Aktualizacja strony została wstrzymana

„Opór”: robienie wody z mózgu

Na ekrany polskich kin wszedł długo zapowiadany film „Opór” („Defiance”) – który ma być prawdziwą historią braci Bielskich i uratowanych przez nich Żydów (1941-1944) na dalekich krańcach II RP, w Puszczy Nalibockiej. Równolegle „Gazeta Wyborcza”, aby wyjaśnić nam to, co niejasne, uzupełnić to, czego brakuje i nadać całości odpowiedni klimat i interpretację, uraczyła nas książką swych dwóch reporterów: Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego: „Odwet. Prawdziwa historia braci Bielskich”. Wyjaśnień i uzupełnień nigdy za dużo. W tym przypadku mamy jednak do czynienia z bardzo jednostronną i nieprofesjonalną próbą przedstawienia prawdziwych wydarzeń tak, aby z prawdy zostało niewiele.

Film jak film, to typowa, ckliwa superprodukcja hollywoodzka. Choć zapowiadany, że jest oparty na prawdziwych faktach, to faktów w nich jak na lekarstwo. Oderwany od rzeczywistości, pomijający najbardziej istotne realia, dziejący się w politycznej i społecznej próżni, jest jednowymiarowy, przedstawione sceny są płaskie i rzecz może się dziać wszędzie, czyli nigdzie. Krytycy filmowi (nie tylko u nas) już wydali mu niskie noty artystyczne, bo na więcej nie zasłużył. Jednak fakt, że tak bardzo oderwany jest od prawdziwych wydarzeń, w Hollywood nie ma żadnego praktycznego znaczenia. Zawsze można powiedzieć, że to tylko „wizja artysty”, wobec której widz ma prawo głosu nogami – ść albo nie iść.

Gorzej z książką. Ta powstała tu i teraz, aby dla filmu poczynić odpowiedni klimat. Stosunkowo młodzi dziennikarze dostali pół roku i odpowiednie środki, aby pokazać wszystkim, że oni wiedzą lepiej – i książka jest efektem ich wielkiego intelektualnego i historycznego wysiłku. A co za tym idzie – że „Gazeta Wyborcza” żadnej prawdy się nie boi, choćby najbardziej drastycznej. Zapowiedź owej „prawdy” zawarta jest w tytule książki, można więc powiedzieć, że to prawie ostatnie słowo gazetowej „nauki” i niewiele więcej da się zrobić.

„Wyborcza” nic nie odkryła

Publikację książki poprzedziły artykuły prasowe zamieszczone w macierzystej gazecie. Już 6 stycznia krzykliwy podtytuł zapowiadał: „Reporterzy Gazety” odkrywają, kto zabił podczas wojny 128 Polaków ze wsi Naliboki. Cóż to za odkrycie, skoro sprawa znana jest od ponad 65 lat, czyli od samego początku i do dziś żyją jeszcze, coraz mniej liczni, świadkowie zbrodni dokonanej rankiem 8 maja 1943 r. Tak naprawdę reporterom wcale nie chodzi o odkrycie „kto zabił”, co raczej o ukrycie sprawców w gąszczu wątpliwości, niedomówień i przemilczeń. Nie ma żadnego sporu co do sprawców zbrodni, że była to sowiecka partyzantka i ich faktycznej odpowiedzialności. Nie ma sporu co do istoty zbrodni – była to masakra polskiej ludności cywilnej małego, kresowego miasteczka Naliboki, położonego na skraju olbrzymiej, pierwotnej puszczy, od której wzięło ono swą nazwę. Spór dotyczy wyłącznie tego, czy w składzie sowieckich „otriadów” byli też partyzanci narodowości żydowskiej, a ściśle: czy byli to ludzie z „obozu rodzinnego” Tewje Bielskiego (zwano ich potocznie „Bielskije”, „Bielszczacy” i wiadomo było, o co chodzi). Według przekazów bezpośrednich świadków, jeszcze żyjących, ludzie Bielskiego brali w tym udział i wykazali się szczególnym okrucieństwem. Kilkunastu świadków przesłuchanych w wieloletnim śledztwie (prowadzonym przez IPN) przyznało, że w okrutnej pacyfikacji brali udział partyzanci narodowości żydowskiej. Kilku z nich wskazało konkretnie na ludzi Bielskiego. Dziś nikt nie jest w stanie podać nazwisk, rozpoznać twarzy. Śledztwo będzie więc z pewnością umorzone, tym bardziej że nie wykonano niezbędnych czynności na terenie dzisiejszej Białorusi, nic nie słychać też o udzielonej pomocy prawnej ze strony tych państw, w których żyją jeszcze (lub do niedawna żyli) żydowscy partyzanci z tego ugrupowania.


„Wasi” świadkowie niedobrzy, nasi” świadkowie dobrzy

Ale nie tylko formalne śledztwo się liczy. Dziś dużo ważniejsze jest ustalenie prawdy i wyjaśnienie tego, co się jeszcze da. A można dużo, z pewnością więcej niż zdołali reporterzy „Wyborczej”. Z ich artykułów i książki wyraźnie widać, że przyjęli następującą tezę: Bielscy nie byli aniołami, to prawda, ale w Nalibokach ich nie było, nie mają więc z tym nic wspólnego. Należy przy tym dokonać bardzo wyraźnego rozgraniczenia, co rozumiemy przez udział „Bielskich”. Tak bowiem skrótowo nazywano „siemiejnyj”, czyli rodzinny obóz Tewje Bielskiego i jego braci. Mówienie o „Bielskich” w takim sensie wcale nie oznacza, że sam Tewje (czy któryś z jego braci) musiał w czymkolwiek brać udział. Co więcej, mamy wystarczające przekazy, że oni nie bardzo angażowali się osobiście w jakiekolwiek akcje zewnętrzne.

Bezpośredni świadek, Wacław Nowicki, tak opisał to w swej książce: „Godzina 5 rano, 8 maja 1943 roku. Długa seria z kaemu rozpruła poniżej okien frontową ścianę naszego domu, stojącą pod nią kanapę, przeleciała przez pokój i ugrzęzła w przeciwległej ścianie zaledwie kilka centymetrów nad naszymi głowami. […] Mama dopadła okna.

– Wieś płonie! – krzyczy. […]

O godzinie 7.00 strzały i jęki ucichły. Zewsząd wiało grozą śmierci i zniszczenia. Ocaleni od pogromu mogli teraz zobaczyć tragedię swego miasteczka i dokonanego w nim ludobójstwa. W niespełna 2 godziny zginęło 128 niewinnych ludzi. Większość z nich, jak stwierdzili potem naoczni świadkowie, z rąk siepaczy Bielskiego i „Pobiedy”. Mordercy obojga płci wpadali do mieszkań i seriami z automatów unicestwiali we śnie całe rodziny, a obrabowane w pośpiechu (nawet z zegarków) domostwa palili i pijani od krwi, z okrzykiem „hura!” szli dalej mordować. Wielu zbudzonych nagłą strzelaniną i jękiem sąsiadów wylatywało na podwórko. Tych rozstrzeliwano z dziećmi pod ścianami chat. Jedni i drudzy wraz z domostwem obracali się w popiół. Daleko słychać było ryk bydła i rżenie zagrabianych koni. Podczas dantejskiego pogrzebu trudno było zidentyfikować pozostałe czasem tylko kończyny dzieci, rodziców, dziadków z rodów Karniewiczów, Łojków, Chmarów i wielu innych (W. Nowicki, „Źywe echa”, Warszawa, 1993, s. 99-100). Nie mówi on więc o którymkolwiek z braci, nazywa ich tylko „siepaczami Bielskiego’. To bardzo ważne.

Wróćmy do tego, co według reporterów „Wyborczej” wyklucza udział w pacyfikacji Naliboków. Przede wszystkim – relacje żyjących jeszcze ludzi Bielskiego, które przytoczyli w książce. Pierwszym z nich jest Jakow Abramowicz z USA, który w pisemnym oświadczeniu stwierdził: „Nasz obóz położony był daleko od Nalibok. Antysemici, którzy twierdzą, że zabijaliśmy Polaków, po prostu kłamią”. Ten stereotypowy slogan sprowadzający do antysemityzmu każdego, kto twierdzi inaczej niż Abramowicz, niczego jednak nie wyjaśnia. Wprost przeciwnie, to popularne narzędzie ucinania jakiejkolwiek dyskusji. Zresztą z samej książki jednoznacznie wynika, że „Bielscy” (w znaczeniu szerszym niż tylko sami bracia o tym nazwisku), robili to wielokrotnie.

Drugim bezpośrednim świadkiem jest Jack-Idel Kagan. On też używa argumentu „geograficznego”, że grupa przebywała wówczas w innej okolicy: „Źadnego z braci Bielskich w Nalibokach w dniu partyzanckiego ataku nie było. Obozowali przez maj głęboko w puszczy, w miejscu zwanym Stara Huta. […]

Powtarzam, że cały maj spędziliśmy w okolicy wsi Stara Huta. To gdzie indziej?. To oświadczenie jest dość niejednoznaczne. Początkowo chodzi ściśle tylko o braci Bielskich, ale dalej jest też mowa o całej grupie. To drugi bezpośredni świadek, który zaprzecza. I – co jest niezwykle znamienne – rzeź ludności cywilnej nazywa „partyzanckim atakiem”. Ale Kagan w obozie Bielskich pojawił się dopiero jesienią 1943 r., kilka miesięcy po pacyfikacji! Nie mógł wiec spędzić z nimi cały maj w innej okolicy, bo faktycznie siedział wówczas w obozie pracy w Nowogródku… W dalszej części książki (kilkadziesiąt stron dalej) autorzy piszą o tym, powinni więc to uwzględnić. Ale tego nie zrobili, aby nie zdeprecjonować swego świadka.

Czyszcząc sobie pole do rozważań, całkowicie deprecjonują natomiast relację Wacława Nowickiego, przedstawiając go jako człowieka, który nie bardzo wie, o czym mówi. Co więcej, „wynaleźli” Leonardę Juncewicz, mieszkankę Naliboków (żyjącą tam do dziś), która bardzo im w tym pomaga: „Co ten Nowicki mógł wiedzieć? On wtedy naście lat miał”. Wacław Nowicki miał wtedy lat 18, był zaprzysiężonym żołnierzem AK. Odwróćmy ten tok rozumowania: Leonarda Juncewicz jest kilka lat młodsza (co w tym przypadku ma podstawowe znaczenie), a zatem: co mogła wiedzieć?

Mamy tu więc utarty schemat – świadkowie wydarzeń racji nie mają, mało co wiedzą, zmyślają. Świadkowie, których my przytaczamy, wszystko wiedzą lepiej, więc prawdę to my pokazujemy.


Tamara Wiarszycka też wszystko wie lepiej

Ale to nie wszystko. Reporterzy mają jeszcze jednego asa w rękawach – to Tamara Wiarszycka, dyrektorka „nowogródzkiego muzeum historyczno-krajoznawczego”. Przedstawiają ją jako „elegancką damę”, co ma dodawać jej wiarygodności. Nie zapominajmy jednak, że to muzeum to postsowiecki skansen, co w warunkach dzisiejszej Białorusi oznacza, że czas stoi tam w miejscu. Dyrektor Tamara odpowiada na pytania reporterów „Wyborczej” bez żadnego wahania:

– Kto pacyfikował Naliboki? – pytamy.

– Partyzanci z Brygady imienia Stalina.

– Byli wśród nich Żydzi?

– Było wielu. Między innymi samodzielny oddział Szlomo Zorina.

– Czy w tym oddziale byli Żydzi naliboccy, tacy, których mieszkańcy mogli widzieć podczas napadu, poznać i zapamiętać?

– Mogli być.

– A czy w masakrze mógł brać udział Izrael Kesler?

– Nic na to nie wskazuje.

– A bracia Bielscy?

– Bielskich na pewno tam nie było. (…)

– Jeszcze raz pytamy: czyli 8 maja 1943 r. oddziału Bielskich w ogóle nie było w Puszczy Nalibockiej?

– Nie było?.

Dyrektor Tamara jednak nie bardzo wie, co mówi – bowiem -samodzielny oddział Szlomo Zorina – powstał dopiero w czerwcu 1943 r., a więc w miesiąc po tych wydarzeniach.

Istotne jest pytanie o udział Izraela Keslera. To przedwojenny rzezimieszek, który w 1942 r. ze swą grupą leśną dołączył do Bielskich. Przed wojną mieszkał w Nalibokach. Sulia Wołożyńska-Rubin i jej mąż Borys Rubiżewski-Rubin byli w grupie Keslera. Sulia napisała i wydała w 1980 r. w Jerozolimie wspomnienia, w których nadmienia o polskiej wsi spacyfikowanej przez partyzantów żydowskich z grupy Keslera: „Trzy dni zajęło, aby zbić trumny (dla poległych chłopów) i ponad 130 osób pochowano”. Nazwa Naliboki tam wprawdzie nie pada, ale nie było innej tak wielkiej zbrodni. W 1993 r. powstał film dokumentalny z udziałem Sulii, jej męża Borysa i innych uczestników grupy Keslera. Sulia mówi w nim:- Wioska już nie istnieje. [?] Tego dnia pochowano 130 osób ? a inni jej przytakują.

Głuchowski i Kowalski wiedzą o jej wspomnieniach (natomiast o filmie nie wspominają) i tak je komentują: We wspomnieniach Sulii z grubsza zgadza się ilość zabitych, ale nie zgadza się co innego – opodal Nalibok nie było w czasie wojny żadnego getta. To jednak zbyt mało, aby te świadectwa w całości odrzucić, tym bardziej że „opodal” to wyrażenie potoczne i nie można na jego podstawie przyjąć jakiejś określonej odległości. Zresztą w takim razie, czy była jeszcze jedna tak wielka pacyfikacja w tych samych stronach i w tym samym czasie, w której brała udział grupa Keslera (wchodząca w skład obozu Bielskiego). Dopóki tego nie udowodnimy, trzeba przyjąć, że chodzi właśnie o Naliboki.

Całkowicie do zakwestionowania jest też argument „geograficzny”, że w maju 1943 r. obóz Bielskiego położony był w odległości 80-100 km od tej miejscowości, bo faktycznie było to o połowę bliżej. A Sulia Rubin w filmie przyznaje, że „grupy 10 do 12 partyzantów wymaszerowywały na odległość 80 do 90 kilometrów, aby rabować wioski i przynieść żywność dla partyzantów”, zatem nawet tak znaczna odległość nie była dla nich żadnym problemem.


Raporty polskiego podziemia


Rabunek okolicznych wsi, połączony z przemocą, gwałtami, a nierzadko i zabójstwami (niezależnie od motywów), był główną dziedziną działalności grupy Tewje Bielskiego (jak również sąsiadującej z nim wspomnianej grupy Szlomo Zorina). Informacje o tym były znane już bieżąco czynnikom kierowniczym Polskiego Państwa Podziemnego, pojawiały się bowiem w raportach Delegatury Rządu:


Zagadnienie bezpieczeństwa w ogóle nie istnieje, a teren objęty partyzantką robi wrażenie „dzikich pól”. Źycie ludzkie straciło wszelką cenę a doraźne egzekucje są powszechne na całym terenie. […]

Teren, gdzie Niemcy nie docierają, a zwłaszcza Puszcza Nalibocka, jest siedliskiem przeważnie sowieckich oddziałów dywersyjnych. Są one dobrze uzbrojone w broń ręczną i maszynową, dowodzone przez oficerów sowieckich specjalnie wyszkolonych do walki partyzanckiej i podobno liczą ok. 10.000 ludzi. […] Ludność miejscowa jest zmęczona i znękana ciągłymi rekwizycjami a często i rabunkiem odzieży, żywności i inwentarza.

Najbardziej dają się we znaki, zwłaszcza w odniesieniu do ludności polskiej tzw. oddziały rodzinne (siemiejnyje), składające się wyłącznie z Żydów i Żydówek w sile 2-ch batalionów?.

Nie bez znaczenia był fakt, że grupy żydowskie były całkowicie podporządkowane sowieckiemu dowództwu, wchodziły w skład sowieckich zgrupowań i ściśle wykonywały ich polecenia. A sowiecka partyzantka, choć miała ogromne możliwości (ze względu na liczebność i doskonałe uzbrojenie), Niemcom specjalnych szkód nie czyniła. Dla ludności polskiej była natomiast „drugą okupacją’, nie mniej dotkliwą niż niemiecka (często jednak nawet bardziej dotkliwą) przez niezwykle brutalne manifestowanie sowieckiego stanu posiadania. Polska partyzantka była bezwzględnie zwalczana, zamordowano tysiące ludzi pod ogólnym zarzutem sprzyjania „białopolakom” i „antysowieckiej postawy”. Żydzi, działający w ramach struktur sowieckich, oceniani byli więc z tego punktu widzenia. Podkreślał to inny raport polskiego podziemia:

Akcja band bolszewickich jest tak ściśle związana z działalnością band rabunkowych i tyle ma wspólnych z nimi cech, że trudno jest nieraz [je] rozróżnić. Specjalną kategorię, jak gdyby pośrednią, stanowią bandy żydowskie, szczególnie znienawidzone przez ludność za swą bezwzględną i pełną nienawiści postawę, przede wszystkim do wszystkiego, co jest polskie”.


Równi i równiejsi

Ta nienawiść do „partyzantki żydowskiej” miała tu jeszcze jedno specyficzne podłoże. Autorzy nie stronią wprawdzie od tego wątku, ale nie poświęcają mu zbyt wiele uwagi. Oddajmy więc głos komuniście, Józefowi Marchwińskiemu. Jego żona Ester była w obozie Bielskiego, on sam również spędził tam sporo czasu: -Bielskich było czterech braci, chłopów rosłych i dorodnych i nic też dziwnego, że mieli powodzenie u niewiast w obozie. […] Najstarszy w nich (dowódca obozu) Tewje Bielski zarządzał nie tylko wszystkimi Żydami w obozie, lecz dowodził również dość licznym i ślicznym „haremem” – niby król Saud w Arabii Saudyjskiej. […]

Bielski i jego świta nie narzekali na złe warunki, na okupację. Posiadając złoto i kosztowności pochodzące z grabieży swoich ziomków, mogli prowadzić wystawny tryb życia. W ziemiankach braci Bielskich i najbliższego ich otoczenia, stoły uginały się od wytrawnych potraw i napojów, a liczne grono pięknych kobiet stale otaczało Tewje Bielskiego i jego trzech budrysów. Piękności te nie znały głodu i niedostatku. Były zawsze ślicznie ubrane, a na ich rękach i szyjach lśniły blaskiem drogie klejnoty i kamienie, nie zbrukały też zbożną pracą swych białych rączek. Patrycjat Bielskiego jaskrawo odcinał się od plebsu żydowskiego zamieszkującego obóz. Biedota żydowska ziemianki Bielskiego nazywała carskimi pałacami”.

Pamiętajmy, że partyzantka polska miała zapewnione poparcie okolicznej ludności, a niezbędnych rekwizycji dokonywano w taki sposób, aby nie uszczuplić zbytnio zapasów żywnościowych i nie narażać ludności na represje niemieckie. Sowieci – i działające w ich ramach grupy żydowskie – nie mieli takich skrupułów, dokonując grabieży gdzie i jak popadło. Na ogół łączyło się to z pospolitym rabunkiem wszelkich dóbr użytkowych, gwałtami na kobietach oraz biciem, a nawet zabójstwami tych, którzy stawiali jakikolwiek opór. Nie mogło to sprzyjać jakimkolwiek sympatiom, wręcz budziło wrogość, a ludność domagała się od oddziałów AK ochrony mienia i życia. To jednak było niewykonalne – z uwagi na przytłaczającą przewagę liczebną Sowietów, którzy byli doskonale uzbrojeni. Dopiero w tym kontekście należy rozważać wstępowanie mieszkańców do „Biełaruskiej Samochoowy” (Białoruskiej Samoobrony) czy taktyczne (ale nieliczne) zawieszenia broni oddziałów AK z przegrywającymi już wojnę Niemcami.


Sami chcąc przeżyć – nie dawali żyć innym…

Jest jeszcze jeden bardzo drastyczny aspekt tej sprawy. Chodzi o gwałty na kobietach, co było zjawiskiem tak masowym, że znalazło nawet swe odbicie w dokumentach strony polskiej, usiłującej zawrzeć jakiś kompromis z Sowietami. Już w czerwcu 1943 r. przedstawiciele Okręgu AK Nowogródek przedłożyli Sowietom pisemne żądanie: „niewysyłania Żydów na rekwizycje (ludność się skarży) samorzutnie chwyta za broń w swej obronie, bo ci się znęcają, gwałcą kobiety i małe dzieci […] obrażają ludność, straszą późniejszą zemstą sowietów, nie mają miary w swej nieuzasadnionej złości i w rabunku”.

Nie ukrywali tego po wojnie w swych relacjach niektórzy „partyzanci żydowscy” (z innych grup), że takie drastyczne rzeczy miały miejsce na wielką skalę:

U nas prawie połowa to Żydzi byli, ale co to za partyzanci? Grabili tylko i gwałcili. […] ja przeważnie na ulicy stałem i pilnowałem. Oni oficerskie żony lubili brać. Wszyscy lubili”.

Jednak to, co oni lubili, dla ofiar było przeżyciem traumatycznym. To do dziś niezbadana i nieopisana gehenna polskich Kresów…

Reporterzy „Wyborczej” wyjątkowo delikatnie poruszają te sprawy. Znaleźli nawet ciekawe określenie ich jurności, pisząc, że mieli „romantyczną naturę”. W ich ujęciu tacy partyzanci, jak dzielny Tewje Bielski, po prostu cieszyli się wielkim powodzeniem u płci przeciwnej. We własnym obozie – może tak, ale jak to wyglądało na zewnątrz? To wiemy dokładniej z relacji Anatola Wertheima, który był „szefem sztabu” w sąsiedniej grupie Simchy Zorina.

[Zorin] po śniadaniu, jeżeli był w dobrym humorze i nie miał akurat nic lepszego do roboty, wzywał mnie do siebie i proponował: „Nu dawaj, naczalnik sztaba, pajedziom żenitsia!”.

Na „ożenek” jechaliśmy zazwyczaj do jakiejś odległej wsi, gdzie Zorin miał z góry upatrzoną dziewuchę. Zajeżdżaliśmy z fasonem – pod eskortą przynajmniej trzydziestu konnych. Nasz watażka zwracał się wprost do ojca wybranki, oznajmiając mu, że właśnie ma zamiar ożenić się z jego córką. Partyzantom w ogóle trudno było odmówić, a co dopiero takiemu komendantowi jak Zorin! Dla większego efektu wyciągał z kieszeni skórzany woreczek, wysypywał z niego na stół „świnki”, czyli złote carskie ruble, i bawił się nimi niby od niechcenia, dając do zrozumienia, że nie tylko z niego potężny komendant, ale też nie byle jaki bogacz! Ślub ciągnął się przez dwa, trzy dni, aż Zorin decydował, że pora wracać do oddziału i Geni ” przynajmniej do czasu następnego ożenku’.

Takimi metodami nie zyskuje się sympatii w terenie. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla ludzi, którzy ” sami chcąc przeżyć ” nie dawali żyć innym…


Pacyfikacje sowieckie, niemieckie i ponownie sowieckie

Po pacyfikacji, przeprowadzonej przez Sowietów 8 maja 1943 r., Naliboki zostały wkrótce doszczętnie zniszczone po raz drugi, tym razem przez Niemców. W ramach operacji „Hermann” latem 1943 r. spacyfikowali oni szeroki pas wokół Puszczy Nalibockiej. Zginęło kilka tysięcy ludzi, kilkadziesiąt tysięcy wywieziono do obozów koncentracyjnych i na przymusowe roboty, zniszczono wszystkie wsie i osiedla. Tu czas jakby się zatrzymał – w stosunku do Polaków wyglądało to na utrzymywanie ścisłego sojuszu Stalina z Hitlerem z lat 1939-1941. Raz jedni, raz drudzy niszczyli bezwzględnie polski żywioł. Wszyscy, którzy pomagali partyzantce sowieckiej, działali więc przeciwko suwerenności i niepodległości RP. Sowieci mieli tylko jeden tytuł do tych ziem – były to pakty Ribbentrop- Mołotow i Ribbentrop- Stalin oznaczające IV rozbiór Polski.

Po pacyfikacjach przeprowadzonych latem 1943 r. okolic Puszczy Nalibockiej Niemcy porzucili ten teren na łaskę losu, oddając go w praktyce we władanie sowieckich band. Wiosną 1944 r., gdy frontowe oddziały Armii Czerwonej były już coraz bliżej, sowiecka „partyzantka” przystąpiła do kolejnych czystek i pacyfikacji. Wrogiem głównym stali się polscy niepodległościowcy zwalczani w każdy możliwy sposób – w bezpośrednich walkach, podstępem i w zasadzkach, drogą denuncjacji do Niemców (już od jesieni 1943 r. Sowieci przekazywali Niemcom dokładne spisy Polaków – „wrogów III Rzeszy”, podając się za lojalnych Białorusinów i zwolenników niemieckiego porządku itp.).

W walkach z „białopolakami” uczestniczyli też partyzanci z grup żydowskich, w tym także ci od Bielskiego, wcale tego nie ukrywając. Dziś dorabia się do tego płaską ideologię – że niby było i vice versa. Ale kto i jak wykaże, że to AK atakowała obozy żydowskie? Źe zwalczała Bogu ducha winnych „partyzantów’ Bielskiego? To były tereny Polski okupowanej formalnie przez III Rzeszę Niemiecką i równolegle – opanowywane przeważającymi siłami ogromnej partyzantki sowieckiej, okrutnej, bezwzględnej, której zadaniem było wyniszczenie (i tak już znacznie osłabionego przez eksterminacje i wywózki podczas okupacji sowieckiej 1939-1941) żywiołu polskiego. Każdy, kto był po jej stronie, dokonywał jednoznacznego dla miejscowych Polaków wyboru – walczył przecież nie o powrót do normalności, do stanu sprzed 1939 r., ale o powrót tego, co było przed niemiecką inwazją. Zamiana okupacji brunatnej na czerwoną oznaczała bowiem dalszą przemoc, represje i eksterminację. Polacy tego nie chcieli!


Co dalej?

„Gazeta Wyborcza” zamierza kontynuować ten temat, ale w sposób wielokrotnie przećwiczony. Oto Jacek Szczerba („GW” z 22 I 2009 r.) pisze: „Trudna prawda jest taka: po ujawnieniu zbrodni katyńskiej AK i czerwona partyzantka na Nowogródczyźnie zaczęły ze sobą walczyć”. Prawda nie jest trudna, jest znana: to Sowieci zaczęli walczyć, w sposób najbardziej niegodziwy, z partyzantką AK. Nie oni byli gospodarzami tych ziem i nie mieli do niej żadnego prawa. Polacy tylko się bronili i choć mieli dużo słabszą pozycję, robili to całkiem skutecznie.

Jest jednak rzecz, którą należy szczególnie podkreślić. Reporterzy „Wyborczej” przyznali wreszcie, że ludzie Bielskiego jednak Naliboki pacyfikowali (o czym świadczy ich wypowiedź w I programie TVP w dniu 20 stycznia). Wcześniej, zarówno w książce, jak i w poprzedzających ją artykułach, prezentowali zupełnie inną postawę.

Przyznaje to także Szczerba w przywołanym wyżej artykule: „Tewje Bielski i jego bracia nigdy nie walczyli z niemieckimi czołgami, jak to jest pokazane w filmie. Nie uczestniczyli także w masakrowaniu ludności Naliboków (co im dziś zarzuca część prawicowych historyków w Polsce), ale ich podwładni – owszem”. Czyli jednak wieloletnia walka o pamięć przynosi jakieś rezultaty. I wyjaśnienie – „część prawicowych historyków” od początku pisała to samo – że brali w tym udział nie czterej bracia Bielscy (wyłącznie), lecz właśnie ich podwładni.

Reporterzy „Wyborczej” nic nie odkryli, niewiele wyjaśnili. Ale dzięki nim, być może, ruszą badania tych skomplikowanych spraw na większą skalę, prowadzone profesjonalnie i bezstronnie. Prawdziwa wiedza o gehennie polskich Kresów Wschodnich bardzo powoli przebija się do świadomości społecznej. Może się wreszcie przebije?

Leszek Żebrowski

Tekst pod oryginalnym tytułem: „Opór” na ekranach, „Odwet” w księgarniach, czyli robienie wody w mózgu, został wydrukowany w tygodniku „Nasza Polska” nr 4/2009 z datą 27 stycznia 2009 r.


Za: Głos – tygodnik katolicko-narodowy


ZOB. RÓWNIEŻ:



Skip to content