Aktualizacja strony została wstrzymana

Skandal z klapsem – Ewa Polak-Pałkiewicz

Ksiądz Proboszcz z niewielkiej miejscowości na Śląsku, który ośmielił się w kazaniu przypomnieć nieodzowność stosowania kar w wychowaniu dzieci, stał się ostatnio ofiarą prawdziwej nagonki w mediach. Oskarżony o zachętę do torturowania dzieci, o to, że jest ich wrogiem – jest też wrogiem rodziny, reklamuje przemoc! – że jest po prostu człowiekiem niebezpiecznym. I powinien – jak wynika z niektórych komentarzy – nie tylko siedzieć cicho, ale w ogóle siedzieć.  Za takie poglądy.

Wszystkie oskarżenia padały na serio, z odcieniem typowej dla tematu „katowania dzieci przez rodziców” histerii.

Kapłana, który miał czelność wspomnieć, że dzieciom czasem należy się nagana rodziców a nawet klaps, zmuszono do publicznych przeprosin. Natychmiast też z uroczystymi przeprosinami pospieszyła kuria diecezji katowickiej[1].

Ów ksiądz – cieszący się dotąd największym poważaniem, sprawujący funkcję dziekana  – zmuszony został do powiedzenia, że gdyby lepiej sprawę przemyślał nigdy by czegoś takiego nie powiedział.

Oskarżenie kapłana, który w kazaniu wygłoszonym dla dzieci przystępujących do I Komunii, przywołuje zasady moralne, m.in. konieczność posłuszeństwa rodzicom, jest klasycznym lewackim chwytem. Raban podnosi się bynajmniej nie „w obronie katowanych dzieci”;  wrzask ma zagłuszyć samą możliwość zastanowienia się choćby przez chwilę nad tym, czy rzeczywiście rodzice nie mają – nie tylko prawa, ale wręcz obowiązku – egzekwować swoich uprawnień wobec dzieci, czasem surowo, gdy sytuacja tego wymaga. Jako ci, którym dana jest władza nad dziećmi, w celu ich wychowania.

Władza ta pochodzi od Boga.

Chodzi o prawa zwierzchności, prawa władzy rodzicielskiej, jaką stanowią. Egzekwowanie tych praw, czasem poprzez klapsa, to nie żadna przemoc, ale postawienie stanowczego progu dla samowoli. Tak jak zamknięcie nieposłusznego dziecka na chwilę w pokoju, czy wyprowadzenie go z miejsca, w którym zachowuje się niestosownie – na przykład z kościoła – to też są kary fizyczne. W innym przypadku dziecko – jak to się nader często zdarza – nie zrozumie, że jego wolność jest ograniczona. Ograniczona, bo podlega autorytetowi, którego nie może bezkarnie podważać.

Prawdziwym celem histerycznej nagonki, jaka rozpętała się po kazaniu Księdza Dziekana Romana Kiwadowicza z Dębieńska jest w istocie samo pojęcie władzy. Jej autorytetu i praw. Ksiądz mówił wszak właśnie o   p r a w i e  rodziców do dania klapsa. Straszliwe słowo „klaps”, zakwalifikowane jako synonim „przemocy wobec dziecka”, stało się tu – nie pierwszy raz zresztą – pretekstem dla demagogów spod znaku antypedagogiki, by prawo to kwestionować.

Lanie w chacie i w pałacu

Kary fizyczne, które budzą dziś taką odrazę lewicy, stosowane były aż do czasów nam współczesnych w najlepszych katolickich domach.

Są na to niezliczone dowody we wspomnieniach ziemian i arystokracji. We wspomnieniach rodzinnych także wielu z nas, ludzi współczesnych, zwłaszcza trochę starszych. Tak niedawno nikomu jeszcze nie śniło się, by gorszyć się  „laniem”, jakie otrzymywały dzieci – paskiem, czy dłonią rodzicielską – które na to zasłużyły.  A bycie aniołkiem przez dwadzieścia cztery godziny na dobę najzwyczajniej nie leży w możliwościach normalnego, zdrowego, energicznego dziecka. Nikt nie protestował, nikt nie zwalczał „przemocy” w pałacach i dworach. Wiedziano, że klaps bywa potrzebny, bo kładzie kres podnieceniu, temperuje emocje, przywraca dziecku zdolność myślenia. Dziecko uczy się szybciej „z klapsa”, niż z długich wywodów, krzyków i połajanek. Z ambony padały często napomnienia do bycia surowym wobec rozkapryszonych, rozhisteryzowanych czy rozzuchwalonych pociech. (Pamiętam jeszcze sentencję z dzieciństwa: „Rózeczką dziateczki Duch Święty bić każe”… Nie uważano tego ani za  przykład czarnego humoru, ani za licentia poetica).

Eustachy Seweryn Sapieha, potomek jednej z historycznych rodzin (po wojnie emigrant polityczny w Afryce), jeszcze  w latach 20. ub wieku obrywał sowite lanie od ojca i wychowawców (nawet gdy był już w prywatnym gimnazjum); był też świadkiem jak jego starszy brat, kilkuletni Lew, niegrzecznie odezwał się do stangreta Procenki (działo się to w majątku Spusza na dzisiejszej Białorusi) „i oberwał za to baty i to szpicrutą”. Angielska niania obolałego chłopca potem potajemnie pocieszała, wynajdując jakieś przysmaki w spiżarni, ale i stanowczo pouczała: „Nie trzeba było krzyczeć: Ja wielki pan jak wszystki diabli…”. Sapieha pisze o tym w swoich wspomnieniach. Zarówno on jak i brat zachowali dla swojego ojca, księcia Eustachego Kajetana Sapiehy, przyszłego ministra spraw zagranicznych (który dziś z pewnością zasłużyłby w mediach na miano „kata swojego syna”), miłość i szacunek.

Bracia Eustachy, Lew i Jan Sapiehowie, Spusza 1938 r.

Powszechnie stosowano kary cielesne w szkołach katolickich i zakonnych. Nikogo to jakoś – aż do ostatniego Soboru – nie przerażało i oburzało, a dziś wydaje się jakimś horrendum i najmniejsza nawet wzmianka o tym wywołuje histerię. Klaps stał się symbolem najgorszego zdziczenia i upodlenia; dziecko, które go otrzymało staje się z miejsca „ofiarą”, złapanym „na gorącym uczynku” rodzicom grozi się sądem.

Słowo „klaps” zyskało tak złowieszczą sławę, że jeden z moich znajomych, autor świetnej książki-poradnika o wychowaniu dzieci, który nie jest bynajmniej przeciwnikiem klapsa, zmuszony był, by w swojej pracy zamieniać wyklęte słowo „klaps” na „neutralne”: „mops”).

Co się więc stało? Dlaczego staliśmy się tacy wrażliwi?

Stanowczość władzy

Tak naprawdę nie chodzi tu o żadnego „klapsa” .

Chodzi o to, czy rodzice w dzisiejszym świecie mogą jeszcze skutecznie zabiegać o swój autorytet – nie dla własnej chwały, ale właśnie dla dobra dziecka. Po to, by wyrastało ono w poczuciu bezpieczeństwa. W świadomości hierarchii – i nieprzekraczalności swoich uprawnień. Jest to ważne dla ich spokoju. Ważne dla ich dorastania. Inaczej nigdy nie dorosną. Zawsze pozostaną rozkapryszonymi, nigdy nie zaspokojonymi, roszczeniowymi dużymi dziećmi. Będą nieszczęśliwe.

„Małżeństwo jest ze swej natury ukierunkowane na potomstwo, jednak jego zasadniczym celem jest nie tyle samo posiadanie dzieci, co ich wychowanie”, ta prawda z trudem przebija się dziś do świadomości młodych rodziców.  „Nie przywiązujemy dziś wagi do destrukcji naturalnej tradycji, osłabiającej rodzinę i niszczącej święte i fundamentalne więzi, jakie muszą istnieć między rodzicami a dziećmi. Ich brak uniemożliwia harmonijny rozwój dziecka, znajdującego się pomiędzy ojcem, którego powinno podziwiać jako wzór, a matką, którą powinno czcić oraz szanować, której poświęcenie uczy je ducha ofiary i odpowiadania na jej miłość własną miłością, czystą i silną”, pisze ks. Yves le Roux FSSPX.

Władysław Czachórski – Portret syna

Władza ojca i matki nad dzieckiem jest jednym z najważniejszych elementów tej więzi. Jej stanowcze wykonywanie ma na celu prawdziwe dobro dziecka, ale także dobro wspólne całej rodziny, a wraz z nim – dobro społeczeństwa.

„Władza jest podstawą wszelkiej organizacji społecznej tak dalece, że zrzeszenie, w którym władza została bezsprzecznie uznana daje nam poczucie trwałości i bezpieczeństwa, podczas, gdy zrzeszenie z władzą chwiejną daje nam wrażenie nietrwałości i braku bezpieczeństwa”, przypomina ks. Franciszek Kieffer.

„Władza nauczycieli i rodziców winna być stanowcza, ponieważ rodzina i szkoła są zorganizowanymi zrzeszeniami, w których rodzice i nauczyciele sami przez się będą czynnikami równowagi, o ile potrafią postępować stanowczo”.

Rewolucja kradnie i zamienia słowa

Pamiętacie państwo obraz z jednego z polskich liceów sprzed lat ponad już dwudziestu? Uczniowie jednej ze starszych klas włożyli swojemu angliście kosz na śmieci na głowę i namiętnie go fotografowali. Nauczyciel nie potrafił zareagować. Robiono potem z niego ofiarę „niesprawiedliwości” uczniowskiej. Nie wspomniano jednak, że celem wybryku – być może zainscenizowanego – było symboliczne odebranie autorytetu nauczycielowi, ukazanie go jako pokonanego pajaca. Rewolucyjne namaszczenie tych, którzy mieli podlegać władzy – a nie być jej  „partnerami” –  jako tryumfatorów.

Żeby skompromitować tę podstawową zasadę wychowania szermuje się dziś pojęciem „wolności człowieka”. Definiuje się ją zaś na nowy sposób, nigdy w historii naszej cywilizacji – poza epizodami rewolucji – nie uznawany, jako wyzwolenie z wszelkich ograniczeń. „Niszczy to każdy autorytet”, przestrzegał przed tą groźną manipulacją abp Marcel Lefebvre. „Ograniczenia mogą być fizyczne lub moralne. (…) Autorytet jest po to, by można było dążyć do dobra i unikać zła, tzn. aby pomóc ludziom w dobrym korzystaniu z wolności”.

Cechą dziecięcej psychiki jest słabość i chwiejność. Dziecko „instynktownie szuka silnej ręki, na której mogłoby się oprzeć, szuka również woli stanowczej, nieugiętej nawet, która by je broniła od słabości i chwiejności”, przypomina ks. Kieffer.

Cytowana przez tego autora Adrienne Necker de Saussure[2] strofuje matki, które „mniemają, że słabością i pobłażliwością zdobędą przywiązanie swoich dzieci. (…) Jeżeli będziecie dla niego drugim dzieckiem, jeżeli odpowiecie na jego kaprysy bądź niezadowoleniem bądź uprzedzaniem jego życzeń, to może uważać was za zabawkę, ale nie będzie się czuło szczęśliwe w waszej obecności”.

Pani Necker de Saussure jest naprawdę surowa w ocenie takich matek: „A gdy ten pierwszy okres rozprężenia i kaprysu minie, wspomnienie o nim złączy się w jego wyobraźni ze wspomnieniem o was. Nie byłyście podporą waszego dziecka, nie chroniłyście go od ciągłych wahań jego woli, tej choroby istot słabych, o żywej wyobraźni, nie zabezpieczyłyście mu ani spokoju, ani rozwagi, ani szczęścia, dlaczego ma was uważać za matkę?”.

Albertine Adrienne Necker de Saussure

Ks. Kieffer przestrzega zarazem, że stanowczość władzy nie powinna być w niczym podobna do tej drażliwości, która „mści się srodze za wszystkie uchybienia”, czy być „tą fałszywą godnością, która chętnie przyswoiłaby sobie starą dewizę: «nikt mnie nie zaczepi bezkarnie»”. Tak, bo ileż razy rodzice „roszczący sobie prawo do szacunku wyładowują tylko swój gniew, (…) nie mówiąc już o niskim i brutalnym poczuciu zemsty!”. W ten sposób niszczą od razu najważniejszy czynnik swej władzy: traktują dziecko na równi z sobą.

Stanowczość władzy rodzicielskiej jest siłą, która działa świadomie: oparta jest na znajomości tego, co dzieje się w umyśle i sercu dziecka. Dlatego potrafi wstrzymać zakaz czy karę – lub je przyspieszyć – ustąpić, dostosować się do sytuacji, podać nowe argumenty. Użyć tych narzędzi zręcznie, subtelnie, finezyjnie, rozumnie. Nie może tylko ustępować przed natarczywością dzieci, ich przymilaniem się. Nie wolno dać się zmęczyć ich naleganiom i oporowi, nie wolno ustąpić pod presją płaczu, krzyku czy ataku histerii.

„Dziecko uspokoi się daleko prędzej, gdy jest przekonane, że nic nas wzruszyć nie zdoła, niż gdy myśli, że dzięki swemu podnieceniu może nas zmusić do ustępstwa” (ks. Kieffer). Nie doceniamy często faktu, że dzieci są bystrymi obserwatorami, uczą się bardzo szybko reakcji dorosłych. .

„Zdarza się, że wobec licznych uchybień i nielegalnych postępków władza znosi prawo i zatwierdza, legalizuje bezprawie”. (Do tego dążą wszystkie te oburzone paniusie, które „w obronie dzieci” przystąpiły do ataku na księdza ze Śląska). „Mniema, że uratuje przez to pozory. Nikt jednak w to nie uwierzy, nawet dzieci, przeciwnie stanie się to dla nich zachętą do wszelkiego rodzaju nadużyć” (cyt. j.w.).

Eustachy Sapieha (pierwszy z lewej w górnym rzędzie) wśród kolegów z prywatnego gimnazjum w Pszczynie. (Baty wlepiał mu tu osobiście ukochany wychowawca prof. Wacław Iwanowski).

Trzeba trochę wysiłku, by zrozumieć, że „władza sama z siebie nie jest celem, a środkiem; celem jest wychowanie dzieci. Jeżeli więc ten cel da się osiągnąć przez odpowiednie ustępstwa, równie dobrze, a może nawet skuteczniej niż przez przymus, ustępstwa będą wskazane”. Wyjątki tylko potwierdzają regułę. Ks. Kieffer podkreśla, że władza – wszelka – jako instytucja ludzka (choć z ustanowienia Bożego) może błądzić. Dlatego nie należy „upierać się przy danym rozporządzeniu pod pozorem, że odwołanie nakazu może osłabić powagę władzy”.

Jednak media, także te, które nazywają siebie katolickimi, stosują dziś metodę: „wszystko, tylko nie niezmienne zasady”. Największą zbrodnią jest bycie nienowoczesnym, zacofanym, czyli ponurym, zapyziałym, zahukanym katolikiem!

Dlatego schlebiamy tradycyjnym przekonaniem i gustom tylko wtedy, gdy to się opłaca, ale puszczamy oko, że to przecież nie jest całkiem na serio. Tak naprawdę uważamy, że „życie ma swoje prawa”, trzeba się przystosowywać, nie można być odmieńcem! Inaczej będziemy tylko śmieszni, żałośni, anachroniczni, nikt nie potraktuje nas poważnie. Człowiek pryncypialny jest groteskowy! Czyli: Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek!

A zatem: „tak, czy nie?” Czy twoje zasady są tylko papierową deklaracją, czy potrafisz być im wierny i bronić ich? Nawet, gdy „wszyscy” – osoby, które są w powszechnym mniemaniu autorytetem, bo pracują w mediach, znajomi, którym wiele zawdzięczasz, z których zdaniem się liczysz, a nawet przełożeni  – uznają, że twoja wierność, to tragiczne i groteskowe zarazem nieporozumienie…

Trzeba sobie to powiedzieć: dziś tylko to, co jest w kontrze do świata ma jakąkolwiek wartość. Potwierdza to przypadek Księdza Proboszcza ze Śląska. Jak przepowiadał po Soborze abp Marcel Lefebvre: „Nowym Magisterium stała się opinia publiczna”.  Za wszystko co dobre będziemy więc ganieni, wykpiwani, a w końcu i prześladowani. Jeśli więc jesteś krytykowany – tym lepiej. Nic tak nie potwierdza wartości Twojego dzieła.

John Everett Millais – Święta Rodzina w Nazarecie (fragment)

Widać, że ks. Franciszek Kieffer nie opierał się w swych rozważaniach na temat stanowczości władzy – w tym władzy rodzicielskiej – na fenomenologii, tylko na św. Tomaszu. Stąd klarowność, kompetencja, rzetelna argumentacja, bez taniego psychologizowania. Psychologia nie była jeszcze w jego czasach traktowana jak religia.

Ostateczny cel rewolucji

Dlaczego władza rodziców – tak jak i nauczycieli, tak jak i władza w państwie  – jest dziś obiektem takiej kampanii nienawiści? Dlaczego podważa się nieustannie jej prawomocność? Ks. Yves Le Roux FSSPX: „Główną cechą rewolucji jest wypaczanie wszelkiego porządku. Msgr Gaume definiował ją jako «nienawiść do wszelkiego ładu, który nie został ustanowiony przez samego człowieka i w którym nie był by on jednocześnie królem i bogiem». W subtelny sposób redefiniuje ona dobro i zło – czyniąc to drugie swoim najważniejszym kryterium – czego dowodzą współczesne modne teorie moralne, wyciągające na światło dzienne najbardziej plugawe perwersje…

Ci zaś, którzy pomimo mody usiłują zachować jakiś zmysł moralny, wyszydzani są publicznie, nazywani reliktami minionego, zaskorupiałego świata i stanowią obiekt powszechnych kpin. Prawdziwe niebezpieczeństwo Rewolucji nie polega – jak często sądzimy – na stanie powszechnego chaosu wywołanego przez niektórych jej przywódców, w trakcie którego tłum ulega najniższym swym instynktom. Prawdziwe zwycięstwo Rewolucji polega na instytucjonalizacji nie-Ładu. Taki jest właśnie ostateczny cel rewolucjonistów, którzy wiedzą dobrze, że człowiek jest zasadniczo stworzeniem społecznym, pozostającym pod głębokim wpływem świata, w którym żyje. To oczywiste, że zwyczaje i moda współczesnych nam ludzi wywierają na nas określony wpływ. Żyjemy jednak w czasach tryumfu Rewolucji. Instytucje, rodziny, mentalność, moda, muzyka, najbardziej elementarne zasady grzecznościowe, a nawet sam Kościół, zatrute zostały przez otaczający je zewsząd nie-Ład. Nic nie zostało nietknięte. A szczególnie godne ubolewania jest to, że dotyka to nas wszystkich, choć nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy! Charakterystyczne dla naszych czasów są nie tyle błędy, które są stare jak świat, co rodzaj duchowego AIDS, w którym wegetujemy. Nasza dusza utraciła system immunologiczny, nasz rozum akceptuje bezkrytycznie wszystkie kłamstwa, którymi bombardują nas media, i nie jest zainteresowany kwestiami intelektualnymi.  Nowocześnie wola, pobudzona przez mnóstwo okazji do czerpania przyjemności, stała się niewolnikiem naszych namiętności”.

Ks. Yves le Roux

Czy w tej sytuacji klaps dany nieposłusznemu dziecku nie staje się jedynie zawadą w naszym dążeniu do niezmąconego niczym spokoju i komfortu – a towarzyszący mu nieraz płacz dziecka jest niemiłym przypomnieniem, że jest ono istotą do pewnego stopnia dziką i trzeba je wychować, a to kosztuje dużo pracy i wyrzeczeń? Wolimy więc od tej żmudnej pracy bezstresowe teorie pozbawione wszelkiego sensu i liberalnych wychowawców, którym nawet wolimy płacić, by swoimi metodami uspokoili dziecko. My nie musimy na to patrzeć…

Ewa Polak-Pałkiewicz

_________

[1] Takie słowa nigdy nie powinny paść. Są one dalece niestosowne i niezgodne z nauczaniem Kościoła – powiedział rzecznik kurii ks. Tomasz Wojtal. Aż chciałoby się zapytać, z jakim nauczaniem? Gdzie Kościół mówi o tym, że rodzic nie może dać klapsa nieposłusznemu dziecku?

[2] Albertine Adrienne Necker de Saussure (1766-1841): Szwajcarska pisarka i tłumaczka. Była córką wybitnego genewskiego uczonego – naturalisty, Horacego-Benedykta de Saussure, siostrą znanego fitochemia i botanika, Mikołaja-Teodora de Saussure oraz żoną botanika Jacques’a Neckera – bratanka Jacques`a Neckera, słynnego ministra Ludwika XVI.

Świetnie wykształcona dzięki staraniom swego ojca, na skutek przedwczesnej głuchoty wycofała się z życia towarzyskiego i poświęciła wychowaniu dzieci i dalszym studiom. Interesowała ją zwłaszcza pedagogika i edukacja. Jej główne dzieło pt. L’Éducation Progressive ou Étude du Cours de la Vie  (1828) r.), które zostało nagrodzone przez Akademię Francuską, wywarło znaczący wpływ na tworzące się w tym czasie teorie pedagogiczne, w tym na rozwój edukacji kobiet. Napisała również biografię kuzynki swego męża, a jednocześnie swej bliskiej przyjaciółki, słynnej Pani de Staël, zamieszczone w miejsce wstępu do pierwszego wydania swoich prac (1820 r.). (za: Wikipedia.pl)

_____________

Cytaty ks. Franciszka Kieffera i ks. Yves le Roux za: „Rodzina katolicka”, dodatek do miesięcznika „Zawsze wierni”.

Za: Ewa Polak-Pałkiewicz (28 maja 2021) | http://ewapolak-palkiewicz.pl/skandal-z-klapsem/?fbclid=IwAR3VIUQGPajw36Y_zb-iEDiHQgV8PXN6BzSFYi9e8NmVtSUuF88pNNRPpJs

Skip to content