Aktualizacja strony została wstrzymana

Na tropie brakującego ogniwa – Stanisław Michalkiewicz

Ładny interes! Na wydziałach politologii studenci wytrwali pod kierunkiem utytułowanych mądrali studiują demokrację – czy ona socjalistyczna, czy też może burżuazyjna i co z tego może wyniknąć – a tu okazuje się, że tak jak w czasach asyryjskiego Sargona po staremu rządzi worek złota, mający na swoje usługi hordy siepaczy. To znaczy hordami po staremu dowodzi Sargon, ale – jak mówi Pismo Święte Nowego Testamentu – wprawdzie ma pod sobą żołnierzy, ale przecież i on jest „człowiekiem pod władzą postawionym” – niczym ów ewangeliczny setnik. No dobrze – ale jaka właściwie władza może stać nad Sargonem? Oooo, może, jak najbardziej i to niejedna – jak mogliśmy się przekonać całkiem niedawno na przykładzie byłego już amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, którego z dnia na dzień zablokowały Zuckerbergi, a on nie mógł nawet jęknąć. Zaniepokoiło to innych Sargonów, między innymi panią Urszulę von der Leyen, postawioną przez Naszą Złotą Panią na czele Komisji Europejskiej – że jak się nie poskromi Zuckerbergów, to demokracja wpadnie w straszliwe paroksyzmy. Jaką władzę ma pani Urszula – to sprawa osobna – ale taki prezydent USA uchodzi za najpotężniejszego człowieka na świecie. I dowodzi armią i trzyma palec na atomowym cynglu i jak zachodzi potrzeba, to w różnych bantustanach za pośrednictwem CIA, zdmuchuje niepokorne rządy, jak gromnice i wystawia cenzurki demokracjom… Wydawałoby się, że w tej sytuacji nikt podskoczyć mu, ani zaszurać nie może. Tymczasem taki Zuckerberg… Ładny interes! Podobnie zresztą z armią; kiedy prezydent Trump podczas murzyńskich rozruchów zaczął się odgrażać, że gwoli przywrócenia porządku wyśle na ulice miast Gwardię Narodową, to jakiś wielogwiazdkowy generał natychmiast go ostudził – że to nieładnie wysyłać wojsko „przeciwko narodowi”. Tymczasem z okazji zaprzysiężenia Józia Bidena na nowego prezydenta, w okolicy Kapitolu zebrało się chyba ze 20 tysięcy żołnierzy Gwardii Narodowej i gdyby tak jakiś „naród” zechciał Józiowi zaszurać, to nie pozostałaby z niego nawet mokra plama. Okazuje się tedy, że jednego prezydenta nikt się nie słucha, podczas kiedy drugiego wszyscy w podskokach się słuchają. „Fenomen ten godzien rozbiorów” – powiada w „Dziadach” Adam Mickiewicz – no to z uwagą go rozbierajmy, niczym Wojski w „Panu Tadeuszu” tak właśnie rozbierał sztuczkę królowej Dydony.

Skoro jednego prezydenta nikt się nie słucha, podczas gdy drugiego słuchają się wszyscy, to znaczy, że nad tymi wszystkimi prezydentami musi być jeszcze jedno brakujące ogniwo, które decyduje, którego prezydenta słuchamy, a którego nie. Mówiąc nawiasem, to zupełnie tak samo, jak u nas, gdzie państwowe instytucje obsadzone przez jedne osoby bywają słuchane z nabożną czcią, podczas gdy, jeśli tylko obsadzą je inne osoby – jak to się ma z Trybunałem Konstytucyjnym, nazywanym przez autorytety moralne „trybunałem Julii Przyłębskiej” – to pan profesor Andrzej Rzepliński, który z niejednego komina wygartywał i za komuny i potem – powiada, że wyroki Trybunału są „nieważne”, w odróżnieniu od tych, co zapadały za jego kadencji. Wtedy były „ważne”. A dlaczego? A dlatego, że KTOŚ musiał tamten skład Trybunału zatwierdzić, podobnie jak w Ameryce zatwierdził Józia na prezydenta. Żeby tedy rozebrać wspomniany fenomen, musimy koniecznie tego KTOSIA namierzyć i zidentyfikować. Nie jest to zadanie łatwe, o czym świadczą niedomówienia w wierszu Juliana Tuwima „Anonimowe mocarstwo”. Chociaż ten wiersz miał być gryzącą ironią wobec fantasmagorii Adolfa Nowaczyńskiego, to jednak zawiera sugestię, że coś takiego może istnieć: „Już w podziemiach synagog wszystko złoto leży; amunicję przenoszą czarni przemytnicy, naradzają się szeptem berlińscy bankierzy, dzwoni tajny telefon w warszawskiej bóżnicy. I zaraz Żydzi w Kremlu dostali depeszę. I skoczyła iskrówka, zawrzały redakcje. Paryski Rotszyld ręce zaciera w uciesze. W Amsterdamie i w Rzymie wykupiono akcje.” Wtedy był rozkaz, by takie rzeczy traktować jako fantasmagorie, ale dzisiaj… Ale dzisiaj wielu dygnitarzy, nawet większego kalibru od naszego ministra finansów Tadeusza Kościńskiego, coraz głośniej domaga się zastąpienia pieniądza gotówkowego pieniądzem elektronicznym. Okazuje się, że od rzemyczka, do koniczka. Najpierw, to znaczy – po 15 sierpnia 1971 roku – świat odszedł od standardu złota i pojawił się pieniądz wprawdzie również gotówkowy, ale tzw. fiducjarny, to znaczy taki, który ma wartość dlatego, że ludzie myślą, że ma wartość. No a teraz nawet to jest niepotrzebne, bo jak tylko zniknie gotówka, to nikt się nie będzie za jej pośrednictwem zarażał wirusami, no a poza tym – same „plusy dodatnie”. Każdego można będzie namierzyć i kontrolować, a nawet dosłownie wyłączyć – i nie będzie mógł kwiknąć, jak nie przymierzając, prezydent Trump po zablokowaniu go przez Zuckerbergów. No dobrze, ale w takim razie – gdzie będzie złoto? Czyżby jednak we wspomnianych podziemiach? Ładny interes! A kto ma kody dostępu do tych podziemi? Na jakie zaklęcie ten Sezam się otwiera?

Ja oczywiście takich rzeczy nie wiem, bo gdybym wiedział, to bym to zaklęcie wymówił i zaraz byłoby po Sezamie. Ale w takim razie co nam szkodzi pójść tropem złota? Tak gdzie ono, tam musi być też KTOŚ – bo z czego czerpałby swoją siłę, jak nie ze złota? Nie bez kozery starożytni Rzymianie twierdzili, że „nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem.” Nawet osioł – byle obładowany. Krótko mówiąc, wygląda na to, że owym brakującym ogniwem jest Posiadacz Złota. A kto jest posiadaczem złota? A któż by, jeśli nie plutokracja, jeśli nie lichwiarska międzynarodówka? Międzynarodówka – a więc tworzą ją nie tylko starsi i mądrzejsi, chociaż – wbrew opinii Ligi Antydefamacyjnej – mają oni tam nadreprezentację, ale również tak zwane głupie goje, które też bywają dopuszczane do konfidencji.

I właśnie jeden z nich, to znaczy – jeden z największych worów złota nazwiskiem Wiluś Gates, zabrał głos w kwestii nie tylko, jak jest, ale również – jak będzie. A będzie tak, że – wbrew temu, co zapowiadają pełnomocne rządy, że epidemia zbrodniczego koronawirusa skończy się, jak tylko wszyscy się zaszczepią – ona się wcale nie skończy, bo jak będzie trzeba, to pojawi się nowy, jeszcze bardziej niebezpieczny patogen, z którym – jak można się domyślać – trzeba będzie prowadzić walkę jeszcze bardziej nieubłaganą niż dzisiaj. Pan Gates daje do zrozumienia, że stosowny plan następnej epidemii, to i oczywiście – nieubłaganej walki – jest już opracowywany. Jednym z ważnych jego elementów jest system wczesnego ostrzegania. Trzeba będzie mianowicie przetestować 100 milionów ludzi na tydzień. Wymaga to oczywiście ścisłego zarachowania i wszechobecnej kontroli, być może nawet implantowania wszystkim ludziom elektronicznych chipów, które będą sygnalizowały nie tylko, kto się zaszczepił, a kto się zaraził – ale również, czy taki jeden z drugim wierzy w epidemię, czy nie wierzy – a jak nie wierzy, to się go odłączy od dostępu do pieniądza elektronicznego – oczywiście „bez jego wiedzy i zgody”. Zwiastuny nowego wspaniałego świata pojawiają się nawet u nas, bo oto przewielebny ksiądz Roman Kneblewski został skarcony przez przełożonych za brak wiary w epidemię. Zatem – plan już jest i miejmy nadzieję, że w ramach nowego Objawienia, zostanie on naszym Umiłowanym Przywódcom, tym wszystkim prezydentom, w stosownym czasie objawiony. Ładny interes!

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    serwis „Prawy.pl” (prawy.pl)    11 lutego 2021

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4894

Skip to content