Aktualizacja strony została wstrzymana

Mamy problem z Rzymem

Z J.E. bp. Bernardem Fellayem rozmawia ks. Tomasz Asher FSSPX

ks. Tomasz Asher: Niektórzy wierni postrzegają każdy rodzaj relacji z Rzymem jako kompromis w kwestiach wiary. Z ich punktu widzenia jest to niebezpieczne dla zachowania wiary katolickiej. Czy mógłby się Ekscelencja do tego ustosunkować?

J.E. bp Bernard Fellay: Należy wyjaśnić kilka rzeczy. Co znaczy utrzymywać stosunki z Rzymem? Jeśli utrzymujemy stosunki, czynimy to w określonym celu. Tym celem musi być jakaś jedność. Ponieważ wyznajemy, że wierzymy w jeden Kościół katolicki, owa jedność oznacza jedność z Kościołem katolickim.

Wielką pokusą jest upraszczanie tego zagadnienia i wyciąganie wniosku, że dostosujemy się przez to do stanowiska tzw. oficjalnego Kościoła. Nie taki jest nasz cel. Zawsze mówiliśmy, że jest tylko jeden Kościół, któremu Zbawiciel obiecał, iż bramy piekielne go nie przemogą. Jesteśmy absolutnie pewni, że Kościół rzymskokatolicki aż do końca czasów będzie prawdziwym Kościołem, ustanowionym przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, a przynależność do niego jest konieczna do zbawienia. To po pierwsze.

Wiemy jednak równocześnie, i nie jest to niczym nowym, że w Kościele istnieje element ludzki, który jest słaby i obarczony pewnymi niedoskonałościami. Przykłady tego można znaleźć w historii. Chciałbym, żeby ktoś pokazał mi stulecie, w którym w Kościele katolickim nie było żadnych problemów. Zawsze działo się coś złego.

Kryzys mający miejsce po soborze, a który rozpoczął się już w wieku XIX i osiągnął apogeum na początku wieku XX, pomimo interwencji św. Piusa X, jest bardzo bolesny i przynosi wiele cierpień. Tym razem Kościół jest atakowany nie tylko z zewnątrz, jak podczas prześladowań, ale również od wewnątrz. Św. Pius X powiedział, że nieprzyjaciel przeniknął do wnętrza Kościoła i próbował wznieść zapory mające powstrzymać tych wrogów [wiary]. Pius XII czynił to samo, usiłując powstrzymać nieprzyjaciół znajdujących się wewnątrz Kościoła. Jednak jasne było, że przeniknęli do niego jeszcze przed soborem.

Sobór doprowadził jedynie do skonsolidowania idei, które były już wcześniej szerzone w Kościele. Oznacza to, że Kościół cierpi na poważną chorobę. Nie sam jeden tak twierdzę. Paweł VI, Jan Paweł II i Benedykt XVI – wszyscy przyznawali, że Kościół jest chory. Paweł VI mówił o samozniszczeniu, użył nawet określenia: „dym szatana w świątyni Boga”. To bardzo mocne słowa. Jan Paweł II mówił o herezjach szerzonych w Kościele. Nawet oni przyznawali, z rzadka co prawda, że w Kościele mamy do czynienia z bardzo poważnym kryzysem.

Niech mi będzie wolno porównać to do nowotworu, nawet do nowotworu z przerzutami, do choroby szerzącej się w całym organizmie. Jeśli ktoś ma taki nowotwór, próbuje się go zwalczyć. Nie oznacza to jednak, że walczy się z chorą osobą. Łatwo powiedzieć, że nie jest to dobre rozróżnienie, ale posługiwanie się terminami „Kościół współczesny”, „Kościół soborowy” czy „Kościół oficjalny” jest oczywiście pewnym uproszczeniem. To łatwy sposób na uporanie się z problemem. Nie jest jednak łatwo zlokalizować nowotwór w sytuacji, gdy istnieją przerzuty. Musimy pamiętać, że Kościół jest społecznością widzialną, nawet gdy widzimy, że jego wielka część postępuje źle. Nie mamy prawa mówić, że umarł. Wówczas nie ma Kościoła i stajemy się sedewakantystami. To wylewanie dziecka razem z kąpielą. (…)

Właściwe rozróżnienie jest czymś bardzo trudnym. Nie chcemy mieć żadnych relacji z nowotworem; chcemy mieć do czynienia jedynie ze świętym Kościołem katolickim, który nadal istnieje, wbrew objawom choroby. To delikatna kwestia i zgadzam się z twierdzeniem, że takie relacje wiążą się z pewnymi niebezpieczeństwami. Nie jest to łatwa sytuacja. Jeśli jednak chcemy, by Kościół przezwyciężył tę chorobę, jesteśmy zobowiązani czynić, co w naszej mocy, stosownie do naszych środków, by w tym pomóc. Jeśli poprzez rozmowy możemy przypomnieć pewnym wpływowym osobom w Kościele o tym, czego Kościół nauczał wcześniej, musimy to uczynić. Oczywiście musimy zachować wielką roztropność. Nie ma to jednak nic wspólnego z szukaniem kompromisu czy koncesji. Pragniemy jedynie, by Kościół wydostał się z kryzysu i był tym, czym był zawsze, piękną Oblubienicą Chrystusa, której Zbawiciel powierzył konkretną misję – prowadzenie dusz do nieba.

Dlatego właśnie czynimy to, co czynimy. Wiemy, że nasze możliwości są ograniczone, nie udajemy, że uratujemy Kościół. Robimy to, co możemy zrobić na naszym miejscu. Nawet małe rzeczy w rękach Boga mogą dokonać więcej, niż by się pozornie mogło wydawać. Weźmy na przykład cudowne rozmnożenie chleba przez Chrystusa Pana: mógł dokonać tego samodzielnie, miał jednak małego chłopca, który przyniósł Mu chleby. Jesteśmy jak to małe dziecko. Cud jest w rękach Boga, nie w naszych. Jeśli On chce, byśmy przynieśli te chleby, pozwólcie nam je przynieść. W tym sensie, przy zachowaniu roztropności, z modlitwą i polegając bardziej na Bogu niż na sobie, jest nadzieja. (…) Mamy jedynie nadzieję, że dobry Pan Bóg będzie nas prowadził i pomagał nam w tych trudnych kontaktach i relacjach. (…)

Wspomniał Ekscelencja o opozycji w Rzymie. Czy mógłby Ekscelencja postarać się określić na podstawie własnych kontaktów, jaki procent pracowników Kurii Rzymskiej popiera papieża w jego dążeniach do wprowadzenia na powrót pewnych nieco bardziej tradycyjnych elementów wiary katolickiej do obecnego życia Kościoła? Czy ma on solidne poparcie ze strony Kurii?

Niech mi będzie wolno wprowadzić rozróżnienie pomiędzy dwoma rodzajami ludzi. Są więc po pierwsze tacy, którzy rzeczywiście sprzyjają prawdziwemu odrodzeniu Kościoła i którzy naprawdę rozumieją kryzys. Oni są gotowi coś zrobić. Jest ich niewielu, jednak w porównaniu z tym, z czym mieliśmy do czynienia 10 lat temu, jest to znaczny postęp. Przeprowadzono pewne rzeczy, które nie miałyby miejsca, gdyby papież nie był otoczony tymi ludźmi.

Istnieje też inna kategoria ludzi: tacy, którzy podążają za innymi. Jeśli papież nakaże, oni podążą za nim. Nie można na nich liczyć, tak długo jednak, jak polecenia płynące z góry będą dobre, będą oni dobrymi ludźmi i będą wykonywać dobrą robotę. Jeśli natomiast wynikną jakieś złe sprawy, nie będą oni dobrzy. Na razie istnieje pewna tendencja, kierunek nadany przez papieża na poziomie dyscypliny, który jest zachęcający. Będą pewne rezultaty.

Równocześnie są jednak inni, którzy z tym walczą. Jest to trochę zagmatwane, ale nawet w Watykanie kryzys, w jakim się znajdujemy, wyraża się w tej walce. Nawet mówienie o tym jest bardzo nieprzyjemne, takie są jednak fakty. Wszyscy mówią o tej wewnętrznej walce. Módlmy się za papieża, by miał dość siły i wiedzy, by wybrać odpowiednie osoby, które pomogą mu wydobyć Kościół z tego zamętu. Bardzo trudno przewidzieć, czy mu się to uda, czy też nie. Czy to, co czyni, będzie miało skutki i będzie kontynuowane również po jego śmierci? Jest się o co modlić. Nie potrafię jednak podać szacunków procentowych.

Podana przez Ekscelencję charakterystyka Kurii Rzymskiej przypomina II Sobór Watykański: element konserwatywny, bardzo żarliwy element liberalny, a pośrodku wielu kibiców. Wspomniał Ekscelencja, że w kurii pracuje garść ludzi konserwatywnych i tradycyjnie myślących. Czy więc mamy do czynienia z trzema frakcjami?

Myślę, że przykład soboru jest dobry. Powiedziałbym jednak, że powinniśmy mieć nadzieję, iż obecnie sytuacja jest odwrotna. Podczas soboru, na jego początku, liberałowie zdecydowanie nie byli w większości, udało im się jednak zwyciężyć. Miejmy nadzieję, że tym razem małe rzeczy, których jesteśmy świadkami, mogą stać się początkiem czegoś większego. Jest nadzieja. Mam wrażenie, że linia propagująca progresywizm umiera. Nadal są u władzy, tak więc w tym sensie nadal są niebezpieczni. Nie mają jednak przyszłości.

To proces wymierania, podobnie jak w przypadku wielu diecezji czy wręcz państw europejskich. Kapłan odpowiedzialny za 10 parafii jest zjawiskiem normalnym. Wszędzie napotykamy na puste parafie bez kapłanów. Taki stan rzeczy nie umacnia pozycji liberałów. Przeciwnie, dostrzegam żywotność i siłę wśród tych, którzy pragną podchodzić do religii w sposób bardziej poważny, którzy są bardziej konserwatywni czy tradycyjni. Oczywiście to, co dostrzegam i o czym tu mówię, to ludzki element Kościoła. Musimy pamiętać, że gdy mamy do czynienia z Kościołem, nie składa się on jedynie z elementu ludzkiego. Najważniejszym elementem jest element nadprzyrodzony Kościoła, będącego Mistycznym Ciałem Chrystusa.

Głową Kościoła jest sam nasz Pan Jezus Chrystus, a jego duszą jest Duch Święty. Tak długo, jak Kościół żyje, jego ciało pozostaje połączone z Głową, a Duch Święty jest w nim obecny. Bóg może pozwolić na cierpienia Kościoła, może też jednak pozwolić, by został on uleczony z tych ran, jak i kiedy sam zechce, niezależnie od tego, co się wydarzy. (…) Bóg może dopuścić bardzo ciężkie i trudne sytuacje, po których Kościół zmartwychwstanie – będzie to jeszcze jeden dowód na jego świętość.

Nie wykluczam jakiejś interwencji ze strony Boga. Jak to będzie wyglądało? Nie mam pojęcia. Zazwyczaj Bóg posługuje się w takich sytuacjach swymi narzędziami, świętymi. Tak też prawdopodobnie będzie i w tym przypadku. Nie jest On jednak związany żadnym z naszych ograniczeń. Nawet jeśli płyniemy z trudem pod prąd, próbując walczyć z burzą, dla Boga nie jest niczym trudnym odbudować Kościół kiedy tylko zechce.

Myślę, że możemy zgodzić się co do odwagi, jaką okazał Benedykt XVI. Nawet liberałowie, którzy nie zgadzają się z nim i go lekceważą, muszą jednak uznać jego odwagę w obliczu nieuchronnej i gwałtownej reakcji. Również tradycyjni katolicy przyznają, że zachował się odważnie. Jednak, zgadzając się co do jego odwagi, niektórzy pytają nadal: czy papież ma wiarę?

Sądzę, że gdyby zadać mu to pytanie, byłby zaszokowany. Poczułby się nawet obrażony. Jestem pewien, że pragnie mieć wiarę. Z drugiej jednak strony, jeśli ludzie podnoszą te kwestie, czynią to z powodu różnych książek i prac, które napisał, gdy był młodszy – są one naprawdę dwuznaczne i niepokojące. Powiedziałbym więc, że ponieważ pragnie on mieć wiarę, odpowiedź na to pytanie jest bardzo trudna. Sposób, w jaki się wyraża, jego podstawy filozoficzne mogą niepokoić wielu ludzi.

Myślę, że musimy tu odróżnić jawne herezje, które powodują utratę wiary, jeśli ktoś się ich uporczywie trzyma. Mamy wówczas do czynienia z negowaniem dogmatów. Tak więc czy pytacie, czy papież w swym nauczaniu bezpośrednio neguje dogmaty wiary? Sądzę, że jeśli zapytalibyście papieża na przykład otwarcie: „Czy Wasza Świątobliwość wierzy w Bóstwo Jezusa Chrystusa?”, otrzymalibyście odpowiedź katolicką. Mimo to w kilku jego książkach znajdują się bardzo zagmatwane wypowiedzi.

Wśród niektórych księży odprawiających novus ordo Missae obserwujemy ostatnio pewne oznaki sympatii w stosunku do Bractwa. Można oczekiwać, że obecnie, po zniesieniu ekskomunik, więcej takich księży będzie chciało przyłączyć się do Bractwa czy przynajmniej bardziej ściśle z nim współpracować. Czy Bractwo będzie warunkowo wyświęcać takich kapłanów, jak to było zasadniczo praktyką do tej chwili?

Należy tu wprowadzić rozróżnienie. To ważna kwestia. Wiem, że powszechnie się twierdzi, iż uważamy święcenia w nowym rycie za nieważne. To błąd. W kwestii sakramentu kapłaństwa zajmujemy takie same stanowisko, jakie względem nowej Mszy: mówiąc ściśle, samą w sobie, jeśli są spełnione wszystkie warunki wymagane dla sakramentu, uważamy ją za ważną.

Niemniej jesteśmy świadkami – i nie jest to jedynie teoria, ale rzeczywistość – że niekiedy te sakramenty są sprawowane nieważnie z powodu braku jednego z niezbędnych elementów: formy, materii, intencji czy też w wyniku intencji wadliwej. Widzieliśmy na przykład wielu obecnych biskupów, którzy mają błędne rozumienie kapłaństwa. (…) Ważność kapłaństwa, jakiego udzielają, jest kwestią bardzo dyskusyjną.

Mieliśmy kilka przypadków, w których doszliśmy do wniosku, że wątpliwości są poważne. Było niemal pewne, że brakowało jakichś elementów, co czyniło niepewną ważność sakramentu. W stosunku do tych sakramentów Kościół wymaga, by istniała pewność – nazywa się to tutioryzmem – że zostały udzielone w sposób ważny. (…). Sprawdzamy więc, przeprowadzamy dochodzenie – nie w przypadku każdego kapłana, ale jedynie tych, którzy chcą ściślej z nami współpracować – i jeśli dochodzimy do wniosku, że nie ma wątpliwości, nie wyświęcamy ich warunkowo. Jeśli wątpliwość istnieje, postępujemy za wskazaniami teologii moralnej i nauczaniem Kościoła. Taka jest nasza polityka. Nie chcemy powierzać wiernych, którzy do nas przychodzą, kapłanowi, co do którego święceń istnieją jakieś wątpliwości.

Czy księża, którzy do nas przychodzą, przed rozpoczęciem współpracy z nami wymagają formacji?

Jest to znów kwestia bardzo indywidualna. Jeśli księża chcą z nami współpracować, chcemy, by najpierw nas poznali, by żyli wśród nas, a potem możemy zobaczyć, czy w ich formacji są jakieś luki. Jeśli takie znajdziemy, staramy się je uzupełnić.

Wielu księży przychodzących do nas ma braki w znajomości łaciny. Czy pozwala się im na odprawianie Mszy w języku narodowym czy nawet wedle mszału posoborowego? Czy takie opcje są dostępne też dla księży Bractwa?

Nie, w żadnym przypadku tak nie postępujemy. Kapłani, którzy do nas przychodzą, muszą odprawiać tradycyjną Mszę po łacinie. Jeśli jej nie znają, będą się jej uczyli. Nawet w Rzymie słyszałem o projekcie rozporządzenia, by nawet w nowej Mszy kanon odmawiano po łacinie. Nie mam pojęcia, czy tak się rzeczywiście stanie, jeśli jednak w dzisiejszym Rzymie mogą rozważać taki krok, nie wiem, dlaczego my mielibyśmy iść w innym kierunku.

Jaką radę dałby Ekscelencja tym wiernym oraz księżom, którzy usiłują zachować równowagę pomiędzy walką o Tradycję a pozostaniem wiernym papieżowi?

Bardzo prostą: należy modlić się za papieża – ma on najtrudniejszą i zarazem najwspanialszą pracę na ziemi. Dobro całego Kościoła zależy od niego i tego, co on uczyni. Jeśli wydaje właściwe rozporządzenia, przyniesie to dobro całemu Kościołowi, jeśli tego zaniedba – (…) cierpieć będzie cały Kościół. Módlcie się za niego i dzięki temu osiągniecie właściwą równowagę, okazując prawdziwą troskę o Kościół na miarę waszych możliwości. Modlitwa jest jednym z najpotężniejszych środków, jakie mamy do dyspozycji w czynieniu dobra.

Co Ekscelencja postrzega jako największe wyzwanie dla Kościoła w ciągu najbliższej dekady?

Wyzwaniem jest wydobycie się z kryzysu bez sprowokowania jeszcze większego. Trzeba postawić pociąg z powrotem na tory. Nie jest to łatwe. Jest wiele sprzeciwów i opozycji. Ryzyko podziałów jest ogromne. Być może nastąpią podziały, ale sobie tego nie życzymy. Wyzwaniem jest kontynuowanie i wspieranie odbudowy Kościoła tak, by obecna sytuacja wyrządziła mu jak najmniej szkody. Jeśli pociąg pospieszny jedzie w złym kierunku, nie da się po prostu ustawić torów pod właściwym kątem, gdyż doprowadziłoby to do wykolejenia składu. Z tym właśnie problemem mamy obecnie do czynienia. Miejmy nadzieję, że ruch w obecnym kierunku będzie kontynuowany. Mogą mieć miejsce różne przeszkody, walka nie jest jeszcze zakończona.

Czy uważa Ekscelencja, że Tradycja spotyka się z lepszym przyjęciem w Ameryce niż w Europie?

Myślę, że macie tu bardziej otwartych biskupów i sytuację, która nie jest tak monolityczna. Macie więc biskupów, którzy są bardziej otwarci, a to daje Tradycji łatwiejszy dostęp [do wiernych] niż w Europie. W Europie konferencje episkopatów mają wielką władzę i wpływ na indywidualnych biskupów. W najbliższych latach można się spodziewać większych zmian w kierunku tradycyjnym czy też konserwatywnym, może się to zmienić również w Europie. Papież stopniowo nominuje biskupów o nieco bardziej konserwatywnym światopoglądzie. Jeśli będzie tak czynił nadal, może to pomóc.

Nie demonizując Internetu, czy uważa Ekscelencja, że szkody, jakie wyrządza się Tradycji poprzez Internet, przeważają nad korzyściami, jakie Tradycja może czerpać z rozumnego posługiwania się tym narzędziem?

Nie widzę specjalnie różnicy między Internetem, telewizją, radiem, prasą i mediami w ogólności. Możemy zasadniczo powiedzieć, że w stosunku do wszystkich tych rzeczy dzieci tego świata są mądrzejsze, niż dzieci Boże. Sam Internet jest narzędziem i właściwe posługiwanie się tym narzędziem przyniesie dobre owoce, a złe posługiwanie się – owoce złe. Jednak nie jest on zwykłym narzędziem, jest narzędziem niezwykle potężnym, ponieważ za jego pośrednictwem da się dotrzeć do całego świata. To bardzo imponujące, jest to jednak sytuacja całkowicie nowa, nigdy w historii nie mieliśmy z czymś takim do czynienia. Radio postrzegane było jako nowość, ponieważ mogło dotrzeć do milionów uszu, telewizja poszła jeszcze dalej, ponieważ może docierać poprzez zmysł wzroku, Internet natomiast umożliwia to wszystkim na całym świecie, i to bardzo małym kosztem. Internetu nie da się porównać do żadnego innego środka przekazu.

Oznacza to, że ktokolwiek chce coś powiedzieć, cokolwiek by to było – może to uczynić. Jest to jeden z bardzo poważnych problemów związanych z Internetem i Tradycją. Są ludzie, którzy mają jakieś wyobrażenie o Tradycji, może prawidłowe, a może błędne – którzy zajmują się jedynie mówieniem. Ludzie, którzy mają dostęp do tego, co się przekazuje, niekoniecznie muszą mieć rozeznanie, czy jest to prawda, czy też nie. Jest to bardzo poważny problem.

A skoro mówimy o nauczaniu prawdy, misję tę posiada sam tylko Kościół. Bractwo, jako część Kościoła, uczestniczy w tym obowiązku szerzenia prawdy objawionej. Obecnie jednak każdy może z wielką łatwością pretendować do posiadania autorytetu. Tacy ludzie nie cieszą się rzeczywistym autorytetem, jednak każdy dziś może występować w roli nauczyciela wiary. Przeważnie nie ma żadnej możliwości zweryfikowania tego, co ktoś twierdzi. To bardzo poważny problem. Na przestrzeni lat wielokrotnie tego doświadczaliśmy.

Mamy na przykład ludzi, którzy atakują nas niesłusznie i oczerniają – nie ma w praktyce żadnego sposobu, by ich powstrzymać. Tak więc, kto tylko ma ochotę ich słuchać, może to czynić. A czyniąc to, naraża na szwank zaufanie, jakie ma do Bractwa. Powiedziałbym nawet, że naraża swe stosunki z Bractwem, łatwo wpadając w grzech ciężki. Nie waham się powiedzieć, że ci, którzy czerpią informacje ze stron takich jak traditio.com, znajdują się w niebezpieczeństwie grzechu ciężkiego. Gdy widzimy bzdury, nienawiść i oszczerstwa tam szerzone, uświadamiamy sobie, że to naprawdę niebezpieczne miejsce. A nie ma się prawa narażać samego siebie w taki sposób.

Internet jest wyzwaniem. Z jednej strony jest to obecnie powszechny środek komunikacji. Musimy się więc nim posługiwać. Nie możemy go po prostu ignorować. Istnieje jednak wielka potrzeba tłumaczenia ludziom, jak we właściwy sposób z tego środka korzystać.

Odnośnie do tych stron internetowych, o których Ekscelencja wspomniał, istnieje strona sedewakantystyczna, która, jak mi powiedziano, przytacza słowa abp. Lefebvre’a skierowane do kard. Ratzingera: „Nawet gdybyście dali mi wszystko, czego chcę – biskupa, uznanie kanoniczne – nie możemy z wami współpracować, ponieważ nie akceptujecie doktryny o Chrystusie Królu”. Czy mógłby Ekscelencja wyjaśnić ten cytat?

Abp Lefebvre mówił o tym podczas konferencji wygłoszonej dla seminarzystów, odnosząc się do rozmowy z kard. Ratzingerem z lata 1987. Dyskutowali już wówczas o konsekracjach biskupich. Co ciekawe, po spotkaniu, podczas którego Arcybiskup wypowiedział te słowa, wysłał on do przyszłych biskupów list, w którym napisał, że Rzym jest okupowany przez Antychrysta. Było to również w lecie 1987. Po tym wszystkim uznał jednak konieczność rozmów i domagał się kanonicznej wizytacji z Rzymu. Przewidywał dyskusje, które rozpoczęły się w kwietniu 1988 r.

Słowa te muszą być rozumiane w kontekście, w jakim zostały wypowiedziane. Obecnie jest powszechną praktyką cytowanie wypowiedzi wyrwanych z kontekstu – w ten sposób można każdemu przypisać dowolne poglądy. Intelektualna uczciwość wymaga, by starać się zrozumieć, co ktoś miał na myśli, gdy coś mówił, co zamierzał przekazać.

Jest to kwestia zasady: mamy problem z Rzymem. Jest to wciąż ten sam problem. Powiedziałem w zeszłym i w tym roku kard. Castrillónowi dokładnie to, co abp Lefebvre powiedział w roku 1987: „Jeśli wam na nas zależy, musicie uszanować naszą tożsamość. Jeśli zechcecie ją zmienić, nic z tego nie wyjdzie”.

Jezus Chrystus jest prawdziwym Panem. Zwrot „nasz Pan” oznacza przecież coś konkretnego. Jest On Królem, ponieważ jest Bogiem i ponieważ dana Mu została wszelka władza na niebie i na ziemi, nawet jako człowiekowi. To prawda wiary. Ma to konsekwencje w doktrynach takich jak nauka o Chrystusie Królu. Jeśli jednak zaczniecie mówić: „Państwo i życie społeczne nie mają nic wspólnego z Bogiem. Nie obchodzi nas nasz Pan”, gdzie jest wówczas Królestwo Chrystusa?

Skoro jest On Królem, to dba o swoje prawa i chce, by były one przestrzegane. Jest to również artykuł wiary: wiemy, że każda dusza musi pojawić się przez Sędzią, przed którym będzie musiała zdać rachunek. Tym Sędzią jest nasz Pan Jezus Chrystus, Król nie tylko katolików, ale wszystkich, włączając w to głowy państw, królów i prezydentów. Będą oni musieli zdać rachunek z tego, co uczynili z władzą powierzoną im przez naszego Niebieskiego Króla. Nawet gdybyśmy musieli czekać latami, nie zmienimy wiary. Ω

Za „The Angelus” z sierpnia 2009 r. tłumaczył Tomasz Maszczyk. Tytuł pochodzi od redakcji Zawsze wierni.

Za: Zawsze wierni nr 11/2009 (126) | http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/1361

Skip to content