Aktualizacja strony została wstrzymana

„Czarni” do zasobu – Rafał A. Ziemkiewicz

Ksiądz prałat Sławomir Źarski, Administrator Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego, został w trybie nagłym „przeniesiony do rezerwy kadrowej”, czyli, mówiąc językiem potocznym, wylany.

Pod decyzją o wyrzuceniu księdza prałata podpisał się Minister Obrony Narodowej, ale powszechne − i osądźcie Państwo sami, do jakiego stopnia oczywiste − jest domniemanie, że była to kara zarządzona przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. Panu prezydentowi bardzo nie spodobało się bowiem kazanie, które ksiądz prałat Źarski wygłosił był podczas rocznicowych uroczystości w dniu 11 listopada. Tak bardzo się nie spodobało, że, jak doniosła prasa, dopadł kapłana w przejściu do zakrystii i głośno dał wyraz oburzeniu. Szczęście dla duchownego, że prezydent nie miał akurat ze sobą dwururki, bo mogłoby się to skończyć nie tylko dymisją, ale wręcz powtórką z kroniki Kadłubka. Ale i tak Bronisław Komorowski stał się pierwszym władcą Polski od czasów Bolesława Śmiałego, który ukarał księdza za to, co ten wytknął rządzącym w kazaniu.

(Dla zaoszczędzenia podatnikom kosztów znaczków skarbowych i pocztowych od razu przedprocesowo wyjaśniam i przyznaję, iż porównanie Bronisława Komorowskiego z niesławnej pamięci królem Bolesławem Śmiałym nie polega na prawdzie. Choćby dlatego, że Bolesław Śmiały, cokolwiek by tam o nim później Kadłubek nawypisywał, zdobył sobie daleko idący respekt u wschodnich sąsiadów; jak to ujmował staropolski poeta, „drżały przed nim Ruś i Ukraina”, o Bronisławie Komorowskim zaś niczego podobnego powiedzieć nie sposób).

Najciekawsze jednak jest, co tak wzburzyło pana prezydenta w wygłoszonej przez prałata Źarskiego homilii. Można to bez trudu sprawdzić w Internecie; w największym skrócie było to kazanie zgodne z precedensowym orzeczeniem Sądu w sprawie Alicji Tysiąc, kiedy to, jak pamiętamy, w majestacie Rzeczpospolitej orzeczono, że księżom wolno potępiać grzech jako taki, ale ogólnikowo, natomiast piętnowanie konkretnego grzesznika z imienia i nazwiska narusza jego dobra osobiste. Ksiądz prałat, świadomie bądź nie, zastosował się do tej wykładni, nie wskazując po nazwisku ani nawet po partyjnym szyldzie krytykowanych wad szeroko rozumianych elit III RP, takich jak prywata, brak honoru i patriotyzmu, cwaniactwo etc. Okazuje się wszelako, że po kolejnych sukcesach wyborczych Partii respektowanie tamtego wyroku to już za mało. Pana prezydenta nawet ogólnikowa krytyka elit politycznych III RP wkurzyła − czy to sam się poczuł osobiście, czy też tylko przez solidarność z senatorem Ludwiczakiem i innymi partyjnymi kolegami; tak czy owak, postanowił klesze pokazać, kto tu rządzi, i faktycznie, pokazał.

Nie jest wykluczone, że tę śmiałość obudziła w nim lektura „Gazety Wyborczej”. Nawet tak nieuważny i okazjonalny czytelnik jak ja znalazł w niej już kilka razy mniej lub bardziej zawoalowane wezwania do obywatelskiego oporu przeciwko angażowaniu się księży w politykę, a zwłaszcza, wygłaszaniu politycznych kazań. Niech tam sobie ostatecznie katolicy odprawiają swoje gusła, skoro już muszą nas kompromitować przed Europą, trudno, tolerujemy to, trzeba jeszcze trochę czasu, zanim ten moher wreszcie wymrze. Ale wrogim treściom, sączonym przez proboszczów w kazaniach, trzeba powiedzieć zdecydowane nie. Cały naród popiera Partię, co udowodniły już piąte z kolei wybory, i nie może być tak, żeby kler nie przyjmował tego wiadomości. („Dzieci, musicie w końcu powiedzieć rodzicom nie. Musicie być odważne. Odwagą cechowali się tacy wielcy Polacy, jak Tadeusz Kościuszko, Paweł Finder…” – nestorom „Gazety” pewnie się przy takich cytatach łezka w oku kręci na wspomnienie heroicznej młodości).

Trzeba przyznać, że na razie sugerowane sposoby przeciwdziałaniu „wypuszczania spod ornatu demonów politycznej wścieklizny”, jak to pięknie ujmował jeden z przyjaciół Adama Michnika, są i tak dalece łagodniejsze, niż wówczas. Szczególną mą ciekawość wzbudził jeden z pisujących tam autorów narracją, ubraną w zastrzeżenia: ja tylko słyszałem od kogoś kto słyszał, nie wiem, czy to prawda, ale pięknie by było, oby tak, że podobno gdzieś tam kiedy jeden ksiądz zaczął podczas kazania głosić wrogie treści, to wierni zaczęli wstawać i wychodzić, i tak wychodzili, aż ksiądz został sam…

Niestety, zdaje się, że sam pozostał w rozmarzeniu autor tych wynurzeń (przez litość nie wymienię nazwiska, bo kiedyś zasługiwał na szacunek, i liczę mu jako okoliczność łagodzącą procesy związane ze starzeniem się szarej substancji) − niestety, bo to oznacza, że naród jest mało domyślny i trzeba będzie sięgnąć po środki poważniejsze.

Mało domyślny może się również okazać kler. A przecież władza, która ma już prawie wszystko, i likwiduje właśnie ostatnie szczeliny w pracującym na jej cześć krajowym aparacie propagandowym, nie może pozwolić, by z ambon głoszono treści wrogie, godzące w ustrojowe podstawy, w sojusze i w demokratyczną legitymizację „waaadzy”. Jeśli więc lekcja udzielona księdzu prałatowi Źarskiemu nie zostanie właściwie zrozumiana, trzeba będzie zająć się sprawą bardziej energicznie. Widzę paru zasłużonych redaktorów, prawicowych i katolickich, ale rozsądnych i stojących na gruncie ustrojowych pryncypiów III RP, którzy mogliby zainicjować odpowiedni ruch chrześcijańsko-społeczny, włączając religijny zabobon (trudno, patrz wyżej) w nurt pozytywnych przemian. A i paru duchownych, nawet hierarchów, którzy by mogli stworzyć zdrowy ruch, dajmy na to, „księży filozofów”, też da się pokazać.

Ale nie mnie doradzać Partii. Po pierwsze dlatego, że sama wie, po drugie, że jak nie wie, to wie, z której gazety się tego dowiedzieć. Jedno jest oczywiste − myli się, kto sądzi, że sutanna ochroni go przed gniewem ludu, który popiera Partię i jej reformy, który cieszy się z niewątpliwych osiągnięć III RP i nie życzy sobie przemycania z ambony wrogich politycznie treści. Kto tego nie rozumie, ten musi odejść. W najlepszym razie do „zasobu kadrowego”.

Rafał A. Ziemkiewicz

Za: Rafał A. Ziemkiewicz Blog | http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2010/12/04/%E2%80%9Eczarni%E2%80%9D-do-zasobu/

Skip to content