Pan minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski powiedział, że nasz nieszczęśliwy kraj ma opracowany plan na wypadek napaści ze strony Rosji. To nie ulega wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania; lepiej…” no, mniejsza z tym). Jasne, że kreowani przez okupujące nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackie watahy na Umiłowanych Przywódców nasi Zasrancen muszą snuć rozmaite plany, zarówno na okoliczność dobrego fartu (np. jeść, pić – najlepiej w knajpie „Pod Pluskwami” – tańcować, bida musi sfolgować!), jak i na wypadek, gdyby coś poszło nie tak – na przykład, gdyby któreś z sąsiadujących z Polską państw poważnych, dajmy na to – Rosja – albo nawet obydwa, postanowiły położyć kres naszej państwowości. Pan minister Sikorski nie ujawnia żadnych szczegółów, co jest całkowicie zrozumiałe, jako że takie plany stanowią największą tajemnice państwową, ale czyż nie możemy tego i owego domyślić się na własną rękę? W sytuacji, gdy wszystko jest owiane mgłą tajemnicy państwowej – dodajmy, że mgłą w najlepszym, pierwszorzędnym gatunku, jesteśmy wręcz skazani na domysły. No a skoro już jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie – domyślajmy się śmiało!
A więc ja na przykład się domyślam, że gdyby tak Rosja, zwłaszcza w porozumieniu z Niemcami i czekającym w kolejce na swoje łupy bezcennym Izraelem, postanowiła położyć kres istnieniu III Rzeczypospolitej, by na resztówce, jaka pozostałaby po skorygowaniu granicy niemiecko-polskiej zgodnie z art. 116 konstytucji Republiki Federalnej Niemiec zainstalować Judeopolonię, to nasza niezwyciężona armia, co to cała, razem ze sporą częścią posiadanych muzealnych eksponatów może zmieścić się na Stadionie Narodowym w Warszawie, natychmiast zeszłaby do konspiracji, to znaczy – poprzebierałaby się w ubrania cywilne i już w charakterze głupich cywilów zaoferowałaby komendanturom wojsk okupacyjnych pomoc w wykonywaniu burgrabiowskich czynności wobec mniej wartościowego narodu tubylczego – w zamian za umożliwienie dalszego na nim pasożytowania. W końcu od roku 1944 nasza niezwyciężona armia nic innego nie robiła, więc byłoby nawet dziwne, gdyby na opisany wyżej wypadek zaczęła snuć jakieś inne plany. Taka możliwość w ogóle nie wchodzi w rachubę już choćby nawet z tego powodu, że według moich wiadomości – a wydaje mi się, że coś tam muszę wiedzieć – w naszej niezwyciężonej armii osobistości wykazujących przynajmniej odwagę cywilną można policzyć na liczydle. Więc nasza niezwyciężona po początkowym przebraniu się w ubrania cywilne, znowu włożyłaby mundury tyle, że z całkiem innymi dystynkcjami, zaprojektowanymi przez państwa poważne – więc nie sądzę, by w tym zakresie plany wykraczały poza tę fazę.
Podobnie zachowałaby się policja, no i przede wszystkim – funkcjonariusze wszystkich siedmiu oficjalnie działających w naszym nieszczęśliwym kraju bezpieczniackich watah: CBŚ, CBA, AW, ABW, SKW, SWW i policja skarbowa – nie mówiąc już o bezpieczniakach przewerbowanych już wcześniej na służbę państw poważnych. Nie potrzebuję dodawać, że bezpieczniacy ci pociągnęliby za sobą całą agenturę w mediach i innych środowiskach opiniotwórczych, dzięki czemu moglibyśmy znowu czerpać z nieprzebranej krynicy mądrości pana red. Michnika, który znowu stręczyłby tubylcom zalety i przymioty zimnego rosyjskiego czekisty Włodzimierza Putina, no i ma się rozumieć – Naszej Złotej Pani z Berlina. Dzisiaj pan red. Michnik odmawia zimnemu ruskiemu czekiście Putinowi nawet rangi pułkownika, ale taki właśnie mamy etap, a kiedy etap się zmieni, będą obowiązywały inne mądrości.
Ale oczywiście na tym świat się nie kończy, bo planowanie obejmuje przecież – a przynajmniej powinno – również Umiłowanych Przywódców. Jeśli chodzi o nich, no to cóż; ci, którzy są konfidentami którejś z okupujących nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackich watah, kontynuowaliby służbę, jak gdyby nigdy nic – bo przecież nawet w Generalnym Gubernatorstwie administracja tubylcza istniała – więc cóż dopiero w Judeopolonii, która, przynajmniej początkowo, zachowywałaby pozory kontynuacji. Ciekawe, czy pan minister Sikorski odnalazłby się w tej, czy przeciwnie – jednak w drugiej grupie, która podjęłaby trud ewakuacji na Zaleszczyki po to, by na obcej ziemi zaoferować swoje usługi jakimś innym państwom poważnym – bo państwa poważne muszą mieć przygotowane alternatywy na wszystkie możliwe warianty. W tym kontekście lepiej rozumiemy amikoszonerię między ministrem Sikorskim a panem mecenasem Giertychem, bo pan mecenas, jako osoba daleka od polityki, mógłby z powodzeniem administrować słynną „Strefą Zdekomunizowaną”, z ostrożności procesowej nawet jako negotiorum gestor. I podczas gdy taki jeden z drugim Umiłowany Przywódca na obcej ziemi by tęsknił i wzdychał do Kraju, w Kraju każdy negotiorum gestor mógłby uprawiać sodomię kohabitacji z przedstawicielami państw poważnych in odore sancitatis. Czegóż chcieć więcej?
Skoro tedy plany na wypadek uderzenia Rosji na nasz nieszczęśliwy kraj mamy przynajmniej w ogólnych zarysach obcykane, warto na koniec postawić pytanie, czy pan minister Sikorski, uczestnicząc w szczycie NATO w Lizbonie w listopadzie 2010 roku, podpisał się pod decyzją o ustanowieniu strategicznego partnerstwa NATO-Rosja i czy maczał palce w kreowaniu „dyplomacji ikonowej” w stosunkach polsko-rosyjskich, której uwieńczeniem było podpisanie w sierpniu 2012 roku na Zamku Królewskim w Warszawie deklaracji o pojednaniu narodów polskiego i rosyjskiego przez JŚ Patriarchy Moskwy i Wszechrusi Cyryla ze strony rosyjskiej i JE abpa Józefa Michalika ze strony polskiej. Czy w tym czasie znajdował się w pełni władz umysłowych, czy też w stanie pomroczności jasnej – a jeśli tak – to co wtedy palił i kto go tym czymś poczęstował.
Stanisław Michalkiewicz
Komentarz • serwis „Prawy.pl” (prawy.pl) • 22 lipca 2014