Aktualizacja strony została wstrzymana

Rosjanie odsunęli nas od wraku – wywiad z b. pracownikiem Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego

Za każdym razem, gdy patrzyłem na ciało Pana Prezydenta, był przy nim jeden z funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu. Trzymali wartę.

Z Marcinem Wierzchowskim, pracownikiem Kancelarii Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, który jako jedna z pierwszych osób był na miejscu katastrofy rządowego Tu-154M w Smoleńsku, rozmawia Anna Ambroziak

10 kwietnia był Pan w Smoleńsku jako pracownik Kancelarii Prezydenta. Wciąż tam Pan pracuje?
– Nie pracuję. Moja umowa została rozwiązana przez pracodawcę. Jako przyczynę zwolnienia podano, że nastąpiła restrukturyzacja i że został zlikwidowany Gabinet Szefa Kancelarii Prezydenta RP, w którym pracowałem. W nowej rzeczywistości nie znalazło się dla mnie miejsce, chociaż wiem, że część pracowników nie była zwalniana, tylko przesuwana na nowe stanowiska w nowo utworzonych komórkach organizacyjnych.

Jak przebiegała organizacja wizyty katyńskiej?
– Uroczystości 10 kwietnia były organizowane przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa przy współudziale służb Rządu RP, Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Biura Ochrony Rządu, Kancelarii Prezydenta RP, Ministerstwa Obrony Narodowej itd. Pan minister Andrzej Przewoźnik był odpowiedzialny za całe uroczystości, w tym za przewóz delegacji, która udawała się do Smoleńska pociągiem, i to z nim konsultowaliśmy szczegóły udziału Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego w uroczystościach. Organizatorzy brali to pod uwagę, jak też i to, że Pan Prezydent Lech Kaczyński będzie przewodniczył tym obchodom i całej delegacji.

Na czym polegała rola Kancelarii Prezydenta?
– Kancelaria jako urząd zajmowała się częściową koordynacją udziału Pana Prezydenta w uroczystościach. Jako pracownik Gabinetu Szefa Kancelarii uczestniczyłem w niektórych rozmowach z przedstawicielami MSZ, Protokołu Dyplomatycznego, BOR i Wojska Polskiego oddelegowanymi do organizacji tych uroczystości.

Co Panu wiadomo na temat rozdzielenia wizyt 7 i 10 kwietnia?
– O udziale premiera Donalda Tuska w uroczystościach 7 kwietnia dowiedziałem się z mediów. W następnych dniach podczas służbowych rozmów nasi przełożeni powiadomili nas, że premier Tusk spotka się z premierem Władimirem Putinem właśnie w tym terminie. To, co się będzie działo w Katyniu 7 kwietnia, leżało w gestii Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Wiadomo było, że odpowiednie służby będą miały dwa razy więcej pracy, a my – Kancelaria Prezydenta i sam Pan Prezydent – będziemy mieli trudniej. Można było się też domyślać, że kancelaria premiera będzie chciała uroczystości z 7 kwietnia przedstawić jako ważniejsze od tych z 10 kwietnia.

Kiedy udał się Pan do Smoleńska?
– Z Warszawy wyjechałem w czwartek, 8 kwietnia, razem z ministrem Jackiem Sasinem. Pojechały trzy samochody, byli w nich przedstawiciele Biura Prasowego Kancelarii Prezydenta RP, fotograf, kamerzysta i inne osoby. Ja jechałem z ministrem Sasinem i z panem Adamem Kwiatkowskim z Gabinetu Szefa Kancelarii. Chcieliśmy sprawdzić, czy przygotowania przebiegają zgodnie z planem. Przyjechaliśmy do Smoleńska 9 kwietnia w godzinach popołudniowych. W restauracji hotelowej odbyło się spotkanie z ambasadorem Jerzym Bahrem, ustaliliśmy detale dnia następnego, czyli kto z nas dokąd jedzie i czym się będzie zajmował. Ustaliliśmy też, że to ja będę oczekiwać na delegację na lotnisku ze względu na to, że znałem wiele osób, które miały przybyć razem z Panem Prezydentem, więc łatwiej byłoby skoordynować rozlokowanie wszystkich osób w samochodach i autobusach. Na lotnisku miała czekać kolumna aut.

Kto oczekiwał na Siewiernym na przylot polskiej delegacji?
– Na lotnisko w Smoleńsku przyjechałem rano z pracownikami polskiej ambasady. Byli tam przedstawiciele różnych służb polskich i rosyjskich. Na powitanie Pana Prezydenta i delegacji ze strony polskiej oczekiwał ambasador Jerzy Bahr wraz z polskim attach� wojskowym i konsulami. Na lotnisku był też ze mną kolega z Biura Spraw Zagranicznych Kancelarii Prezydenta. Kto przybył ze strony rosyjskiej, nie pamiętam. Jeśli chodzi o obecność kolegów z Biura Ochrony Rządu, to wiem, że pojawili się z samego rana na cmentarzu w Katyniu. Czy byli inni funkcjonariusze na płycie lotniska oczekujący na lądowanie samolotu – powiem szczerze, że nie widziałem ich, ale nie wykluczam, że się tam znajdowali. Pierwszych funkcjonariuszy z BOR, których znałem, spotkałem, gdy przyjechał na miejsce katastrofy minister Jacek Sasin. Jednak z tego, co słyszałem z późniejszych doniesień, kierowca pana ambasadora również był funkcjonariuszem BOR.

W jaki sposób dowiedział się Pan o katastrofie?
– Kiedy czekałem na lotnisku, wykonałem ostatnią rozmowę telefoniczną z ministrem Jackiem Sasinem. Później oczekiwaliśmy na przylot samolotu, luźno rozmawiając. W pewnym momencie usłyszałem świst silników samolotu i później zapadła cisza. Tak to zapamiętałem: żadnego huku, nic, tylko świst i cisza. Następnie zobaczyłem, że w stronę, z której doszedł ten dźwięk, szybko ruszają samochody rosyjskiej ochrony. Wsiadłem do samochodu ambasadora Bahra i razem z nim pojechaliśmy za samochodami rosyjskimi. Do głowy mi nie przyszło, że mogło się zdarzyć coś złego. Myślałem, że Rosjanie się zagapili, samolot wylądował, a oni zapomnieli na czas ruszyć kolumną. Byłem zdezorientowany, zastanawiałem się, jak teraz zorganizować podjazd samochodów pod samolot. Przejechaliśmy pasem startowym do końca, a następnie – gdy samochody się zatrzymały – wysiadłem, rozejrzałem się i pobiegłem do muru oddzielającego lotnisko od miejsca katastrofy na skraj polany, gdzie upadł samolot. Widok, jaki zastałem, to była tragedia. Przede mną na to miejsce wbiegły trzy, może cztery osoby w białych fartuchach z teczkami. Wydawało mi się, że są to ratownicy, pobiegłem za nimi. Poza tym w pierwszych minutach nie widziałem żadnych ludzi. Byłem na miejscu katastrofy z pewnością na minutę przed tym, nim rozbrzmiały syreny karetek ratunkowych. Potem już dobiegali inni ludzie. To było straszne przeżycie.

Widział Pan ciała ofiar?
– Na teren katastrofy wbiegłem od strony lotniska. Na miejscu widziałem podwozie samolotu odwrócone kołami do góry i dalej, po prawej stronie, tylną część samolotu. Widziałem rozrzucone, często zdeformowane ciała. Nigdzie nie było widać kadłuba samolotu czy też jego większych części. To była miazga. Wrak samolotu palił się w niektórych miejscach i wszędzie śmierdziało paliwem lotniczym. Dla mnie to była straszna tragedia. Do tej pory, jak ją sobie przypomnę, to trudno mi się opanować.

Byli tam Rosjanie?
– Byli, chyba żołnierze, którzy zabezpieczali lotnisko, i osoby w białych fartuchach. Na samym początku odsunęli nas na pewną odległość – około 20 metrów od zgliszcz. Zaczęli przeszukiwać teren. Wydawało się, że szukali osób, które mogły ocaleć z katastrofy.

Została podjęta akcja ratownicza?
– Tak jak wcześniej wspomniałem, po miejscu katastrofy chodziły osoby w białych fartuchach, byli to chyba ratownicy, ale nie widziałem, by z wraku samolotu były wtedy wynoszone jakieś ciała osób, które mogły ocaleć. Wrak samolotu był jednym wielkim rumowiskiem rozsypanym po wielkim terenie. Nie widziałem na początku, by cięto części samolotu, by kogoś wydobyć, tak jak to się robi po wypadku samochodowym. Dopiero dużo później byłem świadkiem, jak Rosjanie, byli to żołnierze i strażacy, wynosili ciała ofiar z miejsca katastrofy.

Kiedy?
– Myślę, że mogło to być nawet 3-4 godziny później. Teren został wydzielony taśmami, wyznaczono sektory, gdzie układano ciała osób, które zginęły.

Rosjanie utrudniali Panu pobyt na miejscu katastrofy?
– Jeśli chodzi o mnie – to nie. Tylko na początku odsunięto nas na pewną odległość, o czym już wspomniałem. Poza tym ja sam z siebie nie chciałem chodzić po miejscu, w którym był rozrzucony wrak samolotu, teren był grząski, ludzie leżeli w różnych miejscach, bałem się, że mogę sprofanować ich ciała.

Kto zabezpieczał ciało Prezydenta Lecha Kaczyńskiego?
– Za każdym razem, gdy przebywałem w pobliżu ciała Pana Prezydenta, widziałem, że był przy nim zawsze jeden z funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu. Trzymali wartę. Jeśli któryś z nich odchodził, zawsze zmieniał go inny. Ja widziałem ich zawsze. Ale nie byłem tam przez cały czas. Wszystkie ciała zostały zabrane z miejsca katastrofy, oprócz ciała Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego i Marszałka Krzysztofa Putry. Ciało Pana Prezydenta Rosjanie chcieli zabrać do Moskwy. Tak mi powiedział jeden z oficerów BOR. Lecz prosiliśmy, aby go nie zabierali, aż przyjedzie Jarosław Kaczyński. Oczekiwaliśmy niecierpliwie na to przybycie. Byłem w stałym kontakcie z osobami towarzyszącymi Jarosławowi Kaczyńskiemu. Ostatecznie po naciskach BOR i Ambasady RP Rosjanie zgodzili się, by ciało Pana Prezydenta zostało na Siewiernym aż do momentu przybycia Jarosława Kaczyńskiego.

Brał Pan udział w identyfikacji ciała Prezydenta?
– Byłem przy pierwszej identyfikacji, ale teraz trudno mi dokładnie określić jej czas. Pamiętam, że było jeszcze widno. Poproszono mnie o to, bo często widywałem Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego podczas obowiązków służbowych. Prosił mnie o to jeden z polskich konsulów. Potem przyszło dwóch oficerów BOR. Ciało zostało przeniesione na nosze. Rosjanie nie dysponowali taką liczbą noszy, by można było ułożyć na nich wszystkie ciała. Ciała były układane na noszach, wynoszone z terenu katastrofy, a potem zdejmowane i układane na folii. Przykrywano je białym płótnem. Ale z tego, co pamiętam, ciało Pana Prezydenta leżało na noszach, obok ciał Marszałka Krzysztofa Putry i Prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego. Nosze te były zabrudzone błotem, ale realia były takie, a nie inne.

Podczas pobytu w Smoleńsku docierały do Pana wiadomości, że w Warszawie następuje przejmowanie władzy przez Platformę?
– Nie. Telefonowali do mnie głównie koledzy z pracy, bardzo zaniepokojeni, z pytaniami np., czy ktoś przeżył. Rozmawiałem też z rodzicami.

Słyszał Pan o problemach, jakie miała grupa Jarosława Kaczyńskiego w drodze do Smoleńska?
– Tak, byłem z nimi w stałym kontakcie. Słyszałem o wyprzedzaniu ich przez kolumnę z panem premierem Tuskiem. Denerwowaliśmy się, że ich tak długo nie ma, z Witebska – bo tam wylądował samolot z Panem Jarosławem Kaczyńskim – nie jest przecież aż tak daleko. Ile można jechać, w szczególności jeśli kolumnę prowadzi pilotaż milicji białoruskiej i rosyjskiej? Wydawało mi się już wtedy, że coś mogło być nie tak.

Jak zapamiętał Pan zachowanie delegacji towarzyszącej premierowi Tuskowi? Jakub Opara, urzędnik z Kancelarii Prezydenta Kaczyńskiego, twierdzi, że ministrowe Paweł Graś i Tomasz Arabski bardziej zajmowali się wizerunkiem medialnym spotkania Tuska z Putinem niż katastrofą.
– Byłem świadkiem niektórych zdarzeń. Osobiście nie chcę tego oceniać, każdy może rozstrzygnąć to we własnym sumieniu. Ja odniosłem wrażenie, że ministrowe z kancelarii premiera nie mieli świadomości, że na miejscu, oprócz pracowników Ambasady RP, byli też pracownicy Kancelarii Prezydenta.

Tusk z Putinem ominęli ciało Prezydenta?
– Nie widziałem, by premier Tusk i premier Putin podchodzili do ciała Pana Prezydenta.

Jak długo przebywał Pan na miejscu katastrofy?
– Cały dzień, do momentu wyjazdu Jarosława Kaczyńskiego, czyli do północy, z przerwą około półtorej godziny, kiedy byłem w hotelu w Smoleńsku. Do Warszawy wyjechałem w niedzielę po południu.

Czytał Pan raport MAK? Co Pan sądzi o wytypowaniu przez Rosjan generała Andrzeja Błasika na odpowiedzialnego za katastrofę?
– Czytałem. Miałem okazję poznać Pana Generała podczas wielu różnych uroczystości. Był to miły, sympatyczny człowiek. Nie wierzę w to, by osoba lecąca na tak ważne uroczystości sięgała po alkohol. Poza tym był tylko pasażerem tego samolotu.

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Środa, 9 lutego 2011, Nr 32 (3962) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110209&typ=po&id=po08.txt | Rosjanie odsunęli nas od wraku

Skip to content