Aktualizacja strony została wstrzymana

Charyzmatycy – wrzód na ciele Kościoła

Dawno nie było tak wielkiej awantury wewnątrzkościelnej w Polsce, jak ta, która wybuchła w związku z „obchodami” Wielkiego Tygodnia przez łódzkich jezuitów. Oprawcy liturgiczni wywodzący się z sekt charyzmatycznych dokonali praktycznej rewizji Mszału Rzymskiego, doprowadzając go do rzadko spotykanego w Polsce poziomu banału i zdziecinnienia.

Jedyny argument za obroną powyższego procederu brzmi: Skoro kościół jest pełen, ludzie się cieszą i aktywnie uczestniczą w liturgii, to czemu ich się czepiacie?

Po pierwsze, wbrew temu, co pisze Pani Marta Waleszczyk, czepiamy się jezuitów, czyli duchownych, a nie zwykłych uczestników. To oni odpowiadają za organizację nabożeństwa niezgodnego z księgami liturgicznymi oraz duchem Liturgii.

Po drugie, jeśli teraz nie zatrzymamy szaleństw o. Remigiusza Recława i spółki, to za kilkanaście lat ziszczą się prognozy Pani Dominiki Krupińskiej i następne pokolenie jezuitów zorganizuje nam „taniec na rurze dla Jezusa”. Jestem jakoś dziwnie spokojny, że i kościół byłby pełny i ludzie aktywni w dopingowaniu „okazujących świadectwo”.

Po trzecie, czepiamy się pseudokatolickich charyzmatyków z uwagi na ewidentną profanację. Msza jest uobecnieniem Ofiary krzyżowej Chrystusa. Będąc na Mszy stajemy duchowo pod Krzyżem, jesteśmy świadkami Odkupienia. Gdyby ktoś zobaczył ludzi tańczących, klaszczących na pogrzebie zwykłego człowieka, byłby oburzony. Gdyby ktoś zobaczył te same zachowania na nabożeństwie drogi krzyżowej, byłby zniesmaczony. Tymczasem droga krzyżowa jest tylko „pamiątką” Męki Pańskiej. Jakże to możliwe, że zachowania nietolerowane podczas narracji dotyczącej śmierci Chrystusa są realizowane podczas aktu liturgicznego nierozerwalnie związanego z Golgotą? Odpowiedź jest prosta: pseudokatoliccy charyzmatycy mają tak dalece wypaczone pojęcia najważniejsze teologiczne pojęcia katolicyzmu, iż tej sprzeczności nie dostrzegają.

Po czwarte i być może najważniejsze: pseudokatolicki charyzmatyzm dopiero przez takie nadużycia pokazuje swe prawdziwe oblicze. Istotą religijności w ujęciu charyzmatycznym jest pewne zbiorowe uniesienie. Jest to dokładnie taki sam rodzaj emocji i poczucia wspólnoty, jaki łączy kibiców sportu czy fanów muzyki rockowej. Tyle, że znikomy procent członków wyżej wymienionych subkultur traktuje swoje hobby jak religię. Jeśli takie przypadki występują, są oczywiście bardzo groźne dla prawidłowego funkcjonowania „fana” w społeczeństwie, rodzinie, Kościele. Ruchy charyzmatyczne przedstawiają się natomiast jako pełnoprawna forma religijności. Dla wielu młodych katolików mogą one być wręcz jedyną znaną im formą katolicyzmu. Od pierwszej klasy podstawówki do ostatniej gimnazjum mają kontakt z zakonnicami i katechetkami grającymi ckliwe piosenki na gitarach i zachęcającymi ich do wstąpienia do Oazy czy Odnowy. Utożsamiają pląsy, banalne i kiepsko wykonywane piosenki z katolicyzmem. Tymczasem kiedyś się dorasta, starsi koledzy wyciągają ich na mecze piłki lub żużla, pokazują koncert Iron Maiden czy Kultu. Albo zabiorą na disco, gdzie jakaś „ruda tańczy jak szalona”. Nie oszukujmy się, dla piętnastolatków każda z tych ofert osobno i wszystkie naraz są lepsze od „Bareczki”, którą słyszeli już tysiąc razy w swym krótkim życiu. Więc jeszcze tylko, jak mówią posoborowcy „sakrament pożegnania z Kościołem”, niegdyś zwany bierzmowaniem i następny raz widzimy się przy chrzcie dziecka, łączonym ze ślubem rodziców. Jak dobrze pójdzie …

Oczywiście nie wszyscy katolicy porzucają ruchy młodzieżowe. Pozostaje przy nich znikomy odsetek, zazwyczaj osób bardzo nieśmiałych, niezaradnych, zagubionych, samotnych. Wspólnoty są ich całym życiem i będą tego bronić. To być może jedyne grupki społeczno – towarzyskie, gdzie ludzie ci czują się akceptowani. Ale równocześnie zauważmy, że właśnie tak wygląda stereotyp polskiego katolika, jaki mają osoby niereligijne. Ten stereotyp nie jest bezpodstawny, gdyż kształtuje się poprzez lata, począwszy od czasów szkolnych i młodzieżowych.

Do istoty charyzmatyzmu należy również awersja do rozumowego postrzegania wiary. U podstaw fałszywego rozumienia chrześcijaństwa mogą stać różne piękne cytaty: „Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18,3). Ale piękno dziecięcej postawy nie wynika z braku wiedzy, lecz z zaufania do rodziców, osób starszych ogólniej i ufności w ich słowa! Dziecko jest szczere i otwarte, ono pragnie uczyć się i rozumieć. Trudno zatem o bardziej zakłamane przedstawienie fundamentu swej religijności.

Religijność musi być oparta o rozum, o wnioskowanie logiczne, by była dojrzała i przetrwała próby życia codziennego oraz pokusy. Po to Kościół przez 2000 lat rozwijał i nadal rozwija apologetykę. Ona wyjaśnia nam prawdy wiary. Dlatego też jest niezwykle groźna dla sekt charyzmatycznych, bo błyskawicznie wskazałaby na ich błędy doktrynalne. Przypomnijmy, że ruchy charyzmatyczne wywodzą się z sekt protestanckich , powstały stosunkowo niedawno (nieco ponad 100 lat temu), a do Kościoła przeniknęły w wyniku kontaktów ekumenicznych po Soborze Watykańskim II. Już choćby te fakty wskazują, dlaczego tradycyjnych katolików i charyzmatyków musi dzielić przepaść.

Zresztą, popatrzmy po sobie. Znam bardzo niewielu tradycjonalistów, którzy „płynnie” przeszli od wspólnot posoborowych do „starej szkoły” katolicyzmu. Kojarzę osoby, które miały doświadczenia oazowe, ale się nie skrzywiły i nie popadły w areligijność. Ale większość tradycjonalistów (czyli normalnych katolików) przyjęła tę formę wiary właśnie z pobudek rozumowych. Nawet jeśli żartujemy sobie czasem z naszych braci „mszalistów”, to nigdy nie możemy zarzucić, że ich religijność to estetyka niepodparta logiką i intelektem.

Czy zakonnica lub ksiądz może grać dla dzieci na gitarze? Owszem, ale poza liturgią, poza kościołem. Nie miałbym nic przeciwko temu, tak jak nie widzę nic złego w wyjazdach wakacyjnych pod auspicjami parafii. Spotkania te powinny mieć inny charakter niż nauka religii, ale nie mogą zastępować duszpasterstwa opartego o teologię.

Wracając do naszych antybohaterów, czyli łódzkich jezuitów. I wszystkich im podobnych duchownych, którzy wpuścili i wpuszczają do kościołów sekty charyzmatyczne. Czy oni są nieświadomi zagrożeń charyzmatyzmu lub przezeń zdeformowani? To tylko część „sprawców”. Myślę, że mogą być jeszcze trzy podstawowe grupy: niespełnieni artyści, którzy wreszcie mogą pełnić rolę animatorów wspólnotowych z przysłowiowymi gitarami w dłoniach; wyrachowani cwaniacy, którzy sami nie są szczególnie pobożni, ale pragną mieć na szybko jakiś efekt duszpasterski bez ciężkiej pracy i modlitwy oraz perfidne typki, które chcą duszpastuchować nieszczególnie rozgarniętym owieczkom. Stereotyp cwanego klechy kiwającego głupich katoli jest dość powszechny wśród antyklerykałów i bynajmniej nie bezpodstawny.

Jednym z „koników” wszelkich wspólnot charyzmatycznych są prywatne objawienia. Im więcej i im bardziej niesamowite, tym lepiej. Nie jest miłą rzeczą czytanie na temat pewnego afrykańskiego kapłana, któremu przez kilka lat przypisywano kilkanaście wskrzeszeń istnień ludzkich czy jakiejś kolumbijskiej stomatolog, którą trafił piorun i przez dwie godziny z niej nie wychodził. Ludzie wierzą w takie bzdury, a rozmaici oszuście sprzedają im je za grube pieniądze. Awersja do myślenia może kosztować całkiem wymierną sumkę. My, tradycjonaliści staramy się piętnować przypadki fałszywego mistycyzmu i pseudocudowności i także przez to mnożymy szeregi naszych wrogów. Ale tak trzeba, bo tylko prawda jest ciekawa.

Nie mam danych, by przesądzać, jakie są źródła łódzkiej recławszczyzny, ale niech każdy, kogo podkusi, by bronić tych posoborowców, dwa razy zastanowi się, czy warto. Charyzmatyzm jest ruchem protestanckim i takim musi pozostać. Nie da się na dłuższą metę pogodzić uniesień uczucia i dominacji doświadczenia religijnego z katolicyzmem.

Krusejder

[Wybrane komentarze Internautów:]

Teresa 19 kwietnia 2015 22:52

Nihil novi sub sole. Łodzki problem przypomniał mi o mało znanym dokumencie Kongregacji Doktryny Wiary „orationis formas”. To, co zrobili Jezuici w Łodzi to w głównej mierze nie problem lliturgii i jej rozumienia, ale wiary. W kontekście tego dokumentu łódzkie akcje po prostu śmierdzą siarką i naftaliną. Fragment powyższego dokumentu:

9.”Jeśli doskonałości modlitwy chrześcijańskiej nie można oceniać na podstawie wzniosłości poznania gnostycznego, to tym bardziej nie można jej oceniać odwołując się do doświadczenia Boskości, jak czyni messalianizm(9). Fałszywi charyzmatycy IV wieku utożsamili łaskę Ducha Świętego z psychologicznym doświadczeniem jej obecności w duszy. Występując przeciw nim, Ojcowie Kościoła podkreślali, że zjednoczenie modlącej się duszy z Bogiem dokonuje się w tajemnicy, a zwłaszcza przez sakramenty Kościoła. Głosili ponadto, że może ono dokonywać się nawet przez doświadczenia smutku lub głębokiego bólu. Wbrew opinii messalian, tego rodzaju uczucia niekoniecznie są znakiem, że Duch Święty opuścił duszę. Mogą natomiast stanowić – jak zawsze wyraźnie utrzymywali mistrzowie życia duchowego – autentyczny udział w opuszczeniu przeżytym przez Chrystusa na krzyżu, który zawsze pozostaje wzorem modlitwy i jej pośrednikiem(10).

10. Obydwie błędne formy są nadal pokusą dla grzesznego człowieka. Skłaniają go do usiłowań pokonania dystansu dzielącego stworzenie od Stwórcy, jako czegoś, co nie powinno istnieć; do traktowania ziemskiego życia Chrystusa, będącego dla nas drogą do Ojca, jako rzeczywistości nieaktualnej; do sprawowania tego, co jest dane jako czysta łaska do poziomu psychologii naturalnej – „wyższego poznania” lub „doświadczenia”.

Wydaje się, że owe błędne formy modlitwy, które od czasu do czasu pojawiały się w historii Kościoła, dzisiaj znów budzą zainteresowanie wielu chrześcijan, jawiąc się im jako psychologiczna i duchowa pomoc oraz jako sposób na szybkie znalezienie Boga(11).

Historia kołem się toczy?”

http://screenshooter.net/100648968/iwlxgur

Orationis formas – AAS 82 (1990) 362-379.

Za: Młot na posoborowie (19 kwietnia 2015)

 


Skip to content