Aktualizacja strony została wstrzymana

Prymas liturgiczny i ekumeniczny – Paweł Żabicki

Na dzień 12 września 2021 roku w Warszawie zaplanowano uroczystości beatyfikacyjne prymasa Stefana kardynała Wyszyńskiego i siostry Róży Czackiej. Zwłaszcza z beatyfikacją byłego metropolity warszawsko-gnieźnieńskiego związanych jest wiele inicjatyw, na przykład w mojej parafii przyozdobiono płoty banerami z cytatami z Prymasa. Od lat ukazuje się mnóstwo publikacji dotyczących życiorysu i nauczania przywódcy Kościoła w Polsce w czasach PRL-u. Przyjrzyjmy się tedy dwóm wątkom: liturgicznemu i ekumenicznemu.

Trudno stwierdzić jednoznacznie, na ile Kardynał zgadzał się osobiście z Novus Ordo Missae, promulgowanym przez papieża Pawła VI w 1969 r. Od jakiegoś czasu krąży informacja o  wypowiedzi Prymasa, który miał rzekomo powiedzieć o abp. Annibale Bugninim (czyli głównym architekcie przed- i posoborowych zmian w liturgii), że za to, co zrobił z Mszą św., powinien „zostać spalony na stosie” (potwierdził mi to pewien znajomy kapłan). Wiadomo na pewno, że jeszcze przed ogłoszeniem nowego mszału arcybiskup warszawsko-gnieźnieński odprawiał Mszę „twarzą do ludu”, choćby podczas obchodów Millenium (1) (zresztą od 1964 r. na taką celebrę zezwalała watykańska instrukcja „Inter Oecumenici„), z drugiej strony – na fotografiach z kaplicy Cudownego Obrazu na Jasnej Górze z 1974 r. trudno nie zauważyć, że Prymas ma złączone palce wskazujące i kciuki po Przeistoczeniu (2), co świadczy o jego pobożności eucharystycznej i przywiązaniu do dawnych form. Jak podkreśla Paweł Milcarek, „Niewątpliwie należało do linii Prymasa i to, że skrupulatnie pilnowano szacunku do Najświętszego Sakramentu – zarówno w przepisanych zachowaniach szafarzy, jak i w gestach pobożnościowych wiernych (tzw. kolejki do Komunii i przyjmowanie jej na stojąco, z marszu, zaczęły się przyjmować w polskich kościołach też dopiero po połowie lat 80.; wcześniej Komunii udzielano niemal bez wyjątku na klęcząco, przy balustradach zwykle przykrywanych obrusem komunijnym). W Kościele Prymasa Wyszyńskiego unikano też niszczenia starych ołtarzy: mimo dopuszczonej i dominującej mody na „ołtarze soborowe” ostało się jeszcze wiele miejsc, w których celebrowano versus Dominum, choć fascynaci nowego prądu nazywali to pogardliwie odprawianiem do ściany”(3).

W ankietach Centralnej Komisji Przygotowawczej soboru z 1959 r. Kardynał pisał: „Wprowadzenie języka ojczystego do pewnych tekstów mszalnych może się okazać jednym z pierwszorzędnych sposobów zachęcenia wiernych do uczestnictwa w ofierze Mszy Świętej. Chodzi w tym przypadku o stałe części Mszy przed Ofiarowaniem, a mianowicie Gloria, Lekcje, Ewangelie oraz Credo. Pozostałe części Mszy Świętej, przede wszystkim w Kanonie, należy recytować po łacinie”(4). Następnie postulat „unarodowienia” został przez polski episkopat rozszerzony na Kanon Mszy św. Ale finalnie „Biskupi polscy bronili na soborze łaciny, zwłaszcza dla kanonu Mszy św., chociaż już na dwa lata przed soborem złożyliśmy do Kongregacji Rytów projekt zatwierdzenia nowego spolszczonego Rytuału dla Polski”(5). Według Ewy Czaczkowskiej, wspomniane korekty w myśleniu o reformie liturgicznej wynikały z obaw Prymasa o chaos, jaki mogą przynieść zbyt daleko idące zmiany. Warto dodać, że dopiero po śmierci Kardynała, zabrano się w Polsce do wydawania Brewiarza w języku narodowym.

Ksiądz Wyszyński znajdował się pod wpływem ks. Władysława Korniłowicza, a więc reprezentującego tzw. Kościół otwarty środowiska podwarszawskich Lasek, które były laboratorium przemian w Kościele na długo przed Vaticanum II (6). „U boku księdza Korniłowicza przyszły Prymas Polski zetknął się faktycznie z postulatami i praktykami ruchu liturgicznego, który najmocniejszy był we Francji, Niemczech i Belgii”, pisze Milcarek (7). Z Laskami związany był także ks. Aleksander Fedorowicz, charyzmatyczny proboszcz w nieodległym Izabelinie. W 1954 r. ks. Fedorowicz otrzymał zgodę od uwięzionego Prymasa m.in. na odprawianie Mszy versus populum: „Tobie pozwalam odprawiać Mszę twarzą do ludzi i tym księżom, którym Twoja roztropność pozwoli” (8). Kościół pw. św. Franciszka z Asyżu w Izabelinie wraz z opactwem w Tyńcu były pierwszymi miejscami w Polsce, gdzie przeprowadzano tego typu eksperymenty. O Izabelinie zrobiło się głośno – zjeżdżali tam kapłani i wierni z całej Polski. Pierwszą świątynią w stolicy ze stałym ołtarzem przystosowanym do odprawiania Mszy „twarzą do ludu” był odbudowany po zniszczeniach wojennych kościół św. Marcina przy ul. Piwnej, konsekrowany 1967 r. przez kard. Wyszyńskiego. W 1956 r. w przylegającym do kościoła klasztorze swą siedzibę znalazło odpowiedzialne za ośrodek w Laskach Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża – założone przez s. Różę Czacką. Rektorem świątyni w latach 1957-1992 był, wyświęcony w 1953 r. przez Prymasa, ks. Bronisław Dembowski (również związany z Laskami, późniejszy biskup włocławski). Za sprawą pasterza tej świątyni w latach 1970. powstała pierwsza w Warszawie wspólnota Odnowy w Duchu Świętym o nazwie „Maranatha”. 

W kościele św. Marcina zainaugurowano również na szerszą skalę inicjatywy ekumeniczne w Polsce. To właśnie tam, 10 stycznia 1962 r. zorganizowano pierwsze spotkanie ekumeniczne z prawdziwego zdarzenia z udziałem katolików w Polsce. Pośród inicjatorów spotkania – za pozwoleniem kard. Wyszyńskiego – był ks. inf. Stanisław Mystkowski (dawny protegowany ks. Korniłowicza, w latach 1920-1929 sekretarz kard. Kakowskiego), który na tę okazję odprawił Mszę św., a płomienne kazanie ekumeniczne wygłosił wspomniany wcześniej ks. Aleksander Fedorowicz (9). Wzruszenie kaznodziei było tak wielkie, że nie dokończył swojej homilii. Objaśnieniami liturgii zajął się ks. Dembowski. Wśród niekatolickich uczestników tego historycznego wydarzenia był m.in. jeden liderów ewangelików, pastor (a może i „biskup ekumeniczny”) Zygmunt Michelis. Kilkanaście dni później nastąpiła rewizyta katolików w kościele ewangelicko-augsburskim św. Trójcy. Wkrótce kard. Wyszyński zezwolił na głoszenie kazań przez Michelisa podczas Mszy katolickich w kościele św. Marcina, a w 1963 r. udzielił mu zgody na odprawianie nabożeństw protestanckich w kościele św. Kazimierza w Warszawie, który normalnie służył siostrom sakramentkom(10). Michelis widziany był w towarzystwie Prymasa (z którym łączyły go serdeczne relacje) podczas obchodów milenijnych w 1966 r. w Toruniu (11). Fakt udostępniania ambon protestantom podczas katolickich Mszy skomentował jeden z najważniejszych polskich ekumenistów, abp Alfons Nossol: „Najwięcej zdumienia budzi fakt, że w wyznaczonych kościołach w Polsce w czasie Eucharystii kazania głoszą duchowni innych wyznań. Pamiętam, jak kiedyś kard. Joseph Ratzinger, jeszcze jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary, powiedział zaskoczony: Przecież przepisy nie zezwalają na to. Wtedy odpowiedzieliśmy, że zatwierdził to jeszcze kard. Stefan Wyszyński, który widział w tej praktyce element scalania wiernych ponad podziałami wyznaniowymi, a w pewnym sensie także politycznymi czy światopoglądowymi. Wtedy kard. Ratzinger odpowiedział: No skoro tak chciał kardynał Wyszyński, to w drodze wyjątku musimy to zaakceptować” (12). Ponoć był to pomysł bp. Władysława Miziołka, określanego mianem „Biskupa Miziołka od ekumenizmu” lub „Polskiego Jana XXIII”. Kard. Wyszyński sam nie brał udziału w nabożeństwach ekumenicznych, co tłumaczy abp Nossol: „Nie, on sam nie brał udziału, natomiast wspierał działalność bp. Władysława Miziołka. Doskonale wiedział, że jest to człowiek, który się na ekumenizmie zna, któremu na ekumenizmie zależy. I jego właśnie uczynił swoim biskupem pomocniczym. Prymas był zresztą w sprawach ekumenizmu na bieżąco”(13). 

Warto przy okazji wspomnieć o innej „szarej eminencji” ekumenizmu w Polsce, a więc s. Joannie Lossow, o przydomku „Siostra Joanna od Jedności”. Pochodziła z mieszanej katolicko-protestanckiej rodziny, a międzywojniu, podczas studiów w Paryżu, uczęszczała na wykłady Jacques’a Maritaina. Wstąpiwszy w Laskach do zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża – została sekretarką ks. Korniłowicza. Od lat 30. ubiegłego wieku datuje się również jej przyjaźń z ks.Wyszyńskim (14). Ten ostatni, początkowo niechętny i ostrożny („za wcześnie”), w 1961 r. zezwolił s. Joannie na wizytę (wkrótce była i rewizyta) u protestantów, gdzie nawiązała dozgonną przyjaźń z diakonisą Reginą Witt, sekretarką Michelisa. Przyjaciółki w przyszłości napiszą wspólnie książkę poświęconą Michelisowi. S. Lossow należała do współorganizatorek słynnej Mszy z 10 stycznia 1962 r. w świętomarcińskiej świątyni, a w następnych latach organizowała w Laskach rekolekcje ekumeniczne dla księży i młodzieży. Była bodaj największym orędownikiem interkomunii z protestantami w Polsce (15).

Na powyższych przykładach widać, że Prymas Tysiąclecia, jeszcze przed rozpoczęciem obrad Soboru Watykańskiego II, zezwalał na eksperymenty liturgiczne i inicjatywy ekumeniczne. Wprawdzie nie miało to zasięgu ogólnopolskiego, a w latach posoborowych było wprowadzane ewolucyjnie – w przeciwieństwie do tego, co działo się w Kościołach lokalnych na Zachodzie – to jednak pewne fakty pozostają bezdyskusyjne. Należy o tym głośno mówić, tak jak mówimy o sympatiach Kardynała w kwestiach gospodarczo-społecznych (katolicka nauka społeczna), nacjonalizmu (teologia narodu), katolickiego autorytaryzmu (Portugalia Salazara) czy pobożności ludowej (kult Matki Najświętszej). Nastręcza to również trudności w prostym umiejscowieniu kard. Wyszyńskiego na skali progresizm-tradycjonalizm. 

Na koniec, pod rozwagę, oddajmy głos sympatykowi Prymasa, pierwszemu polskiemu kapłanowi w Bractwie św. Piusa X, ks. Edwardowi Wesołkowi. Na pytanie o pierwszą styczność z problemem Tradycji tak odpowiedział: „Gdy w latach siedemdziesiątych docierały do nas pierwsze wiadomości o arcybiskupie Marcelu Lefebvre i o gwałtownych zmianach w Kościele na Zachodzie, pamiętam, że go rozumiałem. Jednak uważałem, że w Polsce, gdzie zmiany przeprowadzano z większą rozwagą, dzięki mądrości Wielkiego Prymasa, taka działalność byłaby bezprzedmiotowa. Dziś wiem, że się wtedy myliłem. Wprowadzane wtedy zmiany okazały się zapowiedzią nadciągającej dziś katastrofy”(16).

Paweł Żabicki

 

Przypisy:

(1) http://muzhp.pl/en/e/1165/glwne-obchody-millennium-chrztu-polski-na-jasnej-grze

(2) http://www.nowyruchliturgiczny.pl/2009/08/jak-kard-wyszynski-odprawia-msze-sw-w.html

(3) https://teologiapolityczna.pl/pawel-milcarek-prymas-i-ruch-liturgiczny-tpct-8-

(4) https://www.gosc.pl/doc/1546487.Prymas-nie-byl-zacofany

(5) Tamże.

(6) W bardzo krytyczny sposób do środowiska Lasek i  założonego przez księży Korniłowicza i Bogdańskiego tzw. stowarzyszenia księży charystów (Stowarzyszenie Kapłanów Świeckich Miłości Apostolskiej), do których przynależał również ks. Wyszyński, odnosi się w swoich publikacjach Krzysztof Zagozda. Przykładowe artykuły na ten temat:

– https://zagozda.neon24.pl/post/148813,przerywam-zmowe-milczenia-o-czym-nie-powiedzial-krajski

– https://zagozda.neon24.pl/post/149091,czego-krwawa-luna-szukala-w-laskach

– https://zagozda.neon24.pl/post/149183,ludzie-w-ornatach-od-mokrej-roboty-cz-3

(7) https://teologiapolityczna.pl/pawel-milcarek-prymas-i-ruch-liturgiczny-tpct-8-

(8) https://www.pinezka.pl/byl-sobie-czlowiek/usmiech-ksiedza-alego/

(9) https://blog.przyjacielealego.pl/ekumenizm-ks-aleksandra/

(10) https://dziedzictwo.ekai.pl/@@ks_zygmunt_michelis

(11) https://audiovis.nac.gov.pl/obraz/100058:2/

(12) https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WE/nossol/dialog_27012008.html

(13) https://wiez.pl/2020/05/27/abp-nossol-kard-wyszynski-byl-wielki-w-tym-ze-usilowal-zrozumiec-ludzi-myslacych-inaczej/

(14) http://stefwysz.blogspot.com/2011/05/wspomnienia-s-joanna-lossow-siostra.html

(15) Tak s. Lossow wspominała ostatnie chwile życia s. Reginy Witt: „Byłam przy niej, gdy umierała w szpitaliku w Laskach, obok sali, w której ja leżę – wspominała s. Lossow. – Przez cały czas, gdy tu przebywała, przyjmowała razem ze mną Komunię Świętą. Gdy udzielał jej w Laskach ks. Tadeusz Fedorowicz, nigdy nie omijał s. Reginy. Wiedziałam, że wtedy, gdy wierzy w prawdziwą obecność Chrystusa w Eucharystii, może Go przyjąć w Komunii Świętej. Ale w chwili jej śmierci sprowadziłam do niej luterańskiego księdza. To on udzielił jej Komunii, a przy jej łożu zaśpiewał piękną pieśń (którą sama codziennie śpiewam): Za rękę weź mnie Panie, i prowadź sam, aż dusza moja stanie u niebios bram. Chciałam, by miała pewność, że mogła otrzymać sakramenty swojego Kościoła, by nie miała rozterek w ostatniej chwili życia”. (https://www.niedziela.pl/artykul/37285/nd/Siostra-Joanna-od-Jednosci)

(16) https://gdynia.fsspx.pl/1998/02/01/pierwszy-polski-ksidz-przechodzi-do-bractwa-w-piusa-x/

 

Za: Paweł Żabicki blog (7 czerwca 2021)

 


 

KOMENTARZ BIBUŁY: Przypominamy fragmenty naszych Komentarzy sprzed kilku lat:

Pomimo niewątpliwych osiągnięć ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, jeden jedyny fakt powinien stanowić wielki, być może największy znak zapytania w procesie beatyfikacyjnym, a mianowicie jego aktywna postawa wobec wprowadzania w Polsce Novus Ordo. Z całym szacunkiem dla Jego wielu wielkich dokonań i niezłomnej postawy w czasach stalinowskich, to jednak w sprawie wprowadzania Novus Ordo (a właściwie zahamowania wprowadzania) – przyznajmy to szczerze, bo jakoś nikt nie chce tego otwarcie uczynić – kardynał Stefan Wyszyński po prostu zawiódł. Nawet Jego najbardziej czołobitni biografowie nie potrafią wskazać na choćby jeden fragment Jego pamiętników czy notatek, bądź publicznych wypowiedzi czy działań, z których wynikałoby, że próbuje On przeciwdziałać szybkiemu wprowadzeniu reform posoborowych, w tym destrukcyjnej nowej Mszy. Wręcz przeciwnie, z tego co wiadomo, NOM wprowadzany był we wszystkich diecezjach na absolutnie autorytarne i bezdyskusyjne wytyczne Prymasa. Apologeci będą tłumaczyć to jedynie koniecznością wprowadzenia w Polsce tego co płynęło z Watykanu, ale przecież można było zrobić wiele dobrego: spowolnić proces, powołać jakieś komisje mające „długo i wnikliwie” rozpatrywać np. sposób wprowadzania NOM-u na terenie Polski, dać większą swobodę księżom przy zachowaniu nieśmiertelnej Mszy świętej, itd itp. Nic z tego nie ucznił Prymas Wyszyński. A przecież, czytając przedsoborowe kazania kard. Wyszyńskiego jesteśmy pełni podziwu wobec Jego mądrości. Przypomnijmy jedną z wypowiedzi, tutaj dotyczącą muzyki i śpiewu gregoriańskiego.

W pięknym kazaniu do Ogólnopolskiej Pielgrzymki Organistów na Jasną Górę, wygłoszonym 25 września 1958 roku, padają słowa:

„[…] Do Was należy uciszać śpiewem i muzyką burze serc ludzkich. […] Pomyślcie o człowieku, który przychodzi dziś do świątyni i przynosi całą mękę tej ziemi i cały jej niepokój. Ucieka niekiedy od hałasu i krzyku świata, aby schronić się choć na chwilę w cieniu wyniosłych kolumn i sklepień. Ma nadzieję, że w powszechnej niepewności przynajmniej tu znajdzie jakąś odrobinę pewności. Człowiek współczesny jest zmęczony i zgoniony jak zając. Nie jest zdolny skupić się i utrzymać myśli bodaj na moment. Cała organizacja życia współczesnego tym się odznacza, że rabuje człowiekowi resztę pokoju i ciszy. W takiej sytuacji jedynym przybytkiem pozostaje świątynia. […] Wy pierwsi uciszycie i uspokoicie burzę serc delikatnym muskaniem dźwięków organowych. Uśpicie ją tak, jak wyrozumiała matka usypia w swych ramionach spłakane dziecię. Czy nie do Was należy uciszać burze, które miotają się nad głowami ludzkimi i wdzierają się do serc jak sztormy raniące wybrzeże?

Jesteście, Najmilsi, apostołami modlitwy śpiewnej i muzycznej dla udręczonych ludzi! Pamiętajcie o tym. Gdy przykładacie wasze sprawne palce do głosów organowych, to tak, jak gdyby pielęgniarka przykładała swoje delikatne dłonie do ciężkich ran człowieka. […]

Jest tu otwarte wielkie zagadnienie, które trafnie postawił Ojciec św. Pius XII w jednej ze swoich encyklik, poświęconych śpiewowi kościelnemu. Jak wiele przejawów współczesnej sztuki, tak też muzyka i śpiew współczesny przeżywają jakąś mękę, szarpaninę i niepokój. Rzecz znamienna: człowiek dzisiejszy poddaje się tej szarpaninie, szuka w niej nadziei i uspokojenia, ale nie znajduje. Bo gdy do szarpaniny mózgów i nerwów dołączy się jeszcze szarpanina nieskooordynowanych tonów i melodii, które ranią  i kolą, to wówczas szaleństwo może ogarnąć ludzi i świat. Ktoś musi to wszystko uspokoić, uciszyć.

Kościół święty ma wspaniałe narzędzia uspokajania serc ludzkich. Jest nim śpiew gregoriański. […] Ma on w sobie szczególną doniosłość i dostojną powagę spokojnego Kościoła. Ma przedziwną dojrzałość wieków i jakieś wielkie zamodlenie. Dzięki temu uczy nas modlitwy, przywraca umiejętność skupienia, skoncentrowania i skierowania zbolałej duszy ku Bogu. Śpiew gregoriański jest wybitnie wychowawczy, społeczny i uspokajający. Wnosi pokój do serc i do życia społecznego. […]

Ojciec święty ma głębokie zrozumienie dla śpiewu polifonicznego, narodowego i ludowego. Zresztą Kościół święty zawsze i wszędzie, a szczególnie w Ojczyźnie naszej, pielęgnował śpiew ludowy w świątyniach. Świadczą o tym Godzinki i Gorzkie żale, nasze kolędy i śpiewy okresów liturgicznych. Ale obok tych wybitnie doniosłych wartości wychowawczych i modlitewnych, szczególne znaczenie ma dzisiaj, właśnie ze względów wychowawczych i społecznych, niosący pokój śpiew gregoriański. […]

Jeszcze jedną uwagę chciałbym Wam dorzucić: pamiętajcie, że śpiew gregoriański, to jest artyzm duszy, to jest, że się tak wyrażę, kwiat duszy, jakiś szczyt usposobienia duchowego i modlitewnego. Wyrósł on z modlitwy i ze znajomości ducha Kościoła. Dlatego trzeba go pielęgnować w jego wspaniałej, złotej oprawie liturgii Kościoła św. Bez znajomości liturgii i ducha roku kościelnego nie uda się Wam dobrze wykonać śpiewu gregoriańskiego.[…]”

[Podkreślenia jak w tekście oryginalnym. – Źródło kazania: „Uświęcenie pracy zawodowej”, Wyd. Paryż 1963]

Słyszymy w słowach kard. Wyszyńskiego konieczność utrwalania tego, czym Kościół żył przez wieki, co dawało modlitewne ukojenie wiernym – o pięknej kościelnej muzyce i śpiewie gregoriańskim. Nawoływał aby je podtrzymać, kontynuować, pielęgnować. Lecz gdzie podziały się one w posoborowym Kościele? Gdzie są obecne w Novus Ordo? Zostały całkowicie wyrzucone z Kościoła! Czy nie można było przewidzieć losów muzyki kościelnej, która musiała zostać zastąpiona w Nowej Mszy bałaganem kakofonii i światowej muzyki? Musiała, bo sama NOM jest bezładem i bezprawiem i musi otaczać się tymi samymi inspiracjami. Czy nie można było – nie trzeba było?! – reagować gdy działo się to wielkie Zło w Ojczyźnie, kiedy to zagościły od razu po wprowadzeniu NOM-u, big-beatowe msze, infantylne msze dla dzieci, kiedy to zaczęły panoszyć się zakonnice ze swoimi gitarami, kiedy porzucano organy kościelne na rzecz gitar,  bębenków i pianinek? Kiedy to w ramach „odrodzenia Kościoła” zainstalowano wszędzie, nawet w najpiękniejszym i najmniejszym wiejskim kościółku koszmarne tablice i rzutniki, aby lud „nauczył się nowych pieśni”?? Można i trzeba było, lecz i w tej materii hierarchia zawiodła, zwiedzona masońskimi hasełkami „odnowy Kościoła”. Gdzie ich mądrość??

Kard. Wyszyński pozostawił po sobie: piękną postawę i kazania przedsoborowe oraz – niestety – uległość wobec rewolucji w Kościele

A gdy masowo rozwalano piękne marmurowe ołtarze, gdy niszczono dekoracje aby „uprościć” prezbiterium, gdy likwidowano „przestarzałe” ambony, gdy niszczono „bezużyteczne” balaski, gdy przenoszono w „lepsze miejsca” Taberankulum, gdy zaczęto w ekspresowym tempie budować tysiące ohydnych modernistycznych hal nazywanych kościołami – gdzie byli nasi dostojnicy? Po której stronie stali – po stronie niszczycieli czy tych, którzy pragną coś jeszcze zachować? No i pytanie, od którego zaczęliśmy: Gdzie w tym wszystkim był Prymas Polski Stefan kardynał Wyszyński? Niewątpliwie, w imię błędnie pojętego posłuszeństwa wykonywał wytyczne Pawła VI i jego masońsko-komunistycznych kolegów. Nie sprzeciwił się. Nie zadbał o zachowanie pozostałości. Odrzucił ciszę i piękno architektoniczne kościołów, nie dostrzegł, że w nowym bezładzie nie ma miejsca na cienie wyniosłych kolumn i sklepień. Czy zapłakał? Może, ale tego nie wiemy. Wiemy natomiast to co pozostawił po sobie: piękną postawę i kazania przedsoborowe oraz – niestety – uległość wobec rewolucji w Kościele.

W czasie gdy rozgrzewają się nadzieje na rychłą beatyfikację kard. Wyszyńskiego, taką postawę też trzeba brać pod uwagę. Niestety – tak jak w przypadku kard. Wojtyły i Jana Pawła II, u którego zupełnie nie zainteresowano się jego pro-marksistowskimi inklinacjami, jego zauroczeniami francuskimi księżmi-robotnikami, jego odrzucenia Tradycji i nieśmiertelnej Mszy świętej (Kard. Wojtyła i JP2 po wprowadzeniu NOM ani razu w swym życiu nie odprawił już Mszy świętej!) – tak też i w przypadku kard. Wyszyńskiego, proces beatyfikacyjny jest ślepy na jedno oko.

I jeszcze uwaga ogólniejsza, nie tylko dotycząca kard. Wyszyńskiego czy kard. Wojtyły, ale całej – bez wyjątku! – hierarchii i chyba wszystkich duchownych (nie znamy niestety wyjątków, choć bardzo chcielibyśmy poznać…) Jest doprawdy niezrozumiałe, że kapłani, którzy byli od dziecka wychowani, potem ukształtowani w tomistycznych seminariach, stali się biskupami i kardynałami (a kard. Wyszyński był kardynałem od prawie 20 lat podczas wprowadzania Novus Ordo!), którzy uczestniczyli bądź sami odprawiali Msze święte Wszechczasów w nieśmiertelnym tradycyjnym rycie (a łatwo obliczyć, że kard. Wyszyński do momentu wprowadzenia Novus Ordo odprawił w swym życiu około 20 tysięcy Mszy świętych!), nagle – tak zupełnie nagle, z dnia na dzień, jakby nigdy nic – strząsnęli z siebie ten „bagaż historii” i zaczęli występy aktorskie odwróceni od Boga. To jakieś niepojęte, jak można było bez żadnych oporów – nawet przyjmując naciski z Watykanu – zapomnieć o kilkudziesięcioletniej praktyce, liturgii i nade wszystko, katolickości najpiękniej wyrażonej właśnie w Mszy świętej Wszechczasów. Niestety, nie ma żadnych, ale to żadnych wspomnień, notatek, biografii świadczących o tym, że hierarchowie w Polsce, w tym przede wszystkim kard. Wyszyński, wyrażali swoje obawy, celowo przesuwali terminy wprowadzenia tej zgubnej zmiany, czy zaczęli np. kwestionować prawne podstawy promulgacji Nowej Mszy przez Pawła VI – a już wtedy były i dalej są powody do dyskusji na ten temat – czy wprowadzali z oporami, stopniowo… Nic, absolutnie nic, tylko ślepe, bierne i tępe posłuszeństwo i sprzeniewierzenie się całej Tradycji.

Teraz przyszła kolej na szybkie znalezienie cudów. Jakoś dziwnie się składa, że Pan Bóg upodobał sobie właśnie posoborowych hierarchów i papieży w czynieniu cudów, zupełnie nie zważając na ich odstępstwa.

 


 

Skip to content