Aktualizacja strony została wstrzymana

Będziemy drugą Japonią? – Stanisław Michalkiewicz

Ponieważ kampania obsrywania Jana Pawła II została sprawnie wykorzystana przez „dobrą zmianę” w kampanii wyborczej, organizatorzy publicznej debaty rzucili na rynek – niczym deficytowy towar za pierwszej komuny – nowy temat w postaci wspólnej listy obozu zdrady i zaprzaństwa.

Zarówno Judenrat „Gazety Wyborczej”, jak i wybitni intelektualiści i autorytety moralne, np. mój faworyt, pan prof. Wojciech Sadurski, stoją na nieubłaganym stanowisku, że jedna lista jest warunkiem sine qua non zrobienia faszystowskiemu reżymowi „no pasaran” – jak to było za Józefa Stalina, kiedy to „no pasaran” znienawidzonemu faszyzmowi robiły fołksfronty.

Mimo tego podobieństwa, jest i różnica, że wtedy chodziło o pozostającą pod kuratelą sowiecką lokalną partię komunistyczną, która miejscowym fołksfrontem dyrygowała, podczas gdy teraz rolę dyrygenta miałaby przejąć Volksdeutsche Partei, pozostająca pod kuratelą niemiecką.

Sęk w tym, że Polska jako całość pozostaje pod kuratelą amerykańską i kto wie, czy już wkrótce nie zostanie kolejnym stanem USA, jeśli tylko będzie przybywać u nas amerykańskich garnizonów. To by nawet było jakieś wyjście, bo w niepodległością, której zresztą i tak niewiele nam już zostało, mamy same zgryzoty, a tak, to martwiłby się o to rząd w Waszyngtonie, tak samo, jak on, a nie my, organizowałby pomoc dla Ukrainy, nie pchając nas do wojny z Rosją, bo wtedy musiałyby wojować Stany Zjednoczone, które tego ryzyka najwyraźniej wolą uniknąć.

Dlatego postulat zapędzenia całego obozu zdrady i zaprzaństwa do wspólnej obory pod komendę niemieckiego oborowego, nie ma chyba większych szans.

W tej sytuacji obróćmy oczy na Stany Zjednoczone, które do niedawna były eksporterem demokracji, co prawda z różnym skutkiem, bo w zależności od lokalnej specyfiki, a i mądrości etapu. Na przykład od końca lat 60-tych ukochaną duszeńką USA w Afryce był Joseph Desire Mobutu Sese Seko Kuku Mwaza Banga, który jako władca Zairu, czyli dawnego Konga Belgijskiego, hojnie rozdzielał amerykańskim firmom koncesje na eksploatowanie tamtejszych bogactw.

„Póki gonił zające, póki kaczki znosił, Kasztan co chciał, to u pana swojego wyprosił” – pisał pozbawiony złudzeń ksiądz biskup Krasicki. I rzeczywiście; kiedy tylko na horyzoncie pojawił się Wawrzyniec Kabila, który amerykańskim firmom jeszcze hojniej udostępnił wszystkie bogactwa Katangi, zaraz się okazało, że Mobutu „łamie prawa człowieków”, w następstwie czego musiał schronić się w Rabacie, gdzie taktownie umarł.

Ale i w samych Stanach Zjednoczonych rozmaicie bywa. Na przykład Barry Goldwater twierdził, że założona w roku 1973 przez Dawida Rockefellera Komisja Trójstronna ma na celu przejęcie kontroli nad polityką rządu USA. Coś mogło być na rzeczy, bo kiedy w Ameryce przystępowano do przygotowania w Europie Środkowej sławnej transformacji ustrojowej, do Nowego Jorku został we wrześniu 1985 roku zaproszony generał Wojciech Jaruzelski. W rozmowie z nim Dawid Rockefeller udzielił mu zbawiennego pouczenia treści następującej: „ty lepiej nic nie mów, bo jak ty mówisz, to ty tracisz, a jak ja mówię, to ty zyskujesz”.

Toteż premier-generał był cichy i pokornego serca, niczym resortowa „Stokrotka” po obsztorcówie ze strony Leszka Balcerowicza, którego próbowała przesłuchiwać po swojemu. Inna sprawa, że Dawid Rockefeller coś tam musiał o naszym nieszczęśliwym kraju wiedzieć, skoro do Komisji Trójstronnej zaprosił albo tajnych współpracowników SB, jak pan Jerzy Baczyński, Marek Belka, czy pan dr Andrzej Olechowski, albo osobistości czynne w sektorze finansów, będącym, jak wiadomo, rodzajem monopolu starych kiejkutów, albo wreszcie Żydów, np. w osobie pani Wandy Rapaczyńskiej.

Potwierdza to w całej rozciągłości moją ulubioną teorię spiskową, a obecność w tym gronie biłgorajskiego filozofa Janusza Palikota pokazuje, że i tam nie ma rzeczy doskonałych i zdarzają się wypadki przy pracy.

W podobnym dysonansie poznawczym pogrążył się uczestniczący w kampanii obsrywania Jana Pawła II pochodzący z Królestwa Niderlandów pan Ekke Overbek. Zwierzył się on reporterowi żydowskiej telewizji dla Polaków, że Polska jest „marginesem Europy”. Najwyraźniej nie słyszał o opinii Normana Daviesa, według którego Polska leży „w sercu Europy”. Trudno mu się jednak dziwić, skoro sam padł ofiarą pana Lisińskiego, który – podobnie jak Dreptak Zenek, bohater słynnej ballady Tadeusza Chyły – okazał się znanym naciągaczem.

Pan Lisiński założył był fundację „Nie bzykajcie się”, czy jakoś tak i zaprezentował się w charakterze ofiary księżego molestowania nie tylko panu Overbekowi, który – niczym Król ze słynnej ballady Aleksandra Fredry – na łzy ofiarne był czuły – ale również mojej faworycie, Wielce Czcigodnej Joannie Scheuring-Wielgus, która z tego współczucia zawlokła go aż do Watykanu i podstawiła papieżowi Franciszkowi, który pocałował go – na szczęście tylko w rękę.

Tymczasem, wbrew opinii pana Overbeka, okazało się, że premier Japonii pan Kishida, poruszony do głębi serca gorejącego osiągnięciami, trafnością diagnoz i pięknem wymowy pana premiera Morawieckiego, podjął decyzję o specjalnym traktowaniu Polski, chociaż formalnie – właśnie z uwagi na owe sukcesy, o których pan premier Morawiecki tak pięknie mu opowiadał – Polska nie jest zaliczana do krajów otrzymujących pomoc. Przeciwnie – jak wiadomo, Polska na podstawie umowy z 2 grudnia 2016 roku zobowiązała się do udostępnienia zasobów całego państwa Ukrainie i to za darmo.

W tej sytuacji to miło ze strony japońskiego premiera, że się ulitował nad nami, bo dzięki temu po 30 latach może spełnić się obietnica Kukuńka, że Polska będzie „drugą Japonią”. Oczywiście bardzo się z tego cieszymy, bo jakże tu się nie cieszyć, chociaż z ostrożności warto sprecyzować, o jaki okres w historii Japonii nam chodzi. Gdyby bowiem Polska została „drugą Japonią” z dnia 6 sierpnia 1945 roku, kiedy to amerykańska bomba atomowa spadła na Hiroszimę, to może byłoby lepiej za bardzo się do Japonii nie upodabniać?

Wspominam o tym w kontekście deklaracji pana Jana Emeryka Rościszewskiego, ambasadora RP we Francji, który niedawno dał do zrozumienia, że jeśli na Ukrainie prezydentowi Zełeńskiemu coś pójdzie nie tak, to Polska nie będzie miała innego wyjścia, jak przystąpić do wojny z Rosją. Spotkała go za to surowa krytyka, ale niesłusznie, bo dzięki jego szczerości, lepiej wiemy, o co walczymy i za co zginiemy – jak w swoim czasie odgrażali się PPR-owcy.

W tej sytuacji jedynym ratunkiem dla nas mogłoby być przyłączenie Polski do USA. Po pierwsze dlatego, że Pan Nasz miłosierny z Waszyngtonu nie pozwoliłby premierowi Morawieckiemu, ani panu prezydentowi Dudzie na żadne samowolki tym bardziej, że w przypadku „włączenia się” Polski do wojny z Rosją mógłby nie zadziałać słynny art. 5 traktatu waszyngtońskiego. Uruchamiany jest on bowiem tylko w przypadku „zbrojnej napaści” na państwo członkowskie NATO, natomiast nie w przypadku, gdy państwo członkowskie samo kogoś napadnie, albo tylko „włączy się” do cudzej wojny.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    Portal Informacyjny „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org)    30 marca 2023

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5363

Skip to content