Aktualizacja strony została wstrzymana

Króliki Franciszka

„Dzień bez awantury to dzień stracony” – mawiał mój znajomek z dawnych lat. U Franciszka jest podobnie: umie z wszystkiego zrobić problem, każdą wypowiedź skonstruować tak nieściśle, że lewacy mogą bić brawo jej zwulgaryzowanemu skrótowi, a prawacy zatrzęsą się w świętem oburzeniu. Potrafi być w centrum uwagi…

Zwrot „katolicy to nie króliki” stanie się kolejnem niezbyt mądrem mottem tego pontyfikatu. Tymczasem cała wypowiedź już taka trywialna nie jest, jeśli umieścimy myśl we właściwym kontekście. Nie wszystkie słowa użyte przez Franciszka byłyby jednak akceptowalne. Prawdziwym problemem nie są w niej sympatyczne zwierzaki, do których w krótkich kapralskich słowach Franciszek trafnie porównał tych, którzy bez rozsądku, choćby i w małżeństwie, korzystają z daru płodności. Znacznie gorszy zwrot użyty przez papieża to „odpowiedzialne rodzicielstwo”, który w językach włoskim, hiszpańskim czy polskim nie ma złowieszczego kontekstu angielszczyzny. Można go przetłumaczyć jako „planned parenthood”, co powinno kojarzyć się z ludobójczą organizację ze Stanów Zjednoczonych o tej właśnie nazwie, odpowiedzialną za promowanie aborcji na całym świecie. Skojarzenie „papież popiera odpowiedzialne, planowane rodzicielstwo” to już woda na młyn posoborowych „katolików pro choice”.

Ale wróćmy do naszych królików. Osoby deklarujące na portalach społecznościowych, że „są królikami” (np. niezawodny Tomasz Terlikowski) zachowują się jak lustrzane odbicia postępaków wypisujących kilka dni temu Je suis Charlie i solidaryzujących się z brukowcem Charlie Hebdo. Wszak Franciszek powiedział, że trójka dzieci to konieczność dla utrzymania liczebności populacji. A rodzina „2+3” jest już traktowana jako .. wielodzietna. Skąd to się wszystko bierze?!

Wielodzietność jest pojęciem socjologicznem a nie teologicznem. Wzrost liczby ludności zawsze powinien być traktowany pozytywnie z punktu widzenia interesu społeczeństwa, państwa, a więc i Kościoła. Jednak wydaje się, że jeszcze dawno temu, w „złotych czasach katolicyzmu” Kościół odrobinę przesadził z laudacjami ku czci wielodzietności. Z pewnością nie można przedstawiać go jako jedynego możliwego wzorca współczesnej rodziny katolickiej. Byłoby dobrze, aby duszpasterze z podobną troską i starannością dbali o osoby samotne oraz rodziny starające się o dzieci i pragnące pozostać w zgodzie z zasadami katolickiej etyki. Odsetki tych grup rosną w Kościele. Należy je dostrzegać i wspierać w rozsądny sposób. Wszyscy razem, wraz z celibatarjuszami oraz … grzesznikami stanowimy wszak Mistyczne Ciało Chrystusa. Teza, jakoby Bóg „bardziej błogosławił” rodziny wielodzietne da się bowiem znacznie lepiej uzasadnić na bazie judaizmu niż katolicyzmu.

Ile kojarzycie wielodzietnych rodzin z kart Nowego Testamentu? Z pewnością jest ich znacznie mniej niż w Starym Testamencie. Nie zaliczała się do nich także Święta Rodzina.

Zauważmy, że szczególnie w pierwszych, czyli najstarszych księgach Pisma wielość potomstwa traktowana jest jako znak błogosławieństwa Bożego. Anioł mówi Abrahamowi w imieniu Jahwe: będę ci błogosławił i rozmnożę potomków twoich jako gwiazdy na niebie i jako piasek na wybrzeżu morskim. A w jednym z potomków twoich błogosławione będą wszystkie narody ziemi. To przekonanie pozostawało aktualne pośród Izraelitów aż po czasy Hioba, czyli V wiek przed Chrystusem: Źył w ziemi Us człowiek imieniem Hiob. Był to mąż sprawiedliwy, prawy, bogobojny i unikający zła. Miał siedmiu synów i trzy córki. Majętność jego stanowiło siedem tysięcy owiec, trzy tysiące wielbłądów, pięćset jarzm wołów, pięćset oślic oraz wielka liczba służby. Był najwybitniejszym człowiekiem spośród wszystkich ludzi Wschodu. Dopiero ta biblijna opowieść pokazuje nam prawdę całkowicie odkrytą w objawieniu Nowego Przymierza: bogactwo, pomyślność doczesna oraz liczba potomstwa nie są koniecznemi znakami Bożej łaski. Jeśli ktoś dostał akurat te dary, musi o nie dbać i je rozwijać. Ale jeśli Bóg z jakiejś przyczyny odmawia ich rodzinie, nie wolno jej traktować jako gorszej, grzesznej, pozbawionej Bożej miłości. Przypomnijmy sobie rozmowy Hioba z przyjaciółmi, Elifazem, Bildadem i Sofarem. Mówili mu oni: musiałeś zgrzeszyć pychą, skoro Bóg dotknął cię trądem, odebrał majątek i dopuścił, by dzieci twe poumierały. Hiob im odpowiadał: Czemuż to żyją grzesznicy? Wiekowi są i potężni. Trwałe jest u nich potomstwo i dano oglądać im wnuki. Bóg odpłaca za nasze czyny dopiero w wieczności.

Kościół pierwszych chrześcijan przygarniał wszystkich odrzuconych i poniżanych przez ówczesne społeczeństwo. Nie usiłował „zgadywać” po znakach zewnętrznych, czy Bóg komuś błogosławi. Wiedział bowiem, że nasz dobry Ojciec każdego pragnie obdarzać swemi nieskończonemi łaskami. Nowy Testament mówi nam jednoznacznie: Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie. Wielodzietność powinna być środkiem do osiągnięcia świętości, nie jest jednak celem samym w sobie.

Czy Pan Jezus „zalajkowałby” komukolwiek na Facebooku zdjęcie profilowe przedstawiające królika?

Krusejder

Za: Młot na posoborowie (21 stycznia 2015)

 [Wybrane komentarze internautów na stronie źródłowej pod przytoczonym tekstem]

Dzikuska 21 stycznia 2015 12:50

Święta Rodzina była „białym małżeństwem”, czyż nie? A więc wytykanie Im, że mieli tylko jednego Syna jest raczej niesmaczne.
Druga sprawa: czy mógłby Pan wyjaśnić, co rozumie przez „tych, którzy bez rozsądku, choćby i w małżeństwie, korzystają z daru płodności.”?

Teresa 21 stycznia 2015 13:07

Papież tego określenia użył w konkretnym przykładzie, gdzie papież mówi, że niedawno skarcił kobietę, która była w ciąży z ósmym dzieckiem, ***po siedmiu porodach cesarskich***: „Czy chce pani osierocić siedmioro dzieci?”. Dalej w następnym pytaniu papież wraca do tego co powyżej, do tej kobiety, po siedmiu cesarkach i mówi: „Jak to czynić? Poprzez dialog. Każda osoba, ze swoim duszpasterzem powinna dociekać, jak realizować to odpowiedzialne rodzicielstwo. Ten przykład, o którym wspomniałem przed chwilą, kobiety, która oczekiwała ósmego dziecka, a miała już ***siedmioro urodzonych za pomocą cesarskiego cięcia*** ukazuje pewną nieodpowiedzialność. „Nie, ja ufam Bogu”. „Ale spójrz, Pan Bóg daje tobie środki, bądź odpowiedzialny”. Niektórzy uważają, że – przepraszam za to słowo – aby być dobrym katolikiem musimy zachowywać się jak króliki.” –

Uważam, że wypowiedź papieża nie nalezy rozciągać na wszystkie rodziny, które raptem stały sie królikami, a burza niesamowita się zrobiła (nawet przeczytałam „papież idiota”), bo jak widzimy, podany jest konkretny przykład. A kto nie wie czym są cesarki dla kobiety, to niech idzie do lekarza po informacje. Na trzecią cesarkę to juz lekarze biją na alarm, a tu podany przykład ósmej! Nie widzę tu obrazy dla żadnej rodziny wielodzietnej, czy mniej dzietnej. Mógł papież użyć może inne określenie, ale znając wiele wypowiedzi papieża, które nie zawsze były fortunne, nie ma co robić burzy i podlewać młyn progresistów, lewaków… (zwał ich jak zwał). a może pomodlić się? bo postawa katolika winna być taka.

Anonimowy 21 stycznia 2015 16:42

„Nie zaliczała się do nich także Święta Rodzina.” – toś teraz pojechał Autorze… .


Rafał Ziemkiewicz: Papież to idiota

Rafał Ziemkiewicz w bardzo ostrych słowach skrytykował Ojca Świętego Franciszka. Publicysta nazwał głowę Kościoła Katolickiego „idiotą”.

„Papież idiota. Straszne” – napisał Ziemkiewicz na Twitterze. Publicysta skomentował w ten sposób słowa papieża, z których miało podobno wynikać, jakoby papież skrytykował posiadanie zbyt dużej liczby dzieci. 

” To kolejna nieprzemyślana wypowiedź papieża, która wprawia w osłupienie i wielką konfuzję szczerych katolików” – tłumaczy swoją reakcję Ziemkiewicz w rozmowie z portalem wp.pl. „Można to jeszcze długo rozkminiać, by na koniec stwierdzić, że papież właściwie nie powiedział tego, co wszyscy słyszeli, ale ktoś, kto sprawuje taką funkcję, powinien sobie zdawać sprawę, jak funkcjonują pewne jego bon-moty. Rozumiem, że wpadka może się zdarzyć raz czy drugi, ale jeśli regularnie się puszcza takie teksty, świadczy to o tym, że coś bardzo niedobrego dzieje się z Kościołem, a konkretnie z jego głową” – zaznacza publicysta. Podkreśla on, że nie jest osobą, która żyje według zasad nauki Kościoła:

„Broń Boże, nie zamierzam się podawać za jakiegoś superkatolika. W świetle ortodoksji jestem cudzołożnikiem, regularnie i z dużą satysfakcją cudzołożę ze swoją drugą żoną cywilną” – mówi portalowi wp.pl. Ziemkiewicz wyjaśnił, że musiał użyć takiego sformułowania, gdyż w innym przypadku nie zwrócono by uwagi na problem, jaki chciał naglośnić.

wp.pl / Kresy.pl

Za: Kresy.pl (21 stycznia 2015)


KOMENTARZ BIBUŁY: Niekoniecznie użylibyśmy tak dosadnego określenia jakim posłużył się red. Ziemkiewicz, ale przecież trzeba przyznać, że Niebiosa zesłały nam takiego papieża, na jakiego współczesne debilne społeczeństwa zasługują. Zatem, jeśli wypowiedzi Franciszka nie są mądre, nie są przemyślane, nie są głębokie, nie przystoją powierzonemu Mu urzędowi, to trzeba je nazywać po imieniu. Cóż, nie wszyscy papieże w historii Kościoła byli geniuszami, a zdarzali się i zwykli łajdacy.


Odpowiedzialne rodzicielstwo – odpowiedzialne papiestwo

Sposób ujęcia przez Franciszka w ramach konferencji prasowej problemu odpowiedzialnego rodzicielstwa, aż prosi się o refleksję nad odpowiedzialnym papiestwem, szczególnie w jakże istotnej warstwie komunikacji. Mnogość podobnych sytuacji w czasie stosunkowo krótkiego pontyfikatu każe zapytać, czy możemy się spodziewać u Ojca Świętego pełnej odpowiedzialności za własne słowa. Odpowiedzialności, która musiałaby się wiązać ze świadomością jak mogą one zostać i zostaną odebrane, i zinterpretowane oraz z troską o przejrzystość komunikacyjną. Jest to coś, czego wierni chcieliby i powinni móc oczekiwać od następcy Piotra, zwłaszcza jeśli jest on tak aktywny medialnie i kiedy porusza kwestię, która w samym Kościele jest ciągle przedmiotem kontrowersji, i którą część katolików rozwiązuje w sposób mało katolicki. Słowa papieża mają bowiem największe znaczenie nie dla mediów czy niewierzących, ale dla samych członków Kościoła.   

Problem z kontrowersyjnymi wypowiedziami Franciszka jest trzypoziomowy. Po pierwsze, są one często uproszczonymi hasłami (ta o królikach praktycznie przekracza granice dobrego smaku) czy skrótami myślowymi, wyrażonymi w dodatku w pośpiesznej formie wypowiedzi medialnej mieszającej treści z różnych poziomów. Hasła te często przysłaniają w przemożny sposób swój własny kontekst. Powoduje to, że choć istnieje jak najbardziej możliwość pokazania, iż nie stanowią one takiej „rewolucji” w jaką automatycznie ubierają je medialno-liberalne narracje, to ta ortodoksyjna wykładnia dalej jest nieoczywista, ale staje się po prostu jedną z możliwych interpretacji. To uproszczenie jest w ostatnim wywiadzie szczególnie widoczne na płaszczyźnie przywoływanego przez papieża przykładu kobiety w ósmej ciąży i jego oceny. Można go bowiem odczytać jako, co prawda niestosowne w formie, ale jednak tylko przypomnienie, że nauka Kościoła o naturze małżeństwa nie implikuje koniecznie wielodzietności, i że w sytuacji zagrożenia zdrowia jak najbardziej godziwe jest odłożenie poczęcia (zwłaszcza, że przykład padł w szerszym kontekście wypowiedzi dotyczącej nauki zawartej w Humanae vitae). Ale można go również zrozumieć np. jako krytykę zaufania Opatrzności i pochwałę rodzicielstwa „planistycznego” (jako bardziej „odpowiedzialnego” od tego nie opartego na rygorystycznym planowaniu). Zresztą w sytuacji, kiedy chodziło o istniejącą ciążę, mówienie o  nieodpowiedzialności poczynania dziecka jest już nieadekwatne. Oczywiście trudno podejrzewać, że zganiwszy (rimproverare, tłumaczone powszechnie jako „rugać”) bohaterkę swojej opowieści Franciszek zaproponował jej rozwiązanie ostateczne, niemniej nie ma w tej narracji nic, co ukazywałoby sytuację tej kobiety poza interpretacyjnym schematem „nieodpowiedzialności” a jej ciążę poza kategorią „poważnego problemu”.

Po drugie, w aktualnej sytuacji i wobec uprawianego przez papieża medialnego Magisterium nie jest istotne co „tak naprawdę” powiedział/chciał powiedzieć, ale gotowości do jakich interpretacji są w Kościele dominujące (abstrahując od oczekiwań mediów czy środowisk ideologicznie laickich). Oczywiście w różnych częściach Kościoła, ze względu na rozmaite uwarunkowania mogą być one różne, ale znowu można by od Głowy Kościoła oczekiwać orientacji w tych sprawach i roztropnego ujmowania myśli w słowa. W Europie problem „nieodpowiedzialnego rodzicielstwa” rozumianego jako pozwalanie sobie na ósme poczęcie po siedmiu cesarkach praktycznie nie istnieje. Problemem jest u nas mentalność antykoncepcyjna i specyficzny rodzaj planistycznego podchodzenia do dzietności opartego ni mniej ni więcej tylko właśnie na „dozwolonych środkach bycia odpowiedzialnymi”. Słowa papieża sprawią, że dyskusja z tą drugą postawą – już niełatwa – będzie jeszcze trudniejsza. Natomiast podkreślanie „odpowiedzialności” (które zresztą zostało szybko wychwycone i już niektóre portale podając omówienie słów Franciszka piszą, że jego zdaniem „w rodzicielstwie najważniejsza jest odpowiedzialność”) przy mimochodnym wspomnieniu o „dozwolonych środkach bycia odpowiedzialnymi” dość łatwo poddaje się interpretacji wskazującej, że „odpowiedzialne rodzicielstwo” można osiągnąć również, a może nawet lepiej i pełniej, dzięki antykoncepcji. Wydaje się, że z takich możliwych implikacji swojego „samolotowego” nauczania papież nie zdaje sobie sprawy. Trudno na to patrzeć inaczej niż jako na przykład braku odpowiedzialności, który – z całym szacunkiem – papieżowi jako ojcu nie przystoi.    

Po trzecie wreszcie: nie każdy w równym stopniu może pozwolić sobie na pewną swobodę wypowiedzi. Kard. Ratzinger przez trzydzieści lat ciężko (i dodajmy, z ewangelicznym zaparciem się samego siebie, swojego temperamentu wykładowcy i teologa) pracował na to, by stać się uosobieniem wierności prawdzie katolickiej. Nawet więc, gdy jako papieżowi zdarzały mu się wypowiedzi mało precyzyjne to medialny radar albo ich nie „namierzał” albo namierzał, ale w gruncie rzeczy mało kto spośród publiczności był skłonny wierzyć, że Benedykt XVI mógł mieć coś przeciwnego katolickiej prawdzie na myśli.

Papież Franciszek tymczasem takiego kapitału, który mógłby „wydać” na bardziej „kolorowe” wypowiedzi nie ma. Nie ma nie tylko dlatego, że w przecieństwie do kard. Ratzingera przed wyborem na papieża nie był postacią powszechnie rozpoznawalną. Nie ma również dlatego, że zamiast w imię wyższego dobra „zaprzeć się samego siebie”, zaprzeć się tego ze swojego temperamentu, przyzwyczajeń, języka co temu dobru może szkodzić postąpił wręcz przeciwnie. Wielokrotnie podkreślał, że po wyborze na papieża chce pozostać „taki jak dawniej”. „Chce być sobą”.

Zamiast więc owego kapitału, który mógłby wydawać od początku pontyfikatu zaciągał u świata długi. A z długami, jak to z długami: w końcu wpada się w spiralę a koszty ich obsługi (które ponosi cały Kościół, zwłaszcza „zwykli wierni” bombardowani słownymi fajerwerkami papieża) szybują do góry.   

Tomasz Dekert

współpraca: Michał Barcikowski

Za: Christianitas.pl (2015.01.22)


Oderwanie od ziemi

W ciągu ostatnich lat okazało się, że papieskie podróże samolotami są coraz bardziej niebezpieczne – oderwanie od ziemi staje się nie tylko literalne. Pierwsze symptomy tego niepokojącego zjawiska pojawiły się jeszcze za pontyfikatu Benedykta XVI, który wracając z podróży apostolskiej po Afryce w rozmowie z dziennikarzami na pokładzie papieskiego samolotu dywagował – trochę w oderwaniu od ziemi (tj. Magisterium Kościoła) – o warunkach dopuszczenia ograniczenia przyrostu naturalnego w Afryce.

W przypadku następcy Benedykta „trochę” uległo transmutacji i stało się istotą papieskiego przekazu w oderwaniu od ziemi. Metoda Ojca Świętego Franciszka komunikowania się z wiernymi wydaje się wyglądać mniej więcej tak: ja mówię, co chcę – niekiedy trwam przy ziemi (Magisterium, Tradycja), a niekiedy jestem oderwany („nowa troska duszpasterska”, „więcej miłosierdzia” itp.) – a Wy wybieracie z tego, co chcecie. Zdaje się, że długie przeloty sprzyjają doskonaleniu przez obecnego papieża tej metody.

W czasie lotu do Rio de Janeiro papież Franciszek wzruszeniem ramiom skwitował bolesny problem homoseksualizmu i pośrednio też homoseksualnego lobby. „Kim ja jestem, by ich sądzić” – usłyszeli dziennikarze na pokładzie papieskiego samolotu, a za ich pośrednictwem cały świat. To do Piotra skierowano słowa Tego, któremu „dana jest wszelka władza na Niebie i na ziemi” – „cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie”. Przebywając w przestworzach papież podzielił się jednocześnie spostrzeżeniem, że najpoważniejszym problemem, przed którym stoi Kościół powszechny u progu dwudziestego pierwszego wieku jest „bezrobocie wśród młodych”.

Niestety o wiele więcej takich, równie oderwanych od twardego gruntu (w znaczeniu podanym) wypowiedzi papieża usłyszeliśmy od Niego już po wylądowaniu. Choćby rok temu podczas przemówienia w Parlamencie Europejskim, gdy szukając metafory mającej zobrazować fatalną kondycję duchową, w której znajduje się Europa, porównał ją do „starej, bezpłodnej babci”. WMM [Wspolna Mowa Mainstreamu] nazywa Franciszka „Wielkim Motywatorem”. W tym przypadku duszpasterstwo ludzi starszych otrzymało z ust Biskupa Rzymu wsparcie, o jakim nawet nie śniło.

W przypadku naszego papieża Franciszka przestworza wydają się unieważniać to, co ten sam papież – nieledwie kilkanaście godzin wcześniej – powiedział na twardym lądzie. Przykład z ostatnich dni i rozważania Franciszka w czasie powrotnego lotu z Filipin do Rzymu na temat tego, czy katolicy to króliki, czy też nie, a jeśli króliki, to kiedy. Wyszło z tego, że ci, którzy mają więcej niż troje dzieci, to chyba króliki, a każdym razie ludzie nieodpowiedzialni.

A jeszcze kilkanaście godzin temu miliony Filipińczyków w Manilii i cały Kościół powszechny usłyszeli jak przemawia do nich wierzący biskup, mówiący o wartości rodziny, o wartości każdego życia, także tego poczętego a nienarodzonego, o rozlicznych zagrożeniach czyhających na rodziny. Jednak powracając na Stary, coraz bardziej starzejący się Kontynent papież mówi: „nie przesadzajcie z tą płodnością”.

Rzecz jasna za niedługo ks. Lombardi – rzecznik prasowy Stolicy Apostolskiej – przetłumaczy z „polskiego na nasze”, że tak naprawdę „Ojcu Świętemu chodziło o promowanie odpowiedzialnego rodzicielstwa”, a nie – w żadnym razie! – o pogardliwy stosunek do rodzin wielodzietnych czy pośrednie kwestionowanie (poddawanie w wątpliwość) wartości, jaką jest dar płodności i że tym wszystkim, którzy przypominają, że Stwórca powiedział do Pierwszych Rodziców: „rozmnażajcie się”, nie dodając „ale limitem jest trójka dzieci”, chodzi „o podobne faryzeuszom łapanie na słowie, a przecież ważny jest duch Kościoła Franciszka i optymizm oraz uśmiech, jaki daje całemu światu”.

Tymczasem sięgnijmy do nauczania kanonizowanego przez Franciszka Ojca Świętego Jana Pawła II. „Papież rodziny” podczas swojej podróży apostolskiej do RFN w 1980 roku stając mocno na gruncie Magisterium i Tradycji przypominał: „miłość małżeńska ze swej istoty jest płodna. W tym zadaniu przekazywania ludzkiego życia małżonkowie współdziałają z miłością Boga Stwórcy. Wiem, że także w tym punkcie występują w dzisiejszym społeczeństwie wielkie trudności. Ciężary, jakie ponosi zwłaszcza kobieta, ciasne mieszkania, problemy gospodarcze, zdrowotne, często nawet wyraźne dyskryminowanie rodzin wielodzietnych stoją na przeszkodzie posiadaniu większej liczby dzieci. Apeluję do wszystkich ludzi odpowiedzialnych, do wszystkich czynników społecznych: uczyńcie wszystko, aby temu zaradzić. Apeluję głównie do waszych sumień i waszej osobistej odpowiedzialności, umiłowani Bracia i Siostry. We własnym sumieniu musicie przed Bogiem podejmować decyzje co do liczby waszych dzieci. Jako małżonkowie jesteście powołani do odpowiedzialnego rodzicielstwa. Jak podkreślono na ostatnim Synodzie Biskupów, oznacza to takie planowanie rodziny, które uwzględnia etyczne normy i kryteria” (Kolonia, 15 XI 1980).

Minęło trzydzieści pięć lat i Namiestnik Chrystusa (nie wiem, czy Franciszek pozwala się tak określać, rzecz jasna w imię prostoty i skromności) wyznacza granice osądu sumienia stającego przed Bogiem – trzy i więcej raczej nie. Zamiast brać w obronę dyskryminowane na różne sposoby wielodzietne rodziny, sam dorzuca własny kamyk, odwołując się do wyświechtanego argumentu o królikach.

Papież Franciszek rzeczywiście ma odwagę i mówi twarde słowa, w porę i nie w porę. Problem polega na tym, że adresatami tych słów są zazwyczaj ci, którzy stoją – kosztem wielu wyrzeczeń – twardo na ziemi. A świat klaszcze.

Grzegorz Kucharczyk

Za: Polonia Christiana – pch24.pl (2015-01-21)


Usłyszcie mój bluzg

Subotnik Ziemkiewicza

Proszę to nazywać jak kto chce. Chamstwem, skandalem, niedopuszczalnym przekroczeniem granic przyzwoitości – z wszelką krytyką mojego obraźliwego tłitu o Papieżu zgadzam się z góry. Nie zamierzam się usprawiedliwiać nastrojem chwili, irytacją – jestem dużym chłopcem i odpowiadam za swoje słowa, napisałem dwadzieścia parę książek, nie tłitowałem w stanie jakiegoś zamroczenia ani nic podobnego. Przepraszam po raz kolejny wszystkich dotkniętych i doskonale ich rozumiem – samego mnie to, co napisałem, zabolało, i sam byłbym oburzony, gdyby napisał tak kto inny. „Godnym jest najsurowszych kar”, że się posłużę cytatem z niedawno obejrzanej sztuki. Ale zanim ktoś zabierze się do ich wymierzania, żądam, żeby się zastanowił nad tym, co napisałem.

Mój tłit – którego nie ma już potrzeby więcej powtarzać, spełnił swą rolę – składał się z trzech słów. Dwa pierwsze służyły temu, by zwrócić uwagę na trzecie. To trzecie, przypomnę, brzmiało: „straszne”.

Co jest straszne? To, że Kościół, w który wierzę, schodzi na dziady. Źe ugina się przed polityczną poprawnością, przed modą, poszukuje akceptacji w oczach swoich wrogów, wstydzi się swojej Tradycji i zamiast mówić „tak, tak – nie, nie” stara się dla przypodobania zdeprawowanym ludziskom jakoś im surowość przykazań słodzić i relatywizować.

Jedyne, za co się wstydzę, to że dałem się zwieść propagandowej manipulacji. Słowa Papieża, że rodzice więcej niż trojga dzieci to nieodpowiedzialne króliki w istocie nie padły (inna sprawa, że skoro Pontifex następnego dnia się ze swej wypowiedzi tłumaczył, to sam musiał uznać, iż była ona niezręczna i otwierała pole do interpretacji wprawiających katolików w zakłopotanie). Zareagowałem pochopnie, zapewne dlatego, że wcześniej, gdy tak chciałem i powinienem zareagować, zabrakło mi tej odwagi, która teraz przyszła, może zbyt szybko.

Myślę o sytuacji, gdy na przykład Papież Franciszek, pytany o występki hierarchy-homoseksualisty, odparł efektownie: „a kimże ja jestem, aby go osądzać?”

Na litość – jak to, kim? Papieżem! Następcą Chrystusa na Ziemi! Któż może być bardziej powołany do tego, by siejącego zgorszenie biskupa osądzić i by wyraźnie potępić, nie tyle jego samego, co jego grzech? Jeśli Ojciec Święty się od tego uchyla – to kto ma wskazywać biednym katolikom, gdzie jest dobro, a gdzie zło?

Zgoda, wypowiedź o „królikach” zmanipulowano. Ale któraż to już była wypowiedź Franciszka, która wiernych wprawiła w konfuzję i zmieszanie, a z kwikiem radości przyjęta została przez najzagorzalszych wrogów Chrystusa i jego Kościoła? A ta, iż „Kościół kocha homoseksualistów”? Tak, oczywiście, Bóg kocha wszystkich, więc kochał i Hitlera, i Stalina, Bóg kocha Fritzla i Trynkiewicza, a my, chrześcijanie, mamy obowiązek starać się kochać ich także, jakkolwiek trudne się to nam wydaje. Ale przecież każdy człowiek z elementarnym pojęciem o mediach, cóż dopiero najwyższy z hierarchów, powinien zdawać sobie sprawę, że taki papieski bon-mot pójdzie w świat w spokracznionej formie „Kościół popiera ruchy homoseksualistów” – te właśnie, które najaktywniej i najbrutalniej niszczą dziś europejski katolicyzm.

Jeśli taki przykład płynie z samego serca Kościoła, zza spiżowej bramy – cóż się dziwić niemądremu księdzu, który głupkowato autoryzuje pop-satanistę, czy jezuitom, ogłaszającym, że oni też są Charlie Hebdo? Nie mam już chęci linkować czy wklejać tu obrzydliwej, a typowej dla rozstrzelanego szmatławca okładki z kopulującą Trójcą Świętą ani pytać retorycznie, jak by ja ocenił św. Ignacy Loyola, założyciel tego zgromadzenia. Wspomnę już tylko o kuriozalnej homilii podczas beatyfikacji maltańskich męczenników, w której zdołał Papież ominąć informację, kto ich umęczył, i o strasznej cenie, którą za tak jawnie okazane tchórzostwo chrześcijaństwa, rozzuchwalające fanatyków z Boko Haram czy Państwa Islamskiego, płacą nasi współwyznawcy w Afryce i Azji Mniejszej. I nie będę już podawał więcej przykładów ­- proszę użyć własnej pamięci, sumienia, wyszukiwarki internetowej.

Europa dzisiejsza bardzo przypomina upadający Rzym, z tą jedną różnicą, że barbarzyńcy nie tylko przychodzą z zewnątrz, ale lęgną się wewnątrz granic, by od wewnątrz niszczyć podstawy europejskiej cywilizacji, jej etykę, ład społeczny i prawo. I nasza sytuacja także przypomina sytuację pierwszych chrześcijan. Dlaczego decydowali się oni przed wiekami na męczeństwo? Czy ktoś im zabraniał wierzyć w Chrystusa? Nic podobnego, Rzym był wtedy, jak i dziś, bardzo tolerancyjny – proszę bardzo, wierz sobie w co chcesz, w Ozyrysa, Izydę, a bodaj i w kozę. Może być i jakiś tam żydowski Chrystus. Tylko – nie waż się upierać, że twoja wiara jest jedyną prawdziwą! I nie waż się nie czcić przede wszystkim boskiego Augusta!

Chrześcijanie tego odmawiali. Wierzyli, że prawda Chrystusa jest prawdą jedyną, i że prawda ta prędzej czy później oświeci cały świat. Granica ich tolerancji kończyła się tam, gdzie żądano od nich zrelatywizowania tej prawdy. Za to ich rzucano na pożarcie lwom, palono żywcem i ćwiartowano.

Dziś zastrachani, niepewni swego katolicy coraz częściej zachowują się tak, jakby się swego katolicyzmu wstydzili – no owszem, takie mamy pochodzenie, ochrzczono nas w dzieciństwie, ale wiemy, że to obciach i przepraszamy za to, że jeszcze nie wymarliśmy. Skąd mają wierni czerpać wzorce i siłę do postawy innej, do dawania codziennego świadectwa swej wiary, gdy taki właśnie przykład ciągłego cofania się, uległości, poddawania prawd wiary wymogom chwili bieżącej daje im Kościół hierarchiczny i sam Papież? Jak ma się w tej sytuacji zachować katolik? Wolno mu wreszcie zapytać: Quo vadis, Ojcze Święty? I nas dokąd prowadzisz?

Wiem – dobry katolik powinien w pokorze milczeć, ufać i modlić się do Ducha Świętego. Niestety nie jestem katolikiem przykładnym, czego zresztą nigdy nie próbowałem ukryć. Uważam, że nie ma większego triumfu zła, niż kiedy boimy się nazwać je złem. Dlatego, skoro i tak mam w Kościele przechlapane, pozwoliłem sobie na to, na co żaden katolicki czy „prawicowy” publicysta pozwolić by sobie nie mógł. W formie, co do której zgadzam się, że była absolutnie skandaliczna i niedopuszczalna. Ale obawiam się, że w innej mój głos nie zostałby usłyszany. Pismo powiada, że mam być zimny albo gorący, aby tylko nie letni. Staram się jak mogę i mam nadzieję, że zostanie mi to policzone.

Rafal Ziemkiewicz

Za: DoRzeczy (24 stycznia 2015)

Skip to content