Odpowiedź Reidowi, Cavadiniemu, Healyemu i Weinandiemu
„I ramiona od niego stać będą, i zgwałcą świątynię mocy, i odejmą ustawiczną ofiarę, a dadzą obrzydłość na spustoszenie”. Dan 11:31 [Biblia w tłum. Ks. J. Wujka]
Z zainteresowaniem śledziłem toczącą się debatę na temat Traditionis Custodes i komentarz Ojca Reida [link], w którym obala on tezy Cavadiniego, Healy’ego i Weinandy’ego. Nie znajduje on jednak rozwiązania dla wskazanych problemów. Tym sposobem, chciałbym wskazać możliwą drogę wyjścia z obecnego kryzysu.
Sobór Watykański II, nie będąc soborem dogmatycznym, nie zamierzał definiować żadnej prawdy doktrynalnej, ograniczając się jedynie do pośredniego potwierdzenia – i to w często niejednoznacznej formie – doktryn zdefiniowanych wcześniej jasno i jednoznacznie przez nieomylny autorytet Magisterium. Został on niesłusznie i na siłę uznany za „Ten Sobór”, za „Superdogmat” nowego „Kościoła soborowego”. Doszło nawet do tego, że Kościół został na nowo zdefiniowany w odniesieniu do tego Soboru . W tekstach soborowych nie ma wyraźnej wzmianki na temat tego, co później poczyniono w sferze liturgicznej, traktując to jako wypełnienie Konstytucji Sacrosanctum Concilium.
Z drugiej strony, istnieje wiele istotnych kwestii dotyczących tak zwanej „reformy”, które stanowią zdradę woli Ojców Soboru i przedsoborowego dziedzictwa liturgicznego.
Powinniśmy raczej zadać sobie pytanie, jaką wartość nadaje się aktowi, który nie jest tym, za jaki chce uchodzić: to znaczy, czy możemy moralnie uznać za „Sobór” akt, który poza jego oficjalnymi przesłankami – czyli schematami przygotowanymi długo i szczegółowo przez Święte Oficjum – okazał się dywersyjny w swoich niewypowiedzianych intencjach i podły w środkach, które miały być zastosowane przez tych, którzy, jak się okazało, zamierzali wykorzystać go w celu całkowicie przeciwnym do tego, do czego Kościół powołał sobory ekumeniczne. Ta zastrzeżenie jest niezbędne, aby móc obiektywnie ocenić także inne wydarzenia i akty zarządzania Kościołem, które się z niej wywodzą lub do niej nawiązują.
Pozwolę sobie na wyjaśnienie. Wiemy, że prawo ogłaszane jest na podstawie mens, czyli bardzo precyzyjnego celu, którego nie można oddzielić od całego systemu prawnego w którym powstaje. Takie przynajmniej są podstawy tego Prawa, które mądrość Kościoła nabyła od Cesarstwa Rzymskiego. Prawodawca ogłasza prawo w określonym celu i formułuje je w taki sposób, aby miało zastosowanie tylko do tego konkretnego celu w jakim jest ogłaszane; unika zatem wszelkich elementów, które mogłyby uczynić prawo niejednoznacznym w odniesieniu do jego adresata, celu lub rezultatu. Zwołanie Soboru Ekumenicznej ma za cel uroczyste zwołanie Biskupów Kościoła, pod zwierzchnictwem Papieża Rzymskiego, w celu określenia poszczególnych aspektów doktryny, moralności, liturgii lub dyscypliny kościelnej.
To, co ogłasza Sobór, musi w każdym przypadku mieścić się w zakresie Tradycji i nie może w żaden sposób zaprzeczać niezmiennemu Magisterium, bo gdyby tak było, byłoby sprzeczne z celem, który legitymizuje władzę w Kościele. To samo dotyczy papieża, który ma pełną, doraźną i bezpośrednią władzę nad całym Kościołem tylko w granicach swojego mandatu: którym jest umacnianie swoich braci i sióstr w wierze, aby karmić baranki i owce, które Pan mu powierzył.
W historii Kościoła, aż do SW II, nigdy nie zdarzyło się, by jakiś sobór mógł de facto anulować sobory, które go poprzedzały, ani by sobór „duszpasterski” – ἅπαξ (jednym aktem, tak jak SWII)- mógł mieć większy autorytet niż dwadzieścia poprzedzających go soborów dogmatycznych. A jednak tak się stało, wśród milczenia większości Episkopatu i przy aprobacie pięciu papieży rzymskich, od Jana XXIII do Benedykta XVI. W ciągu tych pięćdziesięciu lat permanentnej rewolucji, żaden papież nie zakwestionował „magisterium” SW II, nie odważył się potępić jego heretyckich tez ani wyjaśnić niejednoznaczności. Wręcz przeciwnie, wszyscy papieże, poczynając od Pawła VI, uczynili SW II i jego realizację, programowym fulcrum (punktem podparcia) swojego pontyfikatu, podporządkowując i wiążąc swój autorytet apostolski z dyktatem soborowym.
Wyróżniali się oni pod tym względem na tle historii Kościoła, poprzez wyraźne dystansowanie się od swoich poprzedników oraz przez wyraźne i wyłączne koncentrowanie się na przekazie otrzymanym od Roncallego, aż po Bergoglio. Ich „magisterium” zaczyna się od Soboru Watykańskiego II i na nim się kończy, a Następcy ogłaszają swoich poprzedników świętymi tylko dlatego, że zwołali, zakończyli lub zastosowali Sobór w praktyce. Język teologiczny również dostosował się do dwuznaczności tekstów soborowych, posuwając się do przyjęcia jako zdefiniowanych doktryn, rzeczy, które przed Soborem były uważane za heretyckie. Możemy za przykład podać; świeckość państwa, dziś uważaną za oczywistą i godną pochwały, ireniczny ekumenizm Asyżu i Astany; lub parlamentaryzm rozmaitych Komisji, Synodu Biskupów i „drogi synodalnej” Kościoła niemieckiego.
Wszystko to wynika z założenia, które prawie wszyscy przyjmują za pewnik: że „SW II może rościć sobie prawo do autorytetu soboru ekumenicznego”, wobec którego, wierni mają obowiązek zawiesić wszelki osąd i pokornie skłonić głowy przed wolą Chrystusa, nieomylnie wyrażoną przez Świętych Pasterzy, nawet jeśli jeśli jest to wyrażone w formie „pastoralnej”, a nie dogmatycznej. Tak jednak nie jest, ponieważ Święci Pasterze mogą być oszukiwani przez kolosalny spisek, którego celem jest wykorzystanie Soboru w celach dywersyjnych.
To, co stało się na poziomie globalnym w przypadku SW II, miało miejsce lokalnie w przypadku Synodu w Pistoi, w 1786 roku, władza biskupa Scipione de’ Ricci – którą mógł legalnie sprawować zwołując Synod diecezjalny – została uznana za nieważną przez Piusa VI, za fraudem legis (oszustwo prawne), czyli wbrew ratio (systemowi), który przewodniczy i kieruje każdym prawem Kościoła.[1] Wynika to z tego, że władza w Kościele należy do naszego Pana, który jest jego Głową i który udziela jej w formie zastępczej Piotrowi i jego prawowitym Następcom tylko w ramach Świętej Tradycji.
Nie jest więc zuchwałą hipotezą przypuszczenie, że zgromadzenie heretyków mogło zorganizować prawdziwy zamach stanu w Kościele, aby narzucić rewolucję, która przy użyciu podobnych metod została zorganizowana przez masonerię w 1789 roku przeciwko monarchii francuskiej, a którą modernistyczny kardynał Suenens pochwalił jako powtórzoną na Soborze. Nie stoi to również w sprzeczności z pewnością Boskiej pomocy Chrystusa dla Jego Kościoła. Non prævalebunt nie obiecuje nam braku konfliktów, prześladowań, apostazji; zapewnia nas tylko, że we wściekłej walce bram piekielnych przeciwko Oblubienicy Baranka, nie zdołają one zniszczyć Kościoła Chrystusowego.
Kościół nie zostanie pokonany, dopóki pozostaje taki, jakim nakazał mu być Jego Wieczny Papież. Co więcej, szczególna pomoc Ducha Świętego dla papieskiej nieomylności nie ma zastosowania, gdy Papież nie ma zamiaru jej użyć, tak jak się dzieje w przypadku zatwierdzenia aktów Soboru duszpasterskiego. Z teoretycznego punktu widzenia możliwe jest więc, dywersyjne i podłe wykorzystanie Soboru; także dlatego, że „fałszywi Chrystusowie” i „fałszywi prorocy”, o których mówi Pismo Święte (Mk 13,22), mogliby zwieść nawet samych wybranych, w tym większość Ojców Soboru, a wraz z nimi rzesze duchownych i wiernych.
Jeśli zatem SW II był, co to jest oczywiste, narzędziem, którego autorytet i autorytatywność zostały oszukańczo wykorzystane do narzucenia heterodoksyjnych doktryn i sprotestantyzowanych obrzędów, możemy mieć nadzieję, że powrót na tron świętego i ortodoksyjnego Papieża uzdrowi tę sytuację, ogłaszając ją bezprawną, nieważną i niebyłą jak się stało z Synodem w Pistoi. Ponadto, jeśli zreformowana liturgia wyraża te błędy doktrynalne i to podejście eklezjologiczne, które zwięźle zawarł SW II, błędy, które autorzy zamierzali ujawnić w ich niszczycielskim zakresie dopiero po ich promulgacji, to żaden powód „duszpasterski” – jak chciałby utrzymywać Ojciec Alcuin Reid – nie może nigdy usprawiedliwić utrzymywania tego fałszywego, wieloznacznego, favens hæresim (sprzyjającego herezji) rytu, całkowicie katastrofalnego w swoich skutkach dla świętego ludu Bożego.
Novus Ordo nie zasługuje zatem na żadną poprawkę, żadną „reformę reformy”, lecz jedynie na zakaz i uchylenie, jako konsekwencję jego nieusuwalnej niezgodności z Liturgią katolicką, z Rytem Rzymskim, którego zamierza być zaledwie wyrazem, oraz z niezmienną nauką Kościoła. „Kłamstwo musi zostać odparte, ale ci, którzy są uwikłani w jego sidła, muszą być zbawieni, a nie zgubieni” – pisze Ojciec Alcuin. Nie może to się jednak stać ze szkodą dla Prawdy Objawionej i czci należnej Trójcy Przenajświętszej w najwyższym akcie kultu; ponieważ przywiązując nadmierną wagę do duszpasterstwa, stawiamy człowieka w centrum Świętej Czynności, podczas gdy powinniśmy tam umieścić Boga i złożyć przed Nim pokłon w milczącej adoracji.
Jeśli nawet może to wywołać zdziwienie u zwolenników hermeneutyki ciągłości, której pomysłodawcą był Benedykt XVI, to uważam, że Bergoglio ma po raz pierwszy całkowitą rację, uważając Mszę trydencką za niedopuszczalne zagrożenie dla SW II, ponieważ Msza ta jest tak katolicka, że odrzuca wszelkie próby pokojowego współistnienia dwóch form tego samego Rytu Rzymskiego. W istocie, absurdem jest wyobrażenie sobie formy zwykłej rytu montiliańskiego i nadzwyczajnej formy trydenckiej, jako reprezentacji jednego głosu Kościoła Rzymskiego – una voce dicentes – z bardzo ograniczonym wyjątkiem czcigodnych obrządków starożytnych, takich jak ryt ambrozjański, ryt lyoński, rytu mozarabski oraz odmiany rytu dominikańskiego i podobnych obrządków.
Powtarzam: autor Traditionis Custodes wie bardzo dobrze, że Novus Ordo jest kultycznym wyrazem innej religii – religii „Kościoła soborowego” – w odróżnieniu od religii Kościoła katolickiego, którego doskonałym modlitewnym przekładem jest Msza Św. Piusa V. Bergoglio nie ma pragnienia rozstrzygnięcia sporu między spuścizną Tradycji a spuścizną SW II. Przeciwnie, jego zamiarem jest sprowokowanie rozłamu prowadzącego do wykluczenia tradycyjnych katolików, czy to duchownych czy świeckich, z „kościoła soborowego”, który zastąpił Kościół katolicki, która to nazwa, jeszcze (i niechętnie) jest zachowywana.
Schizma pożądana przez Dwór Świętej Marty nie polega na odłączeniu od Kościoła heretyckiej drogi synodalnej diecezji niemieckich, ale na wykluczeniu tradycyjnych katolików, zdesperowanych prowokacjami Bergoglia, zgorszeniem uprawianym przez jego dwór, jego nieumiarkowanymi i dzielącymi deklaracjami. Aby do tego doprowadzić, Bergoglio nie zawaha się doprowadzić do skrajnych konsekwencji, zasad ustanowionych przez SW II, których bezwarunkowo przestrzega. Mianowicie: uznać Novus Ordo za jedyną formę posoborowego Rytu Rzymskiego i konsekwentnie uchylić wszelkie celebracje w starożytnym rycie rzymskim jako całkowicie obce strukturze dogmatycznej Soboru.
Pozostaje poza wszelką wątpliwością, że nie ma możliwości pojednania tych dwóch niejednorodnych, wręcz przeciwstawnych, wizji eklezjologicznych. Albo jedna przetrwa, a druga upadnie, albo jedna upadnie, a druga przetrwa. Iluzja współistnienia Vetus i Novus Ordo jest niemożliwa do zrealizowania, jest sztuczna i zwodnicza: ponieważ to, co celebrans czyni doskonale we Mszy Apostolskiej, prowadzi go naturalnie i nieomylnie do tego, czego chce Kościół; podczas gdy to, co przewodniczący zgromadzenia czyni we Mszy reformowanej, jest prawie zawsze dotknięte odchyleniami dozwolonymi przez sam obrządek, nawet jeśli Święta Ofiara jest ważnie wykonywana.
I właśnie na tym polega soborowy matrix nowej Mszy: na jej płynności, na zdolności dostosowania się do potrzeb rozmaitych „zgromadzeń”, na możliwości odprawiania jej zarówno przez kapłana, który wierzy w transsubstancjację i manifestuje ją za pomocą przepisowych przyklęknięć, jak i przez tego, który wierzy tylko w transsignifikację [https://pl.wikipedia.org/wiki/Transsignifikacja] i podaje wiernym Komunię na ręce.
Nie zdziwiłbym się zatem, gdyby w bardzo bliskiej przyszłości ci, którzy nadużywają władzy apostolskiej w celu zburzenia Kościoła Świętego i sprowokowania masowego exodusu „przedsoborowych” katolików, nie zawahali się nie tylko ograniczyć odprawianie starożytnej Mszy, ale także całkowicie jej zakazać, ponieważ w tym zakazie streszcza się sekciarska nienawiść przeciwko Prawdzie, Dobru i Pięknie, która ożywiała spisek modernistów od pierwszej Sesji ich bożka, SW II.
Nie zapominajmy, że zgodnie z tym fanatycznym i despotycznym podejściem, Msza trydencka została, jak gdyby nigdy nic, zniesiona wraz z promulgacją Missale Romanum Pawła VI, a ci, którzy nadal ją odprawiali, byli dosłownie prześladowani, poddawani ostracyzmowi, zmuszani do umierania ze złamanym sercem i grzebani na pogrzebach w nowym rycie, jak gdyby w celu przypieczętowania żałosnego zwycięstwa nad przeszłością, o której należy definitywnie zapomnieć. Jakoś w tamtych czasach nikt nie interesował się motywacjami duszpasterskimi, aby odstąpić od surowości prawa kanonicznego, tak jak dzisiaj nikt nie interesuje się motywacjami duszpasterskimi, które mogłyby skłonić wielu biskupów do przyznania celebracji w starożytnym rycie, do którego duchowni i wierni wykazują szczególne przywiązanie.
Pojednawcza próba Benedykta XVI, godna pochwały ze względu na chwilowe efekty w postaci liberalizacji Usus Antiquior (starożytnego zwyczaju), była skazana na niepowodzenie właśnie dlatego, że wynikała z iluzji możliwości zastosowania syntezy Summorum Pontificum do tezy trydenckiej i antytezy Bugniniego. Ta filozoficzna wizja pod wpływem myśli heglowskiej nie mogła się powieść ze względu na samą naturę Kościoła (i Mszy), który jest albo katolicki, albo nie, i który nie może być jednocześnie mocno zakotwiczony w Tradycji i jednocześnie wstrząsany falami zsekularyzowanej mentalności.
Z tego powodu jestem bardzo zaniepokojony, gdy czytam, że Msza Apostolska jest uważana przez Ojca Reida za „wyraz uprawnionego pluralizmu, który jest częścią Kościoła Chrystusowego”. Wielogłosowość jest uprawniona w sytuacji wyrażania ogólnej symfonicznej jedności, a nie w jednoczesnej obecności harmonii i piskliwego hałasu. Mamy tutaj do czynienia z nieporozumieniem, które należy jak najszybciej wyjaśnić i które najprawdopodobniej zostanie uzdrowione nie tyle przez nieśmiałą i wyważoną różnicę zdań tych, którzy proszą o tolerancję dla siebie, przyznając jednocześnie taką samą tolerancję tym, którzy wyznają diametralnie różne zasady. ale raczej zostanie zdecydowane przez nietolerancyjne i dokuczliwe działania tych, którzy uważają, że mogą narzucić swoją wolę w opozycji do woli Chrystusa, Głowy Kościoła. Wyjaśnienia nieporozumienia dokonają ludzie, którzy zakładają, że mogą zarządzać Mistycznym Ciałem jak międzynarodową korporacją, jak słusznie zauważył kardynał Müller, w swoim niedawnym przemówieniu.
Gdy przyjrzymy się temu, co się dzisiaj dzieje i co wydarzy się w najbliższej przyszłości, stwierdzimy, że nie jest to niczym innym niż logiczną konsekwencją przesłanek ustalonych w przeszłości, kolejnym krokiem w długiej serii mniej lub bardziej powolnych kroków, z których każdy był przez wielu wyciszany lub akceptowany drogą szantażu. Na przykład ci, którzy zwykle odprawiają Mszę trydencką, ale od czasu do czasu również Novus Ordo – i nie mówię tu o księżach poddanych szantażowi, ale o tych, którzy mogli sami decydować lub mieli wolność wyboru – już ugięli się w swoich zasadach, godząc się na to, by móc w równym stopniu odprawiać którąś z nich, tak jakby obie były równoważne, tak jakby – właśnie – jedna była formą nadzwyczajną, a druga zwyczajną tego samego Rytu.
A czyż nie stało się podobnie w sferze świeckiej, przy narzucaniu ograniczeń i naruszaniu podstawowych praw, które były akceptowane w milczeniu przez większość społeczeństwa, sterroryzowanego groźbą pandemii? Również w tamtych okolicznościach, z innymi motywacjami, ale w podobnych celach, szantażowano obywateli: „Albo się zaszczepcie, albo nie możecie pracować, podróżować, chodzić do restauracji”. Ilu, choć wiedziało, że jest to nadużycie władzy, jednak posłuchało? Myślicie, że systemy manipulacji przyzwoleniem społecznym bardzo się różnią? Przecież ci, którzy je wprowadzają, wywodzą się z tych samych szeregów wroga i są prowadzeni przez tego samego Węża?
Czy wydaje wam się, że plan Wielkiego Resetu opracowany przez Światowe Forum Ekonomiczne Klausa Schwaba ma inne cele niż ten wyznaczony przez sektę Bergoglian? Ten szantaż nie będzie dotyczył zdrowia, ale doktryny. Pod warunkiem posiadania jakichkolwiek praw w kościele posoborowym, zażąda się od was akceptacji wyłącznie SW II i Novus Ordo Missae. Tradycjonaliści zostaną naznaczeni jako fanatycy, tak jak ci, których dziś określa się mianem „anty-szczepionkowców”.
Gdyby Rzym zakazał odprawianie starożytnej Mszy we wszystkich kościołach świata, ci, którzy wierzyli, że mogą służyć dwóm panom – Kościołowi Chrystusa i Kościołowi soborowemu – odkryją, że zostali oszukani, tak jak to się stało z Ojcami Soborowymi przed nimi. W tym momencie będą musieli dokonać wyboru, co do którego łudzili się, że mogą go uniknąć. Będzie to wybór, który zmusi ich albo do nieposłuszeństwa wobec bezprawnego rozkazu, po to aby pozostać posłusznymi Panu, albo do pochylenia głowy przed wolą tyrana, nie wywiązując się ze swoich obowiązków sług Bożych. Niech w swoim rachunku sumienia zastanowią się nad tym, jak wielu z nich unikało wspierania tych nielicznych, bardzo nielicznych swoich braci kapłanów, którzy byli wierni własnemu kapłaństwu, mimo że byli wytykani jako nieposłuszni lub nieugięci, po prostu dlatego, że zawczasu dostrzegali oszustwo i szantaż.
Tutaj nie chodzi o to, by „ubrać” Mszę montinistów na wzór Mszy starożytnej, zakładając szaty liturgiczne i śpiewając chorał gregoriański, tylko po to, by ukryć faryzejską hipokryzję, która ją zrodziła. Nie chodzi też o to, by usunąć II Modlitwę Eucharystyczną czy celebrować ad orientem: walka musi toczyć się o ontologiczną różnicę między teocentryczną wizją Mszy trydenckiej, a antropocentryczną wizją jej soborowej podróbki.
Jest to nic innego jak walka między Chrystusem a szatanem. Jest to walka o Mszę Świętą, która jest sercem naszej Wiary, tronem, na który zstępuje Boski Król Eucharystii, Kalwarią, na której ponawia się w bezkrwawej postaci, Ofiarowanie Niepokalanego Baranka. Nie jest to uczta, nie jest to koncert, nie jest to show, aby pokazać dziwactwa lub ambona dla herezjarchów, nie jest to podium dla wiecowników.
Jest to walka, która wzmocni się duchowo poprzez samotny opór kapłanów wiernych Chrystusowi, uznanych za ekskomunikowanych i schizmatyków. Jednocześnie, wewnątrz kościołów, wraz z obrządkiem reformowanym, zatriumfuje niewierność, błąd i obłuda. A także brak: brak Boga, brak świętych kapłanów, brak dobrych wiernych dusz.
Jak powiedziałem w kazaniu na Święto Katedry Św. Piotra w Rzymie – jest to brak jedności między Katedrą (Cathedra) a Ołtarzem, między świętą władzą pasterzy a ich racją bytu, by na wzór Chrystusa, byli gotowi jako pierwsi wstąpić na Golgotę, by złożyć siebie w ofierze za powierzoną sobie trzodę. Kto odrzuca tę mistyczną wizję własnego Kapłaństwa, kończy sprawując swoją władzę bez pełnomocnictwa, które pochodzi jedynie od Ołtarza, Ofiary i Krzyża: od samego Chrystusa, który z tego Krzyża króluje nad władcami duchowymi i doczesnymi jako Najwyższy Kapłan i Król.
Jeśli tego właśnie chce Bergoglio, aby wśród wymownego milczenia Świętego Kolegium i Episkopatu utwierdzić swoją przemożną władzę, niech wie, że spotka się ze stanowczym i zdecydowanym sprzeciwem wielu dobrych dusz, które są gotowe walczyć z miłości do Pana i dla zbawienia własnej duszy. W tym tak strasznym momencie dla losów Kościoła i świata, są zdecydowane stawić opór tym, którzy pragną unieważnić odwieczną Ofiarę, być może po to, by ułatwić Antychrystowi dojście do przywództwa nad Nowym Porządkiem Świata.
Wkrótce zrozumiemy znaczenie strasznych słów Ewangelii (Mt 24, 15), w których Pan mówi o ohydzie spustoszenia w świątyni. Możliwa jest do zrealizowania obrzydliwa groza pojawienia się zakazu ujrzenia skarbu Mszy Świętej, odartych ołtarzy, zamkniętych kościołów, ceremonii liturgicznych skazanych na utajnienie. To jest właśnie ohyda spustoszenia: koniec Mszy Apostolskiej.
Kiedy 13-letnia Agnieszka była prowadzona na swoją męczeńską śmierć, 13 stycznia 304 roku, wielu spośród wiernych i kapłanów dokonało apostazji pod wpływem prześladowań Dioklecjana. Czy my powinniśmy się obawiać ostracyzmu sekty soborowej, skoro mała dziewczynka dała nam taki przykład wierności i męstwa w obliczu kata? Jej heroiczną wierność chwalili Święty Ambroży i Święty Damazy. Zadbajmy o to, abyśmy my, choć niegodni, mogli w przyszłości zasłużyć na pochwałę Kościoła, przygotowując się do tych prób, w których damy świadectwo przynależności do Chrystusa.
+ Carlo Maria Viganò, Arcybiskup
21 stycznia 2023
Świętej Agnieszki, Dziewicy i Męczenniczki
[1] Trzy lata przed Rewolucją Francuską, Synod w Pistoi sformułował pewne heretyckie doktryny zapowiadające błędy modernizmu, które znajdujemy na II Soborze Watykańskim. Wśród nich były: niechęć do pobożnych nabożeństw, insynuacja, że doktryna o łasce i predestynacji powinna powrócić do swojej starożytnej czystości po wiekach przeinaczania, przyjęcie języka narodowego w Liturgii, modlitwy liturgiczne wypowiadane na głos, likwidacja ołtarzy bocznych, relikwiarzy i kwiatów na ołtarzach, usunięcie obrazów świętych nie występujących w Piśmie Świętym, insynuacje o legalności Mszy Świętej, podczas której wierni nie przyjmują Komunii Świętej, użycie niewłaściwych terminów w formule Konsekracji. Pius VI tak odpowiedział na te błędy: „Oby nigdy nie było tak, że głos Piotra milknie w jego Katedrze, w której żyje i przewodniczy na zawsze, ofiarując prawdy wiary tym, którzy ich szukają” (Św. Piotr Chryzolog, List do Eutychiusza).
Tłum. Sławomir Soja
Źródło: The Remnant (January 24, 2023) – „THE ONE THREAD BY WHICH THE COUNCIL HANGS”