Z wielu stron słyszę rojenia na temat przyszłego udziału Polski w odbudowie zniszczonej przez Rosję Ukrainy, który to udział miałby okazać się dla naszej gospodarki intratny, ożywczy, wręcz zbawienny. To typowe wishful thinking (myślenie życzeniowe). Polacy mieli chrapkę również na odbudowywanie Iraku po zaprowadzeniu tam Pax Americana ale z tych pobożnych życzeń nic nie wyszło. Za czasów realnego socjalizmu faktycznie uczestniczyliśmy w budowaniu infrastruktury Iraku i za to zaskarbiliśmy sobie wdzięczną pamięć mieszkańców tego kraju, pamięci tej poważnie zaszkodził jednak nasz udział w amerykańskiej interwencji.
Przede wszystkim Rosjanie musieliby się wycofać z Ukrainy i choć bardzo tego chcemy, nie dzielmy skóry na rosyjskim niedźwiedziu. Poza tym nie wiemy czy po doświadczeniach ze Sławomirem Nowakiem Ukraińcy nie będą obawiali się jakiejkolwiek formy polskiej pomocy na ich terenie.
Ale najistotniejszy jest fakt, że większość emigrantów nie będzie zapewne chciała wracać do swego zrujnowanego kraju.
Mamy doświadczenia z emigracji solidarnościowej. Ludzie którzy urządzili się na Zachodzie, znaleźli mieszkania i pracę, posłali dzieci do szkół nie czuli się na siłach jeszcze raz zaczynać wszystkiego od nowa. Nie ma w tym nic złego ani dziwnego.
Pamiętam dość okrutny dowcip z tamtych czasów. Mały owsik który wydostał się na światło dzienne mówi do matki: „Mamusiu jaki ten świat jest piękny – błękitne niebo, kolorowe kwiaty. Dlaczego my musimy tam wracać?”. „Bo tam syneczku jest nasza ukochana ojczyzna” – odpowiada mama owsik.
Zupełnie utopijne są rojenia na temat wzajemnego wzbogacania się obcych sobie kultur albo jak pisał Koneczny obcych cywilizacji, które to rojenia stały się podstawą koncepcji multikulti. Otóż jak twierdzi Michalkiewicz obydwie kultury zamiast wzbogacenia ulegają w takim starciu nieuchronnej bastardyzacji. Gorsze obyczaje wypierają lepsze podobnie jak zgodnie z teorią Kopernika Greshama gorszy pieniądz wypiera lepszy.
Przerobili to Niemcy, którzy pozwolili się do tego stopnia sterroryzować zapraszanym przez Merkel przybyszom, że nie reagowali na gwałcenie i molestowanie niemieckich kobiet podczas niesławnego Sylwestra w Kolonii. Jak wiadomo władze odmawiały przyjmowania zawiadomień o przestępstwie i utrudniały skrzywdzonym dochodzenie swoich praw. Wmawiano również poszkodowanym kobietom, że same sprowokowały cudzoziemców w całkowitej sprzeczności z zasadami popularnego wówczas ruchu Me Too.
Trudno natomiast przyjąć że gwałcenie kobiet jest wyznacznikiem czy podstawowym obyczajem kultury przybyszów. Na tym właśnie polega nieuchronna bastardyzacja mieszających się kultur, na przejmowaniu najgorszych a nie najlepszych obyczajów.
Utopijne i głupie jest zapraszanie przybyszów aby w ten sposób rozwiązać problemy rynku pracy oraz problemy demograficzne. To też już przerabiali Niemcy i Francuzi. Jak wiadomo społeczeństwa europejskie się starzeją, nie jest zapewniona reprodukcja prosta i nie ma komu pracować na rosnącą armię emerytów. Rachuby, że przybysze podejmą prace, których nie chcieli wykonywać gospodarze, prace salowych czy śmieciarzy okazały się chybione.
Przybysze po uzyskaniu praw obywatelskich chętnie korzystają ze zdobyczy socjalnych danego kraju, niechętnie się integrują, a ich wyższa dzietność poprawia wyłącznie statystyki. W niemieckich czy szwedzkich miastach powstają natomiast rządzące się swymi prawami strefy no go gdzie niezależnie od sytuacji nie wkracza z interwencją policja gospodarzy.
Bardzo ciekawym problemem są relacje pomiędzy dobroczynnością indywidualną i instytucjonalną. Liberalna demokracja w swoich założeniach wyróżniała dobroczynność indywidualną. Państwo miało pełnić rolę stróża nocnego pilnującego, żeby nie doszło do przestępstw i nie wtrącać się w inicjatywy obywatelskie. Aby te inicjatywy miały jednak jakieś formalne ramy obywatele mieli stowarzyszać się w organizacjach pozarządowych. Pod koniec XX wieku w naszym kraju jak grzyby po deszczu pojawiały się różne fundacje i stowarzyszenia, niestety w zdegenerowanej formie.
Fundację powinien zakładać fundator, który poświęca część własnych środków na realizację wybranych celów – na opiekę nad psami, organizowanie koncertów, wspieranie zdolnych uczniów czy pomoc młodym matkom. Fundacja, czy stowarzyszenie ma oczywiście prawo pozyskiwać środki drogą zbiórki więc powinna być kontrolowana przez prawo szczególnie gdy korzysta z dotacji państwowych. W naszych warunkach liczne fundacje skupiły się jednak na dojeniu budżetu uzyskując dotacje państwowe na swoje cele i na pensje personelu. Jeżeli ktoś nie może poświęcać bezinteresownie swego czasu pracy społecznej nie powinien się do niej brać. Zdegenerowane formy działalności społecznej są jak dziurawe dno w zbiorniku finansów państwa. Wyciekają przez nie pieniądze na różne wydumane statutowe cele podczas gdy prawdziwym celem organizacji jest zysk jej założycieli. Dlatego fundacje i stowarzyszenia nie cieszą się społecznym zaufaniem i prawdziwi filantropi wolą przygarnąć bezdomne zwierzę czy zaopiekować się chorą sąsiadką niż futrować żyjącą z dobroczynności organizację. Hipokryci wolą raz do roku kupić serduszko Owsiaka i nie chcą zastanawiać się co stało się z ich wrzuconymi do puszki niewielkimi przecież pieniędzmi.
Życie i historia powiedziały „sprawdzam”. Tysiące Polaków zdało egzamin przyjmując dobrowolnie ukraińskich uchodźców pod swój dach. Państwo musiało jednak wtrącić swoje trzy grosze ofiarowując 40 złotych na dobę za przyjętą osobę co stworzyło pole do nadużyć. Mieszkająca na wsi znajoma zaofiarowała swój dom dla sześciu osób. Zgłosiła gotowość ich przyjęcia w odpowiednim sztabie kryzysowym. Odwiedził ją patrol policyjny z misją sprawdzenia warunków w jakich przetrzymuje Ukraińców. Tyle, że żaden Ukrainiec się do niej nie zgłosił i nie brała żadnych pieniędzy. Zastanawia się teraz kto je wziął. Możliwość otrzymania miesięcznie 7200 złotych niejednego skusi do działania. Tylko czy o to nam chodzi?
Izabela Brodacka