Aktualizacja strony została wstrzymana

Rozmowa z Borysem Rogozinem na temat sytuacji na Ukrainie

Publikujemy poniższy wywiad z przekonaniem, że chociaż nie musimy zgadzać się z wyrażonymi opiniami czy używanymi określeniami – a z niektórymi wręcz nie możemy – to w czasie totalnej cenzury warto znać sposób rozumowania wszystkich stron konfliku. Wychodzimy bowiem z założenia, że zamiast jednostronnej propagandy i zastosowanej cenzury, myślący Czytelnik powinien mieć dostęp do szerokiego spektrum informacyjnego aby sam mógł wyciągnąć wnioski i ocenić sytuację.

Szeroki przepływ niecenzurowanej informacji i swobodna krytyka – TAK. Cenzura i manipulacja – NIE.

Redakcja BIBUŁY

 

— * —

Rozmowa z Borysem Rogozinem na temat sytuacji na Ukrainie

Od autora: Borys Aleksandrowicz Rogozin prowadzi bloga pod pseudonimem Pułkownik Cassad.  Mieszka  Krymie i codziennie relacjonuje wydarzenia na Ukrainie.  Niekoniecznie zgadzam się ze wszystkim, co  tutaj (lub gdzie indziej) powiedział i nie podzielam jego poglądów ideologicznych (jest komunistą).  W wywiadzie, którego właśnie udzielił jednemu z rosyjskich dzienników, podaje jednak wiele interesujących informacji. (…)

 

Borysie Aleksandrowiczu, niedawno opublikowano dokument, z którego wynika, że Ukraina przygotowywała operację wojskową przeciwko Republice Donieckiej, a być może także inwazję na Krym. Gdyby Rosja nie rozpoczęła swojej operacji 24 lutego, jaki mógłby być scenariusz wojny zainicjowanej przez Ukrainę?

Borys Rogozin (BR): Istnieją pośrednie dowody, w tym dokumenty, wskazujące na to, że Kijów przygotowywał ofensywę przeciwko DRL i ŁRL Po tym, jak Federacja Rosyjska rozpoczęła specjalną operację wojskową w celu ochrony tych republik, byliśmy świadkami koncentracji w Donbasie znacznych sił celem przeprowadzenia operacji wojskowej. Czekały one na możliwość zapewnienia osłony, aby zaatakować i zniszczyć te republiki. Ukraina nigdy nie zaprzeczała temu celowi. Mówiła o tym wprost i nie zamierzała wypełniać żadnych ustaleń wynikających z porozumień mińskich. Od początku ich celem była siłowa likwidacja republik. Teraz nie będą mieli takiej możliwości.

Jeśli chodzi o Krym, to tutaj również nieustannie deklarowano determinację w dążeniu do odebrania go Rosji w ten czy inny sposób. Było to wyraźnie podkreślane w wypowiedziach różnych oficjeli ukraińskich.

Podobna sytuacja miała miejsce na Białorusi. Ukraina faktycznie wspierała próbę zamachu stanu w tym kraju. Kijów aktywnie dostarczał broń bojówkarzom, którzy próbowali wykorzystać ją do destabilizacji sytuacji na Białorusi. Wysyłane były grupy, które białoruskie KGB likwidowało na granicy. Tak więc Ukraina od dawna była trampoliną i narzędziem, które chciano wykorzystać przeciwko Rosji, w tym przeciwko Krymowi, przeciwko republikom Donbasu w celu ich zniszczenia oraz przeciwko Białorusi w celu obalenia Łukaszenki i ustanowienia tam marionetkowego prozachodniego reżimu.  Nie ma co do tego żadnych wątpliwości ani niedomówień.

Jeśli chodzi o scenariusz ich działań, to w pierwszym etapie spodziewali się opanowania rejonu Doniecka i liczyli, że Rosja, obawiając się presji Zachodu, nie odważy się na bezpośrednią interwencję  lub przynajmniej nie zdąży powstrzymać ich blitzkriegu. Mając nadzieję na osłonę Zachodu, liczyli na to, że Rosja nie będzie mogła przeszkadzać im w działaniach mających na celu destabilizację Białorusi. (…)

Na Krymie strategia polegałby na blokadzie półwyspu, prowokacjach, atakach terrorystycznych itd. Planowali skupić się na tym po rozwiązaniu kwestii Donbasu. Zdawali sobie sprawę, że nie starczy im sił na wszystko naraz. Dlatego najpierw Donbas, a potem Białoruś i Krym, przeciwko którym byliby bardziej aktywni.

 

Mówi się o amerykańskich laboratoriach na Ukrainie i broni bakteriologicznej. Zadziwiające jest to, że pomimo, że Rosja ujawniła to wszystko i podała do publicznej wiadomości,  na świecie nie ma praktycznie żadnej reakcji. Dlaczego? Dlaczego Chiny, które też mają takie laboratoria, ograniczyły się do wezwania Stanów Zjednoczonych do upublicznienia tego, co one tam robią, podczas gdy inne kraje, w których te laboratoria istnieją, w zasadzie milczą? Na przykład Kazachstan, który niedawno uratowaliśmy od zamachu stanu.

BR: Stany Zjednoczone oczywiście nie chcą dyskutować na ten temat, ponieważ istnieją już konkretne dowody na to, co tam robiono. Pod presją niepodważalnych dowodów, Amerykanie zostali zmuszeni do przyznania, że laboratoria rzeczywiście były i są. Ale jednocześnie starają się udowodnić, że nie ma tam nic strasznego, a Rosjanie, jak zwykle, straszą ludzi i organizują prowokacje. Teraz, być może, ta fala zainteresowania laboratoriami na świecie będzie rosła. Chiny już kilkakrotnie mówiły przy różnych okazjach, że interesują się tym, co Amerykanie robią w tych laboratoriach. Niewykluczone, że za takimi oświadczeniami pójdą jakieś działania.

Kilka innych krajów nieprzyjaznych Stanom Zjednoczonym również wyraziło zainteresowanie tym, co dzieje się w tych laboratoriach. Tak więc wyciszanie tego tematu najprawdopodobniej nic nie da. Zwłaszcza jeśli Rosja wrzuci do przestrzeni informacyjnej nieco więcej materiałów faktograficznych na temat działalności laboratoriów. Jest oczywiste, że satelity USA nie poprą tego tematu tylko dlatego, że są zależne od Ameryki i nie mogą szczekać na swojego pana. 

Dlatego na wszelkie możliwe sposoby pokazują, że nie dzieje się nic dziwnego, co po raz kolejny pokazuje poziom ich zależności od Stanów Zjednoczonych. Pozostali będą podnosić głos na ten temat w takim stopniu, w jakim uświadomią sobie swoją niezależność od Ameryki. Temat ten stanie się swego rodzaju miernikiem poziomu niezależności danego kraju od Stanów Zjednoczonych. Oczywiście krajów niezależnych jest wciąż mniej niż zależnych, ale z każdym rokiem ich głos jest coraz donoślejszy.

 

Pański kolega, popularny bloger Michaił Onufrienko, mówi, że początkowo na Ukrainę ze strony rosyjskiej skierowano 200 tysięcy ludzi. Naprzeciwko ich stało 600 tysięcy, z czego 252 tysiące regularnego wojska, obrona terytorialna – 130 tysięcy, reszta – SBU, MSW, straż graniczna i tak dalej. Pytanie: dlaczego w trakcie operacji zastosowano tak wadliwy pod względem liczebności bilans sił, zwłaszcza że przeciwnik był przgotowany do konfliktu?

BR: Owszem, prowadzimy operację siłami mniejszymi liczebnie, ale technicznie znacznie przewyższającymi przeciwnika, który z tego powodu ponosi znacznie większe straty w konfrontacji z nowocześniejszą armią. Liczebność ukraińskich sił zbrojnych i różnych formacji była znana i gdybyśmy chcieli walczyć inaczej, Rosja mogłaby zwiększyć swój kontyngent. Postanowiono jednak działać tym kontyngentem. Widzimy jednak, że nawet przy takiej formalnej przewadze liczebnej po stronie Ukrainy, prawie wszystkie znaczące miasta od Nikołajewa i Charkowa po Kijów są zablokowane w strefie walk przez wojska rosyjskie i milicję ludową Republik Donbasu. 

Sugeruje to, że czynniki techniczne odgrywają dziś bardzo istotną rolę. Widzimy, że Rosja, dzięki swoim zaawansowanym technologicznie zdolnościom wywiadowczym i informacyjnym oraz zaawansowanej broni precyzyjnej dalekiego zasięgu, zadaje przeciwnikowi ogromne straty. Dlatego o sytuacji na froncie wciąż decyduje przewaga technologiczna. 

W razie potrzeby Rosja może zwiększyć liczebność swoich sił rekrutując ochotników spośród własnych obywateli, którym jeszcze na to nie zezwolono, a jest ich już bardzo wielu. Gdyby z sytuacji operacyjnej wynikało, że Rosja widzi potrzebę zwiększenia kontyngentu właśnie teraz, to nic nie stałoby na przeszkodzie, aby od samego początku operacji umożliwić przyjmowanie ochotników i sformować z nich jednostki, które zostaną wysłane w rejon walk. A skoro tego nie robi, to znaczy, że w tej chwili nie ma takiej potrzeby. 

Czy taka potrzeba pojawi się w przyszłości? Być może. Ale nie będzie to związane ze stratami w ludziach, lecz być może z rozszerzeniem kontrolowanego terytorium. Jeśli pojawi się taka potrzeba, to ochotnicy już są. Po prostu powie się im: proszę wstąpić w szeregi milicji ludowej, pomóc zaprowadzić porządek, na przykład, na lewym brzegu Dniepru. Są takie możliwości. Rosja ma nie tylko ogromny potencjał militarny, ale do tej pory nie przeprowadziła ani mobilizacji, ani poboru rezerwistów. Jeśli teraz, z pomocą Zachodu, Ukraina nadwyręża już wszystkie swoje siły, to znaczy, że Rosja nie walczy z wykorzystaniem wszystkich swoich możliwości.

 

A z jakich krajów mogą przyjeżdżać do nas ochotnicy?

BR:  Są to Syria, Libia, Irak, Republika Środkowoafrykańska, Kongo, Mali i inne. Jeśli ten program zostanie uruchomiony, to znajdzie się wielu, którzy będą chcieli do niego dołączyć. Ruch antyfaszystowski na świecie jest dość rozwinięty. W 2014 roku do Donbasu też przyjechali ochotnicy, aby pomóc w przetrwaniu republik. Nie ma więc problemu, żeby przyjechali teraz. Co więcej, kierownictwo już wyraziło zgodę na przyjęcie obcokrajowców. 

 

Jakie są nasze straty, jeśli można o to zapytać?

BR: Musimy zrozumieć, że oficjalnie nie jesteśmy teraz w stanie wojny. Rosja nie wypowiedziała oficjalnie wojny Ukrainie. Tak więc całe to gadanie o wojnie to spekulacje. Owszem, toczą się walki, ale oficjalnie nie ma wojny. Nie została ona wypowiedziana z punktu widzenia prawa międzynarodowego, więc Rosja nazywa to, co się dzieje, operacją specjalną. A my mamy prawo zabraniające ujawniania strat w czasie pokoju. Moim zdaniem, za złamanie tego zakazu grozi do 15 lat więzienia. Dlatego temat strat jest trzymany w tajemnicy. Ministerstwo Obrony będzie publikować dane liczbowe, które uzna za konieczne. 

Nie będę zgadywał. Straty są. Biorąc pod uwagę skalę teatru działań wojennych, siły i środki, jakimi posługuje się przeciwnik (mimo że pomagają mu kraje NATO), po naszej stronie będą straty zarówno w ludziach, jak i w sprzęcie. Ale Rosja daje jasno do zrozumienia, że jest gotowa zapłacić tę cenę za realizację strategicznych zadań zapewnienia bezpieczeństwa kraju na najbliższe dziesięciolecia.

Są pewne oficjalne dane dotyczące Ukrainy – około 4-5 tysięcy zabitych. Są też nieoficjalne szacunki: od 10 do 14 tys. zabitych. Na podstawie sytuacji na froncie, a są to opuszczone miasta, duża ilość sprzętu utraconego w walkach i porzuconego, można powiedzieć, że straty są znaczne. Strona ukraińska, oczywiście, w ogóle oficjalnie nie potwierdza żadnej z tych informacji. Zelenski wspomniał coś o 1300 zabitych po stronie ukraińskiej w ciągu dwóch tygodni operacji specjalnej. Biorąc pod uwagę sytuację na froncie, jest to, oczywiście, niepoważne.

Dlatego teraz nikt nie będzie podawał prawdziwych strat ani w Rosji, ani na Ukrainie.

 

Jak należy interpretować pojawienie się tajemniczych liter Z i V na rosyjskim sprzęcie wojskowym? Najprostsze wyjaśnienie, z jakim się spotkałem, sprowadza się do tego, że Z oznacza zachodnią grupę wojskową, a V – wschodnią.

BR: Tak, istnieje opinia, że jest to oznakowanie pewnych grup. Wcześniej Sztab Generalny Ukrainy wydał swoje wyjaśnienie (w ich interpretacji Z oznacza sprzęt „wschodnich sił Federacji Rosyjskiej”, V – piechotę morską itd. – red.), ale okazało się ono błędne. Faktem jest, że Ukraińcy zinterpretowali literę O jako oznaczenie wojsk z Białorusi, ale potem sami przyznali, że na ich terytorium nie ma żadnych  wojsk białoruskich. 

Świadczy to o tym, że Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy tak naprawdę nie wie, co dokładnie oznaczają te litery, i podobnie jak wszyscy, bierze udział w rozwiązywaniu i interpretowaniu tej „krzyżówki”. W tym samym czasie na koncie Ministerstwa Obrony Rosji na Instagramie, gdy jeszcze ono działało, pojawił się zestaw liter „do reklamowania”,  Z oznaczało „Za zwycięstwo”, V – „lojalność” lub „Siła w prawdzie”. Wkrótce jednak Instagram został zablokowany w Rosji, a te wersje nadal krążą i obrastają wariantami. 

W praktyce jednak Ministerstwo Obrony Federacji Rosyjskiej nadal milczy. Oczywiście, użycie tych liter zostało opracowane przez nasze siły bezpieczeństwa i one oczywiście wiedzą, co to oznacza, ale jednocześnie nie spotkacie się z żadnymi oficjalnymi komentarzami. Jest tylko interpretacja różnych osób.

 

Jak skuteczna, Pana zdaniem, jest ta litera Z z punktu widzenia wojny informacyjnej? Na ile skuteczne jest użycie alfabetu łacińskiego w tym kontekście? Dlaczego nie cyrylicy?

BR: Rzeczywiście, powstał pewien mem. Ciekawe, jak ta koncepcja została opracowana. Wkrótce okazało się, że prawie cała operacja specjalna zaczęła się kojarzyć z literą Z Nie wiadomo, w jakim stopniu była to część planów informacyjnego wsparcia operacji wojskowych. Niemniej jednak jest oczywiste, że mem całkowicie „wypalił”. Jeśli w 2014 r. operacja była kojarzona z memem „Grzeczni ludzie”, to w 2022 r. jest to operacja „Z”. 

Co to znaczy? Można wymieniać dziesiątki interpretacji, ale nie znamy dziś wiarygodnej odpowiedzi. Pozostaje czekać, aż Ministerstwo Obrony Narodowej uzna za stosowne poinformować, jakie jest głębsze znaczenie litery Z i innych liter. Nie sądzę jednak, aby stało się to przed zakończeniem samej operacji specjalnej. Osobiście uważam, że są to pewnego rodzaju oznaczenia związane z misjami bojowymi. Z jednej strony jest to pewne oznaczenie wojskowe, a z drugiej – element wsparcia informacyjnego.

 

Chciałem zapytać Pana jako specjalistę od wojny informacyjnej. Czy ciągle przegrywamy, czy już zaczynamy wygrywać wojnę informacyjną przeciwko Ukrainie i globalnemu Zachodowi?

BR:  Oczywiście, przed rozpoczęciem operacji specjalnej przeciwnik miał nad nami przytłaczającą przewagę na tym polu. Jest to zrozumiałe: Zachód kontroluje główne przepływy informacji na świecie i dysponuje bardzo poważnymi „siłami” informacyjnymi. Widzimy, że zwłaszcza w pierwszych dniach  konfliktu próbowano przeprowadzić blitzkrieg informacyjny, aby przekonać ludność Rosji i wzbudzić w niej przekonanie, aby nie popierała operacji specjalnej. Jednak ten blitzkrieg nie powiódł się, a poziom poparcia dla działań wojsk rosyjskich w naszym społeczeństwie pozostał bardzo wysoki. To po raz kolejny pokazuje, że nie należy absolutyzować zachodniej broni informacyjnej: owszem, może ona wypierać wszelkie inne opinie, ale tylko we własnym środowisku, gdzie praktycznie  kontroluje wszystko.

Rosja natychmiast przystąpiła do porządkowania własnej przestrzeni informacyjnej. Oznacza to, że zaczęto systematycznie likwidować wszystkie zasoby medialne wroga na terytorium kraju (w tej chwili są to: radio Echo Moskwy, The Village, TJournal, Snob, Interlocutor, Gazeta Petersburska, kanał telewizyjny Dożd (uznany za agenta zagranicznego), Media Zones (uznany za agenta zagranicznego), „Meduza” (również wpisana do rejestru mediów-agentów zagranicznych – red.)?

Ponieważ w Rosji istnieje wiele takich struktur medialnych, w obecnej sytuacji miały one, zgodnie z planem ich zachodnich mocodawców, wspólnie „ostrzeliwać” świadomość rosyjskich odbiorców. Tak się nie stało, ale tak czy inaczej oczyszczanie będzie kontynuowane. Te ośrodki, które wyraźnie wskazały na swoje powiązania z naszymi wrogami zewnętrznymi, zostaną oczywiście zamknięte.

W Internecie widzimy pozycyjne bitwy informacyjne, w których uczestniczą tłumy „komentatorów”. To wszystko będzie trwało, ponieważ wojna informacyjna jest bardzo ważnym elementem każdej nowoczesnej wojny. Jest oczywiste, że po naszej stronie były różne niedociągnięcia, błędy, pomyłki związane z kwestiami prowadzenia operacji informacyjnych. Są one eliminowane na bieżąco. To, co nie odpowiada rzeczywistości, ginie dosłownie na naszych oczach. To, co odpowiada rzeczywistości, dostosowuje się i poprawia. Rosyjska machina medialna, którą mamy, będzie się zmieniać wraz z całym krajem. W związku z tym, ci, którzy nie potrafią się dostosować, pozostaną na marginesie historii. A ci, którzy potrafią, pójdą do przodu. Przecież ten konflikt nie ogranicza się do jednej bieżącej operacji specjalnej – to długi konflikt na poziomie zimnej wojny.

 

W związku z tym pojawia się pytanie, czy pozostałe zasoby informacyjne wroga znajdujące się w Rosji nie strzelają nam w plecy?

BR: Pamięta Pan taki serial – „Śpiochy”? Jak wiadomo, nasza liberalna publiczność bardzo go nie lubiła, a reżyser Jurij Bykow potem pokutował za niego przed „postępową ludzkością”. W rzeczywistości Bykowowi udało się poruszyć bardzo ważny temat. Są ludzie, którzy mogą pracować nawet w rosyjskich strukturach państwowych czy mediach państwowych, ale w krytycznym momencie nagle okazuje się, że to nie są nasi ludzie. I w tym właśnie tkwi problem. Z jednej strony to dobrze, że teraz nastąpił okres jasnych deklaracji, wielu się ujawnia, organizuje publiczne demonstracje. Ale tak naprawdę ci, którzy to robią, są bezpieczni. Dla nich wszystko jest jasne. Oni nie są z nami. No cóż, niech tak na razie będzie.

Problem nie tkwi w nich, ale w tych, którzy tylko pozornie stoją po naszej stronie  – może nawet krzyczą o swoim patriotyzmie, ale w rzeczywistości będą pracować dla zupełnie innych celów. Tacy ludzie wierzą, że zachodnia przyszłość, o której marzyli, została im nagle przez kogoś odebrana – przez Putina lub kogoś innego. Twierdzą, że „waciaki”, „kolorady” – (wstążeczki Św. Jerzego – dop. tłumacza) sprowadziły kraj z europejskiej ścieżki i teraz świętym obowiązkiem tych, którzy to rozumieją, jest pomóc w powrocie Rosji na ścieżkę cywilizacji zachodniej. Nadchodzi jednak czas oddzielania  jasności od ciemności i po wielu znakach od razu staje się jasne, kto jest kim.

 

Ale czy nasza machina medialna nie zostanie teraz całkowicie zniszczona – w gruncie rzeczy była ona  prozachodnia? Jak szybko uda się zbudować nową?

BR: Z rosyjskiej machiny medialnej odpadną pewne poważne twory, które wyrastały na niej od lat 1990. Z grubsza rzecz biorąc, istnieją kanały telewizji federalnej – jest to swoisty pionowy wymiar władzy medialnej. Ten „pion”, ale na nieco innych zasadach, będzie obrastał innymi mediami. Samochód starego typu był urządzony według wzorów Zachodu, tego rzekomo wolnego świata, gdzie deklarowano wolność słowa i poglądów. Ale, jak się teraz okazało, wolności słowa i poglądów nie ma. To w Rosji przez długi czas pozwalano na krytykę, tolerowano dominację liberałów w przestrzeni informacyjnej, a na Zachodzie od dawna stosowano metody totalitarne na tyle, na ile było to możliwe: „Myśl jak trzeba albo w ogóle się tutaj nie pokazuj.”

Wszystkie te osławione wartości, takie jak wolność prasy, dosłownie upadły w lutym – marcu – i to w cywilizacji zachodniej. Wszyscy zobaczyli, że można bezpiecznie nawoływać do mordowania – i nic za to nie grozi. Można z powodów etnicznych nawoływać do prześladowania naszych kobiet i dzieci – i też nic się nie stanie. To wstrząsnęło wieloma. Dlatego nikt specjalnie nie żałuje, że zablokowano Facebooka, gdzie takie apele stały się możliwe. Ludzie nawet cieszą się, że na przykład Echo Moskwy zostało zamknięte. Wcześniej zastrzegali się: „Nie jesteśmy bezpośrednio w konflikcie, próbujemy negocjować”. Teraz jest inaczej: starego świata już nie ma, będziemy musieli przyzwyczaić się do życia w nowym.

Aby stworzyć nową maszynę medialną, trzeba zbudować własne ekosystemy cyfrowe, pełnowartościowy krajowy hosting wideo. Jest cała masa problemów, które powinny być rozwiązane już dawno temu, ale były rozwiązywane albo powoli, albo pokrętnie. Teraz wszystko trzeba będzie zrobić „od zera”, bo stało się to koniecznością. Trzeba będzie zastąpić odchodzące zachodnie zasoby informacyjne, własnymi. Tak się już dzieje w praktyce, nie tylko w sferze deklaracji. Nie oznacza to jednak, że czeka nas uniformizacja. Niektóre media zachodnie będą nadal działać, ale już na zasadach dopuszczenia, tak jak w Chinach. W Państwie Środka, jeśli spełniasz warunki np. wydziału propagandy Komitetu Centralnego KC KPCh i innych podobnych struktur, możesz funkcjonować pod pewnymi warunkami.

Jeśli Rosja może zbudować takie same struktury, to nie widzę przeszkód, aby po zakończeniu ostrej fazy konfliktu, zachodnie media wróciły do Rosji, tylko na innych warunkach. Stare warunki, kiedy firmy medialne mogły ignorować ustawodawstwo, pluć na grzywny czy domagać się „przestrzeni medialnej”, już nie będą obowiązywać. Takie media zostaną po prostu wyłączone. Niemniej jednak powtarzam: nie sądzę, że czeka nas jakaś mega-sztywna cenzura. Raczej zmierzamy w kierunku takiej ograniczonej, podobnej do chińskiej, wersji kontroli mediów, która pozostawia możliwość działania zarówno mediom państwowym, jak i prywatnym. Tych ostatnich jest w Chinach bardzo dużo.

Jeśli mówimy o wpływaniu na młode pokolenie, to wspomniałbym tutaj TikTok – jest tam dużo treści młodzieżowych, które są tworzone przez zwykłych ludzi, na przykład w ramach wsparcia dla armii.

 

Czy blogosfera, a w szczególności rosyjskie kanały Telegramu, nie stają się teraz naszą awangardą bojową? Telegram jest przecież naszym wyłomem w globalnym świecie, bo istnieje w USA, Europie i na Wschodzie.

BR: Na Telegramie trwają bitwy pozycyjne, co może kogoś odstraszyć. Jeśli mówimy o oddziaływaniu na młode pokolenie, to wskazałbym na TikTok – jest tam dużo treści młodzieżowych, które są tworzone przez zwykłych ludzi, na przykład w celu wsparcia armii. Nawiasem mówiąc, TikTok jest skierowany do odbiorców w wieku do 25 lat, a przy tym działa nie tylko w Rosji i  przynosi to efekty. Wiemy, że TikTok to chińska aplikacja mobilna (należąca do pekińskiej firmy ByteDance – przyp. red.)

 

Jaki może być los tak zwanych rosyjskich „gwiazd”, które po rozpoczęciu konfliktu w pośpiechu wyjechały na wakacje? Podczas gdy nasi walczą, ci ludzie odpoczywają gdzieś za granicą. Czy mają moralne prawo wrócić do nas później? Mam na myśli Urganta, Gałkina i innych „komików”.

BR: Na pewno, gdy  fala wydarzeń opadnie, niektórzy będą próbowali powoli wracać. Nie wydaje mi się, żeby wśród tych, którzy wyjechali, było zbyt wielu ideowych bojowników o Ukrainę. Inną sprawą jest to, jak traktować tych, którzy wrócą? Odesłanie ich do kanałów telewizji federalnej i udawanie, że nic się nie stało, z mojego punktu widzenia, będzie błędem. Społeczeństwo musi pokazać, że istnieje coś takiego jak ostracyzm społeczny.

Wręcz  przeciwnie, trzeba przesunąć na czoło tych, którzy popierają armię i naród. Telewizja rosyjska powinna zostać unowocześniona, zwłaszcza że ci, którzy uciekli, pozostawili wolne miejsca. Oznacza to, że istnieje możliwość wypromowania innych ludzi, którzy jeszcze bardziej przyczynią się do odnowy telewizji. Przecież nikt nie będzie biegał za Makarewiczem czy jakimś Paninem z błaganiami o powrót. Zresztą, komu oni są potrzebni? Po prostu, jeśli jest to oficjalny kanał telewizyjny, państwo nie powinno płacić za programy, które robią tacy ludzie. Niech oni tam w swoim „YouTube” albo na swojej stronie internetowej nakręcą filmik, jak to „wszystko jest złe i że wszystko przepadło” – proszę bardzo.

 

Wiemy jednak, że ci ludzie mają swoich patronów w rosyjskiej elicie państwowej. Co powinniśmy zrobić z naszymi własnymi elitami politycznymi?

BR: Elita polityczna jest niejednorodna i jest rzeczą naturalną, że ludzie, o których mówisz, mają jakichś patronów. Jednak Władimir Putin niedawno wyraźnie stwierdził, że naród rosyjski „zawsze potrafi oddzielić prawdziwych patriotów od zdrajców i wypluć ich jak muchę”. Jest to dość ważny symboliczny sygnał dotyczący piątej kolumny. Nie mówimy tu o wielu niezadowolonych ludziach, ale przede wszystkim o tych, którzy świadomie i systematycznie współpracują z naszymi wrogami.

Być może rzeczywiście istnieją jakieś poważniejsze decyzje dotyczące tych osób. Ale kto o tym decyduje? FSB i inne służby specjalne. Jeśli coś wyjdzie na jaw, konsekwencje mogą być znacznie poważniejsze niż te, które mogły być, powiedzmy, w zeszłym roku. W końcu kraj żyje w warunkach wojny i długiej zimnej wojny ze Stanami Zjednoczonymi.

 

Proszę powiedzieć jak ocenia Pan skuteczność ukraińskich fałszywek internetowych, takich jak „duch Kijowa”, „rosyjski okręt wojenny czy  „Ichtiander na Morzu Azowskim”?

BR: Takie fałszywki działają tylko w warunkach całkowitej blokady informacyjnej. Jeśli ludzie są bombardowani taką propagandą 24 godziny na dobę, to po prostu nie odbierają innych informacji. Nawiasem mówiąc, nie jest przypadkiem, że na większości ukraińskich stron internetowych komentarze są po prostu zablokowane. Czytajcie, ładujcie swój mózg, ale nie szczekajcie. Ale kiedy ludzie zaczynają porównywać fakty, okazuje się, że zdecydowana większość tych fałszywek rozpada się w ciągu zaledwie kilku godzin.

Problem polega na tym, że kiedy próbujemy argumentować za pomocą logiki i faktów, czytelnicy, których uczucia i emocje są bombardowane, nie dostrzegają tej logiki.

Jak to się mówi, jeśli fakty są sprzeczne z prawdą, tym gorzej dla faktów. Ale jak pracować w warunkach całkowitego stłumienia informacji, kiedy komunikacja jest wyłączona, kiedy inne źródła informacji są zablokowane? Dla porównania, nasi ludzie czytają zarówno rosyjskie, jak i ukraińskie kanały Telegrama. Możemy też zapoznawać się z raportami ukraińskiego Sztabu Generalnego, oglądać filmy operacyjne z miejsca zdarzenia. Zamieszczane są filmiki pokazujące nasze straty, porzucony sprzęt czy coś innego.

Wygląda więc na to, że u nas nie występuje pełna blokada informacyjna – znamy stanowisko Zachodu, znamy logikę stanowiska ukraińskiego. Pod tym względem Rosja, mimo oczywistych ograniczeń, jest obecnie krajem o wiele bardziej wolnym z punktu widzenia informacji niż Ukraina. Gdy wejdzie się na „Telegram”, nie ma problemu z dostępem do różnych źródeł informacji. W tym samym czasie na Ukrainie aktywnie blokuje się kanały rosyjskie. Nadawana jest tylko linia propagandowa, bez komentarzy – i to wszystko.

 

Jeśli porównamy tonację ukraińskich kanałów na Telegramie i naszych, to uderzająca jest różnica między szaleńczym skowytem, które dochodzi z ukraińskiej przestrzeni telegramowej, a raczej spokojną i – jak to kiedyś mówiliśmy – grzeczną retoryką naszych kanałów. Są one naprawdę dość umiarkowane. W związku z tym chciałbym wrócić do pańskiego mema „Grzeczni ludzie”. Jak bardzo ten mem ma się teraz do Operacji Z? Czy nadal jesteśmy tak samo uprzejmi?

BR: Inne czasy – inne memy. Termin ten żyje, nabrał osobistego i publicznego wydźwięku. Jest oczywiste, że jest on historycznie związany z operacją z 2014 roku. Obecny mem z pewnością będzie miał coś wspólnego z operacją Z. To znaczy oficjalnie będzie to SVO (specjalna operacja wojskowa), a nieoficjalnie – operacja Z.

 

A tak na marginesie: czy określenie „grzeczni ludzie” rzeczywiście powstało przypadkiem? Czy nie odżegnuje się Pan od autorstwa?

BR: Jego powstanie jest związane z moim wpisem „Grzeczni ludzie zajęli dwa lotniska na Krymie”. Napisałem go w nocy 28 lutego 2014 r., powołując się na jedną z pierwszych relacji o zajęciu lotniska w Symferopolu. Cytat ten nie jest trudny do znalezienia w sieci, a ja powoływałem się na wiadomości z zasobu należącego do zwolenników Euromajdanu. „Około godziny pierwszej w nocy lotnisko w Symferopolu zostało zajęte przez tych samych ludzi. Z bronią, silni, tak samo ubrani.”

Szef ochrony powiedział, że jego ludzie zostali grzecznie poproszeni o odejście” – tak to brzmiało. Moją uwagę przykuło wyrażenie „grzecznie”, więc je powtórzyłem, ale nie spodziewałem się, że przyniesie to taki efekt na dużą skalę. Liczyłem co najwyżej na to, że wywoła to zrozumiałe uśmieszki u niektórych moich czytelników. Dlatego w moim artykule na IA REX (tu jest błąd, pojawił się po raz pierwszy na blogu) skonstruowałem następujące zdanie: „Jak donoszą media, „grzeczni ludzie”, po spędzeniu kilku godzin na lotnisku w Symferopolu, opuścili to miejsce”. Ale, podkreślam, początkowo to ukraińskie źródła pisały o „grzecznym” zajęciu lotniska.

 

A tak przy okazji, czy próbował Pan zarejestrować znak towarowy „Uprzejmi ludzie”, czy nie jest Pan jednak egoistą?

BR: Nie jestem. Nie było powodu, żeby na tym zarobić. Potem jacyś handlarze zarejestrowali patent na produkcję koszulek i innych produktów „Grzeczni ludzie”. Nie chciałem na tym zarabiać.

 

Istnieją żołnierzyki dla dzieci pod nazwą „Grzeczni ludzie” – cała seria.

BR: Jest wiele rzeczy – koszulki i żołnierzyki.

 

Porozmawiajmy teraz o technice. Oficjalny przedstawiciel Ministerstwa Obrony Rosji Igor Konaszenkow powiedział, że nasze wojska zniszczyły już około 1,2 tys. czołgów i innych pojazdów opancerzonych Ukrainy. Czy zostało ich jeszcze dużo i jak bardzo są niebezpieczne?

BR:  W rzeczywistości liczba zniszczonych czołgów wynosi nieco ponad 300 jednostek. Formalnie, na początku operacji specjalnej, Ukraina miała gdzieś około 2 tys. czołgów. Wiadomo, że część z nich była unieruchomiona, ale i tak mają tych czołgów całkiem sporo. Dużym problemem są stopniowo kończące się rakiety ziemia-powietrze, różne kompleksy radarowe, które są rozbijane, oraz zniszczenie większości lotnictwa i śmigłowców. Rosja przejęła panowanie w powietrzu, próbuje się to zmienić ale bez skutku.

System obrony powietrznej Ukrainy jako pełnowartościowa struktura został zniszczony. Przeszli do obrony ogniskowej. Niektóre systemy przeciwlotnicze ukrywają się w dzielnicach mieszkalnych lub w lasach i próbują strzelać. Czasami odnoszą pewne sukcesy, ale Ukraina nie może w ten sposób odzyskać kontroli nad swoją przestrzenią powietrzną. Dlatego tak naprawdę proszą Zachód – dajcie nam samoloty, dajcie nam systemy obrony powietrznej.

 

Wszystkie mniejsze lub większe miasta i osady ukraińskie zostały przekształcone w węzły obronne, których podstawą są wojska pancerne. Takimi pięściami pancernymi często dokonują one wypadów i uderzają na nasze kolumny. Biorąc pod uwagę, że w strefie walk jest jeszcze wiele takich węzłów obronnych, jak długo one wytrzymają i jak bardzo są dla nas niebezpieczne?

BR: Jeśli takie uderzenie zostanie przegapione, może ono spowodować wiele kłopotów. Są tam jednak nasze drony i wszystko jest monitorowane. Ostatnia próba wydostania się z Charkowa skończyła się dla nich fatalnie. Nasza artyleria i lotnictwo uziemiły ich w pobliżu Bałaklei. Ponadto mają coraz większy kryzys paliwowy, ponieważ nasze lotnictwo systematycznie niszczy ich magazyny ropy i sprzęt do tankowania. 

Dlatego paliwa do czołgów jest coraz mniej. Prowadzi to do tego, że wycofując się, wyrzucają ogromną ilość zdatnego do użytku sprzętu. Widać to było i pod Szczastia, i pod Wołnowachą, i w innych miejscach. Po prostu kończy się paliwo, a sprzęt staje się bezużyteczny. Taki problem szybko narasta na lewym brzegu Dniepru, a w drugiej połowie marca stanie się on bardzo dotkliwy.

 

Konaszenkow twierdzi, że Siły Zbrojne Rosji zniszczyły już około 130 bezzałogowych statków powietrznych. Co to za drony? Czyja to produkcja? Ile z nich jest jeszcze dostępnych?

BR: Mamy tutaj do czynienia z międzynarodową mieszanką. Są tam tureckie Bayraktary, izraelskie drony zwiadowcze, stare radzieckie Tu-143 Reis oraz wszelkiego rodzaju duże kwadrokoptery komercyjne i cywilne. Ogólnie rzecz biorąc, jest to dość kolorowy park maszynowy. Pierwsza partia „Bajraktarów” została prawie w całości zniszczona. Teraz walczą już drugą partią, którą sprzedają im Turcy. Ukraińcy starają się aktywnie wykorzystywać drony, ponieważ są one integralną częścią nowoczesnych działań wojennych.

Ale jednocześnie to narzędzie techniczne jest dość drogim materiałem eksploatacyjnym. Zostaje szybko zestrzelone, trzeba natychmiast wyprodukować lub kupić nowe i walczyć dalej. Teraz praktycznie nie ma wojny bez dronów. Na Ukrainie istnieje możliwość ciągłego uzupełniania floty dronów poprzez kupowanie ich na rynku oraz bezpośrednie dostawy z Zachodu.

 

Czy są dla nas niebezpieczne?

BR: Oczywiście, są one niebezpieczne. Dlatego konieczne jest stworzenie i utrzymanie wysokiego poziomu zdolności bojowej taktycznej obrony powietrznej. Z doświadczenia operacji wojskowych widzimy, że radzi sobie ona ze swoimi zadaniami całkiem nieźle. Partnerzy Ukrainy dostarczają jej te drony, a my je zestrzeliwujemy. Na pewno powodują one jakieś szkody, ale szybko je niszczymy. Ogólnie rzecz biorąc, mamy do czynienia z procesem znanym z wielu innych wojen lokalnych.

 

Jeśli spojrzeć na mapę aktywnych działań wojennych, ich strefa jest jak na razie ograniczona z południa na północ przez obwody mikołajowski i żytomierski. Od Winnicy do Lwowa wszystko jest spokojne. Nie wybieramy się tam?

BR: Nikt nie ujawnia takich planów. To jest tajemnica wojskowa. Nawet jeśli ktoś znałby te plany Sztabu Generalnego, to kto powiedziałby o nich w wywiadzie? Nie ma pełnej jasności co do tego, jak dokładnie Siły Zbrojne Federacji Rosyjskiej zamierzają przeprowadzić tę operację. Istnieje wiele różnych założeń. Obecnie w wielu miejscach postępują wojska rosyjskie i milicja ludowa Donbasu. Lotnictwo i systemy ognia dalekiego zasięgu uderzają precyzyjną amunicją również w zachodnich obwodach Ukrainy.

Zniszczone zostało lotnisko w Winnicy. Zbombardowano obiekty wojskowe w okolicach Równego. Ostatnim przykładem jest zniszczenie rakietami dalekiego zasięgu ośrodków szkoleniowych Sił Zbrojnych Ukrainy we wsi Starichi i na poligonie w Jaworowie. W rezultacie, według Konaszenkowa, którego już Pan cytował, zlikwidowano do 180 zagranicznych najemników i dużą partię zagranicznej broni, w którą w ostatnich tygodniach zaopatrywały Ukrainę państwa NATO.

Zatem dochodzi do uderzeń, tylko nie są one intensywnie. Stopniowo nacisk ogniowy oraz aktywność ataków rakietowych i bombowych będzie wzrastać i przesuwać się na zachód. Nie wiadomo jednak, co dokładnie przewidziano w planie Sztabu Generalnego w zakresie celów, terminów i zadań operacji.

 

Onufrienko w innym podsumowaniu powiedział, że broń, która teraz przychodzi z Zachodu, nie trafia do walczących jednostek, ale zostaje na Zachodniej Ukrainie i tworzona jest tam potężna pięść. Jak mówi, być może po to, by stworzyć tu jakąś republikę galicyjską lub coś podobnego. Ale to tylko przypuszczenie. Może się zdarzyć, że ta pięść, wraz z najemnikami, uderzy potem na zmęczoną i wyczerpaną w bojach armię rosyjską.

BR: Tak, mogą użyć tej pięści zarówno na Zachodniej Ukrainie, jak i wzmocnić jakiś już walczący kierunek. Na przykład próbować przerzucić coś do Kijowa czy Odessy. Problem w tym, że tam jest mało ciężkich pojazdów lądowych. Najbardziej sprawna bojowo część armii ukraińskiej została jeszcze na lewym brzegu Dniepru. Te formacje mogą nam stwarzać pewne problemy w średniej perspektywie, ale nie mogą ich teraz rzucić gdzieś na dużą skalę. Zajmują się teraz gromadzeniem sił w perspektywie dłuższego konfliktu.

 

Pojawiły się informacje, że rosyjskie lotnictwo aktywnie i ściśle pracuje nad dawną dumą radzieckiego przemysłu – Charkowską Fabryką Traktorów im. Małysiewa, a obecnie fabryką czołgów. Jeśli to się odbywa w ramach demilitaryzacji, to dlaczego nie bombardujemy aktywnie i celnie innych obiektów, na przykład w Dniepropietrowsku – można powiedzieć, stolicy ukraińskiej inżynierii rakietowej?

BR: Koordynację uderzeń ustala Sztab Generalny. Nie ujawnia on zasady, według której wybierane są określone obiekty. Jest pewien zestaw celów. Jeśli jedne zostaną zlikwidowane, przechodzą do następnych. Uderzenia zadawane się codziennie i oczywiście nie są one chaotyczne, ale w pewnej zaplanowanej kolejności. To, co już zostało zniszczone, najwyraźniej zostało uznane za ważniejsze od tego, co jeszcze nie zostało zniszczone. Konflikt jeszcze się nie skończył. W najbliższych tygodniach zostanie zniszczonych wiele kolejnych celów.

 

No cóż, teraz zniszczymy wszystkie te fabryki, a kto potem odbuduje te giganty przemysłowe?

BR: Nikt nie będzie ich odbudowywał. Jednym z głównych zadań operacji jest demilitaryzacja. Dlaczego Ukraina potrzebuje tylu zakładów zbrojeniowych? Ukraina nie powinna zagrażać Rosji militarnie. Zniszczenie infrastruktury wojskowej, likwidacja broni ofensywnej oraz likwidacja możliwości przemysłowych do produkcji broni niebezpiecznej dla Rosji – to nieodłączne cele i zadania operacji.

Rosja już ogłosiła, że fabryki remontujące i produkujące sprzęt wojskowy są legalnymi celami wojskowymi. W związku z tym, im dłużej Ukraina i jej patroni będą zwlekać z operacjami wojskowymi, tym mniej będą mieli przedsiębiorstw.

 

A teraz o dziwnych wypowiedziach naszego MSZ. „Specjalna operacja wojskowa Federacji Rosyjskiej nie ma na celu obalenia obecnego rządu Ukrainy ani zniszczenia jej państwowości, lecz ochronę Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej, demilitaryzację i denazyfikację kraju, a także likwidację zagrożenia militarnego dla Rosji” – mówi oficjalny przedstawiciel MSZ Maria Zacharowa.  Brzmi to bardzo dziwnie. Jak, na przykład, można by zdemilitaryzować, zdenazyfikować i wyeliminować zagrożenie militarne ze strony Niemiec, nie niszcząc państwowości narodowosocjalistycznej i nie obalając władzy Hitlera i jego ekipy?

BR: Termin „denazyfikacja” nie został ogłoszony i nie został sprecyzowany. Najwyraźniej istnieje jakiś zestaw wymagań, które planuje się przedyskutować po podpisaniu warunków kapitulacji reżimu Władimira Żeleńskiego. Rosja twierdzi, że to on powinien je podpisać jako obecny prezydent Ukrainy. Jeśli ich nie podpisze, to operacja trwać będzie dalej. Im dłuższy i bardziej zacięty będzie opór ukraiński, tym trudniejsze będą warunki kapitulacji.

W pewnym momencie Żeleński może po prostu przestać być uznawany za prezydenta Ukrainy i tyle. Rosja ma szerokie pole manewru. Do niedawna oficjalnie uznawaliśmy zarówno DRL, jak i ŁRL za część Ukrainy. Teraz nasze MSZ mówi, że Zelenski jest prezydentem Ukrainy, a tydzień później może powiedzieć, że już tak nie uważamy, bo Zelenski nie zdążył się poddać. W rzeczywistości Zelenski jest już tylko amerykańską marionetką, dlatego dopóki jest to dla nas opłacalne, uznajemy go za prezydenta. Gdy stanie się to nieopłacalne – przestaniemy go uznawać.

Można powiedzieć, że Rosja opowiada się za „finlandyzacją” Ukrainy. To znaczy, za przekształceniem jej w kraj neutralny, z zakazem działalności formacji neonazistowskich, utrwaleniem neutralnego statusu Ukrainy w konstytucji kraju i zaprzestanie jej rozwoju militarnego przez obce państwa. Taki proces miał miejsce w Finlandii po jej klęsce w II wojnie światowej, kiedy to kraj ten przyjął warunki Związku Radzieckiego i z państwa faszystowskiego stał się państwem neutralnym.

 

Czy członkowie NATO, przy obecnym poziomie rusofobii, zgodzą się na to?

BR: To, co zostanie ze współczesnej Ukrainy, to taka „pluskwa” jak Idlib? (miasto w Syrii – red.). Będą tam biegać bandy nazistów pod ochroną swoich patronów, ale tak naprawdę będą mogli być wykorzystani tylko w jakiejś formule terrorystycznej. Nie będą już stanowić globalnego zagrożenia bronią jądrową czy bakteriologiczną. Po prostu nie ma już na to miejsca.

 

Obecnie na Ukrainie praktycznie nie ma ludzi ani partii lojalnych wobec Rosji. Nawet platforma „Za życiem” Medwedczuka i Bojko zajęła „patriotyczne” stanowisko wobec nas.

BR: Szukanie obecnie na Ukrainie prorosyjskich polityków, a także sił politycznych w ogóle, opowiadających się za pokojem i przyjaźnią z Rosją, przypomina szukanie sił proradzieckich w nazistowskich Niemczech w latach 1944-1945. Owszem, istniały siły, które sprzeciwiały się kontynuowaniu wojny, a nawet dążyły do zabójstwa Hitlera i negocjacji z aliantami, ale w warunkach faszystowskiego terroru nie ma możliwości prowadzenia otwartego życia politycznego.

Na Ukrainie nie ma obecnie życia politycznego. Panuje reżim dyktatury faszystowskiej, gdzie dysydentów się po prostu zabija. Życie polityczne może się rozpocząć na wyzwolonych terytoriach lub w warunkach neutralizacji Ukrainy. Ale nie teraz. Dlatego wojsko rozwiązuje problem, aby na Ukrainie ustał faszystowski terror i pojawiło się życie polityczne.

 

A gdzie jest Wiktor Medwedczuk, dlaczego go nie widać i nie słychać? Czy on w ogóle żyje?

BR: Wiktor Medwedchuk to karta, którą gra się od dawna. Oczywiście, można go jeszcze do czegoś wykorzystać, ale nigdy nie był on szczególnie popularny na Ukrainie, w tym na południowym wschodzie. Próbował pozycjonować się i sprzedawać jako przedstawiciel południowo-wschodniej części kraju, ale była to sprzedaż wewnątrz elit. W rzeczywistości jego partia zawsze miała dość niskie notowania. Oczywiście, można go gdzieś przyczepić, ale w rzeczywistości to postać przeceniana i bez przyszłości.

 

Sądzi Pan zatem, że po zakończeniu operacji wojskowej na Ukrainie pojawią się siły polityczne opowiadające się za dobrosąsiedzkimi stosunkami z Rosją?

BR: Pojawi się wystarczająca liczba partii opowiadających się za neutralizacją Ukrainy, za jej niezaangażowaniem. Najważniejsze jest to, że wszystkie te warunki powinny być zapisane w ukraińskiej konstytucji. Wszystko to oczywiście trzeba będzie uzgodnić z Zachodem, ale przedtem trzeba jeszcze, jak to się mówi, tam dojechać. Na razie operacja trwa nadal.

 

A co ze słynnymi ukraińskimi oligarchami – Kołomojskim, Achmetowem, Firtaszem i innymi?

BR: Rinat Achmetow mówi, że jest patriotą, że przekazuje pieniądze na obronę i tym podobne rzeczy. I nie tylko on. Inni też zabierają głos, bo rozumieją, że dla nich w Donbasie wszystko się skończyło. Jeśli nawet coś zostało, to teraz wszystko zostanie zabrane do czysta. Istnieje ryzyko utraty majątku także na innych wyzwolonych terytoriach. Sprawa wydaje się prosta.

Jeśli współpracowałeś z faszystami, to sam siebie jesteś winny. Teraz nie dziwcie się konsekwencjom. Na Krymie mamy jeszcze majątek ukraińskich oligarchów, który nie został w pełni im odebrany. Teraz, w odpowiedzi na nacjonalizację rosyjskiego mienia na Ukrainie, wszystko może zostać zabrane. Jest mało prawdopodobne, aby chcieli oni w jakikolwiek sposób współpracować z Rosją. I dobrze, ci krwiopijcy powinni się odczepić  zarówno od Donbasu, jak i Rosji, i to jak najszybciej.

 

Gdzie są byli prezydenci Ukrainy? Na przykład Krawczuk pół roku temu pozował z flintą Goeringa i mówił, że będzie strzelał do „Moskali”.

BR: Oni żyją i działają. Zarówno Krawczuk, jak i Kuczma mówią, jakimi są megapatriotami. Ale to wszystko jest szczekaniem bezsilnych. Zawsze doskonale wiedzieliśmy, że oni nas nienawidzą. Geograficznie część z nich zakorzeniła się na Zachodniej Ukrainie, część jest już w Europie. To jest bezczelne, bo oni nie potrafią powiedzieć nic nowego. Powtarzają to samo co zawsze, tylko teraz jest większa histeria i więcej przekleństw. Myślę, że nie ma sensu zwracać na nich uwagi. To jest historyczny złom.

 

Jakie nastroje panują w diasporze ukraińskiej w Rosji? Czy ktoś z tego środowiska wyruszył na wojnę przeciwko nacjonalistom w ramach Federacji Rosyjskiej?

BR: Nastroje są rozmaite. Jedni sprzeciwiają się operacji wojskowej, chodzą na wiece. Jednocześnie ogromna liczba osób uciekła do Rosji po rewolucji na Majdanie i wojnie domowej rozpętanej na Ukrainie. Jest masa emigrantów politycznych, intelektualistów, po prostu ludzi, którzy nie zaakceptowali wściekłego nacjonalizmu i terroru wobec dysydentów. Ci ludzie z entuzjazmem przyjmują operację rosyjską w nadziei, że ich kraj stanie się normalny, a ktoś będzie mógł nawet wrócić do swojego domu, w którym nie był od wielu lat.

Teraz, jeśli taki człowiek wróci, może zostać zabity. Jeśli spojrzymy na socjologię poparcia dla operacji wojskowej Rosji wśród jej obywateli, to jego poziom jest dość wysoki. Według różnych szacunków, wynosi on co najmniej 70 procent. Sądzę, że wśród ukraińskiej diaspory w Rosji poziom poparcia jest mniej więcej taki sam, ponieważ przede wszystkim z Ukrainy uciekli sympatycy Rosji, a nie Zachodu.

 

A co Pan sądzi o zagrożeniu terrorystycznym ze strony Ukrainy?

BR: Rosja ma bogate doświadczenie w pracy z takim zjawiskiem na Kaukazie i w Syrii. Po zakończeniu aktywnych działań wojennych na wyzwolonych terytoriach nadal będzie prowadzona operacja antyterrorystyczna, której celem będzie zniszczenie pozostałych tam gangów neonazistowskich. 

Będą to robić, dostosowując się do lokalnej specyfiki, i postępować tak samo jak na Kaukazie, w Syrii, w wewnętrznych regionach Rosji, gdzie komórki radykalnych islamistów spośród migrantów i nie tylko, są nie tylko identyfikowane ale i likwidowane. Jest to długi, co jest zrozumiałe, proces. W końcu dojdą z kimś do porozumienia, a to, co nie do pogodzenia, zostanie pogrzebane w ziemi.

 

Putin wydał polecenie wzmocnienia kierunku zachodniego w związku z rozbudową sił NATO u naszych granic. Na czym dokładnie będzie polegać to wzmocnienie?

BR: Bezpośrednia wojna NATO z nami jest mało prawdopodobna, ponieważ niemal natychmiast stałaby się wojną nuklearną. Rosja musi teraz rozwiązać kwestię ukraińską, ale równolegle nasze zachodnie granice są już wzmacniane. Nastąpi rozbudowa zgrupowania w Kaliningradzie, wzmocnienie wojsk na Białorusi. 

Kwestia dostaw nowego sprzętu dla Białorusi została już rozwiązana. W związku z tym na Zachodzie będziemy mieli więcej wojska i sprzętu. Aktywnie tworzona jest nowa żelazna kurtyna, po której obu stronach będą stały wojska. Tylko wcześniej przebiegała ona przez terytorium Niemiec, a teraz będzie przebiegać na granicach Białorusi, Rosji i Ukrainy.

 

A co z Kubą, Wenezuelą i Nikaraguą? Czy będziemy tam działać i stawiać opór wrogom, skoro toczy się taka wojna nerwów?

BR: Cóż, podczas gdy NATO nie umieszcza pocisków w Europie Wschodniej, nie umieszczamy też niczego w Ameryce Łacińskiej. Istnieją takie możliwości. Wenezuela i Kuba to potencjalne lokalizacje dla takiej broni. To jest karta atutowa w naszych rękach i nikt jej teraz po prostu nie wyrzuci. Jest ona trzymana w rezerwie.

 

Czy sankcje zakłócą nasze programy zbrojeniowe?

BR: Myślę, że pojawią się pewne problemy technologiczne, ale w ostatnich latach nasz przemysł bardziej skupił się na dostawcach krajowych i, powiedzmy, niezachodnich. Istnieje wiele obejść sankcji. Iran, w warunkach najsurowszych sankcji, zdołał opracować nowe rakiety balistyczne i stworzyć jeden z najbardziej zaawansowanych programów bezzałogowych statków powietrznych na świecie. A Rosja ma znacznie więcej takich możliwości niż Iran. Dlatego problemy te są w zasadzie rozwiązywalne. 

 

Niedawno media i kanały na Telegramie, poinformowały o ostrzelaniu teatru dramatycznego w Mariupolu. I początkowo próbowano to przedstawić jako konsekwencję wybuchu rosyjskiej bomby lotniczej – mimo że w teatrze ukrywały się tysiące cywilów, którzy na szczęście przeżyli. Czy to też była próba stworzenia bomby informacyjnej o śmierci niewinnych ludzi?

BR: Ta bomba, powiedzmy, nie wybuchła z pełną siłą, ponieważ na cztery dni przed tą prowokacją opublikowano wiele ostrzeżeń. Istnieją świadectwa ludzi, którzy tam byli. Z ich relacji wynika, że wszyscy ludzie znajdujący się w schronie bombowym żyją. Teraz będą przesłuchiwani więźniowie odpowiedzialni za organizowanie tej prowokacji. Myślę, że za około tydzień pojawią się filmy z zeznaniami zatrzymanych i świadków.

Obecnie trwają już walki w dzielnicach miasta Mariupol. Nie wiadomo, ile sił mają jeszcze nacjonaliści, ale miasto jest stopniowo oczyszczane. W przededniu rozpoczęcia walk, 30 tysięcy osób zdołało  opuścić  granice miasta.  Świadczy to o tym, że nacjonaliści nie kontrolują w pełni Mariupola, a ludzie uciekają stamtąd w kierunku granicy rosyjskiej.

 

Czy nie jesteśmy zbyt grzeczni?”. Rozumiem, że chronimy ludność cywilną, ale to utrudnia nam ofensywę.

BR: To prawda, płacimy dodatkową cenę, w tym życiem naszych żołnierzy, aby ratować ludność cywilną. To po raz kolejny pokazuje, że celem operacji nie jest wojna z narodem ukraińskim, lecz z ukraińskim nazizmem. Oddzielamy ukraiński nazizm od narodu ukraińskiego. Jest to część walki o umysły ludzi. W tym kontekście można przypomnieć, że kiedy wojska radzieckie wkroczyły na terytorium Niemiec, Stalin wydał rozkaz, aby nie stosować przemocy wobec pokojowo nastawionych cywilów pod groźbą kary śmierci.

Hasło „Zabić Niemca!”, które było potrzebne w trudnych latach wojny, przestało być aktualne, gdy wypędziliśmy faszystów z naszej ziemi i wkroczyliśmy na terytorium Niemiec. Pod tym względem stanowisko Putina i kierownictwa wojskowego w zasadzie powiela podejście, jakie Stalin stosował w stosunku do ludności cywilnej Niemiec. 

Oznacza to, że w żadnym wypadku nie można dopuścić do gwałtu, rabunku, grabieży. I widzimy, że po prostu nie ma żadnych doniesień o tym, że armia rosyjska celowo zabija cywilów, z wyjątkiem fałszywych wiadomości z ukraińskich kanałów Telegrama. Jesteśmy gotowi zapłacić dodatkową cenę za to, by nie prowadzić operacji wojskowych jak rzeźnicy. Nie idziemy jako zdobywcy, idziemy jako ludzie, którzy wyzwalają Ukrainę od nazizmu.

 

Swoją drogą, jak Pan myśli, dlaczego Ramzan Kadyrow musiał przyjechać na Ukrainę bezpośrednio do strefy działań wojennych?

BR: Po to aby wesprzeć swoich żołnierzy na froncie, pokazując, że nie boi się przyjechać i spotkać ze swoimi ludźmi. Jednocześnie pokazuje, jak w ciężkiej sytuacji jest teraz Ukraina, skoro nawet Ramzan Kadyrow może przyjechać do Niezależnaj, stać sobie gdzieś  obok Kijowa, i jednocześnie trollować ukraińskie kierownictwo. Pokazuje im: „patrzcie, oto jestem – nie bałem się i przyjechałem do was pod Kijów. Już tu jestem.

Wygrażacie mi, a ja tu przyjechałem i stoję u waszych drzwi”.  Jest to element wojny informacyjnej. Z punktu widzenia PR, Kadyrow oczywiście robi bardzo dużo. Wykorzystuje swoją pozycję w mediach, a jednocześnie pomaga w wywieraniu presji informacyjnej na reżim kijowski.

 

Tak więc po naszej stronie walczy międzynarodówka: Czeczeni, Rosjanie, Tatarzy, „waleczni Buriaci”, a po drugiej stronie nacjonaliści. To internacjonalizm przeciwko nacjonalizmowi!

BR: Tak, walczą tam również Buriaci. Jeśli chodzi o jednostki czeczeńskie, to walczą one razem z jednostkami połączonych rodzajów broni i  wspólnie wypełniają zadania. To pomaga (przynajmniej na jakiś czas) rozładować napięcie między naszymi krajami, bo Rosjanie i Czeczeni razem przelewają krew. Na Ukrainę przyjeżdżają Osetyńcy, Ormianie i przedstawiciele innych narodów. Z punktu widzenia czynnika międzynarodowego jest to dość istotne.

 

A co z Legią Cudzoziemską Ukrainy? Rozumiem, że się rozpadła?

BR: Poniosła poważne straty po precyzyjnym uderzeniu na poligon w Jaworowie. Teraz zmienia się taktykę: najemnicy nie będą już gromadzić się w takich wielkich skupiskach i koncentrować w jednym miejscu. Oczywiście, jest to wielkie osiągnięcie rosyjskiego wywiadu, który ujawnił takie zgrupowanie.

Batalion najemników został niemal natychmiast wyeliminowany z działania. Co więcej, tak zwana „Legia Cudzoziemska Ukrainy” to albo najemnicy walczący dla pieniędzy, albo różni ultraprawicowcy, plus jakiś procent zwykłych weteranów wojennych. Ale teraz ich wojowniczy zapał osłabł.
 
Tłum. Sławomir Soja
 
 
.