Zapachniało prochem, albo i czymś gorszym. Na miejscowość Przewodów w powiecie hrubieszowskim spadła rakieta produkcji rosyjskiej, której wybuch zabił dwie osoby. Zebrało się Biuro Bezpieczeństwa Narodowego przy panu prezydencie, a potem również – Rada Ministrów. Część jednostek, zwłaszcza obrony powietrznej, została postawiona w stan podwyższonej gotowości, podobnie jak policja, Straż Graniczna i bezpieczniacy. Zaalarmowany został prezydent Biden, NATO i Unia Europejska, słowem – wszystko, jak w filmie Hitchcocka, kiedy to najpierw wybucha bomba atomowa, a potem napięcie rośnie. W tym przypadku bomby atomowej na szczęście nie było, tylko „rakieta produkcji rosyjskiej”, która poza tym spadła na pozbawiony chyba wszelkiego strategicznego znaczenia Przewodów – ale pan minister Rau wezwał rosyjskiego ambasadora w Warszawie do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, by udzielił „wszelkich wyjaśnień”. Tymczasem ambasador żadnych wyjaśnień udzielić nie mógł nawet gdyby chciał, bo Rosja od wybuchu rakiety zdecydowanie się „odcięła”. To oczywiście jeszcze żaden dowód, ale pan premier Morawiecki najwidoczniej zaczął coś podejrzewać, bo na zakończenie swego orędzia do narodu, wezwał „rodaków” do zachowania spokoju i nie ulegania ”prowokacjom”. Kto miałby rodaków „prowokować” i do czego – tego już pan premier nie wyjaśnił, wobec czego zostaliśmy skazani na domysły. W domyśle autorem prowokacji powinien był oczywiście Putin, no bo któż by inny – ale jasności w temacie nie było.
Nad ranem wszakże okazało się, że „tymczasem na mieście inne były już treście”. Amerykanie podali wiadomość, że lot feralnej rakiety był śledzony przez jeden z samolotów NATO i że według wszelkiego prawdopodobieństwa, chociaż była ona produkcji rosyjskiej, to wystrzelona został z terytorium Ukrainy przez tamtejszą obronę przeciwlotniczą. W tej sytuacji wprawdzie Rosja od winy wymigać się nie może, bo po co tę rakietę wyprodukowała – ale wystrzeliła ją jednak Ukraina. Co prawda w słusznej, a może nawet świętej sprawie, więc oczywiście nikt wobec Ukrainy żadnych pretensji nie ośmieli się u nas podnieść, bo wiadomo: człowiek strzela, ale to Pan Bóg kule nosi, a i rakiety też. Mamy więc do czynienia z dopustem Bożym, wobec którego wypada tylko schylić głowy, ale nikogo – oczywiście poza Rosją, to chyba jasne – obwiniać za to nie można. Co prawda marzeniem prezydenta Zełeńskiego jest, by wojna możliwie jak najszybciej rozlała się poza granice Ukrainy, najlepiej na inne państwa Europy Środkowej z Polską na czele, ale przywódcy państw mądrzejszych nie są do tego pomysłu tak entuzjastycznie ustosunkowani, jak pan generał Roman Polko, który sprawia wrażenie, jakby nie mógł się doczekać, by znowu sobie podowodzić. Bez wojny oczywiście nic z tego, więc trudno się dziwić tej tęsknocie, chociaż z drugiej strony, czy naprawdę wszyscy musielibyśmy zostać wciągnięci do tej zabawy? Podowodzić sobie można w końcu również żołnierzykami ołowianymi, co jest i tańsze i bezpieczniejsze słowem – same plusy dodatnie – może z wyjątkiem ryzyka ołowicy.
Is fecit, cui prodest – mawiali starożytni Rzymianie, co się wykłada, że ten zrobił, kto skorzystał. O marzeniach prezydenta Zełeńskiego już wspomniałem, ale istotna wydaje się również jeszcze jedna okoliczność. Oto przed kilkoma zaledwie dniami w Ankarze rozpoczęły się tajne rozmowy amerykańsko-rosyjskie, o których nic nie wiemy, poza tym, że „na pewno” nie dotyczą Ukrainy, tylko jakichś zupełnie innych spraw. Tak w każdym razie poinformowała świat amerykańska funkcjonariuszka, więc niegrzecznie byłoby zaprzeczać. Tedy nie zaprzeczając zauważamy jedynie, że gdyby tak na Przewodów spadła rakieta nie tylko wyprodukowana w Rosji, ale jeszcze stamtąd wystrzelona, to kto wie, czy te rozmowy nie zostałyby przerwane, ku niewątpliwej uciesze prezydenta Zełeńskiego. I my wiemy bowiem i on wie, że co tam w Ankarze Amerykanie z Rosjanami uradzą, to on będzie musiał nolens-volens wykonać, więc gdyby tak napięcie nagle wzrosło, to byłaby szansa na zerwanie tych rozmów i odsunięcie, przynajmniej na jakiś czas, miecza Damoklesa. Nawiasem mówiąc, Rosjanie właśnie w momencie gdy te tajne rozmowy zaczęły się toczyć, przypuścili gwałtowne uderzenie rakietowe na Ukrainę. Wprawdzie – jak poinformował prezydent Zełeński – „około 70 rakiet” zostało zestrzelonych, ale 30 trafiło w infrastrukturę energetyczną. Przypomina to trochę sytuację z końcówki wojny wietnamskiej, kiedy to wietnamski przywódca Le Duc Tho odgrażał się, że dopóki chociaż jeden żołnierz amerykański depcze świętą ziemię wietnamską, to o żadnych rokowaniach mowy być nie może. Tedy prezydent Nixon nakazał loty dywanowe B-52 na Wietnam Północny i po trzech dniach tego eksperymentu wietnamscy przywódcy zgodzili się na rokowania, chociaż świętą ziemię deptało jeszcze pół miliona amerykańskich żołnierzy. To tylko pan prezydent Duda w chwili próby stanąłby nieugięcie na wysokości zadania, o czym świadczyła jego reakcja na jakieś rosyjskie pogróżki: „nie strasz nie strasz, bo się…” – no, mniejsza z tym.
Kiedy jednak zapachniało prochem, to sytuacja stała się „poważna”, chociaż z drugiej strony prawdziwa wojna raczej nie zaczyna się od przypadkowego uderzenia rakiety w pozbawiony wszelkiego strategicznego znaczenia Przewodów, tylko od uderzenia w ośrodki kierowania państwem, w newralgiczną infrastrukturę, której zniszczenie powoduje znaczne i gwałtowne zmniejszenie zdolności państwa do prowadzenia wojny, no i wreszcie – w siły zbrojne. Jak pamiętamy, tak właśnie wyglądała zarówno pierwsza, ta karna, jak i druga – ta wyzwoleńcza – wojna przeciwko Irakowi, kiedy to Saddam Husajn ukrył iracką broń masowego rażenia „w miejscach niemożliwych do wykrycia”. Skoro jednak pan premier Morawiecki w swoim orędziu do narodu nawoływał do „zachowania spokoju”, to widocznie musiał gdzieś dostrzec oznaki zaniepokojenia. Trudno się temu dziwić, bo dopóki wojna wydaje się zdarzeniem mało prawdopodobnym, to zwolenników orężnej rozprawy z Putinem i w ogóle – rozczłonkowania Rosji – objawia się u nas cały Legion. Ale kiedy w Przewodowie rozległ się wybuch i dwie osoby zginęły, to zaraz pan premier Morawiecki musiał nawoływać do zachowania spokoju i w ogóle. „Stąd nauka jest dla żuka”, by na przyszłość nie poddawać się propagandzie, płynącej od lobby banderowskiego w Polsce, ze strony żydowskiej gazety dla Polaków i ze strony ukraińskiej gazety dla Polaków pod redakcją kawalera orderu ukraińskiej SBU – bo interesy państwowe Ukrainy i Polski nie są identyczne.
Stanisław Michalkiewicz
Felieton • Portal Informacyjny „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org) • 25 listopada 2022