Aktualizacja strony została wstrzymana

Kościół wspólnot – Grzegorz Górny

Jan Paweł II często powtarzał, że nadzieję na nową ewangelizację i wiosnę Kościoła wiąże z aktywnością wielu ruchów i wspólnot katolickich, zwłaszcza tych, które pojawiły się w XX stuleciu. Różnią się one od tradycyjnych duszpasterstw stanowych konstatacją, która stanowi punkt wyjścia dla ich działalności: otóż nie żyjemy już w krajach chrześcijańskich, nasza cywilizacja jest neopogańska.

W dawnych czasach, gdy cała cywilizacja przesiąknięta była pierwiastkami chrystianizmu, można było znaleźć formację chrześcijańską, żyjąc normalnie w świecie i obcując z wytworami ówczesnej kultury. Większość ludzi utożsamiała się z przekazem ewangelicznym i uczestniczyła w życiu Kościoła, który stanowił dla nich naturalną wspólnotę. Rzadko przy tym stykali się z argumentacją, która byłaby wroga lub alternatywna wobec nauczania kościelnego.

Pod presją sekularyzacji

Nie bez znaczenia jest też fakt, że jeszcze sto lat temu niemal 80 proc. mieszkańców naszej części kontynentu mieszkało na wsi, gdzie bardzo silne były więzi sąsiedzkie, międzyludzkie, społecznościowe. W takich warunkach łatwiej pielęgnować obyczaje i prowadzić rzeczywiste życie wspólnotowe. Taka gleba społeczna sprzyjała parafiom jako miejscom, gdzie pogłębiały się relacje osobowe i umacniała wiara.

Dziś mamy do czynienia z diametralnie inną sytuacją. Chociaż Polska na duchowej mapie Europy uchodzi za kraj wyjątkowo religijny, to jednak tylko 40 proc. mieszkańców naszego kraju uczestniczy w coniedzielnej mszy św. Oznacza to, że większość obywateli III RP nie ma żadnego kontaktu z własną parafią, nie żyje sprawami Kościoła, nie styka się z przekazem Ewangelii. Ich obraz chrześcijaństwa kształtowany jest natomiast przez mass media, zdominowane w większości przez środowiska lewicowo-liberalne, które nie ukrywają swojego negatywnego stosunku do nauczania kościelnego.

To właśnie media są dziś swoistym „Urzędem Nauczycielskim Ludzkości”. To one mają największy wpływ na kształtowanie ludzkich poglądów, wyborów, postaw, mód, obyczajów. Przedstawiają one katolicyzm jako anachroniczną, nieżyciową, oderwaną od rzeczywistości religię, a Kościół jako niedzisiejszą instytucję, która ma problemy ze zrozumieniem zmian zachodzących we współczesnym świecie.

Z badań socjologicznych wynika, że przeciętny nastolatek w Europie spędza ok. 40 godzin tygodniowo przed ekranem telewizora lub komputera. Przekaz, który przy tym odbiera, hołdujący ideologii konsumpcjonizmu i hedonizmu, najczęściej nie ma nic wspólnego z cnotami chrześcijańskimi. Taka jest właśnie „katecheza tego świata”.

Co wobec tego ma do zaoferowania Kościół jako alternatywę dla owych 40 godzin tygodniowo? Dla uczniów – jedną lub dwie godziny religii w tygodniu oraz mszę w niedzielę.

W tej rywalizacji Kościół przegrywa nie tylko ilościowo, lecz także jakościowo. Przekaz medialny jest atrakcyjny, absorbujący zmysły, odwołujący się do marzeń, pragnień i aspiracji. Przedstawia też pociągające wzorce osobowe, stanowiące dla młodzieży przykłady do naśladowania. Owe autorytety medialne coraz częściej zastępują dziś kapłanów w roli przewodników duchowych.

Jeszcze gorzej sytuacja przedstawia się w starszej grupie wiekowej, której nie obejmuje już obowiązek szkolnej katechizacji. Nieprzypadkowo duszpasterze żalą się, że bierzmowanie zamiast być sakramentem dojrzałości chrześcijańskiej, staje się „sakramentem pożegnania z Kościołem”. Z czasem rozbrat z religią pogłębia się. Statystyki pokazują, że największą wyrwę w polskim katolicyzmie stanowi pokolenie trzydziesto-, czterdziestolatków.

W takich domach pokoleniowy przekaz wiary de facto nie istnieje. Trudno bowiem przekazać kolejnej generacji coś, czego samemu się nie posiada.

W rezultacie mamy do czynienia z nominalnymi chrześcijanami, czyli ludźmi teoretycznie deklarującymi przynależność do swojej religii, lecz praktycznie żyjącymi niezgodnie z jej wskazaniami i wymogami. Nic więc dziwnego, że swojego czasu w trakcie wizytacji jednej z rzymskich parafii Jan Paweł II zauważył: „Wydaje się, że wierzący, czyli ochrzczeni, nie potrafią się oprzeć zeświecczeniu, ideologiom, które przeciwne są nie tylko Kościołowi, religii katolickiej, ale religii w ogóle, są ateistyczne albo antyteistyczne”.

Z wyzwaniem owej sekularyzacji coraz gorzej radzą sobie tradycyjne parafie, których model został ukształtowany po Soborze Trydenckim. Generalnie były to parafie typu wiejskiego, które opierały się na założeniu, że wśród ogółu istnieje nie tylko silna religijność naturalna i żywe więzi wspólnotowe, ale także świadomość tego, czym jest chrześcijaństwo. Dziś natomiast większość ludzi mieszka w miastach, gdzie panuje anomia społeczna, a relacje międzyludzkie cechuje obcość i anonimowość. W dużych aglomeracjach parafie przestały być realnymi wspólnotami, a stały się – jak nazwał to sarkastycznie jeden z kaznodziejów – „stacjami dystrybucji łask”.

Dla większości młodzieży w Europie Zachodniej chrześcijaństwo stało się czymś obcym i należącym do odległej przeszłości. Nastolatkowie, którzy jako turyści zwiedzają czasami kościoły, w przeważającej części nie rozumieją podstawowych symboli oraz scen chrześcijaństwa zawartych na płótnach, rzeźbach czy witrażach. Ich treść jest im tak samo obca jak egipskie hieroglify w piramidach.

Powrót do sprawdzonych wzorców

Źródłem wiary przestała być rodzina, dominująca kultura nie dostarcza już chrześcijańskich wzorców, a Kościół utracił wpływ na formowanie sumień. Nic więc dziwnego, że coraz częściej pojawia się porównanie czasów współczesnych z epoką pierwszych chrześcijan, którzy także naprzeciwko siebie mieli cywilizację hołdującą przeciwnym im ideałom. Wskazywał na to przed laty choćby kardynał Joseph Ratzinger w książce „Sól ziemi”.

On sam radził, by wyciągnąć z tych przesłanek odpowiednie wnioski. Jednym z nich może być odwołanie się do doświadczenia pierwotnego Kościoła, którego formy ewangelizacji dostosowane były do ówczesnej sytuacji cywilizacyjnej, czyli funkcjonowania wewnątrz świata pogańskiego. Na tym właśnie opiera się funkcjonowanie wielu współczesnych ruchów i wspólnot katolickich. Wskazują one choćby na fakt, że w pierwotnym Kościele istniały trzy rodzaje przekazu wiary: kerygmat, katecheza i homilia.

Kerygmat było to orędzie zbawcze przeznaczone dla ludzi znajdujących się poza Kościołem. Musiało być ono niezwykle poruszające i głęboko egzystencjalne, skoro powodowało, że tak wiele osób decydowało się radykalnie zmienić swoje życie.

Kerygmat w największym skrócie odpowiada na pytanie, czym jest chrześcijaństwo. Z tym natomiast wielu ma dziś poważny kłopot. Ludzie traktują dziś bowiem chrześcijaństwo jako system etyczny, rodzaj filantropii, abstrakcyjną ideologię, sentymentalne marzycielstwo czy formę kompensacji i pocieszenia dla słabych, przegranych oraz wykluczonych. Tymczasem jego istotą jest osobista, intymna więź z Bogiem. Jest to najdoskonalsza relacja (relacja miłości) z najdoskonalszą osobą (z samym Bogiem, który jest Absolutem).

Kerygmat, żeby był skuteczny, nie może być teoretyzowaniem i ogólnym wykładem nauk chrześcijańskich. Musi bezpośrednio dotykać konkretnego człowieka, być odpowiedzią na jego egzystencjalny niepokój, wychodzić naprzeciw potrzebom jego serca i poszukiwaniom sensu życia.

O ile kerygmat skierowany był do pogan, o tyle katecheza przeznaczona była dla tzw. katechumenów, czyli osób, które pociągnięte zbawczą obietnicą zapragnęły przystąpić do chrztu i zostać chrześcijanami. Katecheza była nierozerwalnie związana z procesem wtajemniczania w prawdy wiary i stanowiła swoistą ścieżkę inicjacyjną. Okres katechumenatu służył osiągnięciu „metanoi”, czyli przemiany serca, innymi słowy: nawrócenia.

Był to etap, w którym ludzie przeżywali doświadczenie wiary. Dziś często, zwłaszcza ze strony osób młodych, można usłyszeć pod adresem chrześcijaństwa zarzut, że nie ma ono związku z ich życiem i nie odnajdują w nim doświadczenia duchowego. Nierzadko z tego powodu wiele osób trafia do sekt lub fascynuje się religiami Wschodu. Opowiadają, że mogą tam przeżywać doświadczenia duchowe dzięki wejściu w techniki medytacyjne.

Istotą prawdziwego wejścia w świat duchowy nie są jednak techniki, lecz relacje. Ludzie nie przeżywają doświadczenia wiary, bo nie wchodzą w relacje. Nie spotykają się z Bogiem. Nie mają z Nim więzi. Oczywiście, łatwiej jest nauczyć się technik, niż zbudować relację. Ta ostatnia wymaga pielęgnowania, cierpliwości, zaufania. Jest to zadanie wymagające, szczególnie w czasach, gdy związki między osobami są przygodne, powierzchowne i pozbawione zobowiązań.

Katechumenat w pierwszych wiekach chrześcijaństwa był rodzajem takiej formacji duchowej, podczas której ludzie uczyli się nawiązywać relację z Bogiem. Zarazem nawiązywali relacje między sobą, tworząc w ten sposób wspólnotę wierzących.

Trzecim rodzajem przepowiadania ewangelii była homilia, przeznaczona dla chrześcijan już ugruntowanych w wierze. Służyła ona pogłębieniu wiary oraz odpowiadaniu na konkretne wyzwania, jakie dla wierzących niósł świat.

Ponieważ jednak przez stulecia świat stawał się coraz bardziej chrześcijański, siłą rzeczy zmieniła się struktura ewangelizacji. Doszło do niemal całkowitego zaniku kerygmatu, gdyż nie było już pogan, dla których przesłanie Chrystusa stanowiłoby radykalną nowość. Katechumenat zamienił się w katechizację, której adresatem stały się głównie dzieci. W sumie bez zmian pozostała tylko homilia, traktująca wszystkich dorosłych jako osoby świadome swojej wiary.

Głębokie procesy laicyzacyjne spowodowały jednak, że formy nauczania wypracowane w czasach, gdy świat był chrześcijański, zaczęły we wrogim otoczeniu kulturowym zawodzić. Homilia straciła moc swojego oddziaływania, gdyż zamiast do osób ugruntowanych w wierze, trafia do ludzi nieznających podstaw chrześcijaństwa. Nawet gdyby chcieli oni te braki nadrobić, to nie mają za bardzo gdzie tego uczynić, gdyż w dzisiejszym Kościele niemal w ogóle nie jest prowadzona regularna katechizacja dorosłych. Jeszcze mniejsze szanse na zetknięcie się z orędziem zbawczym ma osoba niewierząca i niechodząca do kościoła, ponieważ nikt nie wychodzi do niej z kerygmatem.

Z tego powodu warto wrócić do pewnych form wypróbowanych w dziejach chrześcijaństwa w podobnej sytuacji kulturowej. Najlepiej się to sprawdza w tych ruchach i wspólnotach, które korzystają z doświadczenia pierwszych pokoleń wyznawców Chrystusa. Są to właściwie jedyne miejsca w Kościele, w których głosi się kerygmat dla niewierzących oraz prowadzi katechizację osób dorosłych. Można powiedzieć, że jest to odpowiedź katolicyzmu na wyzwania współczesnych czasów. Zarówno w dokumentach Soboru Watykańskiego II, jak i w Katechizmie Kościoła Katolickiego zwraca się uwagę na konieczność wprowadzenia katechumenatu pochrzcielnego.

Często inicjatywy tego typu wywoływały dużo zamieszania w Kościele, ponieważ nie mieściły się w jego dotychczasowych strukturach. W XX w. hierarchia katolicka nierzadko musiała nadążać za życiem i aprobować nowe, nieznane wcześniej formy organizacyjne. Pius XII jako pierwszy np. zatwierdził w 1947 r. świeckie instytuty życia konsekrowanego. W 1982 r. Jan Paweł II powołał pierwszą w świecie katolickim prałaturę personalną, którą było Opus Dei. Z kolei Benedykt XVI zatwierdził statuty Drogi Neokatechumenalnej, które określają tę rzeczywistość jako itinerarium życia chrześcijańskiego i fundację dóbr duchowych.

(…)

Grzegorz Górny

Za: Publikacje Gazety Polskiej (25/03/2012) | http://blogpress.pl/node/12140

Skip to content