Aktualizacja strony została wstrzymana

Niedyskretne wpomnienia Iwaszkiewicza

W ubiegłym tygodniu doszło w Polsce do dwóch literackich coming-outs, czyli publicznego ujawnienia swojego homoseksualizmu. Jedno z nich popełnił krytyk filmowy Tomasz Raczek, który we wstępie do książki swojego życiowego partnera wyjawia istnienie tegoż związku. Dlaczego teraz i właśnie przy takiej okazji? A dlaczego nie – skoro pewna pisarka mogła założyć partię polityczną, żeby wypromować książkę, a potem zdjęła ubranie, żeby wypromować tę partię? Ale dalibóg czemu Jarosław Iwaszkiewicz w swoich pamiętnikach ujawnił, że miał erotyczną okoliczność z Czesławem Miłoszem? I przede wszystkim czy należy mu wierzyć?

Niepublikowane „Dzienniki” Jarosława Iwaszkiewicza od dawna budziły niezdrową ciekawość, bowiem jego odmienna orientacja seksualna nie była specjalną tajemnicą. W dwudziestoleciu międzywojennym po warszawskich kawiarniach krążyło nawet powiedzenie Alfreda Łaszowskiego, iż do polskiej literatury można wejść albo przez łóżko Zofii Nałkowskiej, albo Jarosława Iwaszkiewicza. Oczywiście aż do upadku komunizmu, któremu pisarz oddał pewne usługi propagandowe, jako „postępowy intelektualista” i szef kontrolowanego przez władze związku literatów, oficjalnie o tym nie wspominano.

Oczekiwano też, że znajdą się tam jakieś refleksje natury politycznej, które w oficjalnych publikacjach, rzecz jasna, nie mogły się pojawić. Źe wybitny pisarz, który w zamian za przywileje legitymizował swoją osobą i twórczością reżim, zdystansuje się do niego choćby w prywatnych zapiskach. Nic z tego, wydany właśnie przez Czytelnika pierwszy tom „Dzienników”, obejmujący lata 1911-1955, rozczarowuje zarówno pod względem pikantnych szczegółów erotycznych, jak i politycznego rachunku sumienia. Pojawia się tylko jeden konkret i partner wymieniony z imienia i nazwiska. W dodatku nie jest to gorący zapis chwili, ale wspomnienie czegoś, co jakoby nastąpiło 18 lat wcześniej.

„Każda epoka ma swój styl” – notuje Iwaszkiewicz w zapiskach datowanych na 1955 rok – „nawet w drobiazgach i w innej epoce nie można pewnych rzeczy realizować. Mogłem w maju 1936 roku chędożyć Czesia Miłosza w mickiewiczowskiej celi Konrada u Bazylianów w Wilnie. Była cudowna noc z księżycem i słowikami. Rzecz nie do pomyślenia w roku 1824 ani 1954. Gdzie teraz Mickiewicz? Gdzie Miłosz, gdzie Iwaszkiewicz?”.

Niby rzecz dotyczy zapisków prywatnych, ale przecież wiadomo, że pisarz tej miary co Iwaszkiewicz musiał zakładać, że prędzej czy później wszystko, co wyszło spod jego ręki, ujrzy światło dzienne. Czy zatem doprawdy nie można było tezy o zmiennych stylach epok zilustrować innym, mniej niedyskretnym przykładem? Pewnie można, ale rzecz chyba w odpowiedzi na pytanie postawione w ostatnim cytowanym zdaniu. Otóż Miłosz, który bezpośrednio po wojnie poszedł na kolaborację z komunistami, w tym czasie od kilku lat był już w Paryżu, gdzie wprawdzie klepał biedę, ale za to mógł mówić pełnym głosem. Wykorzystał to, publikując m.in. „Umysł zniewolony”, gdzie opisał (bez nazwisk) przypadki kilku swych byłych kolegów, którzy poszli na współpracę do końca. Z tego powodu Iwaszkiewicz, korzystający nawet w okresie stalinowskim z przywileju zagranicznych podróży, musiał oficjalnie całkowicie wyrzec się znajomości z Miłoszem. „Z tobą złotko, nie mogę się przywitać” – rzucił mu podobno półgłosem, kiedy minęli się na jakimś międzynarodowym zjeździe literatów. Czyżby więc wypomnienie po latach zdarzenia, które przynajmniej dla jednej ze stron może być kompromitujące, było formą zemsty konformisty na tym, który miał odwagę opowiedzieć się po stronie prawdy? Może na to wskazywać forma zapisu. Choć Iwaszkiewicz przywołuje romantyczne okoliczności, słowiki, maj, jednocześnie używa poniżającego wobec swojego rzekomego partnera określenia „chędożyć”. Tak wytrawny literat z pewnością nie zrobił tego przypadkiem.
Nie mniej interesująca od tego, dlaczego Iwaszkiewicz to napisał, jest kwestia, czy napisał prawdę. Miłosz, gdyby ktoś się odważył zadać mu to pytanie, i tak nie może już na nie odpowiedzieć. Zachowały się jednak jego liczne pisma wspomnieniowe, w których można natrafić na pewne tropy. I tak w „Abecadle”, w notce poświęconej malarzowi Józefowi Rejfeldowi, znalazła się następujaca dygresja:

„Wilno tym między innymi różniło się od Warszawy, że nie było tam środowiska gejów, natomiast w Warszawie istniało i niemal utożsamiało się ze środowiskiem literacko-artystycznym. Byłem ładnym chłopcem i kiedy tam trafiłem, uważano mnie, ze zwykłym w tych kołach prozelityzmem, za swojego, tyle że nie uświadomionego i nie chcącego się przyznać do tej skłonności. Kto zresztą tej skłonności nie ma. Mnie natomiast szczególnie poniżało, kiedy kawiarnia „Ziemiańska” uważała mnie za chłopczyka Iwaszkiewicza. Nie znaczy to, że miałem coś przeciwko obyczajom moich kolegów, z niektórymi co prawda wyjątkami, jak spowodowanie samobójstwa u młodego robotnika z Powiśla, który zaplątał się w za wysokie sfery”.

Mamy tu z jednej strony zaprzeczenie, wręcz oburzenie, na sugestię, iż przyszły noblista był „chłopczykiem Iwaszkiewicza”, a z drugiej strony stwierdzenie „kto tej skłonności nie ma” – z oczywistym „ja też” w domyśle. Nie on jeden zresztą. Witkacy, w uznawanej za biograficzną powieści „622 upadki Bunga”, też opisuje erotyczną przygodę swojego bohatera z księciem Nevermore, w której to postaci krytycy rozszyfrowywali, jako znakomitego polskiego etnologa, Bronisława Malinowskiego. Nazwisko Nevermore (nigdy więcej) sugerować miało, że ten rodzaj przyjemności nie przypadł jednak Bungowi/Witkacemu do gustu.

Nie można więc wykluczyć, że i 25-letni w 1936 r. Miłosz przyjął awanse starszego kolegi po piórze. Mógł to, jak Bungo, uczynić dla eksperymentu. Mógł też zrobić to po trosze z przekory. Cela Konrada, niemal święte miejsce literatury polskiej, doskonale nadaje się na scenerię takiego świętokradczego aktu. Można też z dużym prawdopodobieństwem założyć, że owa przygoda miała charakter „nevermore”, bowiem dalsza biografia Miłosza pełna jest raczej śladów hołdowania przez niego bardziej tradycyjnym skłonnościom w sferze intymnej.
Zresztą Maria Iwaszkiewicz, córka autora „Dzienników”, komentując ten fragment w „Rzeczypospolitej”, powiedziała: „Sądzę, że była to jednorazowa wpadka. W każdym razie miłosny związek nie był kontynuowany.”

Zatem mała wpadka wielkiego pisarza, ale czy duży kłopot dla historii polskiej literatury? Chyba jednak nie. Miłosz i tak przysporzył sobie za życia dość kłopotów zdecydowanymi wypowiedziami zarówno w kwestiach narodowych, jak i obyczajowych. Pamiętamy oburzenie, jakie wywołał w niektórych środowiskach jego uroczysty pochówek na Skałce. Tych, którzy wtedy protestowali, ujawnienie tego epizodu tylko utwierdzi w negatywnej ocenie pisarza. Dla miłośnikow poety rzecz może być trudniejsza do przełknięcia. Kto jednak śledził biografię Miłosza, ten bardzo zaskoczony nie jest. Zawsze była to powiem postać nietuzinkowa i niekonwencjonalna, niepasująca do roli pomnikowego wieszcza. Gdyby więc po tamtej stronie można było odczuwać wstyd to – używając niezbyt eleganckiego określenia Iwaszkiewicza – przypaść on powinien w udziale nie chędożonemu, ale chędożącemu. Za niedyskrecję i małość.

Dariusz Szreter

Za: NaszeMiasto.pl

 

Skip to content