Aktualizacja strony została wstrzymana

Jestem Kresowianinem – nie głosuję na PiS – Marcin Skalski

Nie ma takiej rzeczy, za którą nie stałaby putinowsko-neostalinowska, totalitarna, imperialistyczna Rosja. Jeśli zaś są takowe, to nie ma z kolei takiej rzeczy, na której Rosja by nie korzystała.

O ile do grona tych pierwszych zjawisk, za które odpowiada Putin, zaliczymy powstanie Państwa Islamskiego, kryzys imigracyjny, Brexit czy rzeź wołyńską, to do tej drugiej należy zaliczyć kwalifikację rzezi na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej jako ludobójstwo czy też ultymatywne stawianie kwestii praw narodowych Polaków na Litwie.

Wszystkie aspekty stosunków międzypaństwowych dzielą się właśnie te dwie wspomniane kategorie – albo służą Rosji, albo są przez Rosję prowokowane. Jeśli Putin nie macza w czymś palców, to przynajmniej zaciera ręce. Właśnie w takiej wizji porządku międzynarodowego upatruję źródeł słów ministra Antoniego Macierewicza, który widzi w Rosji rzeczywistego sprawcę ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na Polakach.

O ile w szczerość słów i przekonań ministra Macierewicza nie śmiem wątpić – gdyż naprawdę wierzę, że szef MON autentycznie widzi rękę Rosji jeśli nie we wszystkich, to przynajmniej w większości negatywnych zjawisk trapiących Polskę i świat – to już o taką prostolinijność nie podejrzewam innych polityków PiS-u. Ministrowi Macierewiczowi wszystko „gra i koliduje” – z jednej strony niepodległość, z drugiej strony obce wojska w Polsce jako synonim tejże niepodległości, przy okazji duma narodowa, ale zarazem dość nieśmiałe przebąkiwanie o Wołyniu, który wedle wszelkich ustaleń był zbrodnią dokonaną przez OUN-UPA. Sprzeczność jest tylko pozorna, bo skoro za wszystko i tak odpowiada bądź odpowiadała Rosja, to temu odwiecznemu zagrożeniu można podporządkować nie tylko własną przyszłość, ale i nawet przeszłość. Bo jeśli na Wołyniu dokonało się ludobójstwo i to nawet rękami ukraińskich nacjonalistów, to kto udowodni, że nie stali za tym Rosjanie? No, właśnie – nikt. A więc wszystko się zgadza. 

Inni politycy rządzącej formacji nie mają już aż tak koherentnych poglądów. Trudno doprawdy uwierzyć, by wśród historyków z wykształcenia, jak wiceminister kultury Jarosław Sellin czy posiadający tytuł profesora (!) wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki, panowała niewiedza co do źródeł, sprawców i przebiegu ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA. Prostackie próby zrzucenia odpowiedzialności za tę falę bestialskich mordów na kogoś innego wręcz nie przystoją komuś, kto ma w swojej karierze epizod akademicki.

Podejrzewam zresztą, że tego typu zabiegi, na czele właśnie ze zrzucaniem win za Wołyń na Rosjan czy Sowietów, dokonywane są przez wyżej wymienionych prominentów PiS zupełnie na zimno i całkowicie bezwstydnie. Dlatego nawet przyjęcie uchwały wołyńskiej przez Sejm, wcale nie kończy sprawy. Nie ma co udawać, że nic się nie stało – PiS wcale nie chciał podejmować sprawy ludobójstwa na Wołyniu w sposób, który nieuchronnie musi wywołać określone konsekwencje w stosunkach z Ukrainą. W kwestii tej sukces odniosło społeczno-polityczne lobby kresowe, które wymusiło określone kroki. W czasie wolnym od hucznych uroczystości ku czci ofiar pogromu ubeckiego („kieleckiego”) czy mordu w Jedwabnem, dokonanego przez nieznanych do dziś sprawców, znalazła się u rządzących chwila, by z ledwo skrywanym grymasem na twarzy udać się na Skwer Wołyński w Warszawie, a nawet zmusić się, by nie wspomnieć nic o ruskich. 

Dlaczego nie wierzę w szczerość tej przemiany? 

Po pierwsze, obstawiony BOR-owikami na Marszu Wołyńskim minister Jan Dziedziczak może sobie porównywać banderyzm do hitleryzmu czy stalinizmu w przemówieniu wygłoszonym do Kresowian, ale to właśnie on nieustraszenie broni nominacji Jana Piekło na ambasadora w Kijowie. Stosunek Jana Piekło do banderyzmu jest, delikatnie mówiąc, niejednoznaczny, a więc minister Dziedziczak broni nominacji dla kogoś, kto nie chce ustosunkować się w należyty sposób do zjawiska porównywalnego z hitleryzmem i stalinizmem.

Ponadto, Prawo i Sprawiedliwość nadal karmi naszymi (czyli podatników) pieniędzmi takie postacie jak Agnieszka Romaszewska czy Przemysław Źurawski vel Grajewski, finansując ich tyleż bezsensowną, co szkodliwą działalność. Po licznych interwencjach w sprawie różnych wypowiedzi wspomnianych osób nie podjęto w rządzie żadnego działania. Natomiast Ministerstwo Spraw Zagranicznych, którego wiceszefem jest Jan Dziedziczak, poczuło się w obowiązku wszcząć śledztwo w sprawie pana Bogdana Kulasa, działacza polonijnego z Norwegii, któremu nieopatrznie wręczył był odznaczenie państwowe prezydent Andrzej Duda. Przyczyną podjęcia tego kroku wobec pana Kulasa był „antysemityzm” i „putinofilia”(!). 

Nie wnikając w to, czym te zjawiska są naprawdę, a czym są według mediów – bo to dwie różne rzeczy – to zasadnym jest pytanie: co polskie MSZ obchodzi stosunek zasłużonego działacza polonijnego wobec Żydów czy Władimira Putina? Głęboko bulwersuje mnie fakt, że rząd marnuje nasze pieniądze nie tylko na Romaszewską czy „Eksperta Obojga Nazwisk”, ale trwoni je także na głupawe dochodzenia wobec Polaków naprawdę zasłużonych dla krzewienia naszej kultury i języka

Prawo i Sprawiedliwość jest o krok do tyłu za postulatami Kresowian i wspierających ich ludzi dobrej woli. To, co może i było satysfakcjonujące kilka lat temu, teraz jest co najwyżej opcją minimum. Kroki podejmowane obecnie przez partię rządzącą, na czele z uchwałą, zostały wymuszone poprzez groźbę utraty poparcia. Gdyby uchwała wołyńska była głosowana wtedy, gdy Kresowianie nie byli jeszcze donośnym głosem w debacie publicznej, a ich punkt widzenia nie był artykułowany z mównicy sejmowej, jak to ma miejsce dzisiaj, wówczas PiS zasłużenie dostawałby poparcie od tej grupy społecznej. PiS poparcie zresztą w 2015 otrzymał, a postulaty Kresowian ignorował do momentu, aż skalkulował, że jest to nieopłacalne.

Tymczasem, jak już wspomniałem, od lipca 2013 roku, czyli 70. rocznicy Krwawej Niedzieli na Wołyniu, zmieniło się bardzo wiele. Pamięć o Kresach Wschodnich postanowiło kultywować trzecie pokolenie Kresowian. To swoisty fenomen, bo przecież urodzili się oni już na innym terytorium, nie mając nawet szans na poznanie historii ojczystych ziem inaczej, niż na własną rękę. Docelowo zresztą wszyscy Polacy powinni być na swój sposób Kresowianami – tak, by ten dorobek trwał w nas samych i w pokoleniach, które przyjdą po nas.

Pod tym względem PiS usiłuje utrzymywać społeczeństwo w stanie narkozy. Kreując swój wizerunek opcji patriotycznej i niepodległościowej zarazem świadomie popełnia szereg wykroczeń przeciwko polskiej racji stanu. Nawet uchwała wołyńska przegłosowana w Sejmie przez posłów tej partii niewiele zmieni, jesienią wejdzie do kin film „Wołyń” Wojciech Smarzowskiego, co jest jednym z istotnych świadectw zmieniającej się dynamiki społecznej, za którą wspomniana partia nie nadąża. Spóźniliście się, Panie i Panowie z PiS. 

Osobiście uchwała wołyńska nie jest mi już do niczego potrzebna. Już nie teraz. Jej podjęcie wynika z kalkulacji politycznych, ponieważ poprzedził ją szereg haniebnych wypowiedzi czołowych polityków partii rządzącej, a towarzyszy opłacanie z naszych pieniędzy anty-kresowych paszkwilantów. Mógłbym się cieszyć, że państwo polskie wreszcie wyraża pewną wolę polityczną, ale tę radość wyrażać mógłbym co najwyżej w roku 2013. Teraz społeczeństwo powoli zaczyna dowiadywać się prawdy na temat Kresów Wschodnich, więc partia konsultująca swoje uchwały chociażby z synami banderowskich zbrodniarzy może sobie je wsadzić w buty. 

Po drugie wreszcie, trzeba wspomnieć o równie haniebnej postawie wobec ofiar zbrodni sowieckich. Nieudolne próby przykrycia Wołynia tematem agresji ZSRR na Polskę 17 września ’39 powinny dać do myślenia, gdyż pamięć o ofiarach Sowietów najwyraźniej jest traktowana w sposób utylitarny, byle przykryć masakrę polskiej ludności z rąk OUN-UPA. Nie pierwszy raz okazuje się, że polityka pamięci historycznej, prowadzona przez PiS, jest zakładnikiem jego orientacji geopolitycznej. Finalnie rządzący nie tylko tracą twarz na „odcinku wołyńskim”, ale też – nazwijmy go umownie – na „odcinku katyńskim”. 

Niektórym wydaje się, że można zachować honor na jednym froncie walki o pamięć, tracąc go na drugim. Pojawiają się też głosy, jak np. Jarosława Guzego z Klubu Atlantyckiego [ http://wpolityce.pl/polityka/300136-jaroslaw-guzy-w-czasie-szczytu-nato-toczyla-sie-wojna-informacyjna-tysiace-trolli-i-propagandowe-koktajle-putina-nasz-wywiad ], które usiłują rozliczać patriotyzm Kresowian pod kątem ich stosunku do zbrodni Sowietów.

To bezczelne w gruncie rzeczy żądanie nie ma żadnych podstaw ze strony środowisk, które stawały wręcz na głowie, by nie niszczyć jedności „wschodniej flanki” jakimś Wołyniem. Wbrew temu, co twierdzą np. teoretycy holokaustu, każde ludobójstwo jest wyjątkowe. Łączenie chociażby ofiar Operacji Polskiej NKWD z Wołyniem nosi znamiona kompletnego i zuchwałego doprawdy cynizmu, zupełnego pomieszania porządków, wbrew tej oczywistej prawdzie, iż specjalnie traktowanie należy się każdej ofierze z osobna bez względu na bieżące konteksty polityczne czy międzynarodowe. Nie uważam zresztą, by własna godność mogła być walutą w stosunkach międzypaństwowych. Co bowiem uzyskuje się w zamian?

Oczywiście, Operacja Polska NKWD, Wołyń czy Ponary wpisują się w dramatyczny i logiczny ciąg zagłady Kresów Wschodnich i ten wspólny mianownik powyższe zbrodnie na pewno posiadają. Rosjanie czy Sowieci również przyłożyli do tego rękę, nie ma co tego ukrywać. Złośliwie można by dodać, że przodkowie naszych współczesnych sojuszników ze „wschodniej flanki” wcale nie byli lepsi od „ruskich”, tylko po co, skoro na zbrodniach innych niż rosyjskie lub sowieckie korzysta wyłącznie Putin? 

W związku z powyższym nie zależy mi już także, by PiS przykładał swoją rękę do jakiejkolwiek inicjatywy upamiętniającej męczeństwo Kresów z rąk sowieckich. Skoro pamięć o tych zbrodniach na Polakach ma służyć wyłącznie do uzasadniania wyboru swoich bieżących sojuszników i wrogów w roku 2016, to lepiej, by zabrali się za to ludzie szczerze przejęci całokształtem dziedzictwa i tragedii Kresów. 

A więc: „to nie jest koniec, to nawet nie jest początek końca, to dopiero koniec początku” – jak słusznie mawiał jeden z naszych sojuszników, który w zamian za podjęcie się w 1939 roli „wschodniej flanki” sprzedał Polskę w Jałcie wraz z Kresami Wschodnimi.

Marcin Skalski 

Za: Kresy.pl (14 lipca 2016) | http://www.kresy.pl/publicystyka,opinie?zobacz/jestem-kresowianinem-nie-glosuje-na-pis