Finansowany przez Komisję Europejską projekt „Czysty Internet” (CleanIT) wygląda niczym kopia pomysłów legislacyjnych, przyjętych w lipcu br. przez rosyjską Dumę. Można się zastanawiać, które z rozwiązań ograniczających wolność w Internecie dzierży palmę pierwszeństwa, ale nie sposób nie zauważyć zdumiewającego podobieństwa pomysłów unijnych komisarzy i kremlowskich siłowików.
Przed kilkoma dniami, Fundacja Panoptykon monitorująca zagrożenia wynikające ze współczesnych form kontroli i nadzoru nad społeczeństwem, ujawniła treść wewnętrznego dokumentu KE poświęconego projektowi CleanIT. Zawiera on koncepcję współpracy między rządami państw UE a firmami obsługującymi sieć internetową. Celem współpracy ma być „walka z terroryzmem”, prowadzona poprzez zastosowanie tzw. dobrowolnych środków kontrolowania aktywności użytkowników. Pomysł jest prosty. Dostawcy usług internetowych, kierując się wytycznymi KE oraz „własnymi zasadami i etyką biznesu” mają być zobowiązani do aktywnego nadzorowania klientów oraz blokowania i filtrowania treści, które sami uznają za kontrowersyjne. Prywatne firmy we współpracy z rządami państw UE mają zapewnić dodatkowy filtr bezpieczeństwa, chroniąc społeczeństwa przed treściami, których nie udało się wyeliminować przy wykorzystaniu dotychczasowych rozwiązań prawnych. Chodzi o treści nie zakazane przez prawo lecz – z jakichś względów – uznane za niepożądane.
Fundacja zwraca uwagę, że „Czysty Internet” powiela wiele rozwiązań promowanych przez koalicję szefów firm telekomunikacyjnych i technologicznych (CEO Coalition), która działa na rzecz ochrony dzieci w Internecie i również jest finansowana ze środków Komisji Europejskiej. Oba projekty, niezależnie i bez koordynacji prac, rozwijają takie technologie, jak „przyciski” do zgłaszania lub oznaczania (oflagowywania) treści w sieci, tym samym powielając badania nad dobrowolnymi metodami powiadamiania oraz usuwania potencjalnie nielegalnych treści z Internetu.”
Zdaniem Panoptykon, projekt KE zmierza do stworzenia prywatnych mechanizmów cenzury, które będą egzekwowane w oparciu o ogólne warunki umów i nie będą poddane żadnej kontroli sadowej.
Dokument poświęcony koncepcji CleanIT zawiera propozycje skierowane do rządów europejskich. Ich sens sprowadza się do głębokiej ingerencji w treści internetowe oraz poddanie sieci ścisłemu nadzorowi. Postuluje się m.in.: wprowadzanie prawa zezwalającego policji na kontrolowanie przepływu informacji (włącznie z dyskusjami online), usunięcie wszelkiego ustawodawstwa, które zabraniałoby filtrowania treści, ułatwienie procedur usuwania treści internetowych (zgodnie z zasadą „zaobserwuj i zareaguj”), tworzenie regulacji prawnych służących wprowadzeniu obowiązkowego systemu identyfikacji, celem zapobiegania anonimowemu korzystaniu z usług internetowych oraz budowanie sieci „zaufanych informatorów online”, zajmujących się zgłaszaniem „podejrzanych” przypadków.
Państwom członkowskim rekomenduje się tworzenie baz danych, zawierających wykaz zakazanych treści oraz rejestr blokowanych adresów i stron internetowych.
KE chciałaby również, by dostawcy usług internetowych byli pociągani do odpowiedzialności za niewykorzystywanie w „rozsądny sposób” możliwości sprawowania nadzoru elektronicznego „w celu identyfikowania działalności terrorystycznej w Internecie” – przy czym nie proponuje się żadnej definicji, która miałaby taką działalność opisywać. Również firmy udostępniające technologie filtrujące oraz użytkownicy sieci powinni być pociągani do odpowiedzialności w przypadku niezgłoszenia „nielegalnych” treści rozpoznanych przez programy filtrujące. Za działalność cenzorską firmy mają być nagradzane. Zgodnie z projektem, rządy państw europejskich powinny brać pod uwagę stopień zaangażowania dostawców usług internetowych w filtrowanie i nadzorowanie treści internetowych przy rozstrzyganiu publicznych przetargów na usługi internetowe.
W dokumencie postuluje się także odstąpienie od systemu opartego na dotychczasowej zasadzie, iż to sąd decyduje o tym, czy dana treść narusza prawo oraz dążenie do rozwiązań, w których decyzje quasi-sądowe będą podejmowały organy egzekwujące, np. policja. One też będą mogły żądać od dostawców usług internetowych usuwania treści z sieci.
Projekt „Czysty Internet” może zostać wprowadzony w taki sposób, by zawartych w nim dyspozycji nie można było zablokować w oparciu o prawodawstwo istniejące w poszczególnych krajach UE lub sprzeciw organizacji społecznych.
Clean IT oparty jest bowiem o tzw. koncepcję samoregulacji, czyli może zostać wdrożony poprzez ustalenia na linii rządy – biznes z pominięciem konieczności ustanawiania dodatkowych rozwiązań legislacyjnych. To oznacza, że projekt nie trafi pod obrady lokalnych parlamentów i nie będzie tematem publicznych debat.
By zastosować pomysły zawarte w Clean IT wystarczy dobrowolne porozumienie stron: rządu oraz firm dostarczających usługi internetowe. Ponieważ „Czysty Internet” powiela rozwiązania wspierane przez grupę CEO Coalition, można mieć pewność, że przedsiębiorstwa tworzące tę grupę, przyjmą go bez żadnego sprzeciwu. W CEO Coalition znajdziemy największe firmy branży IT, m.in. Apple, Deutsche Telekom, Facebook, France Telecom-Orange, Google, LG Electronics, Microsoft, Netlog, Nokia, Opera Software, Research in Motion, RTL Group, Samsung, Telefonica, Telenor Group, Vivendi czy Vodafone. Przyjęcie projektu oznacza więc zastosowanie globalnej cenzury sieci internetowej.
Nietrudno zauważyć, że niektóre z propozycji CleanIT próbował niedawno wprowadzić rząd Donalda Tuska, gdy pod koniec ubiegłego roku forsował zmianę ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną oraz ustawy kodeks cywilny. Nowelizacja wprowadzała dodatkowy rozdział 3a w ustawie o świadczeniu usług drogą elektroniczną, w którym opisywano procedurę „powiadomienia i blokowania dostępu do bezprawnych informacji”. Dzięki niej, każdy, kto „posiada informację o bezprawnych treściach zamieszczonych w sieci Internet” mógł zwrócić się do usługodawcy internetowego z wnioskiem o zablokowanie takiej treści. Przepis skonstruowano w taki sposób, by rolę cenzora i decydenta spełniała firma – dostawca usługi internetowej. W uzasadnieniu nowelizacji, powoływano się na unijną Dyrektywę 2000/31/WE, która w istocie nie zawierała procedury blokowania informacji, pozostawiając jej wybór państwom członkowskim.
Z pewnością „Czysty Internet” zostałby powitany w Polsce entuzjastycznie, jako wychodzący naprzeciw intencjom rodzimych cenzorów.
Zawarte w nim rozwiązania muszą też satysfakcjonować Władymira Putina i kremlowskich decydentów. Ci bowiem (podobnie jak komisarze KE) kierowani potrzebą „walki z terroryzmem i ochrony dzieci przed zagrożeniami płynącymi z sieci” uchwalili w lipcu br. nowelizację ustawy federalnej z dnia 29 grudnia 2010 N 436-FZ „O ochronie dzieci przed informacjami szkodliwymi dla ich zdrowia i rozwoju”. Nazwa ustawy ma niewiele wspólnego z intencjami legislatorów i służy jako parawan dla wprowadzenia ścisłej kontroli sieci internetowej. Pomysły kremlowskich decydentów są wręcz identyczne z projektem CleanIT.
Zapisy nowelizacji dotyczą m.in. zmian w ustawie o informacji, technologiach informacji oraz ochronie informacji, w której wprowadza się zapis w pkt. 15 umożliwiający stworzenie rejestru, w którym wpisane zostaną nazwy domen oraz adresów sieciowych zawierające treści zakazane do rozprzestrzeniania na terytorium Federacji Rosyjskiej. Podobny rejestr, pod nazwą Rejestr Stron i Usług Niedozwolonych – próbował wprowadzić niedawno rząd Donalda Tuska, a rekomendacje do tworzenia takich wykazów znajdziemy w projekcie Komisji Europejskiej.
Dla wpisania w rejestr nazwy domeny, odnośników do stron internetowych oraz adresów sieciowych, zobowiązani zostali dostawcy usług internetowych. Podstawą wpisu będą „kryteria stworzone przez rząd Federacji Rosyjskiej”, przy czym ustawa nie określa jakiego rodzaju będą to kryteria. Mowa jest jedynie o zakazie rozpowszechniania informacji dotyczących pornografii, narkotyków lub sposobów popełnienia samobójstwa oraz „każdych innych informacji, których rozprzestrzenianie jest zakazane na terytorium Federacji Rosyjskiej”. Podobnie więc, jak w przypadku „Czystego Internetu”, brak czytelnych reguł umożliwi całkowitą uznaniowość i arbitralność decyzji.
Strony internetowe będą blokowane bez decyzji sądu. Podejmie ją organizacja non-profit spełniająca opracowane przez rząd kryteria. Właściciel ocenzurowanej strony zostanie o tym powiadomiony przez dostawcę hostingu i w ciągu doby będzie musiał usunąć ją z sieci, w przeciwnym wypadku operatorzy usług internetowych otrzymają nakaz zablokowania jej adresu IP.
Ustawa wywołała w Rosji liczne protesty, do których przyłączyła się również firma Google. W oficjalnym oświadczeniu Google Russia napisano m.in.- „Jesteśmy przekonani, że istnieją bardziej skuteczne sposoby zwalczania nielegalnych treści, niż te oferowane przez prawo. Oczekujemy konstruktywnego dialogu między ustawodawcami, przedstawicielami biznesu i społecznością użytkowników, w celu wspólnego opracowania skutecznych metod ochrony użytkowników Internetu”.
Jeśli zauważyć, że firma Google jest członkiem grupy CEO Coalition, zainteresowanej wprowadzeniem projektu „Czysty Internet” – ten sprzeciw powinien zaskakiwać. Unijny projekt zawiera przecież propozycje identyczne z rosyjskim prawodawstwem, a jedyna różnica polega na zastosowaniu przez KE kamuflażu w postaci zasady „samoregulacji” pozwalającej wprowadzić cenzurę Internetu bez konieczności zmian w systemie prawnym. W obu przypadkach, pomysłodawcom przyświeca ten sam cel – „wyczyszczenia” sieci z treści „kontrowersyjnych” i niepożądanych. Nowelizując ustawę „ o ochronie dzieci” – Putin zrobił dokładnie to, o czym marzą unijni komisarze, nie przejmując się jednak opinią publiczną. Nowe prawo zacznie obowiązywać w Rosji od 1 listopada br., co pozwala kremlowskim siłowikom poczuć się prekursorami rozwiązań unijnych, a wśród komisarzy powinno wywołać poczucie zazdrości. My na „czysty Internet” musimy jeszcze poczekać.
Aleksander Ścios
Artykuł opublikowany w nr 41/2012 Gazety Polskiej.