Aktualizacja strony została wstrzymana

Znowu się zaczyna

W maju przyszłego roku będą wybory do Parlamentu Europejskiego, które dla partii politycznych są sprawdzianem popularności, no a dla samych kandydatów – konkursem na lukratywne synekury. Synekury – bo ten cały Parlament Europejski nie ma żadnym istotnych kompetencji, będąc demokratycznym kwiatkiem do biurokratycznego kożucha. W dodatku przypomina – jak zauważył Włodzimierz Bukowski – cygański obóz, co to ze wszystkimi taborami szlaja się między Brukselą a Strasburgiem. Wszystko to oczywiście kosztuje, bo taki jeden z drugim europarlamentarzysta byle czego przecież nie zje, ani nie wypije, a podliczając forsę, jaką każdy z nich inkasuje za statystowanie w tym widowisku nietrudno zauważyć, że już za jedną kadencję można urządzić się na całe życie. Ja tam im nie żałuję, daj Boże każdemu, a jeśli w ogóle o tym wspominam to dlatego, że „stwór podeszły wiekiem, co kobietą być już przestał, a nigdy nie był człowiekiem”, czyli pani prof. Joanna Senyszyn wykazuje niezdrowe zainteresowanie cudzymi, m.in. moimi pieniędzmi.

Ale nie o to w tej chwili chodzi, żeby wypominać tym wszystkim Umiłowanym Przywódcom ich apanaże, tylko o to, że w miarę zbliżania się terminu wyborów w środowiskach politycznych narastają objawy amoku. Trudno się temu dziwić, kiedy sobie uświadomimy, o jakie alimenty toczy się ta gra, ale nawet biorąc i tę poprawkę pod uwagę trzeba powiedzieć, że przekracza to jednak granice przyzwoitości. Oto pobożny poseł Gowin wykombinował sobie, że gwoli zdobycia popularności przez stworzony przezeń lazaret dla ofiar partyjnych rozłamów pod pretensjonalną nazwą „Polska Razem”, będzie lansował pomysł wyposażenia rodziców w dodatkowe głosy małoletnich dzieci. Ha! Już teraz system przeliczania głosów na mandaty jest tak skomplikowany, że ruskie serwery rozgrzewają się przy tych obliczeniach do czerwoności i często mija tydzień, zanim Państwowa Komisja Wyborcza dostanie razrieszenije na publikację wyników, chociaż przecież w Moskwie przeszkolona. A jeśli doszłaby do tego konieczność uwzględniania, dajmy na to, każdych 20 procent głosu, w jaki miałby zostać wyposażony nastolatek, to razwiedka spokojnie mogłaby wyniki wyznaczać z góry, bo wtedy już na pewno nikt nie doszedłby prawdy.

Kto wie, czy nie o to właśnie chodzi, bo czyż byłby inny powód, dla którego niezależne media głównego nurtu natychmiast rozpoczęły nadymanie tej politycznej inicjatywy? Merytorycznie żadnego powodu nie ma i obawiam się, że być nie może, bo do jakiej merytorycznej konkluzji może dojść taki, dajmy na to, poseł Wipler, któremu mimo bytności w PiS jeszcze kołaczą się po głowie resztki wolnorynkowych wspomnień z UPR, z taką, dajmy na to, panią Elżbietą Jakubiak, co to zupełnie serio tłumaczyła red. Mazurkowi, że ludzie zyskują zdolność do pracy dzięki wystawianym przez nią zaświadczeniom? Ex nihilo nihil fit, chociaż oczywiście póki co można snuć rzewne opowieści o „przyjaznym państwie”, w którym – jak to w przyjaznych państwach bywa – z roku na rok przybywa wesołych miejsc pracy w sektorze publicznym, podatki są niskie, a pensje – ho, ho! Warto przypomnieć, że na tym patencie jechał też biłgorajski filozof, dopóki nie rzucono go na odcinek światopoglądowo-genitalny.

Ale to jeszcze nic, bo na razie wszystkich przelicytował prezes Jarosław Kaczyński oznajmiając, tym razem beż żadnych prochów, które tak zmieniły mu osobowość podczas kampanii prezydenckiej, że gdy tylko w Polsce obejmie władzę („Gdy tylko w Polsce obejmę władzę, szereg surowych ustaw wprowadzę; za krowobójstwo, za świniobicie będę odbierał mienie i życie” – odgrażał się Gnom podczas słynnej rozmowy w kartoflarni) to niezwłocznie przeznaczy bilion, to znaczy – jak podkreślił z naciskiem – 1000 miliardów złotych na inwestycje. Jest to co prawda trochę mniej, niż w swoim czasie proponował Kukuniek, bo ten miał „koncepcję” 100 milionów dla każdego, przy której nawet sam pan dr Andrzej Olechowski, chociaż z niejednego komina przecież wygartywał, nie bardzo potrafił „przejść do konkretów” – ale wtedy nie było jeszcze takiego kryzysu, jak teraz, więc dzisiejszy „bilion”, to tak, jak tamte „100 milionów dla każdego”. Biorąc pod uwagę faktyczną liczbę mieszkańców Polski, to każdego trzeba by obrabować dodatkowo na co najmniej 30 tysięcy złotych.

To oczywiście jest możliwe; zgodnie z zasadą Murphy’ego, jeśli tylko coś złego może się stać, to na pewno się stanie – a przecież kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego dopiero się zaczyna, więc i ten „bilion” to z pewnością nie jest ostatnie słowo, a raczej – parva principia. Do maja jeszcze niejedno usłyszymy, bo przecież i Platforma Obywatelska też czymś będzie musiała się wyborcom nastręczyć, nie mówiąc już o SLD, czy dziwnie osobliwej trzódce biłgorajskiego filozofa. Gdzieś około przyszłorocznej Wielkiej Nocy amok zacznie narastać lawinowo, sięgnie zenitu, aż wreszcie mandaty zostaną rozdzielone, lud zasiądzie w Parlamencie Europejskim zadami swoich Umiłowanych Przedstawicieli i nastąpi bolesny powrót do rzeczywistości, chociaż tym razem na krótko, bo tylko patrzeć, a rozpocznie się kampania do parlamentu tubylczego – oczywiście pod nadzorem razwiedki, w którą mądrzy, roztropni i przyzwoici, co to rozpoznają jeden drugiego po zapachu, ma się rozumieć – „nie wierzą”.

Być może nie bez kozery, bo trudno nie zgodzić się ze spostrzeżeniem, że w naszym nieszczęśliwym kraju już od 69 lat toczy się walka między UB i AK, tyle, że już w trzecim pokoleniu: trzecie pokolenie ubowców, którzy przecież reprodukują się w ramach ubeckich dynastii, wojuje z trzecim pokoleniem AK-owców. Warto zwrócić uwagę na jeden aspekt tej walki, który właśnie dzisiaj nabiera szczególnej aktualności, m.in. w związku w planami, jakie żydokomuna snuje względem cywilizacji łacińskiej, no i oczywiście planami, jakie nasi sąsiedzi, strategiczni partnerzy snują względem naszego mniej wartościowego narodu tubylczego. Jak pamiętamy, warunkiem dostania się do Urzędu Bezpieczeństwa („W Urzędzie dają broń i władzę, a wkoło kraj, jak zachód dziki!”), było zaparcie się Boga. Toteż moskiewskie psiaki dla miłego grosza się zapierały i dlatego Polacy obchodzący chrześcijańskie święta byli i są dla nich wyrzutem sumienia. Ciekawe, że ta dolegliwość przenosi się z pokolenia na pokolenie i trzecia generacja dla higieny psychicznej próbuje w ogóle wyrugować religię z terenu publicznego. Ci egoistyczni durnie nie rozumieją, że jako ateiści mogą egzystować tylko w otoczeniu chrześcijańskim, bo gdyby tak religia zanikła, to cóż by powstrzymało kogokolwiek przed zarżnięciem pani Doroty Wojcik z fundacji „Wolność od Religii”, poćwiartowaniem jej, uwędzeniem i zjedzeniem ze smakiem podczas uroczystych obchodów Przesilenia Zimowego? Jeśli Boga nie ma, to takie zachowanie byłoby całkowicie racjonalne, zwłaszcza podczas bankietów dziwnie osobliwej trzódki, do której pani Dorota należy.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    20 grudnia 2013

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2982

Skip to content