“Już z nowym wrogiem toczy walkę. Już ma lodówkę, wózek, pralkę” – pisze w nieśmiertelnym poemacie “Towarzysz Szmaciak” o tytułowym bohaterze Janusz Szpotański. Wygląda na to, że towarzysz Szmaciak dochował się licznego potomstwa, które rozwnuczyło się nie tylko w obozie zdrady i zaprzaństwa oraz jego medialnych agenturach, ale również w obozie “dobrej zmiany” oraz jego medialnych agenturach. Warto dodać, że te agentury pracują “dla Polski” – i właśnie dzięki temu są sowicie wynagradzane – bo cóż i kogóż wynagradzać w tych zepsutych czasach, jeśli nie firmy i osoby poświęcające się dla Polski? Toteż i jedne i drugie są wynagradzane, z tym, że jedne z jednej kasy, a drugie – z drugiej. Jak bowiem zauważył jeszcze za głębokiej pierwszej komuny felietonista tygodnika “Kultura” o pseudonimie “Hamilton” – w Polsce są dwa światopoglądy, bo są dwie kasy. Transformacja ustrojowa niewiele w tej dziedzinie zmieniła z tą może różnicą, że za pierwszej komuny przedstawiciele jednego, to znaczy – jedynie słusznego światopoglądu – mieli monopol na korzystanie ze środków będących w dyspozycji państwa socjalistycznego, podczas gdy przedstawiciele drugiego światopoglądu, to znaczy – tego niesłusznego – takiego monopolu nie mieli i środki dla swojej kasy musieli gromadzić sobie drogą samopomocy. Teraz takiego monopolu nie ma i dostęp do zasobów państwa socjalistycznego uzyskiwany jest rotacyjnie; raz czerpie z nich obóz zdrady i zaprzaństwa, a drugi raz – obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm. Dlatego też utrzymanie socjalistycznego charakteru państwa i jego zasobów pozostaje strategicznym celem obydwu obozów, ponad podziałami, nawet chyba ważniejszym od niepodległości, czy suwerenności państwowej “w niektórych sprawach”.
Wspominam o tym, bo właśnie 4 maja mogliśmy obejrzeć widowisko telewizyjne pod tytułem “debata nad ratyfikacją Planu Odbudowy”. Wzięli w niej udział zarówno przedstawiciele obozu zdrady i zaprzaństwa, jak i płomienni dzierżawcy monopolu na patriotyzm oraz posłowie spoza tych dwóch gangów. Doszło przy tym do pewnego zamieszania, bo część przedstawicieli obozu zdrady i zaprzaństwa udzieliła wsparcia politycznego obozowi płomiennych dzierżawców, w którym niektórzy uczestnicy zaczęli się bisurmanić. Ta samowolka mogłaby zagrozić odmową ratyfikacji, a wtedy Unia Europejska musiałaby – no właśnie – chyba wznowić negocjacje, bo w tej sprawie wymagana jest jednomyślność. Te wznowione negocjacje mogłyby się przeciągnąć, wskutek czego obóz płomiennych dzierżawców, który dzisiaj jest przyssany do zasobów państwa socjalistycznego, być może musiałby ustąpić miejsca obozowi przeciwnemu, od czego Polska dostałaby chyba paroksyzmów. Toteż część obozu zdrady i zaprzaństwa postanowiła się dla Polski poświęcić i przezwyciężając abominację do obozu płomiennych dzierżawców, wsparła go w głosowaniu nad ratyfikacją – ale, ma się rozumieć, nie za darmo. Płomienni dzierżawcy obiecali np. wybudowanie 75 tysięcy “tanich mieszkań” – oczywiście w kooperacji ze swoimi nowymi wspólnikami – no a wiadomo, kto się najlepiej obławia na takich taniochach. Inna sprawa, czy ta obietnica zostanie dotrzymana, bo płomienni dzierżawcy nie tak dawno obiecali panu prezydentowi, że jak podpisze jedną ustawę, to oni wyrzucą z telewizji pana prezesa Jacka Kurskiego. Pan Kurski został wyrzucony, pan prezydent ustawę podpisał, a następnego dnia pan Kurski, jak gdyby nigdy nic, wrócił na stanowisko prezesa. Pan prezydent swego podpisu wycofać już nie mógł, więc spokojnie można było go wydymać na oczach całej Polski, która oczywiście odniosła z tego nawet kilka korzyści. Po pierwsze, Polacy otrzymali pokazówkę, jak funkcjonuje w praktyce zasada rebus sic stantibus, używana przeważnie w stosunkach międzynarodowych, ale – jak się okazało – użyteczna również w polityce wewnętrznej. Zasada ta stanowi, że solenne ustalenia i zobowiązania obowiązują tylko w określonych okolicznościach, a jak one się zmienią, to sprawa wraca do punktu wyjścia. Druga korzyść, to pokazanie, że Naczelnik Państwa może zdmuchnąć niechby największego dygnitarza, jak gromnicę, a potem w jednej chwili przywrócić go do łask, mimo że konstytucja i ustawy przewidują rozmaite skomplikowane procedury. Od tej zasady bywają oczywiście wyjątki, bo na przykład Naczelnik Państwa już od dawna urządza podchody pod pana Banasia, żeby wysadzić go w powietrze z fotela prezesa NIK, ale nie tylko nic z tego nie wychodzi, tylko w dodatku pan Banaś zaczyna się odgrażać: “oj, bo powiem!” – co w sercach płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm wzbudza jaskółczy niepokój. Trzecia wreszcie korzyść dla Polski polega na tym, że pan Jacek Kurski wrócił na stanowisko prezesa rządowej telewizji, na którym nie tylko teraz jest niezastąpiony, ale – jestem tego pewien – okazałby się niezastąpiony również w sytuacji, gdyby obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm został odsunięty od dostępu do zasobów państwa socjalistycznego przez obóz zdrady i zaprzaństwa. Czegóż chcieć więcej?
Tedy nie uprzedzając faktów, to znaczy – czy 75 tysięcy “tanich mieszkań” rzeczywiście zostanie wybudowanych, czy nie, z kronilkarskiego obowiązku odnotujmy, że płomienni dzierżawcy monopolu na patriotyzm wycenili suwerenność państwową w sprawach finansowych na około 58 mld euro – bo za obietnicę takiego transferu odstąpili ją Unii Europejskiej. Pan Adrian Zandberg, do niedawna pozostający w obozie zdrady i zaprzaństwa, otwartym tekstem powiedział, o co chodzi – że mianowicie jest to milowy krok na drodze pogłębiania integracji Unii Europejskiej, to znaczy – umocnienia jej federalnego charakteru. Nie przeszkadza to obozowi płomiennych dzierżawców uwodzić swoich wyznawców sentymentalnymi opowiastkami o “Europie Ojczyzn” – chociaż kres tej koncepcji położył traktat z Maastricht, który wszedł w życie w roku 1993 i obowiązuje do dnia dzisiejszego. Dzięki dokonanej 4 maja “ratyfikacji” Unia Europejska zyska dwa nowe uprawnienia. Po pierwsze, Komisja Europejska będzie mogła zaciągać zobowiązania w imieniu “Unii”, to znaczy – wszystkich państw członkowskich. Fundusze na Plan Odbudowy w kwocie 750 mld euro mianowicie pożyczy od lichwiarskiej międzynarodówki. Tę pożyczkę trzeba będzie oczywiście oddać, a ponieważ Komisja Europejska nie ma żadnych własnych pieniędzy, to musiała zostać wyposażona w prawo nakładania podatków “unijnych”, to znaczy – z pominięciem pośrednictwa członkowskich bantustanów. Wynika z tego, że w ostatecznym rachunku to te bantustany będą musiały sobie zafundować wszystkie dobrodziejstwa “odbudowy”, a nawet więcej – bo np. z tych 58 mld euro, które obiecano Polsce, większa część to pożyczka, a mniejsza – “subwencje”. Ale i te “subwencje” też trzeba będzie sfinansować, płacąc “unijne” podatki. W tej sytuacji pan Adrian Zandberg ma całkowitą rację, z tym uzupełnieniem, że głównym, a może nawet jedynym beneficjentem Funduszu Odbudowy będzie biurokracja, zarówno ta brukselska, jak i ta z poszczególnych bantustanów. Pierwsze koryto wylewa się dla świń – no a potem się zobaczy.
W innych okolicznościach za tę szczerość medialne agentury obozu połomiennych dzierżawców rozsmarowałyby pana Zandberga na podłodze. Ale na razie nie mogą, bo w sprawie “ratyfikacji” namieszać może Senat – bo zresztą zapowiada marszałek Grodzki. W takiej sytuacji na niedawnego wroga, pana Zandberga i kolegów, trzeba chuchać i dmuchać, żeby się nie zbisurmanili, bo wtedy znowu nie byłoby większości, nawet tej zwykłej. Wszelką krytykę Lewicy medialne agentury obozu płomiennych dzierżawców mają surowo zakazane, ale przecież kogoś krytykować trzeba. Toteż tygodnik “W Sieci” braci Karnowskich ostrym piórem pana Jakuba Maciejewskiego, zabrał się za Konfederację – że to niby jej politycy “formułują wiele nieprawdziwych i szkodliwych dla Polski tez”, w szczególności bałamucąc młodzież opowieściami o jakimści “wolnym rynku”, podczas gdy wiadomo, iż tak naprawdę, to chodzi o to, by wypić i zakąsić – najlepiej z ręki Naczelnika Państwa. Ale on za darmo ręki nie otwiera, toteż gdy Lewica znalazła się pod ochroną, również pan Maciejewski musi “z nowym wrogiem toczyć walkę”.
Stanisław Michalkiewicz