Aktualizacja strony została wstrzymana

Przyczynek do teorii spiskowej – Stanisław Michalkiewicz

Rozwińcze sze sztandary! Zagrajcze fanfary! Zleczcze sze orły i orlęta! Dżysz jubileusz pana prezydenta!” To znaczy – nie „dżysz”, tylko 6 sierpnia, kiedy to przed dwoma laty odbyło się zaprzysiężenie Bronisława Komorowskiego na prezydenta. Jak pamiętamy, 4 lipca uzyskał on 8 933 887 głosów, podczas gdy Jarosław Kaczyński – tylko 7 919 134. Nawiasem mówiąc, Jarosław Kaczyński stawał do tych wyborów pod hasłem „Polska jest najważniejsza”, które potem posłużyło za nazwę rozłamowej partii, podczas gdy Bronisław Komorowski pod hasłem „Zgoda buduje”, czy jakoś tak. Konstytucyjna rota prezydenckiej przysięgi zawiera między innymi zobowiązanie do „niezłomnego strzeżenia godności narodu” – i taką przysięgę Bronisław Komorowski złożył. Ale cóż z tego, skoro w rok później, w liście wysłanym do uczestników uroczystości w Jedwabnem, odczytanym tam przez znanego z postawy służebnej Tadeusza Mazowieckiego napisał między innymi, że „naród polski” musi przyzwyczaić się do myśli, iż był również „sprawcą”. W ten sposób prezydent Komorowski, najwyraźniej sprzeniewierzając się złożonej 6 sierpnia 2010 roku przysiędze, wyszedł naprzeciw niemieckiej i żydowskiej polityce historycznej.

Polityka niemiecka zmierza do stopniowego zdejmowania z Niemiec odpowiedzialności za II wojnę światową, a żydowska – do stopniowego przerzucania jej na winowajców zastępczych, wśród których Polska zajmuje miejsce czołowe – żeby móc bez przeszkód materialnie i politycznie eksploatować holokaust aż do końca świata. Deklaracja prezydenta Komorowskiego, potwierdzając oskarżenia całego „narodu polskiego” o „sprawstwo” zbrodni II wojny światowej, nie tylko wychodzi naprzeciw obydwu tym politykom historycznym, ale podnosi te oskarżenia na najwyższy poziom w postaci sprawstwa samodzielnego. W ten właśnie sposób prezydent Bronisław Komorowski sprzeniewierzył się swojej przysiędze – chyba, że pomyliły mu się narody. Tego z góry wykluczyć nie można nie tylko ze względów rodzinnych, ale również – ze względu na otoczenie pana prezydenta, a zwłaszcza – ze względu na polityczne zaplecze. Pamiętamy wszyscy deklarację generała Marka Dukaczewskiego z WSI, że dla uczczenia zwycięstwa Bronisława Komorowskiego „otworzy butelkę szampana”.

Bardzo możliwe, że z okazji drugiej rocznicy zaprzysiężenia nie tylko szampan, ale również mocniejsze trunki były w użyciu, bo prezydent Komorowski, przez nikogo nie przymuszany, ni stąd, ni zowąd oświadczył, że Polska zbuduje własną tarczę antyrakietową. Początkowo sądziłem, że oznacza to zapowiedź uruchomienia jakiegoś programu zbrojeniowego, który posłuży okupującej państwo soldatesce za kolejny pretekst do wydojenia Rzeczypospolitej – na podobieństwo sławnej korwety „Gawron”. Miała to być cała seria okrętów po 250 mln złotych każdy – ale skończyło się na skleceniu jednego kadłuba i to kosztem co najmniej półtora miliarda złotych! Te pieniądze ktoś rozkradł, podzielił się nimi i schował – więc wydawało się, iż deklaracja o budowie własnej tarczy zapowiada dojenie Rzeczypospolitej na niespotykaną dotąd skalę. Wykluczyć tego zresztą nie można – ale w takiej sytuacji zbytnia ostentacja może tylko szkodzić, bo nawet dziecko wie, że tarczy antyrakietowej z prawdziwego zdarzenia Polska zbudować sobie nie może. Może natomiast – jak informuje mnie Tajny Współpracownik – kupić od kontrolowanego przez Francję europejskiego konsorcjum zbrojeniowego MBDA pewne technologie, przy pomocy których można by zbudować system obrony powietrznej i przeciwrakietowej, których koszt przed dwoma laty szacowany był na 25 mld złotych. Z uwagi jednak na to, że Francja w dziedzinie zbrojeniowej ściśle współpracuje z Rosją, czego dowodem była sprzedaż okrętów „Mistral”, to w tej sytuacji ryzyko przecieku informacji o kodach powodujących samozniszczenie pocisku w locie do „sojusznika naszych sojuszników” może być wysokie – twierdzi Tajny Współpracownik.

Ale tej watasze bezpieczniaków, którzy, okupując nasz nieszczęśliwy kraj, dochowali wierności rosyjskiemu GRU, właśnie o to może chodzić – a jeśli przy okazji uszczkną sobie trochę z tych 25 miliardów – to co to komu szkodzi? W tej sytuacji nieoczekiwana deklaracja prezydenta Komorowskiego o budowie „tarczy antyrakietowej” wydaje się już bardziej zrozumiała – tym bardziej, że już następnego dnia, to znaczy – kiedy minęła euforia spowodowana nadmiarem środków płynnych – informacje na ten temat zaczęły być delikatnie dementowane. Ano cóż; Bronisław Komorowski, kiedy jeszcze był ministrem obrony, w porywie optymizmu przypisywał naszym pilotom umiejętność latania „na wrotach od stodoły”, więc jeśli któryś z jego doradców podsunął mu myśl, by z okazji jubileuszu ofiarować tubylcom jakieś Niderlandy, to – zwłaszcza jeśli rzeczywiście napił się tego szampana, czy czegoś podobnego – nie pożałował nam nawet „tarczy antyrakietowej”.

Tymczasem po śmierci generała Sławomira Petelickiego, co to zakończył życie „bez udziału osób trzecich”, trwa seria bankructw i upadłości firm branży turystycznej i biur podróży, zaś ukoronowaniem tej czarnej serii, przynajmniej na tym etapie, jest upadłość linii lotniczych OLT Express oraz banku, a właściwie „parabanku” Amber Gold. Prezes Amber Gold, pan Marcin Plichta, który tak naprawdę nazywa się Stefański, pokazał notatkę ABW, z której wynika, że upadłość OLT Express jest następstwem tajnej operacji „Ikar”, mającej na celu ochronę PLL „LOT” przed konkurencją. Ponieważ krążą uporczywie fałszywe pogłoski, że „LOT” od samego początku sławnej transformacji ustrojowej jest w szponach razwiedki wojskowej, która za pośrednictwem między innymi tej firmy czerpie korzyści z okupacji naszego nieszczęśliwego kraju, wszystko to trzymałoby się kupy, gdyby nie to, że ABW twierdzi, iż wspomniana notatka jest „fałszywa”.

Wszystko to oczywiście być może – chociaż z drugiej strony w takiej sytuacji trudno wytłumaczyć, dlaczego Meritum Bank ICB S.A., Alior Bank S.A., BGŹ S.A., Bank Zachodni WBK S.A., Volkswagen Bank Polska S.A. i Millenium Bank S.A., z dnia na dzień wypowiedziały Amber Gold rachunki bankowe – chociaż przedtem powadziły je jakby nigdy nic, mimo wcześniejszych ostrzeżeń Komisji Nadzoru Finansowego, która uważała Amber Gold za piramidę. Podobnie trudno byłoby wytłumaczyć przyczyny, dla których 28-letni prezes Amber Gold Marcin Plichta bywał skazywany przez niezawisłe sądy za oszustwa i wyłudzenia – ale nie tylko nigdy nie został ukarany, ale funkcjonował w politycznym demi-mondzie nie tylko jako „krupnyj biznesmien”, ale i filantrop, szczodrze sponsorujący m.in. imprezy organizowane przez gdańskiego prezydenta Pawła Adamowicza, a nawet dał pieniądze na film o byłym prezydencie naszego nieszczęśliwego kraju Lechu Wałęsie, który na ociekającej wazeliną taśmie nakręcił Andrzej Wajda. Kropką nad „i” jest informacja, że w OLT Express pracował również syn premiera Donalda Tuska.

Jeśli jednak przyjmiemy, że nasz nieszczęśliwy kraj jest okupowany przez bezpieczniackie watahy, które przy pomocy agentury kontrolują wszystkie, a w każdym razie – istotne segmenty państwa i eksploatują je poprzez opanowane przez siebie branże, to nagle wszystko staje się jasne. Pan Stefański, czyli Plichta, znakomicie nadawał się na tzw. „słupa” dla bezpieczniackiej watahy, próbującej wejść na teren branży finansowej i lotniczej – podobnie w latach 80-tych pochodzący z porządnej ubeckiej dynastii Piotr Filipczyński, który na przepustkę z więzienia, gdzie odsiadywał wyrok 25 lat za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem, wyjechał w 1983 roku do Szwajcarii, gdzie już jako Peter Vogel został strażnikiem Skarbów Labiryntu, jakie komuna przez co najmniej 18 lat kradła z PEWEX-u i tam sobie schowała. Wiadomo, że tacy szubienicznicy muszą chodzić jak w zegarku, bo wiedzą, iż każdy fałszywy ruch oznacza, że w jednej chwili zarówno niezależna prokuratura, jak i niezawisłe sądy rzucą się na nich i będą zgubieni bez ratunku. Jeśli natomiast fałszywego ruchu nie zrobią, to żadne niebezpieczeństwo ani ze strony niezależnej prokuratury, ani ze strony niezawisłych sądów im nie grozi, ponieważ i tu i tam roi się od konfidentów, którzy „powinność swej służby rozumieją” i parasol ochronny posłusznie trzymają.

Tak jest w czasie pokoju – ale obecnie między bezpieczniackimi watahy panuje stan wojny, którego początkiem było ubiegłoroczne zatrzymanie przez CBA „ojca wszystkich ojców”, generała Gromosława Czempińskiego, zaś śmierć generała Petelickiego „bez udziału osób trzecich” wskazuje na eskalację konfliktu, który obecnie szybkimi krokami zmierza do ostatecznego rozwiązania. Ważnym jego elementem jest pozbawienie, eliminowanej obecnie przez soldateskę, SB-ckiej watahy, jej materialnej „bazy” – i to wyjaśnia przyczynę serii bankructw firm branży turystycznej, podobnie jak upadłość OLT Express i Amber Gold. Ta spiskowa teoria wyjaśnia też przyczyny dla których jak w zegarku chodzi też pan prezydent Bronisław Komorowski, co to z okazji swojego jubileuszu, z dobrego serca obiecał naszemu tubylczemu narodowi Niderlandy.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Komentarz    tygodnik „Goniec” (Toronto)    12 sierpnia 2012

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2583

Skip to content