Aktualizacja strony została wstrzymana

Wszystko wokół Żydów – Stanisław Michalkiewicz

Aleksander Sołżenicyn zapewniał, że z władzą radziecką nie będziesz się nudził. Ale co tam władza radziecka! Władza radziecka to mały pikuś w porównaniu z Żydami. Żydzi – jak nie tak, to owak – wkręcili się w centrum zainteresowania zarówno tubylczych mediów, jak i naszych Umiłowanych Przywódców. Jeszcze nie przebrzmiały gorzkie słowa, jakie minister Sikorski skierował pod adresem amerykańskiego pełnomocnika Departamentu Stanu od holokaustu, który wyraził był swoje „rozczarowanie” kunktatorstwem naszych Umiłowanych, odwlekających realizację „rekompensat” na czas powyborczy – a tu uderzył kolejny grom w postaci apelu ogłoszonego przez radcę generalnego Światowego Kongresu Żydów o „bojkot Polski”. Minister Sikorski stawił tedy miedziane czoło również radcy generalnemu, oświadczając, że Polska uprawia stosunki tylko z państwami, podczas gdy Światowy Kongres Żydów państwem nie jest – ale to prawda tylko częściowa, bo przecież jeszcze za ministerium Władysława Bartoszewskiego, Żyda honoris causa, właśnie w Ministerstwie Spraw Zagranicznych ustanowiono specjalnego urzędnika w randze ambasadora do spraw kontaktów z diasporą żydowską. Najwidoczniej Władysław Bartoszewski uważał diasporę za swego rodzaju państwo w państwie.   Ciekawe, że podobny pogląd prezentują antysemitnicy. Czyżby i Władysław Bartoszewski w głębi duszy…?  Ładny interes!

Ale mniejsza już o Władysława Bartoszewskiego („plama głupstwo – mama doda – ale ponczu, ponczu szkoda!”), bo ważniejszy przecież jest bojkot! Ostatni raz z podobnym apelem wystąpił 7 sierpnia 1933 roku na łamach „New York Timesa” Samuel  Untermeyer, proklamując Świętą Wojnę z Niemcami. Tym razem aż tak poważnej zastawki nie było, ale bo też nasz nieszczęśliwy kraj traktowany jest przez Światowy Kongres Żydów nie jak nieszczęśliwa miłość, tylko jak skarbonka, do której w razie potrzeby będzie można sięgać, ile dusza zapragnie, zwłaszcza w sytuacji, gdy niemiecki kanclerz Gerard Schroeder jeszcze w 2000 roku oświadczył, że „okres niemieckiej pokuty dobiegł końca”. Łatwo powiedzieć – ale w takim razie skąd organizacje wiadomego przemysłu mają wziąć szmalec? Przecież nie z gęsi, no nie? Stąd poszukiwanie winowajcy zastępczego, który odtąd pełniłby funkcję skarbonki nieprzebranej, na podobieństwo flaszki niewypitki i bułki niedojadki. A któż się do tego celu nadaje lepiej, niż nasz nieszczęśliwy kraj? Dlatego właśnie na nim zogniskowały się wysiłki „światowej sławy historyka” i jego kolaborantów – no i naciski ze strony naszego największego sojusznika, który też nie może się już doczekać.

Ale kiedy tak minister Sikorski własną piersią zasłaniał Polskę przed żydowskim zaborem, władze Światowego Kongresu Żydów  oświadczyły, że to wszystko nieprawda, że do żadnego bojkotu Polski nie nawoływały, że to tylko prywatny odruch serca gorejącego generalnego radcy Kongresu, pana Menachema Rosensafta. Kamień spadł wszystkim z serca, bo – chociaż oczywiście wszystko jest ukartowane w celu przysporzenia Platformie sympatii ludzi zaniepokojonych nie na żarty chciwością diaspory –  już-już wydawało się, że „finis Poloniae” – więc teraz spokojnie możemy przygotowywać się do obchodów pierwszej rocznicy katastrofy smoleńskiej.

Najwyraźniej spędza ona sen z powiek Jego Eminencji Kazimierzowi kardynałowi Nyczowi, który w sprawie krzyża przed Pałacem Namiestnikowskim całkiem się pogubił, narażając biednych księży z kościoła św. Anny na konfuzję. Wtedy były jednak tylko modlitewne czuwania, a teraz szykują się co najmniej cztery demonstracje, więc nic dziwnego, że Jego Eminencji na samą myśl o tym cierpnie skóra. Wystąpił tedy z apelem, by zgodnie z tubylczą tradycją, po roku zakończyć wszystkie żałobne liturgie. Wystąpienie Jego Eminencji bardzo życzliwie przyjął Salon i sfery rządowe, a także „wierny syn Kościoła”, czyli były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa. „Kościół mówi jasno, jak powinien zachować się katolik” – podsumował wystąpienie księdza kardynała „wierny syn Kościoła”. Skąd w Salonie i wśród „wiernych synów” takie nagłe przywiązanie do żałobnej tradycji katolickiej?    Ano stąd, że apel Jego Eminencji jest skierowany przeciwko martyrologicznej strategii Prawa i Sprawiedliwości, która w części opinii publicznej budzi żywy rezonans pozytywny, a w innej części – równie żywy rezonans negatywny, stając się w ten sposób głównym przedmiotem nie tylko politycznego dyskursu, ale instrumentem rozhuśtywania emocji, niezbędnego przecież przy każdej kampanii. Najwyraźniej Jego Eminencja zapomniał, że „od polityki uciec niepodobna” zwłaszcza wtedy, gdy próbuje się wyjść naprzeciw oczekiwaniom Salonu, od lat tresującego kościelnych hierarchów w „apolityczności”. Toteż i na reakcję nie trzeba było długo czekać. Rzecznik PiS Adam Hofman zauważył, że warunkiem zakończenia żałoby jest powstanie w stolicy „dobrego i godnego pomnika”. To sformułowanie wyraża intencję kontynuowania żałobnych liturgii aż do skutku, to jest do momentu – jak mówi poeta – „aż się podłe zadziwi i zlęknie” – no i oczywiście – przegra wybory. Potem zaś tym bardziej nie ma potrzeby rezygnowania z czegoś, co przynosi takie polityczne fructa – to chyba oczywiste. Dlatego też kropkę nad „i” postawił Jarosław Kaczyński, zwracając uwagę, że „obchodzenie żałoby to jest kwestia indywidualna”, że będzie ją przeżywał do końca życia i że nikt mu tego nie zabroni. Wygląda na to, że Jego Eminencja będzie musiał swój kielich goryczy wypić ponownie do samego dna – ale kiedyż w końcu mamy się umartwiać i pokutować, jeśli nie w Wielkim Poście?

Dlatego i Jarosław Kaczyński też ma swoje zgryzoty, a to za sprawą nagłego wysypu ochotniczych obrońców czci prezydenta Lecha Kaczyńskiego w osobach red. Tomasza Lisa, Dominiki Wielowieyskiej i europosła Michała Kamińskiego.  Wszystko zaczęło się od programu red. Lisa, w którym pokazał on fragment wystąpienia Kazimierza Świtonia na Walnym Zebraniu USOPAŁ. Pan Świtoń wspomniał tam m.in. o „żydowskich parobkach” – co pan red. Tomasz Lis i pani red. Dominika Wielowieyska – z sobie wiadomych  powodów – najwyraźniej uznali za osobisty przytyk na zasadzie nożyc odzywających się po uderzeniu w stół. Podnieśli tedy straszliwy klangor przeciwko obecnym na owym zebraniu senatorom i posłowi Kowalskiemu, że „nie zareagowali”. Z okazji podłączenia się do klangoru skwapliwie skorzystał, dotychczas tylko fizycznie podobny do prosięcia, europoseł Michał Kamiński, nieubłaganym palcem wytykając Jarosławowi Kaczyńskiemu karygodny brak dbałości o cześć prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Chodziło mu o to, że pan Świtoń zauważył, iż kto z krzyżem wojuje, ten ginie – dodając przy okazji, że właśnie zginął prezydent, który podpisał „haniebny Traktat lizboński”. Strzał europosła Kamińskiego był celny o tyle, że poseł Jarosław Kaczyński 1 kwietnia 2008 roku głosował za ustawą upoważniającą prezydenta do ratyfikacji Traktatu lizbońskiego – no a poza tym między PiS i fan-clubem pani Joanny Kluzik-Rostkowskiej For…, to znaczy pardon – nie żadna forsa, tylko Polska Jest Najważniejsza, do którego podłączył się również europoseł Kamiński – trwa nieustające współzawodnictwo o to, kto jest lepszym kustoszem pamięci prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Kiedy więc zrobił prezesowi Kaczyńskiemu taką poważną zastawkę, ten ogłosił wszczęcie partyjnego dochodzenia. Ponieważ do wyborów już niedaleko, a do układania list wyborczych – jeszcze bliżej, idea pociągnięcia uczestników zebrania USOPAŁ-u do partyjnej odpowiedzialności na pewno znajdzie w PiS licznych zwolenników, chociaż oczywiście nie do końca bezinteresownych – ale tak już na tym świecie pełnym złości bywa, że nie ma rzeczy doskonałych i szlachetna motywacja ochrony pamięci prezydenta Lecha Kaczyńskiego musi łączyć się przedziwnie z politycznymi kalkulacjami  różnych ambicjonerów, no i przede wszystkim – „żydowskich parobków”.

Stanisław Michalkiewicz

Za: GONIEC, NR 13/2011 Toronto - Canada (Piatek - 1 kwietnia 2011) | http://www.goniec.net/teksty.html#teksty

Skip to content