Aktualizacja strony została wstrzymana

Maszerujemy w kółko – Stanisław Michalkiewicz

W 18 rocznicę śmierci Jana Pawła II ruszyły przez Polskę marsze w obronie zmarłego Papieża, przeciwko któremu Judenrat „Gazety Wyborczej” i żydowska telewizja dla Polaków rozpętały kampanię obsrywania, że to niby „wiedział, a nie powiedział”. Pretekstu dostarczyła inna operacja, którą w Ameryce zainaugurowały wyzwolone panie, co to postanowiły na stare lata skomercjalizować młodzieńcze frymarczenie słodyczą swojej płci, dzięki czemu zostały celebrytkami, damami i pisarkami – i tak dalej. Tak narodził się przemysł molestowania początkowo w postaci ruchu „me too”, co się wykłada: „ja też” – że to niby zostały uwiedzione przez jakieś męskie, szowinistyczne świnie. Tak się akurat składało, że damy przypominały sobie krzywdy doznane od świń bogatych, co było zrozumiałe, bo przecież od gołodupca żadnej forsy wydębić się nie da. Ale i z bogatymi nie zawsze było łatwo, bo taką jedną z drugą, szowinistyczną świnię stać było na wynajęcie prawników, którzy pokrzywdzonym damom, poddanym krzyżowym pytaniom, potrafili publicznie ściągnąć majtki bez żadnej staroświeckiej rewerencji i w rezultacie perspektywa „koralików w uchu” („koraliki co mam w uchu zarobiłam na swym brzuchu”) odchodziła w mglistość.

W tej sytuacji, z przemysłu molestowania wypączkowała gałąź, rokująca zyski bez ryzyka. Już nie chodziło o flirty przelotne starzejących się dam z młodości, bo opowieści o nich nie brzmiały wiarygodnie. Tedy spośród rozmaitych zboczeń, które WHO nakazało nazywać szlachetnymi „orientacjami” wybrano jedno w postaci pedofilii. W odróżnieniu od wszystkich pozostałych dewiacji nie została ona uznana za szlachetną „orientację”, tylko za zbrodnię wołającą o pomstę do nieba. Kapitanowie przemysłu molestowania dostrzegli bowiem tu szansę połączenia pożytecznego z pięknym, to znaczy – materialnego eksploatowania domniemanych lub rzeczywistych erotycznych przygód z przeszłości, z korzyścią ideologiczną w postaci uderzenia w Kościół katolicki, który można było pod tym pretekstem w nieskończoność szlamować, doprowadzając go w ten sposób do bankructwa. Inna sprawa, że po II Soborze Watykańskim przewielebne duchowieństwo też się trochę rozdokazywało, zwłaszcza ta jego część, co to nie dość, że „kochała”, to w dodatku – „kochała inaczej”. W tej sytuacji pozostawało już tylko nietrudne zadanie ożenienia pedofilii z duchowieństwem, co wykonały media, zgodnie z nieśmiertelnymi wskazówkami Lenina o organizatorskiej funkcji prasy. Przewielebne duchowieństwo w tej sytuacji zadbało tylko o przerzucenie ciężaru materialnej odpowiedzialności z tytułu zadośćuczynienia mnożącym się lawinowo ofiarom pedofilii na Bogu ducha winnych parafian – bo temu właśnie służą fundacje, dzięki którym każdemu skrzywdzonemu można zalepić gębę złotym plastrem, który – jak wiadomo – łagodzi, a nawet wywabia najgorsze traumy. W tej sytuacji stało się to, co stać się musiało i co w naszym bantustanie zaowocowało wspomnianą kampanią obsrywania, która ma dodatkowy cel w postaci odpiłowania mniej wartościowemu narodowi tubylczemu nawet takiej namiastki szlachty, jaką stanowi duchowieństwo, by pozostał całkowicie bezbronny w momencie, kiedy Żydzi, realizując przy pomocy USA swoje roszczenia majątkowe wobec Polski, będą próbowali nastręczyć się nam w charakterze szlachty. To właśnie dlatego te dwa ośrodki rozpętały w Polsce kampanię obsrywania Jana Pawła II, kardynała Sapiehy i kardynała Wyszyńskiego.

Jednak nie ma tego złego, co by nie wyszło na dobre – chyba wbrew intencjom Judenratu i TVN – tym razem dla obozu „dobrej zmiany”, który natychmiast wykorzystał kampanię obsrywania do zaprezentowania się jako Unus Defensor i Przedmurza Chrześcijaństwa. Kulminacyjnym momentem tej kontrakcji były właśnie wspomniane marsze. Oczywiście miały one charakter spontaniczny, ale wiadomo, że nic nie wymaga tak wielu drobiazgowych przygotowań, jak właśnie przedsięwzięcia spontaniczne, zwłaszcza ogólnopolskie.

Wystrychnięty na własne życzenie na dudka obóz zdrady i zaprzaństwa nie był w stanie niczego symestrycznego, no i oczywiście – spontanicznego – przygotować, jeśli nie liczyć pojedynczych przypadków działań partyzanckich. Oto w Łodzi nieznani sprawcy oblali farbami pomnik Jana Pawła II, farbując mu twarz na żółto, a ręce – na czerwono – że to niby ma je unurzane we krwi ofiar pedofilii. Gdyby kolory były inne, na przykład – żółte i niebieskie – to mogłyby się kojarzyć z wojną i uchodźcami, a tak, to – przynajmniej mnie – ta sprawa skojarzyła się ze Stefanem Niesiołowskim. Po pierwsze – mieszka właśnie w Łodzi – po drugie – już wcześniej wspominał o pomnikach Jana Pawła II, po trzecie – na cokole pomnika nieznani sprawcy namalowali napis: „Maxima culpa”, dając w ten sposób dowód niejakiej znajomości języka łacińskiego, zwłaszcza – łaciny kościelnej – co do ongiś pobożnego pana Stefana jak najbardziej pasuje. Po czwarte wreszcie – tym heroicznym wyczynem Stefan Niesiołowski mógłby się zrehabilitować w oczach nie tylko przywódców obozu zdrady i zaprzaństwa, ale przede wszystkim – w oczach Judenratu, który tak łatwo nie wybacza sprośnych błędów Niebu obrzydłych, których w przypadku Stefana Niesiołowskiego trochę się nazbierało. W podobnej sytuacji wydaje się być pan mecenas Roman Giertych, który w ramach przeczłołgiwania się na jasną stronę Mocy, w nadziei na uzyskanie upragnionego immunitetu, zaczyna szafować oskarżeniami o „antysemityzm” – co z pewnością zostanie w Judenracie zauważone i mu policzone. Kto oblał farbą mural poświęcony Janowi Pawłowi II we Wrocławiu – tę sprawę bada tamtejsza policja – ale nie sądzę, by cokolwiek wykryła, bo to głupiego robota; jeśli nawet – a to rzadkość wielka i obrosła mitem – wykryją i oskarżą, to niezawisły sąd nie tylko uniewinni, ale jeszcze ofuknie policję, więc lepiej spuścić na to zasłonę milczenia.

Wykorzystanie przez „dobrą zmianę” kampanii obsrywania Jana Pawła II szalenie zaniepokoiło środowisko „księży-patriotów”, które powoli się u nas odtwarza w ramach klecenia przez Judenrat z kolaborantami tzw. „Kościoła Otwartego”, czyli starej, poczciwej Żywej Cerkwi. Że przewielebny ksiądz Sowa skrytykował obrońców Jana Pawła II, że nie wierzą w ubeckie teczki na jego temat, podczas gdy w ubeckie teczki o Kukuńku wierzą, to mnie nie dziwi, chociaż może powinno, bo przecież Kukuniek sam kwitował ubekom sumy wygrane w totolotka, podczas gdy Jan Paweł II tego jednak nie robił, a zauważenie tej różnicy nie przekracza możliwości umysłu ludzkiego, ale rozumiem, że przewielebnemu zbyt wysokich wymagań stawiać nie można. Z przykrością natomiast odnotowałem kolejny wyskok przewielebnego ojca Ludwika Wiśniewskiego, który odgrażał się, że jak tylko jakaś partia ogłosi się obrońcą Jana Pawła II, to on przyjedzie do Warszawy i położy się krzyżem w miejscu publicznym. Tymczasem Naczelnik Państwa sprawnie unika ostentacji, dzięki czemu przewielebny nie musiał się do Warszawy fatygować. Zresztą – powiedzmy sobie szczerze i otwarcie – gdzieżby znowu się położył, skoro nikt nie przygotował zawczasu krzyża pluszowego? Jak bowiem mówi poeta: „bo to ważne przecie, wisieć na krzyżu, który cię nie gniecie” – a tym bardziej – leżeć.

Pod tym względem mnisi buddyjscy z Wietnamu w czasach Ngo Dinh Diema byli bardziej zdeterminowani. Oblewali się benzyną i podpalali, a amerykańska telewizja to pokazywała i pokazywała, aż wreszcie zniecierpliwiona CIA zorganizowała przeciw Diemowi zamach stanu, w następstwie którego został zastrzelony, nawiasem mówiąc – w kościele, gdzie być może też próbował leżeć krzyżem. Nawiasem mówiąc, on też miał za sobą epizod zakonny, ale nic mu to w oczach CIA nie pomogło, chociaż oddał Wietnam w opiekę Matki Boskiej, co właśnie tak złościło buddyjskich mnichów, aż się podpalali. Ale od kiedy Wioetnam opanowały komuchy, to już nie słychać, żeby się który podpalał, chociaż powodów jest co najmniej tyle samo, co i za Ngo Dinh Diema. Wprawdzie obozów reedukacyjnych w Wietnamie już „nie ma” – a w każdym razie tak mi mówił w 2008 roku tamtejszy ubek, którego naznaczono nam na przewodnika – ale gdy go zapytałem, co by się stało, gdybym tak na ulicy w Hanoi krzyknął: „precz z komuną!”, to odruchowo odparł, że poszedłbym do obozu. Pewnie do tego, którego „nie ma”.

Przewielebny ojciec Wiśniewski już od dawna narzeka, że „Kościół podzielił Polaków”. Muszę powiedzieć, że dawniej był bardziej spostrzegawczy. Gdyby bowiem był nadal, to z pewnością by zauważył, że „Kościół” nikogo nie „podzielił”, a już zwłaszcza – „Polaków”. Wprawdzie ma rację przypuszczając, że jednolity naród polski już nie istnieje, ale przecież z taką sytuacją mamy do czynienia od roku 1944, kiedy to obok historycznego narodu polskiego, pojawiła się na naszym terytorium państwowym polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza. Jej pojawienie się z Kościołem nie miało nic wspólnego, bo jej akuszerem był NKWD, który przy jej pomocy kładł u nas fundamenty „władzy ludowej”. Polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza tym się charakteryzuje – i to jest jej cecha konstytutywna – że gotowa jest wysługiwać się każdemu: Sowietom, Niemcom, Amerykanom, Żydom, nawet Ukraińcom – jeśli tylko ktoś jej obieca, że będzie mogła nadal pasożytować na historycznym narodzie polskim. W latach 70-tych, kiedy i przewielebny ojciec Wiśniewski i ja byliśmy w konspiracji, wydawało mi się, że on to rozumie, ale dzisiaj najwyraźniej, co stwierdzam z przykrością – całkowicie o tym zapomniał i przypisuje autorstwo tego podziału Kościołowi. Tymczasem jeśli Kościołowi można coś zarzucić, to przede wszystkim to, że w szeregach przewielebnego duchowieństwa panuje – jak mawiał marszałek Piłsudski – „burdel i serdel” – co za czasów prymasa Wyszyńskiego było nie do pomyślenia, mimo politycznego ucisku.

Na tym tle wytwarza się swoisty snobizm; na przykład pani Magda Mołek przed Wielkanocą pochwaliła się publicznie, że motywowana lekceważeniem tego święta, nie umyła okien, nie wyprała firanek – i tak dalej. Miejmy nadzieję, że przynajmniej sama się podmyła, chociaż oczywiście pewności mieć nie można, bo nie wiadomo, czy ten snobizm nie sięga również krocza. Najwyższy tedy czas, by w Kościele i w państwie pojawił się jakiś charyzmatyczny przywódca, bo jeśli ten kryzys jeszcze trochę potrwa, to większość katolików przejdzie do lefebrystów, którzy przynajmniej traktują religię katolicką poważnie, a obywatele poprą pójście na skróty. Czy nie o tym właśnie powinniśmy sobie podczas Świąt Wielkanocnych spokojnie przy wódeczce podyskutować?

Stanisław Michalkiewicz

Artykuł    specjalnie dla www.michalkiewicz.pl    8 kwietnia 2023

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5369

Skip to content