Aktualizacja strony została wstrzymana

„Partia wewnętrzna” w Kościele? – Stanisław Michalkiewicz

Po 11-stronicowym liście, jaki wystosował do papieża Franciszka arcybiskup Karol Maria Vigano w sprawie mafii sodomitów, którzy wydrążyli sobie nisze ekologiczne na szczytach hierarchii Kościoła katolickiego i zakłopotanym milczeniu Adresata, wrogowie Kościoła najwyraźniej doszli do wniosku, że: „Jeśli nie teraz – to kiedy? Jeśli nie my – to kto?” – jak w swoim czasie retorycznie zapytał Michał Gorbaczow. Chodziło mu o „reformy”, ale takie rzeczy mają własną dynamikę, więc może nie na skutek tych „reform”, ale w niewątpliwej z nimi koincydencji, Związek Radziecki się rozpadł – czego do dzisiejszego dnia wielu ludzi nie może przeboleć. Okazuje się, że z reformami trzeba ostrożnie i nie od rzeczy będzie zwrócić uwagę, że oprócz tego świata istnieje również „tamten” i nie tylko istnieje, ale w dodatku cieszy się znacznie lepszą reputacją od „tego” świata. Jest to osobliwe o tyle, że o „tamtym” świecie bardzo niewiele wiemy, prawdę mówiąc – tyle, co nic – ale jedno wiemy o nim na pewno: że na „tamtym” świecie nigdy nie było, nie ma i nie będzie żadnych reform, podczas gdy ten świat jest nieustannie wstrząsany jakimiś reformami. Być może właśnie tutaj leży przyczyna takiej różnicy w reputacji między „tamtym” światem a tym łez padołem, więc niezależnie od rozpadu Związku Radzieckiego, również i z tego względu powinniśmy do reform podchodzić nader ostrożnie. A skoro już się zgadało o Związku Radzieckim, to warto przytoczyć fragment lizusowskiego życiorysu, jaki za pierwszej komuny napisał jakiś żądany kariery ambicjoner: „urodziłem się w rodzinie reakcyjnej do tego stopnia, że do piątego roku życia rodzice ukrywali przede mną fakt istnienia Związku Radzieckiego.

Tedy wśród rozlicznych teorii spiskowych jest również i ta, że wrogowie Kościoła już dawno temu podjęli dalekowzroczne działania, mające na celu rozsadzenie go od wewnątrz. Nie było to bynajmniej pierwsze tego typu przedsięwzięcie, bo wcześnie na podobny pomysł wpadli bolszewicy, którzy po przetrzebieniu w Rosji prawosławnego duchowieństwa, zaczęli montować „Źywą Cerkiew” złożoną z agentów NKWD. W Polsce podobną rolę miał spełnić zorganizowany pod egidą Stowarzyszenia PAX ruch „księży patriotów”, ale z tym było trudniej, bo centrala Kościoła katolickiego znajdowała się poza zasięgiem bolszewików, a poza tym zwykli ludzie wiedzieli, co o tym myśleć. Pamiętam z dzieciństwa scenę w jednym z lubelskich kościołów do którego zabrała mnie matka w okresie wielkanocnym. Przed konfesjonałami ustawiły się długie kolejki penitentów i nagle przed jednym konfesjonałem pojawił się jegomość, który krzyknął: „ludzie, to ksiądz patriota!” Kolejkę w jednej chwili jakby zdmuchnęło tornado, a z konfesjonału wyszedł ksiądz cały czerwony ze wstydu i nerwów. Skoro tedy nie udało się w ten sposób, to spróbowano inaczej, zgodnie z indiańskim przysłowiem: jeżeli nie możesz ich pokonać – przyłącz się do nich, a najlepiej – stań na czele. A w jaki sposób można stanąć na czele? Ano w taki sam, jaki Żydzi wypraktykowali w ruchu komunistycznym, tworząc w komunistycznych partiach „partie wewnętrzne”, zorganizowane już na zasadzie plemiennej. Zabawną scenę przypomina w swoim „Dzienniku 1954” Leopold Tyrmand pisząc, jak to w Warszawie odbywał się międzynarodowy zjazd rewolucjonistów. Ulokowani zostali w Hotelu Sejmowym, ale zdarzyło się, że jeden się rozchorował. Wezwano tedy do niego doktora Dobrzańskiego, który pod eskortą ubownicy o manierach ruskiego generała, próbował wypytać rewolucjonistę – jak się okazało – Greka nazwiskiem Apostolos Grozos – co mu jest. Próbował po niemiecku, po angielsku i po francusku, ale Grek żadnego z tych języków nie rozumiał. Spróbował po rosyjsku, ale w obecności ubownicy Grek po rosyjsku też nie rozumiał. Sprowadzono tedy rewolucjonistkę z Argentyny, która znała wszystkie języki i zwróciła się do Greka w narzeczu, jakie doktor Dobrzański zapamiętał z dzieciństwa w Warszawie. Okazało się, że Grek się tylko przeżarł, więc doktor zrobił mu zastrzyk i pożegnał życzliwym: „a giten cześć!” W ten oto sposób wyszło na jaw, że wszyscy ci rewolucjoniści byli absolwentami komunizmu z ulicy Gęsiej i Smoczej i objeżdżali świat w tak zwanym „cyrku Stalina”.

Skoro tedy ta metoda udała się Żydom, to dlaczego miałaby nie udać się sodomitom, którzy – zgodnie z inną teorią spiskową – używani są przez Żydów w charakterze mięsa armatniego komunistycznej rewolucji, by przy ich udziale doprowadzić społeczeństwa wyznaczone do zoperowania do stanu całkowitego rozkładu, by przekształcić je w tak zwany „nawóz Historii” na którym rosłyby cudne kwiatuszki w rodzaju pana redaktora Michnika, czy biegającego po Krakowie za filozofa pana Hartmana. Sodomici, jak wiadomo, tworzą mafie o zasięgu nie tylko krajowym, ale również – międzynarodowym, bo do spółkowania tą metodą nie jest potrzebna znajomość języków. Przypadek przewielebnego księdza Charamzy, którego czyjaś Mocna Ręka prowadziła szybką ścieżką po szczeblach kościelnej kariery pokazuje, ze te domysły nie są wcale bezpodstawne. Ksiądz Charamza nie był zresztą żadnym wyjątkiem; z lektury książki Joanny Siedleckiej „Biografie odtajnione” możemy się dowiedzieć o sodomickich orgiach w konstancińskiej willi ówczesnego członka Rady Państwa i zarazem „zawodowego katolika” Jerzego Zawieyskiego – kiedy to na przykład grupa księży-golasów w dobrym chmielu śpiewała po łacinie „Te Deum laudamus”. „Uszedłem śmierci, gdy mnie i Gallusa, wierny niewolnik ukrył za kotarą (…) Bezpieczne dał nam schronienie biskup Aretuzy. To on mnie pierwszy kształcił w chrześcijaństwie. Uczył pokory i chwalił ubóstwo, chętnie przyjmując na dworze biskupim daninę sutą, prawem nakazaną (…) płody bogate krain nie nazwanych! (…) Bezgrzeszne mordy, bo w konfesjonale zbójca mordercy dawał rozgrzeszenie” – pisze Antoni Słonimski w wierszu „Odszczepieniec” o cesarzu Julianie Apostacie.

Jeśli tedy prawdą jest to, co napisał w swoim 11-stronicowym liście arcybiskup Karol Maria Vigano, to czy nie trzeba by przeprowadzić kuracji przeczyszczającej w Kościele i sodomickie nisze wypalić rozpalonym żelazem? „Zbrodnia nie nazwana jest jak trucizna utajona w winie” – wkłada to spostrzeżenie w usta Juliana Apostaty autor wiersza. Wprawdzie wrogowie Kościoła mają inne intencje, w związku z czym trwa wysyp dzieci, co to po 40, a nawet 50 latach nagle przypominają sobie, jak to ksiądz je molestował, a niezawisłe sądy przyznają im milionowe odszkodowania, bez oglądania się na zasadę indywidualizacji odpowiedzialności karnej. Nietrudno w tej sytuacji sobie wyobrazić, że panienki, jedna przez drugą będą włazić księżom do łóżek, często też zachęcone przez sprytne mamusie, a pan Smarzowski będzie to wszystko nakręcał na żywo, za co już na pewno dostanie „Oskara”, a jeśli nawet nie – to zostanie obcmokany jako autorytet moralny, jak sam „Drogi Bronisław”, co to był szczęśliwy aż do ostatniej chwili życia – ale te wszystkie przedsięwzięcia mogą okazać się pożyteczne dla ozdrowieńczej kuracji przeczyszczającej, która przywróci zaufanie.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    serwis „Prawy.pl” (prawy.pl)    27 września 2018

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4313

Skip to content