Aktualizacja strony została wstrzymana

Polska Komorowska?

Najbardziej niebezpieczną cechą prezydenta Bronisława Komorowskiego jest jego pozorna niezdarność. Mało kto bowiem podejrzewa, że safandułowaty „wujek Bronek” ściska pod pazuchą nóż, by skierować go w dogodnym momencie przeciwko dotychczasowym politycznym współtowarzyszom.

Najważniejsze lata kariery Bronisława Komorowskiego – w sensie formacyjnym – przypadły na okres premierostwa Tadeusza Mazowieckiego. To wówczas, z nieoczywistych do dzisiaj przyczyn, ów zapiekły krytyk Okrągłego Stołu stał się nagle piewcą formującego się nowego ładu. Otrzymawszy stanowisko wiceszefa w Ministerstwie Obrony zaczął powoli zanurzać się w niebezpiecznych relacjach z pokomunistycznym wywiadem wojskowym (WSI). Obecnie to on jest jedynym politykiem na ważnym stanowisku, który maluje trawę na zielono, zapewniając przy każdej okazji, że słabe i rozbite państwo, jakim jest III RP, to nasz największy sukces.

Myli się więc ten, kto twierdzi, że Bronisław Komorowski jest wiernym dzieckiem Platformy Obywatelskiej. To nie PO uformowała tego polityka. Trudno twierdzić inaczej, skoro nigdy nie był on pełnokrwistym „platformersem”, choćby dlatego, że nie miał nawet okazji podjąć się funkcji akuszera tego ugrupowania. To człowiek dawnej Unii Wolności, tej samej, której lewicowa polityk, Zofia Kuratowska, zarzucała środowisku ustępującego dzisiaj lidera PO, Donalda Tuska koniunkturalizm, nuworyszostwo i brak poglądów. Gdy obecny prezydent był zmuszony w latach 90. opuścić unitów, to nie dla gdańskich liberałów, czyli późniejszych animatorów Platformy, ale dla Jana Rokity – swojego ówczesnego patrona. W PO Komorowski pojawił się jak gdyby siłą rzeczy, gdy szansa zbudowania czegoś po AWSie okazała się mgławicowa. Dostawszy się do platformerskiej elity musiał udowodnić swoją przydatności i wierność liderowi. Nie było na to lepszej okazji niż konflikt z PiS. To właśnie wrogość obecnego prezydenta wobec partii Jarosława Kaczyńskiego dała mu awans najpierw na marszałka Sejmu, a w końcu zaprowadziła do pałacu na Krakowskim Przedmieściu czyniąc zeń – by posłużyć się bon-motem Tuska – strażnika żyrandola.

Przyczajony i ukryty

Jak każdy prezydent w III RP Komorowski, mając silny mandat wyborczy, postanowił nie dać sprowadzić się do roli, którą ochoczo przypisywał mu Tusk. Bez wątpliwości potrafił zawetować ustawę lub odesłać ją do Trybunału Konstytucyjnego. Tak było na przykład z rządowym pomysłem ograniczenia zatrudnień w administracji publicznej. Gdy okazało się, że prezydent postanowił przekazać ją Trybunałowi, Tusk – wiedząc, że to jeden z propagandowych projektów PO – postanowił ofuknąć za to lokatora pałacu przy Krakowskim Przedmieściu, podczas jednego z kameralnych spotkań. Jego przebieg opisali swego czasu dziennikarze: Michał Majewski i Paweł Reszka. „Jak możesz kierować naszą ważną ustawę do Trybunału Konstytucyjnego?!” – miał pytać zirytowany szef rządu. Riposta zmroziła premiera, bo prezydent kpiarsko rzucił: „Oj tam, oj tam. A wiecie, byłem w tym pałacyku na Wiśle. Anka zachwycona”. Tusk musiał przełknąć gorzką pigułkę.

Komorowski szybko pokazał premierowi, że jego zaplecze polityczne ma niewiele wspólnego z PO. Obudował się kordonem polityków związanych z Unią Wolności (Mazowiecki, Wujec, Lityński) oraz z postkomunistyczną lewicą (Tomasz Nałęcz, nominacja Marka Belki na szefa NBP). Wysłał tym samym wyraźny sygnał, że to on jest najbardziej eksponowanym obecnie strażnikiem „świętego ognia Okrągłego Stołu”. Wiele o jego funkcji mówią również relacje z byłymi oficerami komunistycznego wojska czy funkcjonariuszami WSI – postsowieckiej służby, którą bronił jako jedyny w PO opowiadając się przeciwko jej rozwiązaniu. Blisko mu jest do żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego czy ludzi związanych ze stowarzyszeniem Sowa (zrzesza ono m.in. byłych funkcjonariuszy rzeczonego WSI) rządzonego przez szefa pokomunistycznego kontrwywiadu wojskowego, gen. Marka Dukaczewskiego.

Zaplecze, któremu patronuje prezydent Komorowski, to więc nierzadko żołnierze wywiadu szkoleni przez GRU, albo ludzie pokroju prof. Romana Kuźniara – zarejestrowany niegdyś jako kontakt operacyjny SB i słynący z zapiekłej niechęci do transatlantyzmu. Całość przykryto barwną czapą eks-unitów wesoło patronujących tworowi nazwanemu przez nich samych „najlepszą Polską od czasów jagiellońskich”.

Trudno uwierzyć, by patron i jego ludzie nie zechcieli wykorzystać nadciągającego politycznego przesilenia związanego z odejściem Tuska do Brukseli. Lada moment, jak się wydaje, dotychczas nieco uśpiony Komorowski będzie chciał ruszyć ze swoim zapleczem na podbój sceny politycznej. I niekoniecznie głównym środkiem do owego podboju musi być PO, której formuła po Tusku wydaje się być zużyta.

Kto wierzy w prezydenta?

By ukazać wielki dystans prezydenta wobec obozu politycznego, który wyniósł go do władzy, warto przytoczyć jeszcze jedną anegdotę z okresu końca pierwszej kadencji PO opisaną w książce „Daleko od miłości” wspomnianych Majewskiego i Reszki. Tusk pewnego razu odwiedził Komorowskiego. Był to okres, gdy sondaże partii rządzącej lekko się chwiały, a za rządem ciągnęła się już sprawa OFE i nieudanej reformy służby zdrowia. Premier postanowił pożalić się prezydentowi, święcącemu tryumfy w sondażach społecznego zaufania. Jest źle – mówił – możemy nawet przegrać wybory”. „Możecie, możecie” – zmroził go swoją odpowiedzią Komorowski. Innym znów razem podobna sytuacja: Tusk skarży się prezydentowi, że „media nas nie lubią”. Prezydent błyskotliwie odbija piłeczkę: „No wiesz, nas jak nas. Nie idź tak szeroko”.

Jeśli obecnie „duży pałac” kalkuje w swoich rachubach PO, to jedynie po to, by wycisnąć ją jak cytrynę przy okazji zbliżającej się kampanii prezydenckiej. Partia ta to przecież machina wyborcza, dysponująca pieniędzmi i znanymi buziami, dzięki czemu wydatnie może przyczynić się do prezydenckiej reelekcji. Odejście Tuska do Brukseli daje jednak oręż do ręki Komorowskiemu. Jest on tego świadomy, co widać po jego zachowaniu wobec nominowanej na następcę po ustępującym szefie PO, Ewy Kopacz. Komorowski, prowadząc rozmowy w sprawie nowego rządu, ewidentnie przyjmuje postawę dominującą narzucając kalendarz spotkań, czy odkładając moment desygnaty. Zauważyła to i entuzjastycznie oznajmiła „Gazeta Wyborcza” pisząc, że prezydent wychodzi spod żyrandola i zacznie coraz szerzej rozpychać się łokciami. Teoretycznie przyszłą premier Ewę Kopacz powinien prędko zdystansować. Dla „GW” to o tyle istotne, że choć marszałek Sejmu ma poglądy obyczajowe zdecydowanie bliższe dziennikarzom z ul. Czerskiej, to jednak nie jest liderem zdolnym poprowadzić PO do zwycięstwa. Komorowski tymczasem może okazać się „drugim Tuskiem”, spinającym swoją popularnością Platformę, rozklekotaną po odejściu lidera.

Jednak fakt, że prezydent nie czuje żadnej głębszej więzi z rządzącą partią, wskazuje raczej na to, że będzie chciał budować własną siłę polityczną przypominającą „partię-marzenie” Adama Michnika, opartą na mariażu postkomunistycznej – a dzisiaj też postępowej – lewicy z „ludźmi mądrymi”, „oczyszczającymi” progresistów w oczach opinii publicznej z ich brudnych skłonności do walki z Kościołem czy nadawania homoseksualistom praw do „małżeństwa” i adopcji dzieci. Którzy politycy pokładają nadzieję w wielkiej ofensywie „dużego pałacu”? Przede wszystkim Grzegorz Schetyna i Janusz Palikot. Ten pierwszy z chęcią wróciłby do pierwszej ligi politycznej, podpalając dom (czytaj: partię polityczną) znienawidzonemu Donaldowi Tuskowi. Byłby on oczywiście niezbędnym dodatkiem dla Komorowskiego, w końcu dysponuje ponadprzeciętnymi zdolnościami organizacyjnymi. Co innego Palikot – ten w politycznej rachubie mógłby być magnesem dla wszelkiej maści lewaków. Poza tym – o czym wiemy niewiele, ale warto to zaznaczyć – Palikota i Komorowskiego łączy dziwne przywiązanie do ludzi WSI. Nie kto inny, jak politycy Twojego Ruchu jeszcze kilka miesięcy temu proponowali szkolonego przez GRU płk. Polkowskiego na stanowisko doradcy Komisji ds. Służb Specjalnych. Twój Ruch usiłuje także zlinczować politycznie Antoniego Macierewicza za jego patronat nad likwidacją pokomunistycznego wywiadu wojskowego. Czyż taki mariaż nie wydaje się być wymarzony?

Krzysztof Gędłek

Za: Polonia Christiana - pch24.pl (2014-09-16) | http://www.pch24.pl/polska-komorowska-,25456,i.html

Skip to content