Aktualizacja strony została wstrzymana

Po nas choćby potop

Klęska powodzi i katastrofa smoleńska nie pozostawiają złudzeń. Polska pod rządami Platformy Obywatelskiej nie jest państwem, w którym można czuć się bezpiecznie. Jeszcze gorzej będzie, jeśli wybory prezydenckie wygra Bronisław Komorowski, nieodrodny syn własnej partii.

Polska czasów PO i Komorowskiego to – jak zauważył Zdzisław Krasnodębski – taki tupolew: „Pozornie niemały, ale z postsowieckimi narzędziami pokładowymi, częściowo tylko zmodernizowany i zokcydentalizowany, z kadłubem świeżo polakierowanym barwami narodowymi, by ukryć korozję, z ukrytymi wadami konstrukcyjnymi, lecący w niebezpieczne strony”. Takie państwo bez państwa.

Wiedzą o tym najlepiej pozostawieni sami sobie mieszkańcy terenów dotkniętych powodzią. Gdyby nie międzyludzka solidarność, tak podkreślana przez Jarosława Kaczyńskiego, tragedia tych ludzi byłaby jeszcze większa. Jedyne, na co zdobył się Bronisław Komorowski, to ironiczne stwierdzenie, że powódź sama zniknie, bo woda ma to do siebie, że spływa do morza. Premier Tusk z kolei umył ręce od odpowiedzialności i nie wprowadził stanu klęski żywiołowej, ponieważ, jak zaznaczył… strażak w terenie i tak wie, co ma robić. A przecież w czasie mniejszej niż obecna powodzi w 1997 r. tak Komorowski, jak Tusk, będący w opozycji, domagali się od rządu Cimoszewicza wprowadzenia stanu wyjątkowego, uzasadniając to troską o zabezpieczenie ludzi i skuteczniejsze zarządzanie obszarami objętymi powodzią. Jak widać, punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia.

Pokazówka w kaloszach

Jak zatroszczyli się o ludzi, gdy doszli do władzy? Prezydent Lech Kaczyński dwukrotnie proponował utworzenie funduszu klęskowego. Inicjatywa została obalona głosami obecnej koalicji rządowej. Ponadto, wbrew temu co insynuował 5 czerwca rzecznik rządu Paweł Graś, zapewniając o dbałości gabinetu Tuska o powodzian, to ten rząd w lutym 2008 r. wykreślił plany budowy zbiornika retencyjnego i poprawy wałów na Wisłoku i Wiśle przygotowane przez minister Grażynę Gęsicką, które miały być realizowane w ramach wykorzystania funduszy europejskich. Z projektów zrezygnowano, a część środków przewidzianych na poprawę zabezpieczeń przeciwpowodziowych przeznaczono na budowę sztandarowych w polityce propagandowej rządu lokalnych dróg, tzw. schetynówek, którymi Komorowski chwalił się ostatnio na Krajowej Pielgrzymce Sołtysów.

Tusk zatem pośrednio odpowiada za pozbawienie ludzi dorobku całego życia. I nie przesłonią tego gospodarskie wizyty premiera oraz kandydata PO na prezydenta, ubranych w kalosze, na wałach.

Słowem: – propaganda i utrzymanie się przy władzy ponad wszystko, nieważne, jakim kosztem, to rzeczywista oferta Komorowskiego i jego zaplecza partyjnego.

Statyści Putina

Nie inaczej było, gdy Tusk pod dyktando strony rosyjskiej zgodził się na rozdzielenie obchodów 70. rocznicy zbrodni katyńskiej. Wreszcie mógł poczuć się kimś, stanąć obok pułkownika KGB, obecnie premiera Rosji Władimira Putina i pokazać Kaczyńskiemu, kto tu rządzi.

Katastrofa smoleńska z 10 kwietnia, którą można traktować jako tragiczne zwieńczenie polityki arogancji i wykańczania przeciwników politycznych przez Platformę, Tuska i Komorowskiego, obnaża inne, jeszcze groźniejsze, oblicze atrapy państwa firmowanej przez PO oraz p.o. prezydenta Polski.

Oddanie – na rozkaz Putina – Moskwie pełnej kontroli nad śledztwem mającym wyjaśnić przyczyny katastrofy pod Smoleńskiem potwierdza, że nie mamy premiera ani podlegającego mu ministra obrony narodowej czy służb specjalnych, których zadaniem było zabezpieczenie wizyty głowy państwa i polskiej delegacji 10 kwietnia – tylko statystów realizujących scenariusz Kremla. Bóg jeden raczy wiedzieć, ile Tusk z Komorowskim są jeszcze gotowi złożyć na ołtarzu polsko-rosyjskiego „pojednania”, polegającego w istocie na pełnej kapitulacji przed Rosją Putina.

Zakładnik Kremla i Gazpromu

„Nie oddajmy Polski w ręce liberalnych namiestników Niemiec i Rosji”. Taki m.in. transparent witał Bronisława Komorowskiego 30 maja w Licheniu. To nawiązanie nie tylko do sprawy smoleńskiej, lecz także do 2008 r., gdy prezydent Lech Kaczyński organizował wsparcie polityczne dla Gruzji, napadniętej przez armię rosyjską. Tusk i Komorowski, wspierając Moskwę i oskarżając polskiego prezydenta o wywoływanie napięcia międzynarodowego, weszli wówczas w buty rzeczników Putina. Komentując próbę zamordowania głowy państwa polskiego słowami „Jaka wizyta, taki zamach, bo z 30 metrów nie trafić w samochód to trzeba ślepego snajpera”, kandydat Platformy pokazał coś znacznie gorszego aniżeli cynizm i lekceważenie prezydenta, którego obarczył winą za ostrzelanie konwoju przez Rosjan. Nie uznał za stosowne zażądać wyjaśnień od Kremla, gdyż – jak powiedział – „najpierw muszą paść pytania do polskiego prezydenta, do jego ochrony, do osób, które organizowały wizytę, odpowiadały za przebieg tej wizyty. Potem, oczywiście, także do Gruzinów”. Jedyną troskę marszałka polskiego sejmu stanowiło to, że „incydent będzie miał negatywny wpływ na stosunki polsko-rosyjskie”. Taka reakcja, wychodząca naprzeciw propagandzie Moskwy, stawiała polityka PO w roli rzecznika interesów rosyjskich.

Komorowski, który – jako druga osoba w państwie – zaatakował własnego prezydenta w obronie racji obcego państwa, stworzył haniebny precedens, niewyobrażalny w cywilizowanych i suwerennych państwach XXI w., podobnie jak przyjęcie przez premiera Tuska prestiżowej niemieckiej Nagrody Karola Wielkiego z rąk kanclerz Angeli Merkel w obecności jednego z liderów tzw. ziomkostw, kwestionujących polską granicę na Odrze i Nysie oraz występujących z roszczeniami majątkowymi wobec Polaków. Co znamienne, w tym samym momencie ruszyła budowa rosyjsko-niemieckiego gazociągu Nord Stream, wymierzonego w nasze interesy gospodarcze.

Zresztą, ekipa Tuska i Komorowskiego mogłaby na szóstkę zdać egzamin z oddawania suwerenności gospodarczej. Parlament Europejski zapalił właśnie zielone światło dla nowej polsko-rosyjskiej umowy gazowej, zwiększającej dostawy gazu z 2,3 do 10,3 miliarda metrów sześciennych gazu rocznie, która miałaby obowiązywać do 2037 r. Chodzi oczywiście o umowę „wynegocjowaną” przez gabinet Tuska, która na długie lata uzależnia nas od Rosji. Dla przeciętnego Polaka decyzja rządu oznacza – poza zamknięciem drogi do dywersyfikacji dostaw surowca – dotkliwe podniesienie cen gazu.

Od zależności od Rosji moglibyśmy się uwolnić. Mamy olbrzymie zasoby gazu łupkowego, zaspokajające nasze potrzeby na 100 do 200 lat, które – po wdrożeniu – wywróciłyby do góry nogami gazową mapę świata, łamiąc potęgę rosyjskiego Gazpromu. Komorowskiemu jednak wizja suwerennej energetycznie Polski nie jest w smak. Podczas londyńskiego spotkania ze studentami London School of Economists, zapytany o ewentualną eksploatację gazu łupkowego w Polsce stwierdził, że powinniśmy zrezygnować z jego wydobycia, gdyż grozi to dewastacją środowiska naturalnego poprzez zastosowanie prymitywnej metody odkrywkowej. W rzeczywistości gaz łupkowy wydobywa się obecnie, znaną także w naszym kraju, nowoczesną metodą głębokich odwiertów w ziemi, tzw. szczelinowaniem hydraulicznym. Komorowski wykazał się więc po raz kolejny ignorancją w sprawach ekonomicznych, tak jak wcześniej, gdy pomylił deficyt budżetowy z długiem publicznym.

Gdyby chodziło tylko o ignorancję… Porównując wypowiedzi kandydata Platformy Obywatelskiej na prezydenta z argumentami rosyjskiego Gazpromu dotyczącego m.in. zagrożenia ekologicznego spowodowanego eksploatacją gazu łupkowego, trudno nie zauważyć, że Komorowski mówiąc językiem Kremla reprezentuje propagandowo interesy rosyjskiego potentata gazowego.

Stawka większa niż życie

Wybierając Kaczyńskiego i odrzucając Komorowskiego, kończymy z polityką, której celem jest zachowanie władzy bez względu na konsekwencje, a Polska przestanie być rozgrywana przez Kreml.

Wybór Komorowskiego przeciwnie – przybliża nas do wzorca Rosji Putina: atrapy państwa demokratycznego, w rzeczywistości państwa władzy absolutnej z ograniczonymi administracyjnie wolnościami.

Próbki już mamy. 10 kwietnia to pośpieszne – według niektórych konstytucjonalistów, niezgodne z ustawą zasadniczą, gdyż nieznany był jeszcze los Lecha Kaczyńskiego – ogłoszenie się przez Komorowskiego p.o. prezydentem. Potem podpisana przez Komorowskiego nowelizacja ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, dająca byłym esbekom i tajnym współpracownikom dostęp do akt instytutu. Ostatnie dni to zamach na niezależność telewizji publicznej w wyniku odrzucenia przez senat sprawozdania z działalności Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. O rozpędzeniu – jeszcze przed wyborami – Centralnego Biura Antykorupcyjnego, patrzącego władzy na ręce, już nie wspominając.

Istotą wyborów prezydenckich nie jest więc wyłącznie wybór personalny pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim a Bronisławem Komorowskim. Jest to kolejna odsłona bitwy o Polskę, w której wybierzemy pomiędzy Polską aferalną z silnymi, nieformalnymi wpływami służb o komunistycznym rodowodzie a Polską Kaczyńskiego. Ta Polska to suwerenna polityka zagraniczna, zdrowy kapitalizm, bez prywatyzacji na zasadach sprzecznych z polskimi interesami. To Polska bez afer takich jak stoczniowa czy hazardowa, to Polska inna niż ta reprezentowana przez Mira, Zbycha, Grzecha i Rycha.

Julia M. Jaskólska
Piotr Jakucki

Za: Blog Piotra Jakuckiego | http://piotrjakucki.salon24.pl/191034,po-nas-chocby-potop

Skip to content