Aktualizacja strony została wstrzymana

Zwycięska porażka pani reżyserowej – Stanisław Michalkiewicz

Poeci będą wyli, że księżyc jest jak kula. Darmo – nikt od tej chwili za „kulę” nie wybulą. Dość żeście nasmrodzili jambografowie mili. Śmierć rękopisy oszczy – sympatyczna babula” – wieszczył Konstanty Ildefons Gałczyński w poemacie o końcu świata. Wprawdzie jeśli chodzi o koniec świata, to wszystko jeszcze przed nami – przynajmniej w kalendarzu Majów (nawiasem mówiąc, skąd właściwie ci cali Majowie, którzy nie potrafili wymyślić nawet koła, mogli wiedzieć takie rzeczy?) – ale znaki zwiastujące taką ewentualność – co tu ukrywać – są. Jakże bowiem inaczej wytłumaczyć pominięcie przy Oskarach filmu Agnieszki Holland pod tytułem „W ciemności”? I to pominięcie totalne! Ani pani Agnieszka nic nie dostała, ani żaden aktor – słowem „trup baronowo, grób baronowo, plajta klapa, kryzys, krach!” A przecież wydawało się, że wszystko jest na najlepszej drodze; film był o Żydach i to nie jakichś zwyczajnych, ale takich, co to przeżyli holokaust w kanałach dzięki mniej wartościowemu tubylczemu Polakowi, który przy nich nawet nieco podciągnął się moralnie, zgodnie z zasadą, że z kim przestajesz, takim się stajesz.

Oczywiście bez przesady; żaden mniej wartościowy przedstawiciel narodu tubylczego nie jest w stanie wspiąć się na przepastne wyżyny, co pani reżyserowa dyskretnie pokazała w postaci aluzyi, że podczas gdy Żydzi cierpią od „nazistów” niewypowiedziane katusze, tubylczy Polacy w komitywie z „nazistami” żyją sobie jak gdyby nigdy nic, zaopatrując się w „Biedronkach” ile dusza zapragnie, zupełnie jakby nie było kartek żywnościowych. A przecież, jak wiadomo, powinno być odwrotnie, ale nie o to w tej chwili chodzi, tylko o to, że pani reżyserowa nakręciła wszystko jak się należy, zgodnie z aktualnym zapotrzebowaniem społecznym. A w związku z planami, jakie względem naszego mniej wartościowego narodu tubylczego snują starsi i mądrzejsi zapotrzebowanie jest takie, że tubylczy Polacy skwapliwie wykorzystali pretekst w postaci przejściowego najazdu „nazistów”, żeby przeprowadzić ostateczne rozwiązanie, w związku z czym dzisiaj nie można zostawić ich samopas, tylko – pod kuratelą starszych i mądrzejszych, bo w przeciwnym razie ZNOWU zrobią coś okropnego.

W tym kierunku nawija przecież Jan Tomasz Gross, awansowany na obecnym etapie na „historyka” i to nie byle jakiego, tylko od razu „światowej sławy”, któremu tubylcza piąta kolumna każdego roku urządza prawdziwe festiwale. Podczas tych festiwali „światowej sławy historyk” rozdrapuje stare rany i chłoszcze sumienia tubylców, nieubłaganym palcem wytykając im nieprawości Niebu obrzydłe. Zresztą – nie tylko on; przypominam sobie, jak w połowie lat 90-tych uczestniczyłem w sympozjonie, zatytułowanym „Polityka integracyjna polsko-niemiecka”, zorganizowanym w Lublinie za pieniądze Fundacji Adenauera, która, jak wiadomo, 95 procent środków, jakimi dysponuje, czerpie z subwencji rządu niemieckiego, będąc swego rodzaju dyskretnym kanałem zaopatrywania tubylczych jurgieltników. Otóż na tym sympozjonie miałem okazję wysłuchać referatu pana dra Karpa, starszego pana urodzonego w Kwidzynie, który, najwyraźniej i – jak się okazało – nie bez powodu sądząc, iż jest w zaufanym gronie, otwartym tekstem przedstawiał podział zadań, jakie będą przydzielone do wykonania a to działaczom politycznym, a to przewielebnemu duchowieństwu, a to „ludziom chał…” to znaczy pardon – oczywiście „ludziom kultury”, a to wreszcie – harcerzom – i tak dalej.

Nic zatem dziwnego, ze zgodnie w tamtymi wytycznymi, wszyscy dzisiaj się uwijają – oczywiście każdy na swoim odcinku, według tego, jaki tam wyznaczono mu Dienst. Na przykład przewielebne duchowieństwo 16 marca urządza kolejny „Zjazd Gnieźnieński”, którego celem jest stręczenie mniej wartościowym tubylczym uczestnikom dalszego „zacieśniania” i „pogłębiania” integracji w ramach Unii Europejskiej, a w ramach owego zacieśniania i pogłębiania – również psychologicznej podgatowki w postaci tresury do kurateli starszych i mądrzejszych – której narzędziem jest nowa świecka tradycja w postaci dorocznego Dnia Judaizmu. Podobnie politykowie; na ukończeniu jest już Muzeum Żydów Polskich w Warszawie, do którego wszyscy przedstawiciele mniej wartościowego narodu tubylczego będą spędzani na ekspiacyjne pielgrzymki – podobne do organizowanych przez nieboszczyka Ekscelencję w nieszczęsnej Archidiecezji Lubelskiej – i dzięki temu nieustannemu rozbudzaniu, zwłaszcza wśród młodzieży, poczucia winy za holokaust, starsi i mądrzejsi będą mogli – jak powiada poetka – z nimi „wszystko zrobić i w każdą formę ulepić”. No więc i pani reżyserowa, nic tylko kręci, kręci i kręci, podobna „paniusiom” z poematu wspomnianego Ildefonsa poświęconemu Bożemu Narodzeniu, które „idą, a piszą. Piszą piszą i piszą, piszą piszą i piszą, piszą piszą i piszą. Piszą i piszą”. I kiedy nawet szkoły dostały rozkaz, by spędzać młodzież na oglądanie tego arcydzieła pani reżyserowej – taki zawód, taki nóż w plecy, który zmusza inżynierów dusz w mediach głównego nurtu do wykręcania kota ogonem, że chociaż wprawdzie pani reżyserowa Oskara nie dostała, to przecież zwyciężyła.

No naturalnie, jakże by inaczej – ale tak naprawdę, to co się właściwie stało tej całej amerykańskiej Akademii Filmowej, że już nie „wybula” Oskarów za Żydów? Pewne światło rzuca na tę sprawę nagrodzenie Oskarem irańskiego filmu „Rozstanie”. Od razu widać, że to nie jest tak, że o Żydach zapomniano. Ależ skądże, wcale nie, o tym w ogóle nie ma mowy – chodzi tylko o to, że obecnie mądrość etapu nakazuje skupić wszystkie wysiłki na pracy nad zwycięstwem demokracji w złowrogim Iranie. Złowrogi Iran prędzej czy później będzie musiał skonfrontować się z demokracją i chociaż na razie próbuje wierzgać przeciwko ościeniowi, to przecież tylko dureń przepuściłby taką okazję do pokazania mniej wartościowemu narodowi irańskiemu, w jakich sprośnych błędach został pogrążony.

Kiedy przywódcy mniej wartościowego narodu irańskiego złorzeczą Ameryce jako „wielkiemu szatanowi”, to tymczasem „wielki szatan” przyznaje irańskiemu filmowi Oskara. Wy w nas kamieniem, my w was – chlebem. Taka jest wymowa tegorocznej decyzji jurorów i najwyraźniej karygodny brak koordynacji sprawił, że pani reżyserowa Agnieszka Holland wybrała się do Hollywood z tymi całymi swoimi Żydami „W ciemności” zupełnie nie w porę. Tedy w ramach ekspiacji nasz mniej wartościowy naród tubylczy będzie musiał pani reżyserowej osuszyć łzy przez obowiązkowe spędy do kin i to nie tylko młodzieży szkolnej, ale wszystkich obywateli, którzy w ten sposób nie tylko złożą się na nakręcenie kolejnego obrazu o holokauście i jego zań odpowiedzialności, a przy okazji rozdrapią sobie sumienia w kierunku pożądanym przez starszych i mądrzejszych, co to już nie mogą się doczekać, by nas pod swoją kuratelą moralnie meliorować.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    gazeta internetowa „Super-Nowa” (www.super-nowa.pl)    1 marca 2012

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2422

Skip to content