Aktualizacja strony została wstrzymana

Kolejny odcinek serialu – Stanisław Michalkiewicz

Franciszek Fiszer znany był z różnych opowieści, niekoniecznie wiarygodnych. Na przykład o polowaniu na wilki, kiedy to uciekając przez kilkoma rozżartymi bestiami wdrapał się na drzewo. Jednak w pewnym momencie gałąź się ułamała i runął w dół, wprost na rozwarte paszcze. – Oczywiście rozszarpały mnie na strzępy – powiadał. Albo o starym słudze, który, tańcząc kozaka, skakał wściekle w górę, a potem „niesłychanie powoli opadał”. W odróżnieniu jednak od tamtych, relacja z wizyty cara w Warszawie trzymała się kupy. – Sprowadzono – opowiadał – z Paryża 200 beczek zup, podano dwa tysiące bażantów. Na czele szlachty łomżyńskiej stałem tuż u boku Majestatu. Uczta na Zamku trwała trzy doby. Trzeciego dnia wyszliśmy na dziedziniec, a tam Czerkiesi szarżowali i płazowali nas szablami. – Dlaczego panie Franciszku? – Jak to „dlaczego”? Źeby nam się w głowach nie poprzewracało!

Najwyraźniej podobne działania pedagogizujące premier Putin zastosował wobec tubylczych mężyków stanu i samego premiera Tuska. Ponieważ zachowanie Rosjan zaangażowanych do tak zwanego wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej zaczęło budzić wątpliwości nawet wśród „młodych, wykształconych, z dużych miast”, co to do głów noszonych na karczychach ozdobionych złotymi łańcuchami z tombaku żadnych wątpliwości nigdy nie dopuszczają, zaistniała potrzeba pokazania, jak to tubylczy rząd nadwiślański przez ruskimi szachistani nie kuca i nie tylko jest samorządny i niezależny, ale nawet – jakby mocarstwowy. Rosjanie taką potrzebę rozumieją, co to w końcu im szkodzi – toteż z okazji przybycia na Kongres Narodu Czeczeńskiego w Pułtusku szefa emigracyjnego rządu Ahmeda Zakajewa, udzielili premieru Tusku bratniej pomocy. Zażądali mianowicie wydania „czeczeńskiego terrorysty”. Indagowany w tej sprawie min. Sikorski jednym susem schronił się za murami niezależności prokuratury, podobnie jak premier Tusk – za murami racji stanu. Ale wkrótce okazało się, iż „na mieście inne były już treście”, bo premier Tusk na konferencji prasowej poinformował, że prokuratura oczywiście Zakajewa zatrzyma, ale żadnej ekstradycji nie będzie. Ponieważ w sprawie ekstradycji orzeka niezawisły sąd, to można przypuszczać, że premier został poinformowany przez przełożonych o zaprojektowanym scenariuszu. I rzeczywiście! Ahmed Zakajew został wprawdzie zatrzymany, ale już wieczorem tego samego dnia został przez sędziego Piotra Schaba wypuszczony. W ten sposób cały świat mógł zobaczyć, że tubylczy rząd polski wcale przez ruskimi szachistami nie kuca. Ale, żeby nikomu, a zwłaszcza tubylczemu rządu, nie poprzewracało się w głowie, już następnego dnia Czerkiesi szarżowali i płazowali szablami. Konkretnie zaś Rosjanie oświadczyli, że ichnie śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej zostało zakończone i strona polska, poza przekazanymi właśnie 10 tysiącami stron pełnych opisów przyrody, których tłumaczenie i analiza bezradnym polskim prokuratorom może zająć nawet kilkadziesiąt lat potrzebnych do emerytury, już niczego nie dostanie. Tymczasem franciszkanin, ojciec Marek Kiedrowicz, który przybył na miejsce katastrofy jako kapelan Motocyklowego Rajdu Katyńskiego, znalazł tam fragment ludzkiej żuchwy i jakieś inne kości, prawdopodobnie należące do ofiar katastrofy. W tej sytuacji nawet prokurator-generał Krzysztof Parulski na konferencji prasowej zwierzył się z uczucia „niedosytu”, jakie wzbudza w nim kolaboracja z ruskimi szachistami. Wygląda na to, że „oszołomy”, ze znienawidzonym posłem Antonim Macierewiczem, znowu miały rację, zaś zadowoleni ze swego rozumu podglądacze TVN i czytelnicy „Głosu Cadyka”, jak zwykle wyszli na durniów – co zresztą jest całkowicie uzasadnione. Ale prokurator Parulski to jedno, a premier Tusk, minister Sikorski i minister Arabski – to co innego. Stąd jeśli nawet w miodopłynnej beczce bratniej pomocy znajdzie się przysłowiowa łyżka dziegciu w postaci Czerkiesów ze swoimi szablami, lepiej udawać, że nic nie boli, bo zawsze może być jeszcze gorzej.

Ale nie tylko premier Tusk został tak wypłazowany na prestiżu. Można nawet powiedzieć, że całe Państwo Polskie W Likwidacji , a przecież to dopiero początek sekwencji wydarzeń. Oto wicepremier Pawlak podpisał z ruskim Gazpromem umowę opiewającą na dostawy rosyjskiego gazu przez najbliższe 27 lat. Umowy tej nie zatwierdził jednak Guntram Oettinger, unijny komisarz od energii, w związku z czym Polska poprosiła Gazprom o zmianę umowy. Ale Gazprom się nie kwapi do żadnych zmian, uważając najwidoczniej, że lepsze jest wrogiem dobrego i jeśli się nie zgodzi, to Polska nie będzie miała ani starej, ani nowej umowy. W tej sytuacji trzeba będzie chyba kupować rosyjski gaz z Niemiec – o co chyba od samego początku Naszej Złotej Pani Anieli chodziło.

Jak się okazuje, literatura znowu wyprzedziła życie, bo Sławomir Mrożek wszystko przewidział, umieszczając w „Indyku”, a konkretnie – w jednej z „Rozmów Chłopów” – prorocze słowa wypowiedziane do Marcina przez krowę. „Nie jest dobrze Marcinie” – powiedziała krowa – i słuszna jej racja. Bo jakże ma być dobrze, skoro kiedy sam profesor Balcerowicz poszedł do ministra Rostowskiego z propozycją wiekopomnych reform, spoza drzwi ministerialnego gabinetu dały się słyszeć wrzaski, a wkrótce prof. Balcerowicz wyszedł stamtąd z połamanymi okularami. Wynika z tego, że minister Rostowski, który w rządzie premiera Tuska pojawił się niczym jakiś jeździec znikąd, nie tylko nie podlega profesoru Balcerowiczu, ale nawet nie uznaje jego autorytetu, przed którym na twarz pada nawet bezceremonialnie przesłuchująca najważniejszych mężyków stanu „Stokrotka”. Jakie wrzaski dobiegały zza drzwi gabinetu ministra Rostowskiego – tego niezależni dziennikarze śledczy już nie napisali, ale nie jest wykluczone, że minister Rostowski mógł profesoru Balcerowiczu zacytować słowa wypowiedziane ongiś przez Adama Mickiewicza do Juliusza Słowackiego: „paszoł won, durak!” Jeśli nawet było inaczej, to połamane okulary profesora Balcerowicza stanowić mogą nieomylny znak, że na skutek kryzysu finansów publicznych, w których tegoroczny deficyt może sięgać nie 52 miliardy przewidziane w ustawie budżetowej, ale nawet 100 miliardów – rządząca polską razwiedka, w której też różne koncepcje kotłują się niczym króliki, zastanawia się nad stosownym przetasowaniem mężyków stanu i rzuceniem niektórych spośród nich opinii publicznej na pożarcie. Stąd też i w elitach politycznych zrozumiałe poruszenie, bo na 25 września Donald Tusk wyznaczył termin II tury Krajowej Konwencji PO. Na tej konwencji zostanie wyłoniony nowy Zarząd i nowa Rada Krajowa. W skład zarządu – obok przewodniczącego partii – ma wejść 16 szefów wojewódzkich i ośmiu wybranych przez Radę Krajową. Zwraca uwagę okoliczność, że Janusz Palikot, o którym w Internecie prezentowana jest reprodukcja złożonego wobec SB zobowiązania o zachowaniu w tajemnicy treści prowadzonych rozmów, forsuje program zapaterystowski, skrajnie postępacki i antykościelny, zaś swoją decyzję w sprawie pozostania w PO, bądź objęcia przywództwa Ruchu „Nowoczesna Polska” ogłosi 2 października. Wprawdzie dotychczasowe działania posła Palikota przypominają brazylijski serial złożony z samego dymu, ale nie jest wykluczone, że w ten sposób starsi i mądrzejsi próbują przed wyborami do samorządów, wyznaczonymi na 21 listopada oraz przyszłorocznymi wyborami do tubylczego parlamentu, trafić do serc „młodych, wykształconych, z wielkich miast” – a nawet do ich umysłów, o ile oczywiście to w ogóle możliwe.

Stanisław Michalkiewicz

Komentarz   tygodnik „Goniec” (Toronto)   26 września 2010

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1776

Skip to content