej Przysiędze antymodernistycznej, którą złożyłeś z ręką na Biblii w dniu swych święceń kapłańskich. Ojcze Święty, nadal zobowiązany jesteś

szczerze przyjmować naukę wiary, którą Apostołowie przekazali nam przez Ojców prawowiernych w tym samym sensie i w tym samym zawsze rozumieniu, a jako herezję całkowicie odrzucać zmyśloną teorię o ewolucji dogmatów, według której dogmaty zmieniają jedno znaczenie na drugie i do tego odmienne od rozumienia, uprzednio istniejącego w Kościele.

Źadne inne rozwiązanie nie jest możliwe – papież musi po prostu wypełnić złożoną przez siebie Przysięgę antymodernistyczną, która nadal go obowiązuje. Oby, znajdując się u schyłku swego życia, znalazł dość sił, by pozostać jej wierny. Jak nakazała nam Matka Boża w Fatimie: „Módlcie się wiele za Ojca Świętego”. Ω

John Vennari

Za „Catholic Family News” tłumaczył Tomasz Maszczyk.

Przypisy:

  1. Widać to wyraźnie z książek kard. A. Bei, zwłaszcza The Unity of Christians (1963) oraz The Way to Unity After the Council (1967).
  2. J. Ratzinger, Theological Highlights of Vatican II, 1966.
  3. E. Schillebeeckx OP, Igreja ou igrejas?, s. 26.
  4. Za: Vatican II, the Work That Needs to Be Done (pod red. H. Künga i J. Metza), s. 91.
  5. „L’Osservatore Romano”, 19 marca 1965.
  6. Za: M. MCGrade, Redemptoris Sacramentum, DOA, RIP, [w:] „Christian Order”, wrzesień 2004.
  7. E. Hanahoe, Eklezjologia i ekumenizm, s. 237.
  8. Cytat za: ks. F. Marcille, Ecumenical Leprosy, „The Angelus” marzec 1994, s. 24.
  9. Ecclesiology and Ecumenism, cz. 2, listopad 1962, s. 319.
  10. Ibidem.
  11. Pius XII, Mystici corporis, 88.
  12. J. Ratzinger, Theological Highlights of Vatican II, Paulist Press, Nowy Jork 1966, s. 73.
  13. Audiencja generalna na pl. Św. Piotra, 15 marca 2006.
  14. Ecclesiology and Ecumenism, cz. 2, listopad 1962, s.326.
  15. Za: D. Greenstock, Thomism and the Council, „The Tomist” październik 1950.
  16. „30 days”, grudzieñ 1991.
  17. Ecclesiology and Ecumenism, cz. 2, listopad 1962, s. 327-328.
  18. Ibidem, s. 328.
  19. Ibidem, s. 329.
  20. God and the World: Joseph Cardinal Ratzinger: A Conversation With Peter Seewald, Ignatius Press, s. 452-453.
  21. J. Vennari, Brother Roger Died a Protestant, „Catholic Family News” październik 2006.
  22. Przemówienie wygłoszone w trakcie Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan 23 stycznia 2008.

Za: Zawsze Wierni, nr 5/2009 (121)

Dodano: 2009-05-11 12:11 am
Aktualizacja: 2012-10-03 09:14 pm

Skip to content