Aktualizacja strony została wstrzymana

Przedpoście: Niedziela Siedemdzięsiątnicy

9 lutego 2011, w Środę Popielcową rozpocznie się Wielki Post. W tradycyjnej liturgii poprzedzony jest przez okres Przedpościa.

Przedpoście czyli czas Siedemdziesiątnicy (Tempus Septuagesimæ), wprowadził do kalendarza w VII papież św. Grzegorz I Wielki. Jest to swoiste przygotowanie do Wielkiego Postu obejmującego trzy kolejne niedziele przed Środą Popielcową: Niedziela Siedemdziesiątnicy (zwana Niedzielą Starozapustną), Niedziela Sześćdziesiątnicy (Mięsopustna) i Niedziela Pięćdziesiątnicy (Zapustna).

Niedziele te, choć przyjęte np. przez klasztory w Galii, a także przez liturgię rzymską, są raczej pochodzenia wschodniego, a ich geneza łączy się z potrzebą uzupełnienia (do 40) brakujących dni Wielkiego Postu po odliczeniu sobót i niedziel tego okresu.
Tak więc już na 3 tygodnie przed Wielkim Postem Kościół wprowadzał pewne jego elementy: pokutny, fioletowy kolor szat liturgicznych, usuwał ze Mszy św. odmawianie Gloria i śpiew radosnego Alleluja, i nakazywał również w okresie Przedpościa złagodzony nieco post. Post ten zniósł dopiero w roku 1284 papież Innocenty IV.

Posoborowa reforma liturgiczna w 1970 r. zniosła cały okres Przedpościa.

„Słusznie cierpimy…”

Siedemdziesiątnica, Niedziela Starozapustna. Z obecną niedzielą zaczyna się Przedpoście, prawie trzytygodniowy okres, który w liturgii rzymskiej ukształtował się w V/VI w., za czasów św. Grzegorza Wielkiego. Jest to przygotowanie do Wielkiego Postu, stopniowe przejście od wesela do umiaru – ale dość specyficzne, bo właśnie w Przedpościu mamy zwykle apogeum karnawału, ostatnie prawdziwie „balowe” soboty. Prawdziwa „walka postu z karnawałem”


– i kto z osob podziwiających dzisiaj ten obraz Pietera Bruegla podejrzewa, że jego naturalny kontekst tkwi właśnie gdzieś w… Przedpościu!

Kolekta obecnego tygodnia, czyli Siedemdziesiątnicy (od niedzieli przypadającej 70 dni przed Zmartwychwstaniem), istnieje dziś jedynie w „starszej formie” rytu rzymskiego, co znaczy, że ta starożytna modlitwa znalazła uznanie i została zachowana w mszale kodyfikowanym przez św. Piusa V w 1570, i znajduje się także w mszale wydanym przez bł. Jana XXIII w 1962 – natomiast w oczach komisji reformującej liturgię po Vaticanum II okazała się, jak mówiono, „zbyt negatywna”. Dlaczego?

Oto jej tekst:

Preces populi tui, quaesumus, Domine, clementer exaudi :

ut, qui iuste pro peccatis nostris affligimur, pro tui nominis gloria misericorditer liberemur.

Ponieważ modlitwa ta, jako się rzekło, nie przetrwała w „formie zwykłej”, nie ma ona także oficjalnego, używanego w liturgii tłumaczenia polskiego. Istnieją natomiast tłumaczenia pomocnicze, zatwierdzane przez władzę kościelną na potrzeby mszalików dla wiernych. W leżących teraz przede mną dwóch takich mszalikach – z 1963 (Tyniec) i z 1966 (bp Jakiel) różnice są niewielkie, wynikają może raczej z próby pewnego unowocześnienia polszczyzny i głębszego spolszczenia stylistyki.

Obie wersje – drukowane w trakcie Soboru i niedługo po nim – wykazują natomiast jedną i tę samą sugestię interpretacyjną w odniesieniu do drugiego zdania modlitwy. Moim zdaniem jakoś skrzywiającą szeroką perspektywę tej wspaniałej kolekty – i dlatego sprobuję na użytek tego komentarza zaproponować nieco inną wersję.

Idźmy jednak po kolei. W pierwszym zdaniu Kościół mówi:

Prosimy, Panie, wysluchaj łaskawie modlitwy Twego ludu.

Na uwagę zasługuje przysłówek „łaskawie”: clementer. Użyto słowa o długiej, pięknej tradycji. Łaskawość, czyli clementia, to jedna z cnót, którą w świecie rzymskim zalecano – i niekiedy praktykowano – jako standard odniesienia imperium względem pokonanych wrogów, a raczej względem ludów podbijanych przez imperium. W tym kontekście łaskawość oznaczać miała skłonność do pozostawienia przegrywającym ich godności i obyczaju. Oczywiście wraz z naszą modlitwą kontekst zmienia się dogłębnie – ale możemy się domyślać, że wypowiadana przez rzymskich chrześcijan prośba do Boga wracała do nich natychmiast własnym zobowiązaniem do łaskawości. Krótko mówiąc: „odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”.

Pamiętajmy o obecnej w pierwszym zdaniu autoidentyfikacji: modli się Boży lud, „Twój lud”.

Teraz zdanie drugie – a z nim nasz kłopot w tłumaczeniu. Tłumaczenia z mszalików podpowiadają: „i chociaż słusznie cierpimy…”. Zapytajmy jednak zaraz: gdzie w tekście modlitwy jest owo „chociaż”?

Nie ma go. Tymczasem dodane słowo „chociaż” wprowadza w biegu modlitwy rodzaj zasugerowanego przeciwstawienia: chociaż słusznie cierpimy, (jednak) nas wybaw. Nie wygląda to na dobry bakcent.

Dlatego przetłumaczymy tak – mniej gładko, lecz dokładniej:

abyśmy – którzy słusznie cierpimy za nasze grzechy – zostali miłosiernie uwolnieni dla chwały Twojego imienia.

Obawiam się, że to właśnie wyrażone w tej modlitwie przekonanie, iż „słusznie cierpimy za nasze grzechy”, spowodowało wykreślenie tej „gregoriańskiej” modlitwy z nowego mszału. Można tylko ubolewać, że jest to kolejny przypadek, gdy z modlitwy Kościoła znika coś, co nazwać można „duchem dobrego łotra”. A to przecież Dobry Łotr – ten, który w odróżnieniu od „łotra po lewicy” wiedział, że „sprawiedliwie odbiera karę” – jest do dziś jednym z głównych świadków Tajemnicy Krzyża.

Gdy jednak Kościół modli się nadal tymi słowami, wraca do nas odpychana samoświadomość Dobrego Łotra – a z siłą konsekwencji także „prawo” do wyrażenia jego prośby o to, by Pan ujął się za grzesznikiem, „gdy już będzie w swoim królestwie”. Odpowiedź na tę samoświadomą prośbę jest dobrzer znana i budzi potężną nadzieję w każdym cierpiącym grzeszniku przez wszystkie wieki.

O ile w pierwszym zdaniu upragnione wysluchanie próśb przez Boga zostało opisane słowem clementer, o tyle przedmiot prośby – wybawienie, uwolnienie, wyzwolenie – określono przysłówkiem równie gorącym: misericorditer, „miłosiernie”. Pozwólmy sobie na uwagę, że być może o ile do uzyskania „wysłuchania” u Boga wystarczy po ludzku zrozumiała łaskawość – o tyle do otrzymania daru wyzwolenia z prawdziwych grzechów (grzechów, za które „słusznie” cierpimy) niezbędne jest sięgnięcie do najgłębszej natury Boga. Do której przybliża miłosierdzie, więcej niż łaskawość. Także i tutaj droga modlitwy chrześcijańskiej musi się w pewnym momencie rozwidlić z drogą zrozumiałą dla szlachetnych pogan.

Jednak niby dlaczego Pan miałby najpierw łakawie wysłuchać, a następnie milosiernie uwolnić kogoś kto wciąż i wciąż ładuje się, indywidualnie i zbiorowo, w grzechy, za które potem musi „słusznie cierpieć”?

Odpowiedź już chrześcijańska mówi: z milości. Odpowiedź tak chrześcijańska, że trudna nawet dla wielu chrześcijan brzmi jednak tak jak ta modlitwa: „dla chwały Twojego imienia”. Chwałą Boga jest żyjący człowiek – lecz człowiek żyje dla chwały Boga. Wybaw nas, Panie, dla chwały Twojego imienia.

Paweł Milcarek

Za: CyberSylwa – Rozmaitości Pawła Milcarka

Za: Sanctus.pl (2011-02-20) | http://www.sanctus.pl/index.php?module=aktualnosci&grupa=&podgrupa=&strona=1&id=49&kategoria=

Skip to content