Aktualizacja strony została wstrzymana

Lech Wałęsa zazdrości Janowi Pawłowi II beatyfikacji – Stanisław Michalkiewicz

Stale powtarzam, że kto słucha Lecha Wałęsy – byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju – ten sam sobie szkodzi. Po pierwsze dlatego, że za każdym razem musi stracić dużo czasu, by w strumieniu bełkotu wylewającego się z paszczy „Kukuńka” wyłowić jakieś frazy intersubiektywnie sensowne. Nie zawsze jest to możliwe, bo cóż może wynikać, dajmy na to, z deklaracji, że „jestem za, a nawet przeciw”? Ten czas jest bezpowrotnie stracony, bo żadnego pożytku słuchacz z tego nie wyniesie, podobnie, jak nie mógł wynieść żadnego pożytku z recytacji partyjnych aparatczyków uzasadniających wyższość ustroju socjalistycznego ze Związkiem Radzieckim na czele. Recytacje te bowiem polegały na powtarzaniu rytualnych formuł, kompletnie wypranych z wszelkiej treści.

Lech Wałęsa, osobnik spostrzegawczy i obdarzony pewnym specyficznym rodzajem inteligencji, potocznie nazywanym sprytem, opanował sztukę posługiwania się bełkotem. Z tego powodu wzbudzał i wzbudza na świecie żywe zainteresowanie – bo ludzi interesują rozmaite osobliwości i to tym bardziej, im bardziej są osobliwe. Po drugie dlatego, że Lech Wałęsa stosuje bełkot jako formę samoobrony. Został bowiem wyniesiony tak wysoko, że każdy może zobaczyć jego małość – ale pod warunkiem szczerości. Tymczasem Lech Wałęsa zdaje sobie sprawę, że szczerość mogłaby go tylko skompromitować, więc chowa się w bełkocie podobnie, jak czciciele Adama Michnika chowają się w chórze. Zresztą żeby wypowiadać się szczerze, trzeba najpierw myśleć, a z tym u „Kukuńka” jest gorzej. Oczywiście były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju myśli, a nawet – podobnie jak Nikodem Dyzma – „pracuje naukowo” to znaczy – rozwiązuje krzyżówki, ale powiedzmy sobie szczerze – specjalnej wartości to nie ma. Bardzo trafnie podsumował ten mozół pan Paweł Pitera twierdząc, że Lech Wałęsa cały czas ma właściwie jeden i ten sam problem intelektualny: jak mianowicie wynieść za bramę puszkę farby, żeby w razie czego podejrzenie zostało skierowane na strażnika. Różnica jest tylko jedna; raz chodzi o puszkę farby dosłownie, a innym razem rolę puszki pełni cały nasz nieszczęśliwy kraj.

Ta właściwość przesądziła, że „drogi Bronisław”, który do spółki z Jackiem Kuroniem w 1980 roku kręcił „stroną społeczną” za parawanem wytresowanego w „postawie służebnej” zawodowego katolika Tadeusza Mazowieckiego, wysunął Lecha Wałęsę na przywódcę całego ruchu. Początkowo Profesor wahał się między Lechem Wałęsą a Zbigniewem Bujakiem, który też był robotnikiem-naturszczykiem, w sam raz nadającym się do napompowania na charyzmatycznego przywódcę ludu pracującego – ale Zbigniew Bujak nie był konfidentem Służby Bezpieczeństwa i to przesądziło ostatecznie sprawę. Uruchomiona została gigantyczna machina propagandowa, lansująca Lecha Wałęsę na zasadzie przedstawionej w „Tangu” Sławomira Mrożka. Jak wiadomo, tamtejsi inteligenci zachwycali się prymitywem i prostakiem Edkiem, że taki prawdziwy, taki naturalny, że „siedzi, jak samo siedzenie” – podczas gdy Edek, który swoje wiedział, po cichu się tym zachwytom trochę dziwował, ale w końcu wziął wszystkich zachwycających się nim naiwniaków za mordę.

Tymczasem były prezydent naszego państwa, wylansowany – przypomnijmy to raz jeszcze, by pamięć o prawdziwej zasłudze nie zaginęła w mrokach – przez Jarosława Kaczyńskiego, chyba w te wszystkie zachwyty uwierzył. Przekonałem się o tym ze zdumieniem, kiedy po śmierci Jana Pawła II różne telewizje światowe nadawały okolicznościowe programy o zmarłym papieżu, a przy okazji – również o jego ojczyźnie. W programie telewizji portugalskiej, która m.in. przypomniała pielgrzymki Jana Pawła II do Fatimy, wystąpił Lech Wałęsa, który – po polsku, a więc nie można położyć tego na karb niewłaściwego tłumaczenia – stwierdził ni mniej ni więcej – że „nie miał ludzi, więc musiał obalić komunizm z żoną i dziećmi”. Przypomniałem sobie wtedy opinię Maurycego Mochnackiego na temat roli wielkiego księcia Konstantego Pawłowicza w dziejach naszego nieszczęśliwego kraju: „Los swej ironii wobec nas dalej posunąć nie chciał. Może też i nie śmiał?

Podejrzenia te znalazły spektakularne potwierdzenie w wypowiedzi byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju w związku ze zbliżającą się uroczystością beatyfikacji Jana Pawła II. Z tej okazji bowiem zarówno media, jak i różne osobistości przypominają zmarłego papieża, podkreślając jego ważną rolę w obaleniu systemu komunistycznego. Najwyraźniej musiało to Lecha Wałęsę zaniepokoić, bo wystąpił z apelem, by nie przesadzać z ocenami Jana Pawła II, a zwłaszcza – jego roli z obaleniu komunizmu. Owszem, odegrał pewną rolę, ale z pewnością nie najważniejszą. Ciekawe, czy to resztki modestii nie pozwalają „Kukuńkowi” ogłosić, że co tam jakiś papież, kiedy „wszyscy wiedzą”, że komunizm obaliłem ja – czy też jakimści sposobem został zobligowany do mitygowania entuzjastycznych nastrojów przez znawców natury ludzkiej, którzy najpierw rozbudzili w nim, a teraz postanowili wykorzystać jego megalomanię? Jedno zresztą wcale nie wyklucza drugiego, zwłaszcza, że ta przypadłość w miarę upływu lat najwyraźniej się zaostrza. Tylko patrzeć, jak i on zapragnie zostać santo subito, a następnie – położyć się na Wawelu – oczywiście po uprzednim usunięciu stamtąd znienawidzonego Lecha Kaczyńskiego – czego domagali się zmobilizowani niedawno po raz kolejny strażnicy splendoru monarchii.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   Gazeta internetowa „Super-Nowa” (www.super-nowa.pl)   27 kwietnia 2011

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2020