Aktualizacja strony została wstrzymana

Piszecie o Smoleńsku? Oddajcie laptopy

Rosyjskie specsłużby dysponują laptopami, dźwiękowymi zapisami rozmów i zdjęciami, które podczas pracy na terenie Federacji Rosyjskiej zrobili dziennikarze „Naszego Dziennika”, badający sprawę katastrofy smoleńskiej. Po wielogodzinnych uciążliwych przeszukaniach i dwukrotnym zatrzymaniu Piotr Falkowski i fotoreporter Marek Borawski (na zdjęciu) wrócili wczoraj do Warszawy. MSZ, po dniu milczenia, wystosowało w tej sprawie notę dyplomatyczną do władz rosyjskich. Kiedy i w jakim stanie zarekwirowany sprzęt wróci do Polski oraz co z niego odczytają rosyjskie służby? Nie wiadomo.

Polscy dziennikarze, którzy zostali zatrzymani w Moskwie przez połączone siły służb celnych lotniska Szeremietiewo, milicji i FSB, są już w Polsce. Niestety, w Rosji został ich sprzęt, który mieli tam ze sobą – karty pamięci do aparatów fotograficznych, komputery, dyktafon. To sprzęt służbowy należący do redakcji „Naszego Dziennika”, na którym są zdjęcia i informacje, jakie udało im się zdobyć podczas wyjazdu do Rosji. Nie wiadomo, w jaki sposób urządzenia będą sprawdzane ani jakie będą wyniki przeprowadzonej przez Rosjan ekspertyzy.

„W celu pełnego wyjaśnienia sprawy MSZ wystosował dziś do MSZ Rosji notę dyplomatyczną z żądaniem podania przyczyn zatrzymania dwóch dziennikarzy polskich w Bałaszysze oraz zatrzymania ich sprzętu komputerowego i fotograficznego na lotnisku w Moskwie” – napisał w odpowiedzi na pytania „Naszego Dziennika” rzecznik MSZ Marcin Bosacki. Zapewnia, że resort będzie wyjaśniał z władzami Rosji przyczyny i podstawy prawne działań podjętych przez rosyjskich funkcjonariuszy wobec dziennikarzy. O natychmiastową interwencję polskiego rządu w tej sprawie poprosił również poseł Antoni Macierewicz, zaznaczając, że to właśnie teksty autorstwa dziennikarzy „Naszego Dziennika” przyczyniły się do powiększenia wiedzy na temat katastrofy rządowego Tu-154M i wyjaśniły wiele kluczowych dla rozwikłania tajemnicy tragedii smoleńskiej kwestii.

– To rzuca dodatkowe światło na ich obecne prześladowania – podkreśla szef parlamentarnego zespołu wyjaśniającego okoliczności katastrofy smoleńskiej. Oficjalnie Rosjanie postanowili zatrzymać sprzęt w celu przeprowadzenia ekspertyzy celnej. Początkowo – jak relacjonowali dziennikarze – chodziło im o podejrzenie wywiezienia z Rosji informacji – nagrań, notatek, zdjęć, które są tam chronione tajemnicą państwową. – To wszystko ocierało się o postawienie zarzutu szpiegostwa – mówi Marek Borawski, fotoreporter „Naszego Dziennika”. Dziennikarze nie zgodzili się jednak na wydanie swego sprzętu i odmówili podpisania protokołu z przeszukania. Uniemożliwiono im również wniesienie do niego swoich uwag.

– To wszystko działo się w takiej atmosferze i w taki sposób, by skłonić nas do oddania sprzętu za cenę szybszego zakończenia przedłużającej się procedury sprawdzania naszego bagażu – relacjonuje Piotr Falkowski. Dziennikarze, już po przyjeździe na miejsce szefa Wydziału Konsularnego Ambasady RP w Moskwie Michała Greczyły, pozostali na lotnisku, z którego wylecieli do Polski pierwszym porannym samolotem rejsowym. – Pomoc konsula była dla nas bardzo ważna, bo wcześniej niewiele nam wyjaśniano, dlaczego i po co zostaliśmy zatrzymani – podkreślają dziennikarze.

Po raz pierwszy Piotr Falkowski i Marek Borawski zostali zatrzymani w sobotę pod Moskwą. Pracowali nad materiałem dotyczącym rosyjskiego śledztwa w sprawie katastrofy Tu-154M pod Smoleńskiem. Do zdarzenia doszło w podmoskiewskiej strefie Siewiernyj, gdzie znajduje się Dowództwo Wojsk Obrony Powietrzno-Kosmicznej. To właśnie ośrodek o kryptonimie „Logika”, z którym smoleński „Korsarz” konsultował naprowadzanie polskiej wojskowej maszyny. Tego dnia reporterzy składali wyjaśnienia. Po ponad 5-godzinnym przesłuchaniu i zniszczeniu materiału zdjęciowego obu mężczyzn wypuszczono.

Jednak we wtorek zostali ponownie zatrzymani, tym razem na kilkadziesiąt minut przed odlotem samolotu z Moskwy do Warszawy. Rewizja bagażu osobistego znów trwała kilka godzin.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych niesłusznie sugeruje, jakoby dziennikarze „Naszego Dziennika”, już pod odmowie podpisania protokołów i zgody na oddanie sprzętu dziennikarskiego, nie zdecydowali się na wylot do Warszawy ostatnim wieczornym samolotem.

– Przecież po przeprowadzeniu nas do strefy kontrolnej lotniska zabrano nasze paszporty, a potem uniemożliwiono wyjście poza nią i przebukowanie biletów na inną godzinę. To, że wylecieliśmy pierwszym porannym rejsem, nie było naszym wolnym wyborem, bo tego nam nie pozostawiono – podkreśla Falkowski, którego podczas przeprowadzania całej procedury funkcjonariusze pytali m.in. o to, ile ma dzieci. Dziennikarze odnieśli wrażenie, że zarówno sobotnie zatrzymanie, jak i utrudnienie im wyjazdu do Polski nosiło charakter szykan. Tym bardziej że oprócz celników i milicjantów całemu zajściu towarzyszyli cywilni funkcjonariusze. – Byli to ci sami, którzy w sobotę wypytywali nas, z kim chcemy w Rosji rozmawiać, co planujemy robić. Choć przedstawiali się jako milicjanci, łatwo można było wywnioskować, że to raczej funkcjonariusze innych służb – komentuje Marek Borawski. Rzecznik MSZ utrzymuje też, że we wtorek, gdy dziennikarze byli już zatrzymani na lotnisku Szeremietiewo, tuż przed wylotem do kraju redakcja „Naszego Dziennika” nie poinformowała resortu o tym, co się z nimi dzieje i o całym zdarzeniu. „Nie otrzymałem od Państwa wczoraj żadnej prośby o rozmowę – czy to drogą mailową, czy telefoniczną” – tłumaczy Marcin Bosacki. To nieprawda. Prosiliśmy o rozmowę telefoniczną w tej sprawie. Poinformowano nas, że nie jest ona możliwa, dlatego sugerowano wysłanie e-maila i przedstawienie sprawy w ten sposób. Wysłaliśmy więc taką informację dokładnie o godz. 16.33, pisząc, że dziennikarze Piotr Falkowski i Marek Borawski zostali zatrzymani i poddani bardzo drobiazgowej kontroli, która uniemożliwiła im terminowy wylot: „Kontrola nadal trwa. Bylibyśmy wdzięczni za pomoc MSZ w powrocie naszych dziennikarzy do Polski”.
Wczoraj, tuż po przylocie dziennikarzy do Polski, na Okęciu „Nasz Dziennik” zorganizował konferencję prasową z ich udziałem. Niestety, o jej organizacji nie chciała poinformować Polska Agencja Prasowa.

– To decyzja redaktora naczelnego – usłyszeliśmy przez telefon. Wyjaśniono ponadto, że informacja na temat konferencji, jaką wysłaliśmy do PAP, nie zawierała prośby o zamieszczenie jej w serwisie informacyjnym Agencji. – Zarówno ja, jak i prezes spółki wydającej „Nasz Dziennik” prosiliśmy telefonicznie o zamieszczenie takiej informacji. Dziennikarka PAP po konsultacji z „szefem” poinformowała nas, że nie zostanie ona umieszczona – wyjaśnia Katarzyna Orłowska-Popławska, zastępca redaktora naczelnego. Ostatecznie informacja o konferencji pojawiła się w serwisie zaledwie 10 minut przed jej rozpoczęciem, więc w praktyce była bezużyteczna.

O sprawie zatrzymania dziennikarzy w Rosji milczała również większość krajowych mediów, a także rozliczne organizacje i stowarzyszenia powołane do obrony wolności prasy i dziennikarzy.

Maciej Walaszczyk

 


 

Młot na dziennikarzy

Odmówiłem podpisania protokołu przejęcia sprzętu dziennikarskiego przez rosyjskich celników.

Z Piotrem Falkowskim, dziennikarzem „Naszego Dziennika” zatrzymanym we wtorek na moskiewskim lotnisku Szeremietiewo, rozmawia Maciej Walaszczyk

W jaki sposób zakończyło się zatrzymanie na moskiewskim lotnisku Szeremietiewo, skąd mieliście wrócić do Warszawy?
– Przede wszystkim sprzęt, który mieliśmy tam ze sobą, a więc komputery, karty pamięci do aparatów fotograficznych ze zdjęciami, które tam zrobiliśmy, dyktafon zostały nam odebrane.

Pod jakim zarzutem?
– Właściwie okazało się, że bez żadnego formalnego zarzutu, a raczej pod pretekstem przeprowadzenia wyrywkowej ekspertyzy celnej tego sprzętu. Najpierw starano się nam wyjaśnić, że istnieje z ich strony podejrzenie, że zawierają one informacje, których wywóz z Rosji jest zabroniony. Potem już nie usłyszeliśmy nawet takiego wyjaśnienia i nikt nie wracał do tego pretekstu. Po prostu dano nam do zrozumienia, że kontrola, przez którą przeszliśmy, trafiła się „losowo”.

Ale do samego końca nie wyrazili Panowie zgody na odebranie Wam tych materiałów?
– Nie wyraziliśmy na to zgody. Odmówiłem również podpisania protokołu przejęcia tego sprzętu przez celników do ekspertyzy. Z kilku powodów, między innymi takiego, że uniemożliwiono mi wniesienie uwag do tego protokołu.

Jakie to były zastrzeżenia?
– Po pierwsze, sprzęt, który posiadaliśmy, zawierał nośniki danych wykorzystywanych w pracy dziennikarskiej, są to materiały prasowe, które są własnością wydawcy „Naszego Dziennika”. I choćby z tego powodu kategorycznie odmówiłem ich udostępnienia i oddania w ręce rosyjskich służb celnych. Po drugie, w samym tekście protokołu, który miałem podpisać, było zaznaczone, że zostałem poinformowany na temat swoich praw, w tym o możliwości wniesienia uwag do protokołu. Takie dokładnie zdania zawarte były w tym protokole, tymczasem nie zostałem przez funkcjonariuszy poinformowany ani o przysługujących mi w tej sytuacji prawach, ani o tym, jaka dokładnie procedura toczy się w naszej sprawie i czego konkretnie dotyczy. Jakiekolwiek wyjaśnienia zostały dopiero wymuszone przez polskiego konsula. Co ciekawe, również jego prośba w sprawie spisania w naszym imieniu tych uwag została kategorycznie odrzucona. Mimo że w dokumentach, które podsuwano nam do podpisania, jest odpowiednia rubryka.

Jak Rosjanie to tłumaczyli?
– Źe uwagi do protokołu mają ściśle dotyczyć stanu rzeczy, które są nam odbierane i niczego ponad to. Co oczywiście w żaden sposób z tych dokumentów nie wynikało. Dlatego odmówiliśmy podpisania tych protokołów.

W jaki sposób konsul komentował tę sytuację, tłumaczył jakoś zachowanie Rosjan – tę wielogodzinną kontrolę oraz odebranie sprzętu i podejrzenia o wywóz z Rosji informacji zakazanych?
– Nie komentował tej sytuacji, ale wydaje mi się, że zdawał sobie sprawę z osobliwości tej sytuacji. Tym bardziej że na miejscu pojawił się później konsul generalny. Z tego, co się orientuję, tego rodzaju problemy dla obywateli polskich są raczej uznawane za nietypowe. Pracownicy lotniska, z którymi tam rozmawialiśmy, nie mieli wątpliwości, że zatrzymanie do tak długiej kontroli celnej, uniemożliwienie wylotu samolotem oraz rekwizycja sprzętu elektronicznego do jakiejś ekspertyzy to jednak zachowanie wyjątkowe.

Byli Panowie w nocy przesłuchiwani?
– Formalnie nie. Jedynie w sobotę formalnie poproszono nas o złożenie wyjaśnień. We wtorek od 17.00 do 1.00 w nocy trwała – jak nas przekonywano – kontrola celna. Jeszcze później w nocy, na komisariacie milicji, w obecności polskich konsulów, sporządzono protokół, w którym sformułowano wobec nas zarzut przebywania w strefie niedozwolonej, za przekroczenie której wytoczono nam postępowanie administracyjne zagrożone mandatem w wysokości około 2 do 5 tys. rubli, a więc od 200 do 500 złotych.

Kiedy odzyskają Panowie zarekwirowany sprzęt?
– Zgodnie z rosyjskim kodeksem celnym przeprowadzenie takiej ekspertyzy może trwać nawet do 20 dni. I w tym czasie – jak nam to oficjalnie zakomunikowano – zostanie ona przeprowadzona. Co będzie dalej? Zobaczymy. Być może Rosjanie uznają, że zawiera on materiały, w których posiadaniu być nie powinniśmy. Jednak takich materiałów tam nie ma.

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Czwartek, 10 lutego 2011, Nr 33 (3963)

 


 

Za: Nasz Dziennik, Czwartek, 10 lutego 2011, Nr 33 (3963) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110210&typ=po&id=po02.txt | Piszecie o Smoleńsku? Oddajcie laptopy

Skip to content