„Państwo kapituluje” – pisze niemiecki konserwatywny tygodnik „Junge Freiheit”. Berlin nie jest w stanie uporać się z rosnącą przestępczością. Imigranci nagminnie łamią prawo, a wiele deliktów nie jest w ogóle zgłaszanych policji.
Tygodnik „Junge Freiheit” wychodzi od dorocznego przedstawienia statystyk policyjnych przez rząd niemiecki. Według prezentującego je ministra spraw wewnętrznych RFN Thomasa de Maizière’a popełniono w 2015 roku w Niemczech 6,33 mln przestępstw – o 400 tysięcy więcej, niż rok wcześniej. Prawie 556 tysięcy deliktów popełniły osoby „nieniemieckiego pochodzenia”. Liberalne media przezornie zaznaczają jednak, że nie wiadomo wcale, czy chodzi tu o uchodźców, bo… przestępstwa mogli popełniać też zagraniczni turyści albo zagraniczne grupy przestępcze.
Tymczasem, jak czytamy w tygodniku, rzeczywistość wygląda o wiele gorzej, niż statystyki: ogromnej części przestępstw w ogóle się nie uwzględnia. Pracownicy Federalnego Urzędu Kryminalnego szacują, że nawet 90 proc. deliktów na tle seksualnym nie jest nikomu zgłaszana. „Jak wiele seksualnych napaści dokonywanych przez azylantów zostało przemilczanych lub zamiecionych pod dywan, zanim ekscesy nocy sylwestrowej pozwoliły odłożyć wstyd przed złożeniem doniesienia?” – pyta gazeta. Według „JF” w wielu szczególnie gęsto zamieszkałych przez imigrantów dzielnicach niemieckich miast obywatele są całkowicie zastraszeni nieustannymi szykanami i chamstwem – i po prostu boją się wychodzić na ulicę; a gdy coś im się przydarzy, często nie informują o tym policji, obawiając się zemsty ze strony przybyszów. Tego wszystkiego, jak podkreśla „JF”, w statystykach nie ma.
Tygodnik wskazuje też, że w niektórych miastach – przykładem choćby Kolonia – policji nakazywano nie ścigać w ogóle przestępstw „mniejszej wagi”.
Źródła: jungefreiheit.de, tagesspiegel.de
Pach