Aktualizacja strony została wstrzymana

Traktat z Lizbony a kalkulacja skutków?

Po podpisaniu traktatu z Lizbony przez pana prezydenta usłyszeliśmy, może ze zdumieniem – ja byłem zdumiony – przedstawiciela środowiska „patriotycznego”, który przekonywał nas o słuszności tej decyzji. Jest ona jakoby słuszna, ponieważ, jak wszyscy widzimy, Polska jest arcysłaba na skutek okołostołowego dryfu, a na wschodzie znajduje się silna, acz wroga nam Rosja. Za Odrą mamy zaś znakomicie zorganizowane niemieckie państwo, które nie tylko zrobi u nas porządki, ale i osłoni nas przed wrogiem. Czyż nie jest to wspaniała perspektywa, którą otwiera nam traktat z Lizbony? Czyż dla Ojczyzny nie należy zrobić wszystkiego?
Jeśli Ojczyzny zawsze i wszędzie należy bronić, to w tym celu trzeba także zdecydowanie odrzucić ten sposób rozumowania. Trafne odróżnianie dobra od zła moralnego jest naszym niezbędnym i najważniejszym politycznym orężem, skoro aktywność polityczna dotyczy osób ludzkich. Każdorazowo trzeba tu określać, co jest, a co nie jest na ludzkim poziomie, czyli co jest moralnie dobre, a co jest moralnie złe.
Tymczasem zaprezentowane rozumowanie – którym w rozmaitych kontekstach często posługują się formacje partyjne, jakie pozostały na naszej scenie politycznej i które życzą sobie reprezentować nas w kierowaniu państwem – obciążone jest elementarnym i praktycznie arcyzgubnym błędem myślowym, uniemożliwiającym trafne odróżnienie dobra od zła moralnego. Przypomnieć wpierw należy, że dokładnie tym samym rozumowaniem zasłaniali się i zasłaniają nadal peerelowscy karierowicze, usprawiedliwiający swoją aktywność geopolitycznym układem sił, czyli – koniec końców – obowiązkiem ratowania Ojczyzny „za wszelką cenę”, czyli także za cenę własnego łotrostwa i zdrady. Według niektórych patriotów – kalkulujących jednak tylko skutki podejmowanych działań – dzisiaj również powinniśmy Ojczyznę ratować na drodze rozmazania jej w europejskim państwie. Jak nas nie będzie, to nikt nam nie będzie mógł zagrażać.
Widzimy zatem, jak nam zaszkodziły marksistowskie lekcje etyki, jakie przeszli także niektórzy przeciwnicy Peerelu, studiując na jego uczelniach z obowiązkowymi zajęciami z filozofii marksistowskiej. Niektórzy chcą więc wyrokować w oparciu o kalkulację samych skutków podejmowanych czynów. Tymczasem oceniając moralnie jakiekolwiek działanie, należy wpierw zapytać, czym ono jest w swojej istocie. Dopiero wtedy sensownie jest pytać, jakie wypływają z niego skutki w perspektywie indywidualnej i społecznej. Zanim więc zapytamy o skutki podpisania lub niepodpisania traktatu z Lizbony – np. czy uratuje to nas przed całkowitą zagładą – trzeba bezwzględnie zapytać o coś innego. Czy podpisanie takiego dokumentu – czyli rezygnacja z suwerennego państwa polskiego – nie jest czymś samym w sobie negatywnym? Gdyby tak było – gdyby podpisanie traktatu z Lizbony było podobne do paktu Fausta czy Twardowskiego z Mefistofelesem – to czymś moralnie złym byłoby złożenie tego podpisu, nawet jeśli tą drogą zrealizowany byłby sukces chrześcijaństwa albo otrzymalibyśmy gwarancje niepodległość Polski do końca świata. Nawet jeśli nie rozstrzygniemy tej kwestii – czy w Lizbonie podpisaliśmy traktat z szatanem – niewątpliwe jest jednak, że dla oceny tego kroku absolutnie nie wystarcza sama kalkulacja jego skutków.
Ale to pewnie rozpacz na widok ponownej utraty Ojczyzny mąci nasze rozumienie dokonujących się wydarzeń. Ta rozpacz nawiedza nas w najtrudniejszych chwilach i chyba tylko mocą jej działania konfederaci barscy poprosili akurat J.J. Rousseau, który był symbolem nowożytnego postulatu rezygnacji z rozumu w życiu moralnym, o napisanie konstytucji dla Polski. Być może właśnie ten element naszej narodowej biografii chciał nam pokazać Mickiewicz w „Panu Tadeuszu”, przedstawiając obraz Rejtana, który „żałosny po wolności stracie,/ W ręku trzyma nóż, ostrzem zwrócony do łona,/ A przed nim leży Fedon i Źywot Katona”. Akurat „Fedon”, dialog Platona, ustami Sokratesa bezwzględnie zakazuje samobójstwa, a Plutarcha „Źywot Katona” pokazuje, jak Katon (Młodszy), obrońca republiki rzymskiej, z tej rady ateńskiego mędrca nie skorzystał. Wbrew prośbom synów – pomimo lektury „Fedona” – przebił się sztyletem, tracąc z bólu przytomność. Po jej odzyskaniu ponowił samobójczy zamysł, rozrywając ranę zszytą przez lekarzy, fundując w ten sposób swoim dzieciom i przyjaciołom arcykoszmar, a ludzkości niejednoznaczny przekaz intelektualny i moralny. Czyżby prawdziwe umiłowanie Ojczyzny usprawiedliwiało posługiwanie się także niegodziwymi środkami?

Marek Czachorowski

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 20 października 2009, Nr 246 (3567) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=dd&dat=20091020&id=main | W polu dobra i zła. Traktat z Lizbony a kalkulacja skutków?

Skip to content