Aktualizacja strony została wstrzymana

„Tyłem do wiernych i po łacinie”

„Tyłem do wiernych i po łacinie” – to podstawowy stereotyp, który pada niemal we wszystkich informacjach prasowych odnoszących się do Mszy św. w klasycznym rycie rzymskim. Ma on być swoistym znakiem rozpoznawczym, który odróżnia ją od tej sprawowanej przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Na tym kończą się praktycznie wszelkie różnice, tudzież są na tyle błahe, że nikogo specjalnie już nie interesują. […]

 

„Tyłem do wiernych i po łacinie”

 

Ostatnio w Watykanie głośno było o przywróceniu – odprawianej po łacinie i tyłem do wiernych – mszy trydenckiej.
Rzeczpospolita

Ojciec Święty chce powrotu do starej mszy, zwanej trydencką, podczas której ksiądz modlił się po łacinie, częściowo po cichu. Był odwrócony tyłem do wiernych.
Super Express

Ta msza, odprawiana tyłem do wiernych i po łacinie, obowiązywała powszechnie jeszcze w latach 60.
Życie Warszawy

Mszę św. „trydencką” kapłan odprawiał po łacinie, tyłem do wiernych, a przodem do ołtarza (nie było wówczas ołtarzy stojących po środku świątyni).
Tygodnik Powszechny

„Tyłem do wiernych i po łacinie”

To podstawowy stereotyp, który pada niemal we wszystkich informacjach prasowych odnoszących się do Mszy św. w klasycznym rycie rzymskim. Ma on być swoistym znakiem rozpoznawczym, który odróżnia ją od tej sprawowanej przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Na tym kończą się praktycznie wszelkie różnice, tudzież są na tyle błahe, że nikogo specjalnie już nie interesują.

Co? Do mnie tyłem?

Któż nie odczuwa silnego dyskomfortu, gdy w trakcie wspólnego spotkania ktoś stoi odwrócony do niego plecami. W pewnych okolicznościach zachowanie takie potraktowane może zostać nawet jako forma zniewagi. Jest to wszak postawa ignorancji, wynikająca z braku taktu i szacunku. Osoba odwracająca się plecami pokazuje, że zupełnie nie interesuje ją to, co znajduje się z tyłu. Każdy, komu przyszło kiedykolwiek oglądać cudze plecy musi przyznać, że robiło mu się przykro. Jeżeli więc spotykamy się z takim nastawieniem w czasie spotkania eucharystycznego, do udziału w którym zaprasza nas Kościół, to tym bardziej mamy prawo czuć oburzenie, gdy gospodarz spotkania, nieoglądając się zbytnio za siebie, przestoi całą Mszę odwrócony plecami, mamrocząc coś pod nosem, w dodatku po łacinie. Po prostu nóż się w kieszeni otwiera!

Nie powinno więc dziwić, gdy osoby uczestniczące na codzień w „nowej” Mszy mają okazję pierwszy raz w życiu słuchać Mszy Wszechczasów, ich podstawową reakcją w większości przypadków jest rozczarowanie. Zamiast atrakcyjnego widowiska znajdują ciszę i szeptane modlitwy po łacinie. Jest to oznaką wielkiej zmiany, która nastąpiła w podejściu katolików do Najświętszej Ofiary. Wynika ona po części także z radykalnego przewartościowania ich samooceny, z dokonania jakiegoś szalonego odkrycia, że wszystko powinno być im podporządkowane, że istnieje jakieś odwieczne prawo, które umożliwia im dostosowywanie wszystkiego do swoich wymagań.

Łacina? Przecież ja nic nie rozumiem!

O Mszy św. nie należy mówić, że jest odprawiana po łacinie, lecz że jest odprawiana przez kapłana przede wszystkim po cichu. Ilość łacińskich słów powtarzanych na głos jest tak znikoma, że zarzut pod adresem trudności w ich zrozumieniu nawet przez niezbyt rozgarniętego człowieka wydaje się po prostu absurdalny. Naukowcy już dawno udowodnili, że niektóre gatunki zwierząt są w stanie zapamiętać znaczenie wypowiadanych słów i skojarzyć je z określonymi czynnościami czy rzeczami.

Jest swoistym paradoksem, że współcześnie wraz z postępem edukacyjnym szerokich warstw społeczeństwa jako argument przeciwko językowi łacińskiemu w liturgii stosuje się twierdzenie, iż język ten jest niezrozumiały. Czyżby pokolenia katolików żyjących w latach minionych, które wydały tylu świętych i które w większości były niepiśmienne, okazały się jednak mądrzejsze od nas, a dzisiejsze wyedukowane społeczeństwa były głupsze nawet od zwierząt?

Zrozumieć słowa, a zrozumieć tajemnicę Mszy św. to dwie nieporównywalne rzeczy. Ofiara Mszy Świętej jest tak wielką tajemnicą, że zwyczajnie łudzą się wszyscy ci, którzy twierdzą, iż jej odprawianie w języku polskim może komuś cokolwiek z niej przybliżyć. Jest wprost przeciwnie – Msza w języku narodowym zaciemnia jej istotę i jej prawdziwy, głęboki sens. Każde słowo łacińskie żyje niemalże swoją własną tradycją. Każde z nich powtarzane było przez pierwszych chrześcijan, ginących w rzymskich koloseach. Każde łacińskie zdanie z Mszy św. to osobna żywa i nieśmiertelna tradycja.

Najbardziej wyrazistą oznaką zarysowanej wyżej wagi problemu jest oportunizm z jakim podchodzi do Mszy św. przyzwyczajony do powierzchowności i bylejakości człowiek współczesny. Jemu się po prostu nie chce zagłębiać w jakiekolwiek tajemnice. On wie, że prawa człowieka gwarantują, że nikt nie będzie stał odwrócony do niego plecami, szacunek dla godności ludzkiej wyklucza mamrotanie do niego w niezrozumiałym języku, zaś zdobycze postępu i nowoczesności zapewniają mu prawo do współtworzenia wszystkiego co go dotyczy.

Najtrudniejszy pierwszy krok

Jak wynika z obserwacji przebiegu wydarzeń, ewolucja liturgii posoborowej jest niewyczerpana. Gdy już raz poważono się dokonać zamachu na nietykalną świętość, gdy już raz zniszczono niepowtarzalny skarb, radykalnie na wiarygodności tracą wszelkie powody, dla których warto byłoby powstrzymać się przed podejmowaniem kolejnych kroków. Jeśli więc nie będzie już nigdy tak jak było od zawsze, to niech przynajmniej będzie tak jak wygodnie, jak fajnie, jak kto chce. Taktyka taka ma swoje plusy. Kościoły będą z czasem coraz pełniejsze, bo urządzone w nich zostaną piwiarnie, kina i dyskoteki. Na razie jest stan pośredni – msze na oktoberfest, ekrany w czasie mszy w kościołach, disco-czy techno msze, msze cyrkowe z błaznami, msze jazzowe, koncerty uwielbieniowe. Sytuacja pokazuje, że zmiany nie następują w jakiś rewolucyjny sposób, ale w jak najbardziej ewolucyjny. Z czasem po prostu coraz więcej będzie piwa, muzyki, błaznów i nawet nikt nie zauważy jak znikną jakiekolwiek odwołania do religii.

Przywrócenie należytego rytu Mszy św. będzie w powszechnym odczuciu niczym zastąpienie wyświetlanych w kinach nowoczesnych superprodukcji, niemymi filmami z początków kinematografii. Jak można sobie zatem wyobrazić, spowoduje to zdecydowany bunt tej resztki wiernych, którzy jeszcze uczestniczą w posoborowej liturgii. Jeżeli przy nowej mszy trzyma ich jedynie to, że jest odprawiana przodem i po polsku, to aluzja do kina jest tutaj całkiem uprawniona. Należy uzbroić się w anielską cierpliwość i być przygotowanym na najbardziej wyszukane ataki na katolicką liturgię. Nie należy się niczemu dziwić, gdyż mając na uwadze zamierzone dostosowanie NOM do takich gustów, zaprowadzenie na powrót katolickich obrzędów, przypominać będzie chrystianizację pogańskich świąt z pierwszych wieków chrześcijaństwa.

Za: Kronika Novus Ordo
posted by Wiedhold at 24.11.06

 

Skip to content