Aktualizacja strony została wstrzymana

Korwinizacja Kaczyńskiego – Rafał A. Ziemkiewicz

Mam duży problem, żeby napisać coś o Prawie i Sprawiedliwości oraz Jarosławie Kaczyńskim, bo wszystko już napisałem i to dawno temu. Nawet sięgnąłem sobie, na okoliczność ostatnich wydarzeń, po (ale ten czas zasuwa, jak mówił pijak z kawału patrząc melancholijnie na wentylator) wydany już cztery lata temu „Czas wrzeszczących staruszków”. Właściwie nic nie mam do dodania. Fakt, że już nawet Zbigniew Ziobro nie jest wystarczająco wiernym żołnierzem prezesa, aby go pozostawić w partii, nie jest bardziej zdumiewający, niż swego czasu fakt, że nie okazał się takowym nawet „trzeci bliźniak”, Dorn. Fakt, że PiS wyrzuca jednego z ostatnich rozpoznawalnych dla wyborców liderów za publiczne domaganie się, by partia ta wreszcie zaczęła być zdolna wygrywać, również.

Kto chce znać przyszłość PiS, niech prześledzi sobie historię Unii Polityki Realnej. Partii, która, w podobny sposób, została całkowicie zdominowana przez lidera o bardzo wyrazistej osobowości, niereformowalnego i traktującego ją jak prywatne biuro impresaryjne, służące wyłącznie własnej promocji. Pierwszym etapem uwiądu było stopniowe znikanie z UPR rozpoznawalnych dla publiczności działaczy − po pewnym czasie okazało się, że prezes z grupą sprawdzonych pod względem braku ambicji przywódczych współpracowników otoczony jest samymi nastolatkami. I to się właśnie dzieje w PiS. Jeden generał − i sami kaprale, bez sztabu, bez oficerów zdolnych zastąpić go choćby w najmniejszych potyczkach. Jeśli już nawet bardzo dla Jarosława Kaczyńskiego wyrozumiała Jadwiga Staniszkis wyrzuca mu, że otoczył się „miernotami” (a skoro czyni to publicznie, to znaczy, że nie ma możliwości dotarcia doń osobiście − z czego dedukuję, że „miernoty” zdołały prezesa skutecznie odciąć od świata, a raczej, że on sam się za nimi postanowił schować przed nękającymi z zewnętrz głosami rozsądku) to doprawdy powinien on uznać to za alarmowy dzwonek. Ale nie uzna. Mówiąc brutalnie, nie słyszałem jeszcze o wypadku, żeby ktoś po sześćdziesiątce zmienił się na lepsze.

Są oczywiście pewne różnice pomiędzy dawnym UPR a dzisiejszym PiS. UPR miał żelazny elektorat na poziomie 2 procent, PiS może być pewny poparcia dziesięciokrotnie większego. UPR nie miał dotacji budżetowych, a PiS ma. No i Korwin nie miał powszechnie znanej bratanicy, której wejście do polityki szykuje się na wizerunkową wunderwaffe. Ale nad różnicami przeważa osobowościowe podobieństwo obu przywódców. Korwin wierzy niezłomnie, że za którymś razem, kiedy po raz tysięczny wytłumaczy Polakom jak jest, w końcu ugną się oni przed nieodpartą logiką jego wywodu i zrozumieją, że jest tak i tylko tak. Kaczyński przez całe swe polityczne życie stosuje strategię gracza, który obstawia zero na ruletce i wierzy niezłomnie, że w końcu ono wypadnie; kwestią jest tylko do tego momentu dotrwać i być doń przygotowanym. Jak pisałem we wspomnianych „staruszkach”, kto raz w życiu przeżył cud, ten nigdy nie uwierzy, że cudów nie ma. A Jarosław Kaczyński przeżył cud dwukrotnie. Po raz pierwszy − gdy Polska odzyskała niepodległość, i po raz drugi, gdy on sam wraz z bratem wrócili z politycznego niebytu na same szczyty. Teraz czeka na trzeci, roboczo zwany „Budapesztem nad Wisłą”. Ten trzeci cud polegać ma na tym, że Polacy porażeni kryzysem i świadomością, do jakiego stopnia Tusk ich okłamał i zrujnował, uznają, iż nie ma lepszego sposobu ukarania go za to, niż powierzyć Kaczyńskiemu władzę tak potężną, jaką Węgrzy dali Orbanowi.

I tu jest pies pogrzebany. Wiara w wariant węgierski po ostatnich wyborach nie ma już sensu. Miałaby może, gdyby udało się zrealizować Kaczyńskiemu założony plan i podzielić Sejm na dwie części − PiS jako jedyną opozycję i trójkoalicję PO-PSL-SLD. Ale nie wyszło. Oprócz opozycji, umownie mówiąc, „prawicowej” wciąż jest także i „lewicowa”, czy wręcz lewicowo-liberalno-populistyczna. Głosy niezadowolonych rozstrzelą się, a obóz szeroko pojętej władzy zachowuje na wypadek kryzysu spore możliwości manewru: na przykład może poświęcić Tuska, odciąć się od jego „błędów i wypaczeń” i urządzić „odnowę”, otwierając się na SLD i Palikota. Dysponuje też w tej chwili wystarczającą potęgą medialną, żeby wykreować w szybkim czasie i podsunąć tzw. masom nowego lidera.

Natomiast Kaczyński stracił szansę zmiany i oczyszczenia wizerunku, jaką dała mu tragedia smoleńska. A raczej − spektakularnie odrzucił wszystko, co w tej kwestii osiągnął, po przegranych wyborach prezydenckich. Podjął decyzję bez odwrotu: nie będzie uczestniczył w debatach, koalicjach, normalnej politycznej grze, będzie dysydentem walczącym z całym systemem, mogącym objąć władzę tylko po jego całkowitej dyskredytacji. Wszystko albo nic. Kto tak stawia sprawę, zazwyczaj nie osiąga niczego. Wiem, że są inne przykłady historyczne − Kaczyński pewnie powtarza sobie słowa Piłsudskiego o byciu zwyciężonym i nie uleganiu, podobnie jak jego zwolennicy. Ale rozsądek nakazuje założyć, że limit cudów został już wyczerpany.

Nie ma sensu dyskusja, czy ten wizerunek prezesa, stanowiący dla PiS coraz trudniejsze do udźwignięcia obciążenie, jest prawdziwy i dlaczego nie. Ten wizerunek jest faktem. Ponad połowa Polaków widzi w Jarosławie Kaczyńskim człowieka groźnego, fałszywego i makiawelicznego (choć mało który z nich zna takie słowo) i żeby na niego zagłosować, musiałaby uderzyć się w pierś i uznać: Boże, jak myśmy tego człowieka skrzywdzili, jak my się co do niego myliliśmy! Takie rzeczy się nie zdarzają, ludzie bardzo rzadko przyznają się do błędu. Prędzej ulegną nawet najbardziej absurdalnej nadziei, choćby dawał im ją pajac ze świńskim ryjem i gumowym sobowtórem. Zwłaszcza, jeśli zatrudni się do jego promocji specjalistów i media elektroniczne.

PiS ma wielki potencjał, ma takich ludzi jak Legutko czy Waśko, może liczyć na Instytut Sobieskiego czy Fundację Republikańską, na wciąż ogromną energię tkwiącą w rozmaitych społecznych inicjatywach, zrodzonych z troski o stan państwa, którego rozkład obnażyła tragedia smoleńska. Ale UPR też miał przez wiele lat ogromny potencjał, który udało się Korwinowi przetrwać. Po co liderowi uplątywanie się w sieci zaprzyjaźnionych inicjatyw, po co ugadzanie się z mającymi własne pomysły i własne ambicje liderami środowiskowymi i lokalnymi, po co szeroki front czy ruch powiązany wspólnotą celów zamiast wojskowym drylem − skoro niebawem MUSI wypaść na rulecie zero, i ten, kto zawczasu zniszczy wszelką konkurencję do spożywania owoców zwycięstwa, zgarnie je wszystkie?

A tymczasem europejski gmach się chwieje, demokracja przeżywa spektakularny upadek, polityka europejska wraca w koleiny Świętego Przymierza, a III RP dożywa swego cyklu rozwojowego: od państwa kolonialnego, przez postkolonialne, z powrotem do kolonialnego. A zdemoralizowany naród oraz państwo celowo zbudowane przez elity z obu stron Okrągłego Stołu jako dysfunkcyjne nie są w stanie wyłonić politycznego przywództwa innego, niż o charakterze mafijnym albo sekciarskim. Pozostaje tylko czekać na męża opatrznościowego i mieć nadzieję, że i on nie okaże się po czasie przywieziony w odpowiedniej chwili motorówką przez wiadome służby.

Chodźmy się czegoś napić, chociaż wczesna pora.

Rafał A. Ziemkiewicz

Za: Rafał A. Ziemkiewicz – Les bleus sont là (5 lis 2011) | http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2011/11/05/korwinizacja-kaczynskiego/