Aktualizacja strony została wstrzymana

Dajcie tu klaunów – Michael Davies

Niektórzy kapłani oraz wierni używają określenia «soborowy» by usprawiedliwić swe własne interpretacje i praktyki, które są szkodliwe, gorszące, a niekiedy nawet świętokradcze”.
Paweł VI
List do abpa Lefebvre’a, 11 października 1976

 

Niedziela 2 kwietnia 1978 – Boston w stanie Massachusetts. Stacja WEE-FM transmituje niedzielną Eucharystię z bostońskiego Paulist Center. Posiadam kasetę wideo z nagraniem całej Mszy, jak również obficie ilustrowaną relację zamieszczoną w „The Boston Globe” z 3 kwietnia 1978. Mam również list od arcybiskupa Bostonu, w którym poświadcza on, że wydarzenie o którym pisać będę w tym rozdziale, rzeczywiście miało miejsce. Fakt, że Msza ta miała być transmitowana i że zaproszono na nią przedstawicieli prasy dowodzi, iż duchowni z Paulist Center nie obawiali się, by jakikolwiek aspekt ich celebracji ściągnąć mógł na nich sankcje ze strony kurii. Nie jest to bynajmniej przykład najbardziej ekstrawaganckiej celebracji, jakie mają tam miejsce w każdą niedzielę, a których liczne zapisy posiadam na kasetach.

Msza rozpoczyna się od Introit. W tym przypadku jest to amatorskie lecz nie najgorsze wykonanie utworu spopularyzowanego przez grupę New Seekers, który kilka lat temu zajmował wysokie pozycje na listach przebojów. Artyści opowiadają, że  pragną nauczyć świat śpiewać w doskonałej harmonii oraz uprawiać jabłonie, hodować pszczoły i śnieżnobiałe gołębie. Piosenka jest dość rozwlekła i pełna całkowicie zbędnych powtórzeń, ostatecznie jednak Introit dobiega końca.

„Dzień dobry” – mówi ks. Joachim Lally, przystojny i sprawiający wrażenie dobrodusznego młody człowiek, ubrany w dziwacznie wzorzystą szatę, pełniącą najwyraźniej funkcję ornatu.

„Dzień dobry” – odpowiada zgromadzenie.

„Ponieważ mamy dziś Prima Aprilis (ang. All Fools Day – przyp. tłum.) – życzę wszystkim wszystkiego najlepszego” – kontynuuje celebrans.

Zgromadzenie wybucha śmiechem.

Ks. Lally wyjaśnia, że podczas dzisiejszej liturgii wszyscy mogą zachowywać się jak szaleńcy. Na początek wzywa obecnych do zaczerpnięcia głębokiego oddechu, by mogli wchłonąć w siebie Ducha, który żyje w każdym z nich. Zachęca również do uważnego słuchania Słowa Bożego. Wyjaśnia, że świecie cyrku, w sytuacji gdy sprawy idą źle albo trzeba ożywić atmosferę, zwykło się mówić: „Dajcie tu klownów”.

Jak relacjonuje „The Boston Globe” z 3 kwietnia 1978 roku, ks. Lally „zdjął swą zwykłą szatę, odsłaniając strój klowna, nałożony bezpośrednio pod nią. Natychmiast po modlitwie podwyższenie pośrodku kościoła zaroiło się od klownów z kolorowymi balonikami, podczas gdy Paulist Center Musicans wykonywali utwór «Send in the Clowns»”.

Rozpoczyna się pierwsza część głoszenia „Słowa Bożego”, która w epoce poprzedzającej wielką „odnowę” liturgii znana była powszechnie jako Epistoła.

„Odrzućmy wszystko, co ponure, nudne, monotonne i tchnące egoizmem. Odrzućmy wszystko, co nie jednoczy, nie daje szczęścia i przeszkadza w doświadczaniu emocji, napięcia, lęku i radości, jakich dostarcza cyrk (…). Niech żyje cyrk!”.

Następnie głoszone jest „Przesłanie Ewangelii Pana”. Klowni-mimowie odgrywają przypowieść o Dobrym Samarytaninie, wywołując szalony aplauz zgromadzenia. Jak donosi „The Boston Globe”:

„Podczas gdy ksiądz nakładał makijaż klowna (siedem minut) pozostali rozpoczęli występ, w trakcie którego w rytmie karnawałowej muzyki i wśród tańców starali się przekazać zgromadzonym, że każdy człowiek odczuwa potrzebę miłości i zarazem dawania siebie innym. W pewnym momencie klown stojący samotnie z boku wciągnięty został przez grupę innych, dzięki czemu uświadamił sobie, że tak naprawdę kocha wszystkich ludzi.

Publiczność brała czynny udział w liturgii, wiwatując i oklaskując dobre uczynki klownów (…)

Pod koniec kazania ks. Lally przylepił nalepkę z czerwonym sercem na czole każdego klowna, podczas gdy wszyscy obecni śpiewali: «Where are the clowns? (…) Well, maybe they’re here (…)» .

Klowni przechodzili nawami rozdając czerwone okrągłe nalepki, podczas gdy wszyscy obejmowali się, całowali, ściskali sobie nawzajem ręce i życzyli sobie nawzajem pokoju”.

Warto zauważyć, że reporter „The Boston Globe” nie używa słowa „zgromadzenie” a „publiczność”. Nie ulega wątpliwości, że publiczności przedstawienie to się podobało – świadczą o tym wykrzywione w uśmiechu twarze widoczne na zdjęciach. Spektakl z 1 kwietnia okazał się być tak wielkim sukcesem, że powtórzony został jeszcze trzykrotnie następnego dnia.

Wspomniany reporter, pan albo pani Jodie Peck, nie był najwyraźniej katolikiem, ponieważ nie skomentował w żaden sposób tego, co stanowiło bez wątpienia akt świętokradztwa. Odmówiona przez ks. Joachim Lally „Modlitwa Eucharystyczna”, obejmująca również „Konsekrację”, brzmiała następująco:

„Hosanna! Wychwalamy i błogosławimy Cię, Boże. Ty posłałeś nam Jezusa, by był światłem i życiem naszego świata. Ześlij nam teraz swego Ducha życia i pokoju. Ześlij swego Ducha na te dary chleba i wina oraz na wszystkich nas, byśmy mogli stać się mogli żywym Ciałem Jezusa Chrystusa, Twojego Syna i naszego Brata. Tak więc wspominamy, jak w noc poprzedzającą śmierć Jezusa, gdy czuł się On bardzo samotny i przelękniony, zgromadził swych przyjaciół i uczniów na ostatni posiłek, podczas którego wziął ze stołu chleb. Błogosławił go, łamał, składał dzięki Tobie, miłującemu Bogu, i dawał go swoim uczniom mówiąc: «Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest bowiem Ciało Moje, to jest Moje Źycie, które będzie wydane i łamane za was». A po wieczerzy wziął kielich wina, ponownie składał Ci dzięki i podał go swym uczniom mówiąc: «Bierzcie i pijcie z tego wszyscy, to jest bowiem kielich Krwi Mojej, Nowego i Wiecznego Przymierza, która wylana zostanie za wszystkich mężczyzn i kobiety, by mogły zostać odpuszczone grzechy, by życie to mogło być przywrócone. Kiedykolwiek to czynić będziecie, na moją pamiątkę czyńcie – i zawsze z miłością”.

Nie trzeba być ekspertem od „odnowionej” liturgii by zauważyć, że autorem tej „Modlitwy Eucharystycznej” był sam ks. Lally. Z tego co wiem, nie została ona dołączona do rosnącej wciąż liczby oficjalnie zaaprobowanych tekstów liturgicznych. Wśród teologów istnieje różnica opinii w kwestii natury „formy”, koniecznej do ważności sakramentu Eucharystii. Niektórzy twierdzą, że wystarcza jedna z wersji słów Konsekracji zapisanych w Piśmie św., inni uważają że konieczne jest, by słowa wypowiedziane były w kontekście liturgii zaaprobowanej przez Kościół. W powyższym przypadku nie został spełniony żaden z tych warunków. Trzeba również zaznaczyć, iż niektórzy teologowie nauczają, że słowa dodane do formuły Konsekracji i mające w intencji zmianę jej znaczenia mogą uczynić Mszę nieważną. Nie będzie więc żadnej przesady w twierdzeniu, że wierni biorący udział w primaaprilisowych Mszach sprawowanych w Paulist Center w Bostonie 2 kwietnia 1978 uczestniczyli w celebracji świętokradczej i najprawdopodobniej nieważnej.

Błazenady ks. Joachima Lally i jego trupy klownów stanowią krańcowy przykład tego, do jakiego poziomu sprowadzana jest obecnie Msza w rycie rzymskim, chluba Kościoła Łacińskiego, najwspanialszy wytwór cywilizacji zachodniej. Można jedynie domyślać się, jak zareagowaliby na ten spektakl św. Grzegorz Wielki, św. Pius V, św. Pius X czy nawet Jan XXIII. Kard. Medeiros potwierdził autentyczność przedstawionych powyżej faktów, nie podjął jednak w tej sprawie żadnych kroków. Ks. Lally  dalszym ciągu kontynuuje swe błazeństwa, zmieniając Ofiarę Chrystusa (w mało prawdopodobnym przypadku, gdyby jego Msze były ważne) w rodzaj amatorskiego musicalu, którego celem jest dostarczenie rozrywki „publiczności” zgromadzonej na jego cotygodniowych celebracjach. Należy tu zauważyć, że kard. Medeiros jest bynajmniej przekonanym liberałem, pozwalającym swym kapłanom pozstępować wedle własnego widzimisię. Do jego diecezji należy również ks. John Keane, jednak biskup pomocniczy Bostonu wydał publiczne oświadczenia ostrzegające przed uczestnictwem z sprawowanych przez niego Mszach. Gdy organizacja Knights of Columbus poprosiła go o wygłoszenie 23 kwietnia 1979 roku konferencji w Roslindale, Grand Knight John French otrzymał z kurii polecenie wycofania wystosowanego wcześniej zaproszenia. Ks. Keane został poinformowany, że polecenie to wydał bp Daily, choć ten zaprzeczał później, by on sam lub kardynał mieli z tą sprawą coś wspólnego.

Czytelnicy odgadli prawdopodobnie sami, dlaczego kuria uznała za stosowne ostrzec wiernych przed udziałem w liturgii sprawowanej przez ks. Keane’a – po prostu pozostał on wierny Mszy swych święceń kapłańskich. Nic więc dziwnego, że liczba uczestniczących w jego Mszach rosła. Nikogo nie zdziwiło też, gdy „The Boston Globe” z 3 czerwca 1980 doniósł, iż kard. Medeiros „zasuspendował go z powodu celebrowania przez niego kontrowersyjnych Mszy łacińskich”. W tej sytuacji ks. Keane zupełnie słusznie uznał to za nadużycie władzy i obiecał wiernym, którzy mu zaufali, że ich nie opuści.

Można argumentować, że błazenady ks. Lally i inne wspominane w tym rozdziale incydenty są nadużyciami nie zaaprobowanymi oficjalnie i nie stanowią elementów reformy liturgicznej autoryzowanej przez Pawła VI. Można też twierdzić, że Paweł VI potępiał często takie nadużycia – i rzeczywiście to czynił – za słowami tymi jednak nie szły żadne konkretne sankcje. Podobnie jak kard. Medeiros, podejmował on kroki jedynie przeciwko kapłanom, którzy pozostali wierni Mszy swych święceń i przy licznych okazjach jasno dawał do zrozumienia, że według niego zachowanie takie sytuuje ich poza Kościołem.

Zgadzam się co do tego, że nadużycia opisane w tym rozdziale są nieoficjalne w tym znaczeniu, że są one sprzeczne z rubrykami nowej liturgii, choć z drugiej strony całkiem uprawnione wydaje się być twierdzenie, że ponieważ w stosunku do kapłanów, którzy się ich dopuszczają nie są podejmowane żadne kroki, ekscesy te są co najmniej tolerowane przez hierarchię. Pomimo faktu, że nadużycia owe nie stanowią elementów oficjalnej reformy liturgicznej, są one bez wątpienia jej logiczną i nieuniknioną konsekwencją.

Jak pokazały wcześniejsze rozdziały, celem oficjalnej reformy jest odwrócenie uwagi od Boga skupienie jej na celebrującym zgromadzeniu. Przed II Soborem Watykańskim Msza postrzegana była przede wszystkim jako uroczysta Ofiara składana Bogu, a sposób celebracji determinowany był przez to, co było konieczne do sprawowania tej Ofiary ze stosownym szacunkiem i czcią. Obecnie stara się przede wszystkim o to, by zgromadzenie czuło się jak w domu i dobrze się bawiło. Kult Boga zastąpiony został przez Kult Człowieka, kapłan stał się compère, który stara się zapewnić swej publiczności dobrą rozrywkę –  jak zaś pokazuje treść Dyrektorium o Mszach z udziałem dzieci, głównym przedmiotem troski jej autorów jest, by obecnym celebracja „podobała się” w całkowicie świeckim rozumieniu tego słowa.

Natura przyjemności

Filozofowie mówią o przyjemności właściwej różnym rodzajom aktywności – przyjemności te posiadają jednak różne i niekiedy sprzeczne ze sobą natury. Z jedzenia i picia czerpać można przyjemność czysto zmysłową, istnieje przyjemność płynąca z uczestnictwa w imprezach sportowych, przyjemność związana z różnymi rodzajami muzyki tanecznej, a gdy mówimy o muzyce rockowej, jest to bez wątpienia przyjemność czysto zmysłowa. Na poziomie wyższym istnieje przyjemność z obcowania  z dobrą muzyką i dobrą literaturą, istnieje też przyjemność właściwa dobrym uczynkom – dzieci czerpią przyjemność z otrzymywania prezentów a ich rodzice z ich dawania, jednak dobrze wychowywane dzieci uczone są czerpania przyjemności również z dawania. Istnieją też przyjemności właściwe życiu religijnemu, lecz nawet ich jego obrębie dostrzec możemy istotne różnice – na przykład przyjemność związana ze  śpiewaniem hymnu w języku narodowym różni się co do natury od przyjemności płynącej z uczestnictwa w uroczystej Mszy.

Tak więc termin „przyjemność” w znaczeniu, w jakim jest tu używany, może być zdefiniowany jako poprawna, stosowna reakcja na konkretną formę ludzkiej aktywności. Możemy mówić o świętej przyjemności, o przyjemności „nieświętej” i o szerokiej gamie przyjemności natury obojętnej. Jednak nawet te obojętne przyjemności podzielić można na intelektualne i duchowe oraz bardziej fizyczne i zmysłowe, również ateista może doświadczyć przyjemności duchowej przez kontakt z poezją, sztuką czy muzyką. Podstawowy błąd tkwiący w założeniu, że liturgia Mszy powinna być w taki sposób dostosowana do potrzeb zgromadzenia, by ludzie czuli się na niej jak w domu i dobrze się bawili, polega na tym, iż za miarę sukcesu przyjmuje się zapewnienia obecnych, iż liturgia im się podobała. W tym sensie błazenady ks. Lally wydają rzeczywiście być sukcesem, czego zdaje się dowodzić relacja „The Boston Globe” i niemal deliryczny śmiech oraz aplauz słyszany na nagraniu. Błąd polega na tym, że  zgromadzenie wyraziło swe zadowolenie z przyjemności właściwych dla musicalu, cyrku i muzyki pop – przyjemności, które choć pożądane są w innych okolicznościach, nie są jednak właściwymi dla Mszy. Pisząc o uczuciach, jakie powinno budzić w nas uczestnictwo we Mszy, Ojcowie Kościoła mówią o świętej bojaźni: nasze serca powinny być wzniesione do Boga i całkowicie oderwane od rzeczy ziemskich. Cytowany już ustęp z liturgii św. Jakuba ostrzega: „Niech wszelkie śmiertelne ciało zamilknie i stoi z lękiem oraz drżeniem i nie rozmyśla o niczym ziemskim: gdyż sam Król królów, Pan panów, Chrystus nasz Bóg przychodzi, by zostać złożony w ofierze”. Zwolennicy nowej liturgii dokładają natomiast wszelkich starań, by umysły wiernych pozostawały skoncentrowane na rzeczach doczesnych, by wszystkie aspekty liturgii nawiązywały w jakiś sposób do ich codziennego życia. Dotyczy to zwłaszcza muzyki. Co ciekawe, Kościół Zachodni krytykowany jest często przez katolików obrządków wschodnich za posługiwanie się w liturgii instrumentami, a nawet z powodu wykorzystywania polifonii. Prawosławny teolog Constantine Cavarnos zauważa:

„W Kościele bizantyjskim muzyka instrumentalna czy nawet akompaniament do świętych śpiewów zostały zakazane przez Wschodnich Ojców jako niezgodne z czystym, uroczystym, duchowym charakterem religii Chrystusa. «Ojcowie Kościoła – pisze G.I. Papadopoulos – opierając się na stosowaniu psalmodii przez samego naszego Zbawiciela i świętych Apostołów postanowili, by w kościołach wykonywana była jedynie muzyka wokalna i surowo zakazali muzyki instrumentalnej jako świeckiej, zmysłowej i dostarczającej przyjemności pozbawionej wartości duchowej»”[1].

Trzeba tu zauważyć, że muzykę „dostarczającą przyjemności pozbawionej wartości duchowej” wykorzystuje się obecnie nie tylko podczas nieoficjalnych (lecz tolerowanych) celebracji, takich jak Msze ks. Lally – również większość muzyki wykonywanej podczas Mszy folkowych, które upowszechniły się po Vaticanum II, nie przedstawia zgoła żadnej wartości duchowej. Jedyna wątpliwość, jaka się w tym przypadku nasuwa dotyczy tego, czy bardziej infantylne są słowa, czy też sama muzyka. Zgoda, wielu katolikom ewidentnie podobają się tego rodzaju celebracje, przyjemność sprawia im jednak również uczęszczanie do dyskotek  i najprawdopodobniej nie mieliby nic przeciwko hamburgerom oraz coli. Czy jednak w związku z tym powinny być one rozdawane podczas Mszy, by podkreślić aspekt posiłku i tworzyć atmosferę biesiady, dzięki czemu czuliby się jak w domu? Problem polega na tym, że zadowolenie, jakie czerpią ludzie z uczestnictwa w takich celebracjach, nie ma nic wspólnego z uczuciem, którego powinni doświadczać podczas Mszy.

Zmienianie Mszy w cyrk jest logiczną konsekwencją koncentrowania się na zgromadzeniu, zamiast na Bogu. Jest to również nieunikniony skutek banalności nowej liturgii, która celebrowana w zgodzie z rubrykami jest tak bezbarwna i nudna, iż słusznie należało oczekiwać, że niebawem wielu duchownych zacznie uciekać się do najprzerózniejszych chwytów, by tylko powstrzymać lawinowy spadek uczestnictwa we Mszy.

Szaleństwa liturgiczne

Piszący na łamach „The Providence Visitor” z 14 czerwca 1979 roku ks. John A. Kiley tak opisywał uroczystość Pierwszej Komunii syna jednego ze swych przyjaciół:

„Msza pierwszokomunijna odprawiana była na jego podwórku, piknikowy stół nakryty był białym obrusem i udekorowany kwiatami. Liturgia Słowa, prowadzona przez dziecko, obejmowała czytania z Little Golden Book of Bible Stories. Na szczęście Kanon czytany był przez kapłana, który przewodniczył liturgii w koszulce z krótkim rękawem.

Posłuchajcie jednak, co wydarzyło się dalej. Podczas Komunii celebrans zwrócił się do siedmioletniego Christophera by wziął patenkę i rozdzielił Komunię swym trzydziestu czy czterdziestu przyjaciołom oraz krewnym siedzącym na trawie. Czy to nie urocze? Zupełnie jak Jezus”.

Ks. Kiley był zupełnie słusznie oburzony tym noszącym znamiona świętokradztwa incydentem, za który nieszczęsny chłopiec nie może być oczywiście w żaden sposób obwiniany, był bowiem jego główną ofiarą. Zatrwożenie budzić musi jednak fakt, że większość obecnych nie była w najmniejszym stopniu zbulwersowana tą farsą i rzeczywiście wydawała się uważać wspomnianą celebrację za „uroczą”.

Londyński „The Universe” z 27 kwietnia 1979 roku donosił, że: „Podczas Mszy z okazji profesji brytyjskiej zakonnicy podczas procesji na ofiarowanie niesione były frytki i ryby, ponieważ jej rodzice posiadali restaurację serwującą takie właśnie dania”.

15 kwietnia 1979 „Our Sunday Visitor” rozpływał się w zachwytach nad wydarzeniem, które przedstawiał jako natchnioną przez Boga inicjatywę bpa Alfreda Watsona z Erie w stanie Pensylwania. Zaaranżował on rozdawanie Komunii św. pacjentom Hamot Medical Center przez jedenastu chirurgów, którzy pomagali w ten  sposób kapelanowi szpitala, ks. Jerry’emu Koosowi. Jak wyjaśniał sam bp Watson: „Pacjenci doświadczają rzeczywistej pomocy terapeutycznej, gdy ich chirurg lub inni lekarze przynoszą im Komunię św.. Ks. Koos postarał się, by każdy chirurg mógł zanieść Komunię św. pacjentowi, którego operować miał danego dnia”. „Our Sunday Visitor” skomentował to następująco: „Jest to naprawdę wspaniała inicjatywa, którą naśladować powinni również inni lekarze i placówki medyczne w naszym kraju”.

„National Catholic Reporter” z 28 października 1977 roku zamieścił bogato ilustrowany artykuł poświęcony „Mszy renesansowej”, sprawowanej w kościele pw. Św. Franciszka Ksawerego w Kansas City. Liturgia ubogacona została poprzez tańce mające miejsce w czasie procesji z darami, zaś chleb i wino niesione były przez ludzi w kostiumach z epoki elżbietańskiej. „Liturgia obejmowała były elementy muzyki, baletu i dramatu (…) Teksty przetłumaczone zostały na język z epoki Szekspira”.

Jak zaświadcza ks. Richard Schmaruk, piszący na łamach „The Pilot” z 21 kwietnia 1978 roku, liturgia sprawowana w katolickim kościele na bostońskim North Endzie miała charakter jeszcze bardziej żywiołowy: „Cały kościół obwieszony był kolorowymi chorągiewkami drużyn footbolowych, a młode cheerleaderki energicznie «kibicowały» Jezusowi. Telewizyjny serwis informacyjny o godzinie 11.00 pokazał, jak podskakiwały wokół kościoła piszcząc głośno: «Gimmeya jaay – Gimmeyan ee – Gimmeyan eses – Wattaya Got? Jeeesus!»”.

Ks. Schmaruk wspominał również o pewnym księdzu z Wirginii, który „pewnej Niedzieli Palmowej rozpoczął celebrację Mszy Męki Pańskiej wjeżdżając Volkswagenem w główną nawę swego kościoła w szatach liturgicznych, podczas gdy jego parafianie śpiewali Hosanna. Innego roku, we Wniebowstąpienie, zaprowadził on przed Mszą wiernych na dziedziniec kościoła, po czym wszedł na ramię podnośnika widłowego, które stopniowo podnosiło się w górę. Jak twierdził, zabiegi te miały na celu zilustrowanie tryumfalnego wkroczenia Chrystusa do Jerozolimy i Jego wstąpienia do nieba”.

Według „The Wanderer” z 22 września 1977 roku ks. Theodore Hesburgh, rektor Uniwersytetu Notre Dame, celebrował Mszę na Zesłanie Ducha Świętego nie w kościele, ale w ogrodzie swego przyjaciela. Pewien naoczny świadek skomentował to następująco: „Komunia, niegdyś tak traktowana jako tak święta, że udzielać jej mógł jedynie kapłan, podawana była dokoła na tacy jak hors d’oeuvre, a wierni sami się obsługiwali. Nikt nie przejmował się śladami szminki na kielichu, gdyż również on podawany był dokoła stołu, z ust do ust, a następnie powrócił do ks. Hesburgha”.

Angielskie uczelnie wyższe na wszelki sposób starają się udowodnić, że pod względem szaleństw liturgicznych nie pozostają bynajmniej w tyle za swymi odpowiednikami w Europie i Ameryce. Przykładem może być tu londyński Heytrop College, w którym naukę pobierają zarówno świeccy studenci jak i przyszli księża Towarzystwa Jezusowego. Wśród kadry nauczycielskiej znajdują się również protestanci, którzy uczestniczą w codziennej Mszy i przystępują do Komunii. Sposób, w jaki przyszli kapłani Towarzystwa przygotowywani są tam sprawowania liturgii znakomicie obrazuje poziom, do jakiego stoczyła się będąca niegdyś chlubą zakonu prowincja Anglii. Oto fragment listu przesłanego 9 kwietnia 1973 r. prowincjałowi jezuitów przez świeckiego studenta, zgorszonego celebracją, którą on sam określił mianem liturgii „8 i pół”, a której przewodniczył wykładowca liturgiki, ks. Kevin Donovan SI:

„«Liturgia» sprawowana miała była na czymś, co wyglądało jak dwa połączone stoliki do kawy. Wszyscy zasiedli na wygodnych krzesłach, z których nie powstali aż do «Ojcze nasz» – nawet podczas «Konsekracji». «Joe», który okazał się potem być kapłanem, choć nie nosił żadnych szat na to wskazujących  (nawet podczas rozdzielania Komunii nie nałożył stuły), wyznał, że nie jest pewny, jaką formę «liturgii» wybrać, jednak «Kevin» miał to wszystko opracowane. Zanim «Kevin» (ks. Kevin Donovan) nie ubrał alby, nie miał na sobie niczego, co wskazywałoby na fakt, że był kapłanem. Na stole nie było świec ani krucyfiksu. Odmówiono kilka modlitw, które można było rozpoznać jako należące do oficjalnej liturgii, jednak większość z nich, w tym również «Kanon», były specjalnie przeredagowane przez «Kevina». Sporo modlitw było improwizowanych – w również podziękowania za «liturgię w jej zmiennych formach» oraz za młodych ludzi, którzy zostaną kapłanami i będą mogli sprawować dla swych parafian „tak poruszającą liturgię». Komunia rozdzielana była na rękę, a kielich podawany z rąk do rąk. Jednak nawet to wydawało się chyba celebransom zbyt konwencjonalne, gdyż do kolejnej Mszy wprowadzony został taniec «8 i pół»!

Nie będę tu wyliczał całej listy rubryk rządzących celebracją Mszy, które zostały w tym przypadku złamane – i to przez kapłanów, którzy z pewnością rubryki te znali i łamali je świadomie. Nie zamierzam też rozwodzić się nad szkodliwym wpływem, jaki bez wątpienia celebracje takie mają na uczestników, wypaczając u nich właściwe rozumienie liturgii. Nikt nie ma prawa zezwalać na takie odstępstwa od oficjalnych norm”.

Wspomniana wyżej forma celebracji jest obecnie szeroko rozpowszechniona na uczelniach. Był czas, gdy wiara katolickich studentów uczęszczających na państwowe uniwersytety w Anglii zagrożona była głównie przez organizacje humanistyczne. Obecnie nie ma wątpliwości, że największym dla niej zagrożeniem są duszpasterze akademiccy. Duszpasterstwa akademickie staja się organami propagandowymi „Ducha Czasu”, upowszechniającymi poglądy dominujące we współczesnych kręgach intelektualnych, które nie tolerują najmniejszego odstępstwa od głoszonych przez siebie idei. W „The Universe” z 20 lipca 1979 roku opublikowany został list od uczestniczki Mszy studenckich, która pragnęła podzielić się z czytelnikami szczegółami ostatniej liturgii, które – jak stwierdziła – uczyniły „Mszę bardziej realną i wyrazistą”. Jest to typowe słownictwo używane przez wyznawców Ducha Czasu. Jaki sens można przypisywać słowom „realna” i „wyrazista” w odniesieniu do wspomnianej wyżej celebracji, biorąc pod uwagę prawdziwą naturę Mszy?

Według autorki wspomnianego listu, Msza sprawowana była na stole: trzy serwetki służyły za obrusy ołtarzowe oraz ręczniczek dla kapłana; do ablucji używana była szklana popielniczka (niestety autorka listu nie wyjaśniła, dlaczego używanie pojemnika na popiół z papierosów jako naczynia do ablucji czynić ma celebrację bardziej „wyrazistą”). Talerz służył jako patena, a puchar do lodów jako kielich. Zgromadzenie siedziało wokół stołu przez całą Mszę (jak podczas zwykłego posiłku), używany był zwykły chleb (jak podczas normalnego posiłku), podczas Komunii talerz przekazywany był dokoła i zgromadzeni sami się obsługiwali (jak podczas zwyczajnego posiłku), następnie dokoła podawany był puchar do lodów, z którego wszyscy pili i wycierali jego brzeg (co z kolei jest niehigieniczne i z pewnością nie miałoby miejsca podczas normalnego posiłku). Autorka nie napisała, czy odmówiona została oficjalna Modlitwa Eucharystyczna i oficjalne słowa Konsekracji. Biorąc jednak pod uwagę zakres, w jakim w opisywanym przypadku naruszone zostały rubryki Novus Ordo Missae, byłoby to raczej dziwne. Zwróćmy uwagę na fakt, że kapłanowi temu biskup powierzył zadanie formacji duchowej młodych katolików w najważniejszym stadium ich życia, że uczy ich on nieposłuszeństwa prawu liturgicznemu Kościoła i parodiuje Najświętszą Ofiarę Mszy, że zostało to nagłośnione – lecz nie doczekało się żadnej reakcji ze strony kurii. Dziwnym zbiegiem okoliczności w tym samym numerze „The Universe” zamieszczony został list bpa Hugha Linsaya z Newcastle, odnoszący się do mojej książki The Order of Melchisedech. Kiedykolwiek w katolickiej czy świeckiej prasie pojawia się artykuł czy list w obronie tradycyjnej wiary, możemy liczyć na szybką reakcję bpa Linsaya. Nie mogę przypomnieć sobie jednak ani jednego jego listu, w którym krytykowałby on progresistów za sposób,  w jaki kwestionują oni nauczanie Kościoła oraz jego legislację w kwestiach wiary, moralności czy liturgii. Zapytałem go, czy kiedykolwiek napisał taki list, nie zechciał jednak udzielić mi odpowiedzi.

Jak już zauważyłem wcześniej w niniejszym rozdziale, choć wybryki kapłanów takich jak ks. Joachim Lally stanowią naruszenie rubryk posoborowej rewolucji, bardzo dobrze zgadzają się z jej duchem, co z kolei wyjaśnia, dlaczego kard. Medeiros nie mógłby zasuspendować ks. Lally i dlaczego bp Lindsay nie potępił na łamach „The Universe”  kapelana odpowiedzialnego za opisane wyżej wybryki. Sami progresiści znakomicie zdają sobie z tego sprawę, co znalazło nawet publiczny wyraz w roku 1973, kiedy to pewien brytyjski biskup poczynił próbę powstrzymania co dzikszych ekscesów duszpasterzy uniwersyteckich. „Catholic Herald” opublikował wówczas liczne listy poparcia dla duszpasterza Bristol University, ks. Maurice Keane’a. Jeden z nich był szczególnie charakterystyczny:

„W kwestii «stosowania się do rubryk» odsyłamy do Konstytucji o liturgii par. 11, 42 i 48, gdzie przeczytać można: «Dlatego duszpasterze powinni czuwać, aby czynności liturgiczne odprawiano nie tylko ważnie i godziwie, lecz także aby wierni uczestniczyli w nich świadomie, czynnie i owocnie».

«(…) Ponieważ biskup w swoim Kościele lokalnym nie jest w stanie zawsze i wszędzie osobiście przewodniczyć całej owczarni, dlatego powinien koniecznie utworzyć grupy wiernych. Najważniejsze z nich to parafie, lokalnie zorganizowane pod przewodnictwem duszpasterza, zastępującego biskupa. One bowiem w pewien sposób przedstawiają widzialny Kościół ustanowiony na całej ziemi.  Dlatego w umysłach i praktyce wiernych oraz duchowieństwa należy pogłębić życie liturgiczne parafii i jego związek z biskupem, należy również do rozkwitu doprowadzić poczucie wspólnoty parafialnej, zwłaszcza w zbiorowym odprawianiu niedzielnych Mszy świętych».

Uważamy, że stosowana przez nas forma liturgiczna pozostaje w zgodzie z duchem Vaticanum II oraz ideami dominującymi w Kościele posoborowym (por. Concilium t. 2, nr 9, luty 1973).”.

Ostatnie zdanie tego cytatu potwierdza tezę, że liturgiczne nadużycia i wybryki pozostają w całkowitej zgodzie z „duchem Vaticanum II”. Kapłani zachęcani są raczej do dostosowywania liturgii do rzekomych i niesprecyzowanych bliżej potrzeb konkretnych wspólnot, niż do sprawowania jej w sposób odpowiedni dla uroczystej Ofiary składanej Trójcy Przenajświętszej. Jeśli liturgia powinna nawiązywać do aspektów codziennego życia wiernych, wówczas wspomniana wyżej „Msza popielniczkowa” , podczas której używane były jedynie przedmioty codziennego użytku, zwykły chleb i cywilne ubrania, jest bez wątpienia z pełni zgodna z duchem soboru.

Równie interesujący jest inny list, opublikowany w tym samym numerze „Catholic Herald”. Czytamy w nim:

„[W przeciwieństwie do owym improwizowanych celebracji] «oficjalna» liturgia sprawowana w większości naszych kościołów nie jest w stanie nas poruszyć, a często czujemy się po niej w mniejszym stopniu chrześcijanami.

Uważamy, że celami niedzielnej liturgii są: (1) wspominanie Chrystusa i Jego miłości do nas w sposób, w jaki On tego pragnął tj. w łamaniu chleba. (2) wyrażenie i pogłębianie  – jako wspólnota – naszej miłości do Chrystusa, do siebie nawzajem i do całego stworzenia (3) dodawanie sobie wzajemnie siły, byśmy mogli nieść przesłanie miłości Chrystusa wszędzie, zamieniając ją w czyn.

Uważamy, że głównym celem, przyświecającym wprowadzeniu nowych «oficjalnych» wersji liturgii było uczynienie jej pełniejszym i stosowniejszym wyrazem uczuć celebrującej wspólnoty. Ponieważ jednak każda wspólnota musi się nieustannie rozwijać, to samo musi dotyczyć jej liturgii, a konsekwentnie żadna statyczna «oficjalna» liturgia nie będzie nigdy satysfakcjonująca”.

List ten stanowi kolejny dowód na poparcie tezy przedstawionej w rozdziale V, a mianowicie że reforma była w istocie duszpasterską porażką, że jest ona przeintelektualizowana i nudna, i aby odnieść jakikolwiek skutek, musi uciekać się do coraz bardziej szalonych sztuczek. Ten sam cytat pokazuje również, że nowa liturgia interpretowana jest nie tylko w sensie protestanckim, ale wręcz jako Kult Człowieka – uwidacznia to zwłaszcza jej rzekomy cel: „wyrażenie i pogłębianie – jako wspólnota – naszej miłości do Chrystusa, do siebie nawzajem i do całego stworzenia”. List ten w doskonały sposób ukazuje nam mentalność ludzi, którzy w epoce posoborowej poddani zostali swoistemu zabiegowi prania mózgów. Nie sposób doszukać się w nim jakichkolwiek aluzji do szczątkowej choćby formy doktryny katolickiej, widzimy jedynie bezmyślnie powtarzane frazesy typowe dla wyznawców Zeitgeist. Nieszczęsne ofiary Rewolucji odporne są na wszelkie argumenty rozumowe, pomóc im może jedynie szczególny akt łaski. Tradycjonaliści powinni odnosić się do nich z litością i współczuciem, podobnym do tego, jakie powinniśmy mieć w stosunku do tych, którzy zostali urobieni przez moonistów czy podobne sekty. Jeśli mielibyśmy wskazywać winnych, trzeba by ich szukać raczej wśród księży, którzy sprowadzili ich na manowce oraz wśród biskupów, którzy na to pozwolili.

Beztroska biskupów

Artykuł opublikowany na łamach „Catholic Herald” 13 czerwca 1979 roku znakomicie ilustruje beztroskę biskupów w kwestii nadużyć liturgicznych, ukazując równocześnie stopnień ich odpowiedzialności za obecny stan rzeczy. Autorem jego był sam redaktor naczelny pisma, Richard Dowden, który wkrótce po jego opublikowaniu ustąpił ze stanowiska. Tekstem tym oddał on bez wątpienia Kościołowi wielką przysługę, nie choć w sposób całkowicie przez siebie niezamierzony. Potwierdził w nim to, co od dawna już powtarzali tradycjonaliści: że liberalni duchowni łamią prawa liturgiczne przy pełnej wiedzy biskupów. Przyznał również, że prawa liturgiczne Rzymu lekceważone są „we wielu parafiach na terenie całego kraju i w wielu przypadkach przy pełnej wiedzy lokalnego biskupa”. Jako przykłady takich nadużyć (Dowden nazywa je praktykami wynikającymi z „lokalnych potrzeb duszpasterskich”) wymienia on Komunię pod dwiema postaciami podczas Mszy niedzielnych, sytuacje, w których świeccy osobiście piją Krew Pańską z kielicha, interkomunię oraz zbiorowe absolucje. Przytacza też przykład innego nadużycia, mniej co prawda rozpowszechnionego w Wielkiej Brytanii, ukazujący jednak dobrze, do jakiego stopnia przestrzeganie prawa liturgicznego lekceważone jest przez tutejszych biskupów:

„W pewnej parafii w dużym mieście całe zgromadzenie zapraszane jest do recytacji Kanonu wraz z kapłanem – a obejmuje to również słowa Konsekracji. Po łagodnym upomnieniu przez biskupa proboszcz odpowiedział, że jego parafianie są bardzo przywiązani do swych tradycji, a praktyka liczyła sobie już trzy lata i nagłe jej usunięcie mogłoby zdenerwować wiernych. W konsekwencji biskup postanowił przymknąć na to oko”.

Biskupi nie ograniczają się jednak do samego tylko tolerowania liturgicznej rebelii i różnego rodzaju ekscesów, niekiedy również z zapałem w nich uczestniczą. „The Wanderer” z 14 czerwca 1979 roku zamieścił na swych łamach artykuł autorstwa Franka Morrisa pt. Brak uszanownia dla Krwi Chrystusa. Jego autor opisywał nadużycia mające miejsce podczas ceremonii święceń kapłańskich w katedrze w Denver 19 maja 1979 roku:

„Po pierwsze, Krew Przenajświętsza konsekrowana była w dużej karafce czy też dzbanie, a następnie rozlewana do ceramicznych kubków. W pewnym momencie, czy to przez nieuwagę, czy też wskutek nerwowości celebransa, Krew Pańska rozlała się i ochlapała ołtarz, posadzkę, a nawet stopnie prezbiterium. Nie wiem, ilu ludzi zaszokowało to i zgorszyło, bez wątpienia jednak wzburzyło wiele osób, które w rozmowie ze mną nie kryły swej troski i zaniepokojenia. Są to bardzo świadkowie bardzo wiarygodni, piastujący różne urzędy kościelne.

Po drugie, z czym spotkałem się po raz pierwszy, do ceremonii święceń wprowadzono tzw. «taniec liturgiczny». Tancerką była benedyktynka s. Paula Nettleton, młoda, ostrzyżona na pazia dziewczyna, która w powiewnej szacie przypominającej kostium Amy Semple McPherson wykonała taniec, porównany przez pewnego świadka tego wydarzenia do wyczynów Jonathana Livingstona Seagulla. Miało to miejsce pomiędzy dwoma czytaniami, a program ceremonii informował, że taniec stanowić miał interpretację wersu: «Nie lękaj się, odkupiłem cię i wezwałem cię po imieniu»”.

Wykonywania tańca podczas Mszy szybko staje się wyznacznikiem liturgii prawdziwie współczesnej i autentycznej. Niedługo każdy kapłan, który nie pozwoli, by młode dziewczyny skakały po prezbiterium jego kościoła będzie musiał liczyć się z tym, że zostanie napiętnowany jako reakcyjny lub przedpoborowy – z całą zaś pewnością nie będzie poważany przez establishment liturgiczny. Upowszechnianie się zjawiska tańca liturgicznego omówimy szerzej w rozdziale XI.

Sakramenty w zastępstwie

Przed Vaticanum II sakrament Ostatniego Namaszczenia zastrzeżony był dla wiernych znajdujących się w bezpośrednim niebezpieczeństwie śmierci. Obecnie przemianowany on został na Namaszczenie Chorych i coraz częściej udzielany jest osobom, których życie nie jest w żaden sposób zagrożone. Udzielanie masowego namaszczania, podobnie jak taniec liturgiczny, stało się cechą charakterystyczną prawdziwie „postępowej” parafii.

Zanim jakiś nadgorliwiec nie zamknie drzwi swego kościoła i odmówi wypuszczenia każdego, kto nie został uprzednio namaszczony, sytuację opisaną w „Aids in MInistry” z 1977 r. uznać można za najlepszą ilustrację stopnia, do jakiego strywializować można sakrament ustanowiony przez naszego Pana Jezusa Chrystusa. Można mieć jedynie nadzieję, że przypadki namaszczenia opisane zostały w tym artykule były nieważne – w przeciwnym razie z całą pewnością mielibyśmy do czynienia ze świętokradztwem. Dr Margot Hover, autorka wspomnianego artykułu, wyjaśnia:

„Na zakończenie niedzielnej homilii wiernych poinformowano, że podczas wszystkich Mszy w bieżącym tygodniu będzie miało miejsce udzielanie sakramentu Namaszczenia Chorych. Przed każdą Mszą spośród zgromadzonych wybierani byli ochotnicy do teatralnego odczytywania wraz z kapłanem ustępu 5, 21-34 Ewangelii św. Marka. Następnie celebrans wyjaśniał obrzęd uczestnikom. Ci, którzy tego pragnęli, mogli poprosić o jedno z trzech błogosławieństw: mogli zostać naznaczeni olejem w intencji uzdrowienia jakiegoś osobistego problemu lub w zastępstwie, w intencji uzdrowienia kogoś innego, mogli też poprosić o sakramentalne namaszczenie w intencji wyleczenia jakiejś własnej choroby. Szafarze zaopatrzeni zostali w formularze błogosławieństw na każdą z tych okoliczności, a obok nich stali towarzyszący im akolici z olejem. Osoby, które uczestniczyły w czytaniu Ewangelii, zajmowały miejsce po lewej stronie każdego szafarza. Gdy kapłan naznaczał czoło każdego suplikanta i nakładał ręce na jego głowę, przedstawiciel zgromadzenia kładł jedną rękę na jego ramieniu wyrażając w ten sposób poparcie wspólnoty.

W przeszłości parafianie z kościoła pw. Św. Elżbiety nie byli znani ze swej wylewności czy skłonności do okazywania uczuć. Inicjatywy takie jak homilie dialogowe mają tam jeszcze przed sobą długą drogę. Ks. Noon i dr Breidenbach byli więc zdumieni, gdy kolejki do namaszczenia stawały się coraz dłuższe. Poprzedniej niedzieli wygłoszone zostało ostrzeżenie, że liturgia będzie prawdopodobniej dłuższa niż zazwyczaj, nie zniechęciło to jednak parafian. Podczas wszystkich Mszy kościół był pełny i nikt nie wydawał się przejmować tłokiem panującym na parkingu. Niemal wszyscy uczestnicy – tak dorośli jak dzieci – prosili o namaszczenie”.

Cześć Boże!

Wydarzenie, jakie miało miejsce 26 czerwca 1977 r. w Los Angeles Coliseum, uznać należy bezsprzecznie za jeden z najbardziej jaskrawych przejawów powszechnego po soborze braku szacunku wobec Eucharystii. Stanowiło ono punkt kulminacyjny trzeciej dorocznej konwencji International Marriage Encounter Movement i zrelacjonowane zostało bardzo szczegółowo przez naocznego świadka, Stanleya Interrante, na łamach „The Wanderer” z 14 lipca 1977 roku. Inna, bogato ilustrowana relacja, pojawiła się w „Visitor” z 7 sierpnia 1977. Sprawozdania te pokrywają się wzajemnie co do faktów, choć „The Wanderer” potępił to wydarzenie jako godne pożałowania, podczas gdy „Visitor” rozpływał się nad nim w zachwytach.

Na stadionie zgromadziło się około 35 tysięcy ludzi (stowarzyszenie to ma charakter ekumeniczny), samą zaś Mszę koncelebrowało sześciuset księży. Celebracji przewodniczył kard. Manning z Los Angeles razem z Delegatem Apostolskim abpem Jadot, który reprezentował Pawła VI. Interrante pisze:

„Całemu wydarzeniu towarzyszyła atmosfera radosnego świętowania. Ludzie paradowali przed tłumem siedzącym na ławkach z flagami i transparentami, na co zgromadzeni reagowali śmiechem, oklaskami i śpiewem.

Nieformalnej atmosferze sprzyjała również różnorodność noszonych strojów. Pewna para przechadzająca się za ręce po murawie miała na sobie obcisłe białe T-shirty z wielkimi czerwonymi sercami oraz napisem: «Nevada is for Lovers»”.

Następnie na stadion wbiegło 3 tysiące młodych ludzi. Jak wyjaśniono, miał to być „bieg w intencji powołań”.

„Na dany sygnał czterech nastolatków stanęło na dwóch oddzielnych podwyższeniach i gdy wyciągnęli krucyfiksy w kierunku znicza, zapalony został ogień olimpijski. Tłum zareagował wiwatami. Miało to rzekomo symbolizować, że młodzież jest światłością świata oraz rolę, jaką w nim ona odgrywa.

Ponieważ obecnych było wiele małych dzieci, zatroszczono się również o ich czynne uczestnictwo. Każde dziecko przybywające na stadion otrzymywało balon wypełniony helem z wymalowanymi słowami «Cześć Boże!». Do każdego balonika dzieci doczepiały osobisty list z wyrazami miłości skierowanymi do Boga. Gdy konferansjer wraz z tłumem wypowiedział słowo «MIŁOŚÄ†!», balony zostały wypuszczone, a tłum krzyczał: «Go, go, go» patrząc, jak ulatywały w niebo”.

Nie zapominajmy, że imprezie tej przewodniczył Delegat Apostolski reprezentujący papieża!

Następnie miała miejsce procesja, w trakcie której dziewięciu biskupów prowadziło sześciuset księży wokół stadionu. Załączone fotografie przedstawiają hierarchów uśmiechających się głupawo i machających do tłumu, podczas gdy niektórzy księża sprawiali wrażenie, ze są raczej członkami komuny hipisowskiej niż kapłanami Kościoła katolickiego.

Interrante opisuje to następująco:

„Księża ubrani byli w białe alby i wielokolorowe stuły. Niektórzy z nich nosili niezwykłe nakrycia głowy, takie jak kapelusze reklamujące Budweisera, żółte plastikowe czapeczki, a w jednym przypadku białe kartonowe pudełko”.

Fotografie potwierdzają prawdziwość tej relacji i ukazują, że niektóre stuły opatrzone były napisami takimi jak „miłość” czy „radość”.

W procesji brały udział również nieformalnie ubrane pary noszące coś, co zostało opisane jako „sztandary eucharystyczne”, później towarzyszyły one również kapłanom rozdzielającym Komunię. Zaprawdę, trudno o lepszą ilustrację rzeczywistości Kościoła soborowego, niż ta procesja oraz Msza, która rozpoczęła się wkrótce po niej.

„Przed «Ojcze nasz» wszyscy wierni i duchowni w Coliseum powstali oplatając się nawzajem ramionami i zaśpiewali trzy razy «Amen», kołysząc się przy tym w przód i w tył.

Ciekawym widowiskiem była również scena przekazywania sobie «pocałunku pokoju». Ludzie zgromadzeni w obszernych sektorach Coliseum nie musieli ograniczać się do objęcia swych najbliższych sąsiadów. Niektórzy z nich wychodzili nawet z sektorów, by uściskać duchownych. Było to prawdziwe «morze miłości».

Podczas rozdzielania Komunii wyznaczone pary ze „sztandarami” podchodziły do ołtarza i towarzyszyły kapłanom, biskupom i świeckim diakonom na wyznaczone miejsce w sektorach stadionowych.

Biorące w tym udział kobiety nie zawsze były obrane stosownie na tę okoliczność, i widok księży obejmujących w pasie dziewczyny ubrane w topy odsłaniające brzuch wprawił mnie w prawdziwe osłupienie.

Zadawałem sobie pytanie, co stało się z szacunkiem należnym Najświętszemu Sakramentowi? W jaki sposób może się to przyczynić do uświęcenia naszej młodzieży  i wzbudzenia powołań, których tak bardzo potrzebujemy?”

Interrante pisze również, że podczas rozdzielania Komunii hałas i zamieszanie w całym Coliseum były tak wielkie, że konieczne było wygłaszanie przez megafon apeli o ciszę. Następnie niektórzy księża wycierali naczynia, które używane były do przenoszenia komunikantów i umieszczali pozostałe Hostie w kartonowym pudle oblepionym cienką folią z zewnątrz i białym materiałem od wewnątrz. Interrante poszedł przyjrzeć się temu pudłu i zauważył, że wiatr wywiewał niektóre partykuły na murawę stadionu. Spostrzegł również, jak pewien ksiądz zwilżył końce palców, włożył trochę konsekrowanych partykuł do ust, objął w pasie młodą dziewczynę, a następnie wytarł palce w rękaw jej bluzki.

Na zakończenie Delegat Apostolski przeczytał bardzo ciepłe przesłanie Pawła VI, nazywające wspomniane wydarzenie „wspaniałą celebracją wiary” – i udzielił obecnym błogosławieństwa apostolskiego.

„Po odśpiewaniu kilku popularnych piosenek w rodzaju «I know I’ll never find another you» kapelan stowarzyszenia, ks. Patrick Colleran, podziękował wszystkim za przybycie i ich osobisty wkład w to «niewiarygodne doświadczenie». Myślę, że w tym przypadku termin «niewiarygodny» jest całkowicie na miejscu.

Na zakończenie całej imprezy miało miejsce coś, czego z pewnością nigdy nie zapomnę. Pewien ksiądz wziął mikrofon i zaapelował, by na dany przez niego znak wszyscy obecni wydali zbiorowy okrzyk. Na dany sygnał trzydzieści pięć tysięcy ludzi zawyło” «Yehhhhhhhh, God, Yeh». Powtórzyło się to dwukrotnie”.

Interrante udało się porozmawiać osobiście z Delegatem Apostolskim i zapytać go, czy Paweł VI zna Marriage Encounter Movement i aprobuje jego  działalność. Odpowiedź brzmiała: „Oczywiście że tak, w przeciwnym razie nie byłoby mnie tutaj”.

Interkomunia

W liście opublikowanym 4 września 1977 na łamach „Twin Circle” pewien katolik z Northfield w stanie Minnesota opisywał nadużycia mające miejsce w jego rodzinnej parafii. Jak pisał, jego proboszcz odmawia rozdzielania Komunii w niedziele, wymuszając sprawowanie tej funkcji przez świeckich. Kiedy kard. Willebrands wizytował wspomnianą parafię, celebrował Mszę bez wymaganych szat liturgicznych, a jego sekretarz sprawował Eucharystię w szarym garniturze, koszuli  z kołnierzykiem i w krawacie – nie miał nawet nałożonej stuły.

Nawet kard. Willebrandsa uznać trzeba jednak za konserwatystę w porównaniu z kard. Suenensa z sąsiedniej Belgii. List od powszechnie znanego brytyjskiego pastora datowany na 5 września 1976 opisuje Mszę celebrowaną w czerwcu tego roku:

„W czerwcu bieżącego roku w Malines w Belgii  zorganizowane zostało spotkanie 80 liderów ruchów charyzmatycznych. Opisujące to wydarzenie relacja prasowa opatrzon została tytułem: «Codzienna wspólna Komunia św.». W środowe popołudnie miałem przywilej być obecnym na Mszy w prywatnej kaplicy kardynała w jego rezydencji. Wygłosił naukę na temat rozdz. 15 Ewangelii św. Jana po czym pozdrowił i uściskał wszystkich, a każdy z nas otrzymał od niego chleb i wino. W piątek zgromadziliśmy się razem na Komunię w katedrze. Protestant z Irlandii Północnej czytał Lekcję, jezuita odczytał Ewangelię wg św. Jana, a Tom Smail, prezbiterianin, wygłosił pełne mocy słowo. Sam kardynał łamał chleb i ponownie podał każdemu z nas chleb oraz wino. Podczas nabożeństwa miało miejsce prorokowanie, mówienie językami i tłumaczenie języków, spontaniczna modlitwa oraz śpiew w Duchu, zakończyliśmy zaś śpiewając i tańcząc w nawach – wykładowcy, księża, pastorzy, z rękoma i sercami połączonymi w zmartwychwstałym Panu Jezusie Chrystusie, który wypełniał nas w nas tak wielką radością i miłością. Nigdy nie przypuszczałem, że dane mi będzie widzieć lub uczestniczyć w czymś tak wspaniałym. Celebransem był kard. Suenens”[2].

Innym nadużyciem, które rozpowszechnione jest głównie w kontynentalnej Europie, są ekumeniczne koncelebry, podczas których katolicki ksiądz konsekruje chleb, a pastor protestancki wino. Jedna z takich celebracji miała miejsce w Strasburgu we Francji w sobotę 13 grudnia 1975 roku. Zgromadzenie składające się z sześćdziesięciu do osiemdziesięciu protestantów i katolików siedziało w półokręgu wokół stołu, na którym nie było krzyża. Podczas liturgii miały miejsce śpiewy, modlitwy i głośne czytania.

„Dwóch mężczyzn siedzących w pierwszym rzędzie powstało i stanęło za stołem twarzą do zgromadzonych. Mieli na sobie cywilne stroje. Jeden z nich był pastorem protestanckim, a drugi katolickim księdzem.

Obaj mieli przed sobą  talerze z chlebem ołtarzowym i kubki z winem.

«Wychwalajmy Boga!»

«Hosanna! Tylko Tyś jest święty!»

Rozbrzmiewa śpiew.

Katolicki ksiądz bierze swój talerz i trzyma go przed ludem.

«To jest pamiątka, znak, chleb łamany za rozproszoną wspólnotę, który spożywamy, aby otrzymać Jego Ducha».

Kolejno protestancki pastor podnosi swój kubek i trzyma go przed ludem – wino «które stanie się winem wiecznej szczęśliwości».

Wszyscy wspólnie recytują Ojcze nasz, a następnie gromadzą się wokół stołu. Obaj celebransi komunikują ze swojego talerza i kubka, po czym talerze podawane są osobom wyznaczonym do rozdawania pozostałym Komunii na rękę. Kubki z konsekrowanym winem podawane są z rąk do rąk.

«Idźcie w pokoju».

Obaj celebransi udzielają końcowego błogosławieństwa po czym zgromadzenie recytuje mini-credo. Nabożeństwo dobiega końca. Obecni wstają, rozmawiają ze sobą i wychodzą”[3].

W niektórych australijskich kaplicach uniwersyteckich protestantom nie tylko zezwala się na przyjmowanie Komunii podczas katolickich Mszy, ale nawet zaprasza się ich do koncelebry, tak mężczyzn jak i kobiety[4].

Obojętność biskupów

Po opublikowaniu poprzednich książek i artykułów otrzymałem wiele listów od katolików, którzy  – doprowadzeni do rozpaczy nadużyciami mającymi miejsce w ich parafiach – szukali u mnie odpowiedzi na pytanie, do kogo mogliby się w tej sprawie zwrócić. Odpowiedź jest prosta: nie ma obecnie takiej instytucji. Listy kierowane do biskupów miejsca lub Delegatów Apostolskich pozostaną na ogół bez odpowiedzi, ewentualnie otrzyma się od nich zapewnienie, że wszystko jest w najlepszym porządku. W najlepszym przypadku otrzymać można obietnicę, że kuria przyjrzy się tej sprawie, rzadko kiedy jednak rzeczywiście podejmowane są jakieś kroki. Zazwyczaj fakty przytaczane przez wznoszącego skargę są po prostu ignorowane, a zdarza się, że on sam traktowany jest jak wichrzyciel. Pewna pani, która przesłała udokumentowaną i zupełnie usprawiedliwioną skargę do Remberta G. Weaklanda OSB, arcybiskupa Milwaukee, poinformowana została przez niego 6 lutego 1979, że ton jej listu jest irytujący i zdaje się dowodzić, że jest ona po prostu „złośliwą starą kobietą”.

Zdarzają się odosobnione przypadki, w których odważni biskupi występują w obronie ortodoksji. W lipcu 1978 roku dr Leo Clarke, biskup Maitland w Australii usunął z parafii proboszcza, który udzielał Komunii protestantom. Z ubolewaniem trzeba jednak stwierdzić, że tak stanowcze kroki podejmowane są zazwyczaj w stosunku do kapłanów, który starają się pozostać wierni Mszy swych święceń.

Oto kilka typowych przykładów, opisanych w otrzymanych przeze mnie listach:

Bp Alan Clark, znany ze swej roli w opracowaniu Deklaracji Wspólnych, nie kryje swej niechęci wobec wszystkich, którzy starają się trzymać prawd przez Deklaracje te lekceważonych. Posługujący w jego diecezji ks. Oswald Baker został usunięty ze swej parafii za „przestępstwo” polegające na odprawianiu Mszy Trydenckiej. Stowarzyszeniu Latin Mass Society uniemożliwiono zorganizowanie dorocznej pielgrzymki do Walsingham, pomimo faktu, że poprzednik bpa Clarka na nią zezwolił i że usankcjonowane to było indultem papieskim (Patrz Dodatek II). Będąc przewodniczącym Catholic Truth Society, bp. Clark nie przepuszcza żadnej okazji, by potępić książki lub artykuły (również mojego autorstwa), które nie pozostają w zgodzie z jego ekumenicznym światopoglądem. Równocześnie jest jednak niezwykle wyrozumiały w stosunku do wszelkiej maści rewolucjonistów liturgicznych, a w roku 1978 zezwolił na nielegalną praktykę udzielania wiernym Komunii pod dwiema postaciami podczas Mszy niedzielnych. W tym samym roku w kościele pw. Matki Bożej i Męczenników Angielskich w Cambridge zaprowadzony został zwyczaj, zgodnie z którym świeccy szafarze stają za ołtarzem przed Komunią kapłana, trzymają Hostię wraz z celebransem i wypowiadają razem z nim słowa: „Oto Baranek Boży etc.”. Jest to całkowicie sprzeczne z rubrykami nowej Mszy, jednak bp Clark toleruje to nadużycie. W kościele pw. Matki Bożej z Lourdes w Sawston (również w jego diecezji) w Niedzielę Palmową 1978 roku dzieci odgrywały scenę Ostatniej Wieczerzy, a jeden z chłopców podniósł na pół zjedzony udziec barani a następnie położył go na ołtarzu. Również ten incydent nie doczekał się żadnej reakcji ze strony bpa Clarka.

Pewien starszy już człowiek z parafii w Middlesex napisał do mnie list z wyjaśnieniem, dlaczego uczęszcza na Mszę Trydencką sprawowaną w londyńskim Great Western Hotel: „[Czynię to] w trosce o własne zdrowie psychiczne, by odzyskać spokój i naładować moje duchowe baterie”. W jego kościele parafialnym na Wielkanoc w prezbiterium umieszczone zostały torebki z solą, a wiernych zachęcano, by brali ją ze sobą do domów, ponieważ symbolizuje ona rzekomo źródło życia. Z kolei podczas Bożego Narodzenia ksiądz apelował do ich, by przynosili do kościoła papierowe liście z wypisanymi na nich modlitwami i zawieszali je na drzewie, które umieszczone zostało w prezbiterium. Przy innej okazji zachęcano ich, by brali do domu ziarna zboża, siali je i starali się uprawiać. Miarka przebrała się, gdy w roku 1978 zorganizowana została Mszy połączona z udzielaniem sakramentu bierzmowania, przypominająca raczej spotkanie modlitewne adwentystów, niż liturgię katolicką. Jak pisał ów zbulwersowany parafianizm, gdy doszło do przekazywania znaku pokoju „zażywny biskup człapał po całym kościele ściskając ręce wszystkim dokoła i mówiąc przy tym «Shalom»”.

Entuzjazm, z jakim niektórzy biskupi angażują się we wszelkie formy szaleństw liturgicznych wytłumaczyć można jedynie faktem, że utracili oni całkowicie sens tego, co znaczy być katolikiem. Ludzie ci są do tego stopnia przekonani, że niezliczone formy aberracji liturgicznych na jakie pozwalają i w których osobiście uczestniczą są czymś ekscytującym i zarazem stosownym, iż nie są w stanie pojąć, o co chodzi zanoszącym do nich skargi wiernym katolikom. Tłumaczy to również fakt, dlaczego usiłują narzucić szkodliwe podręczniki do religii katolickim dzieciom i angażują swych wiernych w społeczno-polityczne inicjatywy o wyraźnym zabarwieniu marksistowskim.

By uniknąć nieporozumienia muszę w tym miejscu podkreślić, że nie zamierzam potępiać en bloc wszystkich biskupów z Wielkiej Brytanii, USA czy jakiegokolwiek innego kraju. W samej Wielkiej Brytanii większość z nich jest nadal ortodoksyjna – w przeciwieństwie do krajów takich jak Holandia, gdzie wypowiedzi hierarchów w kwestiach moralnych sprawiają, że trudno byłoby określić ich mianem chrześcijan, a tym bardziej katolików. Zdaję sobie sprawę z faktu, że istnieją wciąż w Wielkiej Brytanii, Australii i USA biskupi, którzy przynajmniej starają się zachować ortodoksję w swych diecezjach, za co piętnowani są przez liberalne media. Bp John Sullivan z diecezji Baton Rouge w USA bezdyskusyjnie zasługuje na wdzięczność i podziw z swą heroiczną obronę wiary i moralności w roku 1979. Nieżyjący już abp R.J. Dwyer z Portland w stanie Oregon często i energicznie występował w obronie wiary, podobnie jak bp Bernard Stewart z Sandhurst w Australii. Generalnie jednak powiedzieć trzeba, że biskupi stali się niewolnikami kolegializmu. W kwestiach kontrowersyjnych zwykli się oni wypowiadać jako całość, a jeśli konsensus niemożliwy jest do osiągnięcia, w ogóle nie zabierają głosu. Przed taką konsekwencją kolegializmu przestrzegał już podczas soboru abp Lefebvre, jednak jego głos przeszedł bez echa.

Innym powodem bierności ze strony biskupów jest fakt, że za pontyfikatu Pawła VI uświadomili sobie oni, iż w usiłowaniach mających na celu korygowanie liturgicznych czy katechetycznych dewiacji mogą liczyć na bardzo ograniczone poparcie ze strony Rzymu. Im dłużej nadużycia pozostają bezkarne, tym mniej prawdopodobne jest, by kiedykolwiek zostały powstrzymane. Biskupi doskonale zdają sobie sprawę, że gdyby usiłowali wymusić dyscyplinę w kwestii liturgii, czy nawet egzekwować przestrzeganie rubryk samego Novus Ordo Missae, wielu z ich księży raczej porzuciłoby kapłaństwo, niż podporządkowało się odgórnym dyrektywom. Doszli więc do przekonania, że nie jest to najlepszy czas na oddzielanie kąkolu od pszenicy i że w sytuacji tej powinni skupić się raczej na  utrzymaniu jedności w powierzonych sobie owczarniach, oczekując na nadejście lepszych czasów.

Tradycja bezwarunkowego posłuszeństwa Stolicy Apostolskiej silna jest zwłaszcza w Wielkiej Brytanii. Choć niektórzy biskupi mieli osobiste obawy odnośnie do polityki Watykanu i prywatnie mogli nad nią ubolewać, niezależnie od swych osobistych przekonań politykę tę realizowali. Wystosowali na przykład do Stolicy Apostolskiej formalny protest w kwestii nowego rytu święceń, gdy jednak został on odrzucony – posłusznie przyjęli nowy obrzęd. Sytuacja biskupa w epoce posoborowej jest naprawdę trudna. Kard, Heenan wcale nie przesadził, nadając drugiemu tomowi swej autobiografii tytuł: „Korona cierniowa”. Ktoś mógłby odnieść wrażenie, że chcę uczynić biskupów czarnymi charakterami niniejszej książki. Bynajmniej. Uważam, że podobnie jak cała reszta katolików, padli oni po prostu ofiarami posoborowej rewolucji. Zostali porwani przez nurt zmian, na które nie byli w żaden sposób przygotowani. Źaden z komentarzy zamieszczonych na kartach tej książki nie powinien być postrzegany jako atak na poszczególnych hierarchów czy lokalne konferencje episkopatów.

Całkowicie uprawione jest natomiast krytykowanie ich poczynań oraz bierności, jaką okazują w pewnych sytuacjach. Nie ma wątpliwości, że wielu biskupów wyznaje podwójne standardy i że generalnie zaniedbali oni głoszenia zdrowej nauki oraz troski o integralność liturgii. Nie ulega też wątpliwości, że pewna liczba biskupów jest katolikami jedynie z nazwy i że angażują się oni aktywnie w proces zastępowania tradycyjnej wiary Kultem Człowieka.

Podwójne standardy

John J. Mulloy jest publicystą bardzo krytycznym w stosunku do tradycjonalistów, jednak jego artykuł opublikowany na łamach „The Wanderer” z 29 listopada 1979 dowodzi, iż nawet on świadomy jest faktu, że wymagając posłuszeństwa w kwestiach liturgicznych biskupi kierują się podwójnymi standardami. Artykuł ów nosił tytuł: „Arcybiskup i selektywne nieposłuszeństwo”. Rozpoczyna się następująco:

„Stanowisko zajęte przez abpa Remberta Weaklanda – przewodniczącego Komisji Liturgicznej Episkopatu USA (BCL) – podczas niedawnego spotkania biskupów w Waszyngtonie jest znakomitym przykładem niekonsekwencji, będącej skutkiem braku niezmiennych kryteriów, do jakich odwoływać by się można w kwestii liturgii. Według abpa Weaklanda to, czy opieranie się władzy liturgicznej jest rzeczą dobrą czy też złą, czy powinno zostać napiętnowane czy też zaaprobowane, zależy jedynie od tego, kto aktu takiego się dopuszcza. Jednoznacznie dał do zrozumienia, że jeśli naruszania norm liturgicznych dopuszczają się ludzie, którzy popierają zmiany w liturgii, akty takie są w pełni zrozumiałe i w istocie on sam nie widzi w nich niczego zdrożnego. Jeśli jednak ludźmi odrzucającymi zaaprobowane zmiany w rubrykach są osoby generalnie przeciwne zmianom liturgicznym, wówczas nie ma dla nich litości i nie ulega wątpliwości, że arcybiskup najchętniej wyrzuciłby ich w ciemności zewnętrzne. (…)

W pisemnym oświadczeniu zatytułowanym «Język liturgiczny i natura zgromadzenia», którego kopie zostały przekazane wszystkim biskupom i przedstawicielom prasy, a które przygotowane zostało przez abpa Weaklanda i BCL w celu promowania dalszych zmian w liturgii, czytamy między innymi:

«(…) Pojawiły się jednak pewne nieprzewidziane przeszkody dla pełnego i aktywnego uczestnictwa całego zgromadzenia wiernych w akcji liturgicznej. Bez wątpienia więcej uwagi poświęcić trzeba kwestii języka liturgicznego. Nie ulega wątpliwości, że niektórzy członkowie naszych zgromadzeń eucharystycznych czują się wykluczeni czy wyalienowani z modlitwy Kościoła poprzez słowa kierowane do Boga czy wspólnoty przez przewodniczących liturgii, pomimo faktu, że nie było to w żaden sposób zamierzone. Należy podjąć wszelkie niezbędne kroki, by naprawić wyrządzone w ten sposób szkody i nie dopuścić do dalszej alienacji znacznej części wiernych» (s. 27 Action Items of the Agenda Report Documentation).

Zdając sobie sprawę z faktu, że mniej więcej jedna trzecia katolików przestała regularnie uczestniczyć we Mszy niedzielnej i wiedząc, że zwolennicy apba Lefebvre’a nadal uczestniczą we Mszy, ale jedynie w rycie trydenckim, pomyślałem, że być może do nich właśnie odnosiły się pełne troski słowa abpa Weaklanda. Podczas poniedziałkowej konferencji prasowej zapytałem go więc, czy owo oświadczenie Komisji Liturgicznej odnosi się również do zwolenników abpa Lefebvre’a i co zamierza on zrobić, by pomóc im powrócić do «pełnego i aktywnego uczestnictwa (…) w akcji liturgicznej».

Sądziłem, że sam arcybiskup wyrazić mógłby w sposób jeszcze bardziej wyrazisty zatroskanie, któremu dała wyraz w swym oświadczeniu kierowana przez niego Komisja. Doznałem jednak zawodu. W odpowiedzi przedstawiciele prasy usłyszeli bardzo emocjonalne potępienie zwolenników abpa Levebvre’a jako ludzi znajdujący się całkowicie poza Kościołem, jako buntowników, którzy odmawiają podporządkowania się zaakceptowanym normom rządzącym rytem łacińskim, nie zasługują więc na najmniejsze współczucie ze strony arcybiskupa Weaklanda. Stało się oczywiste, że poczuwa się on do odpowiedzialności jedynie za tych, którzy krytykują język liturgii jako «seksistowski». To właśnie ich miał na myśli, gdy mówił o potrzebie podjęcia działań «by naprawić wyrządzone w ten sposób szkody i nie dopuścić do dalszej alienacji znacznej części wiernych », a nie ludzi, którzy pragnęli zachować liturgię w formie trydenckiej. Los tej ostatniej grupy nie ma dla niego żadnego znaczenia – przez swe nieposłuszeństwo normom liturgicznym ludzie ci udowodnili bowiem, że znajdują poza wspólnotą Kościoła, za którą poczuwa się on do odpowiedzialności”.

Gdy abp Weakland pytany był później o księży, którzy na własną rękę zaczęli eliminować „seksistowski” język z liturgii Mszy, jego stosunek do posłuszeństwa był zupełnie inny. Pewien dziennikarz zadał mu następujące pytanie:

„Czy nie jest prawdą, że prawo liturgiczne uznać należy za nie wiążące, kiedy jego przestrzeganie pociągałoby za sobą poważne problemy? Idąc tym tokiem rozumowania: czy celebrans nie byłby usprawiedliwiony zmieniając bez wyraźnej autoryzacji język liturgii w sytuacji, gdy uzna on, że parafianie mogą postrzegać go jako «seksistowski»?”

Mulloy pisze:

„Abp Weakland wykorzystał sposobność, jaką dało mu to pytanie, do udzielenia teologicznego uzasadnienia nieposłuszeństwu, do którego i tak miał zamiar zachęcać. Jak stwierdził, nie byłby bynajmniej niezadowolony, gdyby kapłani dokonywali zmian samodzielnie, pragnąłby jedynie móc ocenić szczerość ich intencji oraz zasadnośc dokonywanych zmian. Dodał również iż ma nadzieję, że przywilej o którym wspomniał dziennikarz, rozciągnięty zostanie także na biskupów. (Komentarz ten jest całkowicie bezsensowny – w rzeczywistości bowiem to biskup decyduje, czy na terenie jego diecezji powinny być przestrzegane normy liturgiczne. Zawsze może on podjąć decyzję, że dane regulacje powinny zostać zawieszone – jak to widzieliśmy na przykładzie bpa Dozier i abpa Gerety w odniesieniu do zbiorowej absolucji. W praktyce biskupi mogą więc całkowicie bezkarnie łamać dyrektywy Rzymu, co przyznał zresztą otwarcie bp Dozier stwierdzając, że Rzym nie mógłby przeszkodzić mu w żaden sposób we wprowadzeniu praktyki udzielania zbiorowej absolucji. Tak więc słowa abpa Weaklanda traktować należy jako zapewnienie zbuntowanych księży, że liczni biskupi chętnie przyłączyliby się do ich rewolty przeciwko władzy liturgicznej).

Gdyby były to normalne czasy – gdyby duch nieposłuszeństwa nie szerzył się przy milczącej zgodzie biskupów w rodzaju abpa Weaklanda – przewodniczący konferencji episkopatu zostałby bezzwłocznie wezwany na dywanik by wytłumaczył się z tego, co powiedział dziennikarzowi podczas konferencji w ów środowy wieczór. Bez wątpienia zadano by mu pytanie, dlaczego w sposób tak demonstracyjny rozbija całą strukturę władzy w Kościele USA. Ponieważ jednak buntownikom i dysydentom nie udziela się obecnie żadnych reprymend, również abp Weakland może czuć się całkowicie bezpieczny wygłaszając tego rodzaju komentarze. Pozostanie on w dalszym ciągu przewodniczącym Komisji Liturgicznej pomimo faktu, iż pośrednio (a niekiedy również otwarcie) zachęca do nieposłuszeństwa wobec obowiązujących norm i przepisów. W sytuacji, gdy nie jest w stanie narzucić swych własnych poglądów Konferencji Episkopatu, bez wahania łamie obowiązujące prawo liturgiczne, udając równocześnie pobożne zgorszenie postawą abpa Lefebvre’a. Tak długo, jak Rembert Weakland pozostaje na swym stanowisku, współodpowiedzialność za czynne zachęcanie do nieposłuszeństwa spoczywa również na całej Konferencji Episkopatu USA. Jak jednak uczą nas doświadczenia ostatnich dekad, w sprawie tej nie zostaną podjęte żadne kroki. Abp Quinn, bp Kelly i członkowie Komisji będą siedzieli cicho i spokojnie przyglądali się, jak abp Weakland oczyszcza liturgię z «seksistowskiego» język, po raz kolejny stawiając episkopat przed faktem dokonanym”.

Dym szatana

Najważniejszym studium posoborowego szaleństwa jest bez wątpienia książka Les Fumees de Satan (Dym szatana) autorstwa André Mignot i Michaela de Saint Pierre. Opublikowana ona została w roku 1976 i opisuje 4 tysiące udokumentowanych przypadków nadużyć w nauczaniu i administrowaniu sakramentów, głównie w celebracji Mszy. Z jej stron wyłania się ten sam przygnębiający obraz Kościoła, jaki zaobserwować możemy w krajach anglojęzycznych, choć większość poważnych nadużyć opisanych w tym rozdziale rozpowszechnionych jest przede wszystkim we Francji. Wyjaśnia to fakt 66 procentowego spadku uczestnictwa we Mszy oraz tłumaczy, dlaczego właśnie we Francji ugrupowania tradycjonalistyczne są najliczniejsze i zarazem najbardziej energicznie działające. Niestety, podobnie jak w przypadku hierarchów z innych części świata, biskupi francuscy wydają się znacznie mniej przejmować faktem, iż setki tysięcy katolików przestało uczestniczyć we nowej Mszy, niż tym, że kilka tysięcy z nich bierze udział we Mszy Trydenckiej. Z tego właśnie powodu zareagowali na publikację Les Fumees de Satan bezwzględnym potępieniem jej autorów. Nie zakwestionowali przy tym jednak samych faktów przedstawianych w tej książce, co byłoby to zresztą trudne, autorzy jej przedstawili bowiem kompletną dokumentację każdego opisanego incydentu – z nazwiskami, datami i miejscem.

Les Fumees de Satan opisuje wszelkie rodzaje nadużyć, jakie tylko bylibyśmy w stanie sobie wyobrazić, i  -co budzić musi szczególne przygnębienie – pokazuje, jak w każdym z tych przypadków skargi kierowane do hierarchii pozostawały bez odpowiedzi. Możemy znaleźć w niej opisy sytuacji, w których księża nakłaniają wiernych (również nastoletnie dziewczyny i kobiety) do rozdzielania Komunii, podczas gdy sami siedzą w prezbiterium przyglądając się temu spokojnie – pewien kapłan palił nawet w tym czasie papierosa. Czytamy, iż podczas sprzątania kościołów na posadzce znajdowane są Hostie – pewnemu świeckiemu, który poinformował o takim fakcie kurię powiedziano, że nie ma to żadnego znaczenia, ponieważ Rzeczywista Obecność ma miejsce jedynie podczas Mszy. Dowiadujemy się również, że wierni zmuszani są do przyjmowania Komunii na rękę i na stojąco, tym zaś, którzy klękają lub starają się przyjąć Ją do ust, odmawia się sakramentu lub publicznie ich poniża. Pewna starsza kobieta, która usiłowała przyjąć Komunię w tradycyjny sposób, usłyszała: „Dlaczego pokazuje mi Pani język, nie zrobiłem Pani nic złego? Proszę wyciągnąć rękę a podam Pani Hostię”[5]. W znacznej liczbie parafii nie ma obecnie Mszy niedzielnej a nabożeństwom przewodniczy świecki – pomimo to wiernych przekonuje się, że powinni raczej uczestniczyć w spotkaniu lokalnej wspólnoty, niż jeździć na Mszę do innych, odległych niekiedy kościołów[6]. Celebracja Mszy bez szat liturgicznych w obecności biskupa jest zjawiskiem powszechnym, podobnie jak posługiwanie się nieoficjalnymi Modlitwami Eucharystycznymi, często improwizowanymi. Niczym niezwykłym nie jest również taniec i wykorzystywanie podczas Mszy efektów wizualnych. Prezentowana poniżej relacja z uroczystej Mszy pierwszokomunijnej pokazuje, jakie aberracje francuscy biskupi skłonni są obecnie uznać za coś całkowicie normalnego i dopuszczalnego. Podczas całej liturgii panowała atmosfera party (zalecana zresztą gorąco, na równi z improwizacjami, przez Dyrektorium o Mszach z udziałem dzieci). Celebrans prowadził z dziećmi nieustanny dialog, często przeplatany dowcipami i śmiechem.

„Przed Podniesieniem ksiądz zwrócił się do dzieci: «To naprawdę wielki dzień, wszyscy będą starali się sprawić wam przyjemność, otrzymacie też prezenty. Prawdopodobnie już jakiejś dostałyście – to wspaniale. Choć tu Francoise, opowiedz nam co dostałeś. (Odpowiedź dziecka). A ty Louise, co chciałabyś dostać? (Odpowiedź dziecka, śmiech, gratulacje). A ty Henriette etc. A wy, chłopcy, co dostaniecie?» Konwersacja ta trwała dobrych pięć minut, zanim ksiądz wznowił ostatecznie odprawianie Mszy.

Po Podniesieniu celebracja Mszy przerwana została po raz kolejny. Ksiądz ponownie zwrócił się ze śmiechem do dzieci: «Tak, moi drodzy, to wspaniały dzień. Będziecie otoczeni rodzicami i przyjaciółmi, zjecie dobry obiad, dostaniecie szampana. Chodźcie więc, przyłączcie się do mnie: Hip! Hip! Hurra! Dla prezentów, które otrzymaliście!» (Wszystkie dzieci i niektórzy dorośli odkrzyknęli: «Hurra!») «Jeszcze raz – zawołał celebrans – «Hip! Hip! Hurra! Dla waszych rodzin» (owacje) Hip! Hip! Hurra! Dla szampana! (owacje)”[7].

O Najświętszym Sakramencie nie wspomniano ani słowem. Kiedy przyszła pora na Komunię, mały chłopiec, który przystąpił do Pierwszej Komunii rok wcześniej, otrzymał kielich z którego rozdawał komunikanty wiernym.

W przypadku tego rodzaju incydentów szczególnie przygnębiający jest fakt, że większość wiernych gotowych jest brać udział w szaleństwach celebransa i wyraża swą aprobatę wobec tych nadużyć. Ci, którzy odważą się wyrazić niezadowolenie, traktowani są jako ponuracy, obłudnicy i mąciciele. Osoby broniące księdza posługują się zazwyczaj następującym argumentem: „To taki miły człowiek, jest taki serdeczny i dobry dla dzieci, zawsze odwiedza chorych parafian etc.”. Może to być prawda – jak pisałem na początku tego rozdziału ks. Joachim Lally jest prawdopodobnie sympatycznym młodym człowiekiem i nie mam wątpliwości, iż szczerze wierzy on, że postępuje słusznie. Kwestie te nie mają jednak żadnego znaczenia przy ocenie legalności i ortodoksji liturgii. Gdyby kapłanowi wolno było ignorować prawo liturgiczne z tego tylko powodu, że jest „sympatyczny” i potrafi postępować z dziećmi, oznaczałoby to koniec hierarchicznej natury Kościoła. Argument taki nie dociera jednak do parafian, dla których najważniejsze jest, że ks. X jest „sympatyczny” i w ogóle nie chcą słuchać żadnych podnoszonych wobec niego zarzutów. Sytuacja staje się jeszcze trudniejsza, gdy biskup ignoruje skargi zanoszone na takiego księdza lub wręcz udziela mu swego poparcia. Skąd parafianie mogą wiedzieć, że to co robi ksiądz X jest złe, jeśli mają świadomość, że czyni on to za aprobatą biskupa, a często nawet w jego obecności? Tłumaczy to fakt, dlaczego katolicy pragnący zachować swą tradycyjną wiarę coraz częściej łączą się w grupy, by utworzyć tradycjonalistyczne parafie. Oczywiście pociąga to za sobą oskarżenia, że również oni podkopują hierarchiczną naturę Kościoła, nie mają więc prawa krytykować progresistów.

Infantylizm

Zdjęcie warte jest częstokroć więcej niż tysiąc słów i szczerze żałuję, że nie mam możliwości dołączenia ich do niniejszej książki. Bardzo chciałbym pokazać czytelnikom zdjęcie abpa Johna Roacha z Minneapolis, ubranego podczas Mszy w strój indiański i z pióropuszem na głowie. Stół ołtarzowy, na którym sprawował Mszę, posiadał antepedium z napisem: „Chcemy jedynie mieć szansę żyć, jak wszyscy inni ludzie”[8]. Nie ulega wątpliwości, że jeśli Indianie amerykańscy rzeczywiście padają ofiarą niesprawiedliwości, Kościół powinien okazać im stosowną troskę, istnieje jednak na to wiele innych sposobów, niż zmienianie Ofiary Chrystusa w maskaradę.

22 kwietnia 1979 roku „The Messenger” zamieścił zdjęcie bpa Franka Rodimera z Peterson w stanie New Jersey z sombrero na głowie, całującego małą dziewczynkę podczas przyjmowania darów od procesji na ofiarowanie podczas Mszy sprawowanej z okazji pierwszej rocznicy objęcia przez niego rządów nad diecezją. Trzeba tu zauważyć, że zwyczaj przyjmowania przez celebransa osobistych upominków podczas Offertorium jest całkowicie sprzeczne z normami liturgicznymi. Wszystko, co przynoszone jest podczas Offertorium, oddawane jest na służbę Kościoła i nie powinno być zwracane właścicielom. Tak więc rozpowszechniona praktyka przynoszenia w tym momencie przez dzieci wykonanych przez siebie prac, rysunków, modeli etc., które zwracane są im po Mszy, stanowi naruszenie procedury liturgicznej.

Kwietniowy numery wydawanego w Louisville czasopisma „Record” z 1973 roku opatrzony został zdjęciem przedstawiającym abpa Thomasa McDonougha podczas dziwacznej ceremonii, w trakcie której nastoletnie dziewczęta ubrane na biało i trzymające w rękach świece „odnawiały” sakrament bierzmowania. Arcybiskup zakładał każdej z nich na szyję czerwoną stułę, mającą symbolizować kapłaństwo świeckich.

6 listopada 1978 r. trzech biskupów ustawiło się za ołtarzem kaplicy Matki Bożej w College of Mt. Saint Joseph w Cincinnati w stanie Ohio. Na wymalowanym w psychodeliczne wzory antepedium ołtarza umieszczony został napis: „Patrzcie, robię coś nowego!”, co z pewnością nie umknął uwagi żadnego świadka tej celebracji, w trakcie której grupa uczennic umalowanych jak klowni i noszące ogrodniczki dokonywała obrzędu obmycia stóp[9].

W Niedzielę palmową 1975 r. cyrk zagościł w parafii Trójcy Świętej w Georgetown DC. Fotografia zamieszczona na stronie tytułowej „The Remnant” z 19 kwietnia 1979 ukazuje trupę akrobatów dających pokaz przed głównym ołtarzem: dwóch mężczyzn trzyma poziomy drążek, trzeci zaś stoi na nim, opierając o czoło pionową tyczkę, na którego szczycie balansuje skąpo ubrana młoda dziewczyna. Wydaje się, że w przedstawieniu brali udział również klowni, nie widać tego jednak na zamieszczonym zdjęciu. Ks. James M. English SI, który osobiście zaprosił ową grupę, z oburzeniem zareagował na sugestię, że ta Msza cyrkowa stanowiła formę „eksperymentalnej liturgii”. W wywiadzie prasowym wyjaśniał:

„Była to normalna liturgia rzymska. Cyrkowcy asystowali w liturgii słowa i brali udział w procesji na ofiarowanie. Nieśli dary będące wyrazem czci i uwielbienia. Byli obecni w kościele ponieważ uważają, że to co robią jest święte. Artyści mogą uprawiać swą sztukę jako wyraz hołdu wobec Boga”.

Zgodnie z tą logiką ludzie wszelkich profesji uprawnieni są do demonstrowania swego kunsztu w sanktuarium, chyba że ks. English uważa, że z tajemniczych względów sztuka cyrkowa posiada jakieś szczególne znamię świętości. Postępując tym tokiem rozumowania można wyobrazić sobie zespół lekarzy wykonujących operację w prezbiterium, np. usuwających wyrostek, a następnie niosących go w procesji na ofiarowanie jako wyraz hołdu. Ów brak rozróżnienia między sacrum a profanum leży u podstaw wielu błędnych zasad rewolucji liturgicznej. Jak to bywa często w przypadku odchodzenia od ortodoksji, zasadniczo zdrowa idea zastała zniekształcona i wypaczona. Istnieje sposób na uświęcenie wszystkich naszych czynności – z tego właśnie powodu czynimy nasze poranne ofiarowania. Jest to fundament „Małej Drogi” św. Teresy z Lisieux, wg której świętość osiągnąć można wykonując wszystkie czynności codziennego życia tak, jakbyśmy czynili to dla samego Boga. „Mała Droga” nie jest jednak drogą łatwą – aby się o tym przekonać wystarczy spróbować postępować nią choćby przez jeden tylko dzień. Używanie terminów „święty” w odniesieniu do czynności powszechnie postrzeganych jako świeckie pociąga za sobą bardzo poważne konsekwencje. Kiedy mówimy o budowli sakralnej dla wszystkich oczywiste jest, że mamy na myśli kościół, a nie fabrykę Forda, w której pracownicy wykonują „święte” dzieło składania samochodów. Przeciętny wierny posiada wrodzony instynkt, pozwalający mu rozróżnić pomiędzy sferą sakralną oraz świecką. Kiedy przychodzi do kościoła na Mszę wie, że zostawia za sobą swe codzienne życie, aby wziąć udział w bardzo szczególnym akcie, w najdonioślejszym akcie, w jakim uczestniczyć może w swym doczesnym życiu. Nie oczekuje sztuczek cyrkowych, cheerleaderek, tańców, zwykłego nakrycia stołowego zamiast naczyń liturgicznych czy świeckich rozdzielających Komunię św. Jeśli przekonywać się go będzie, że wszystkie te rzeczy są święte ponieważ w istocie wszystko jest święte, doprowadzi on tę tezę do jej ostatecznej konsekwencji i stwierdzi, że w tej sytuacji nie ma sensu w ogóle chodzić do kościoła – może przecież oddawać cześć Bogu podczas „świętego” meczu, w wesołej atmosferze baru albo w świątyni swego salonu, podczas oglądania telewizji.

Dietrich von Hildebrad słusznie pisał o „lęku przed świętością”, obserwowanym u niektórych współczesnych duchownych. Być może obawiają się oni, że wiara którą odrzucili może być jednak prawdziwa, że być może naprawdę istnieje życie przyszłe, w którym dobrzy są nagradzani a źli karani – i wszelkie przypomnienia o tym są dla nich nieznośne. Prof. Von Hildebrand pisze:

„Wydają się być oni nieświadomi elementarnego znaczenia sacrum w religii. Z tego właśnie powodu tłumią zmysł świętości, podkopując przez to prawdziwą religię. Skażeni «demokratyzmem» przeoczają fakt, iż u wszystkich ludzi tęskniących za Bogiem istnieje również tęsknota za świętością i instynktownie odróżniają oni sacrum od profanum. Robotnik i wieśniak posiada ten instynkt w równym stopniu co intelektualista. Jeśli jest on katolikiem, będzie chciał znaleźć w kościele atmosferę sacrum i jest to prawdziwe niezależnie od faktu, czy żyje w środowisku wielkomiejskim i przemysłowym, czy też nie”[10].

Prof. Hildebrand pisze też o iluzji, że zastępując atmosferę sacrum „atmosferą świecką, funkcjonalistyczną i swobodną Kościół wychodzi naprzeciw oczekiwaniom prostego człowieka. Jest to fundamentalny błąd. W żaden sposób nie jest to w stanie ukoić jego najsilniejszej tęsknoty, w rezultacie oferuje się mu jedynie kamienie zamiast chleba. Zamiast walczyć z tak dziś rozpowszechnionym brakiem szacunku [wobec Boga], kapłani ci pomagają w istocie go propagować”.

Czy organizujący Mszę cyrkową ks. James M. English SI został w jakiś sposób zdyscyplinowany? Cóż, byłoby to dość trudne, jak sam bowiem wyjaśnił: „Przeczytałem w «New York Timesie» z 1973 roku, że kard. Cooke zezwolił na występ trupy cyrkowej podczas Mszy w katedrze pd. Św. Patryka. To dzięki jego pomocy byłem w stanie skontaktować się  z tymi ludźmi i zaprosić ich na naszą Mszę”[11].

Źaden opis nie jest w stanie oddać widoku ks. Felixa Oehrleina w stroju Kapitana America, w którym uwieczniony został na zdjęciu opublikowanym w „The Remnant” z 15 kwietnia 1976 r.. W zamieszczonym obok fotografii artykule czytamy:

„[Widocznym na fotografii] człowiekiem, mającym na sobie ornat z postacią Kapitana America, jest ks. Felix Oehrlein z parafii pw. św. Augustyna w archidiecezji Dunbuque. Wyświęcony w roku 1965 ks. Oehrlein – pierwszy pełnoetatowy duszpasterz parafii uniwersyteckiej pw. Św. Augustyna – twierdzi,  że elementy takie jak jego nowy komplet szat liturgicznych (te konkretne są w barwach czerwono-biało-niebieskich) czynią liturgię Mszy bardziej «wyrazistą» i «kreatywną». Na innym jego ornacie, uszytym przez siostrę zakonną, wyhaftowany został wielki motyl, symbolizujący rzekomo «celebrację i zmartwychwstanie», oraz duże «P» w barwach uczelni. Według gazety z Platteville (Iowa) ks. Oehrlein jest zdania, iż «wyjątkową atmosferę [jego] liturgii» tworzą nie tylko szaty, ale również wprowadzona przez niego muzyka elektroniczna, «pomoce wizualne» i slajdy, oraz nauki wygłaszane przez zapraszanych gości, którzy «prowadzą rozważania na temat każdej konkretnej Mszy» (!). «Każda liturgia jest dokładnie planowana przez zespół i dla każdej Mszy wybierany jest konkretny temat. – mówi ks. Oehrlein – Ja sam uważam się przede wszystkim za liturgistę, podczas gdy rada parafialna zajmuje się większością kwestii praktycznych. Usiłujemy uczynić nasze Msze doświadczeniami bardziej wyrazistymi. Podczas naszych spotkań wybieramy tematy z niedzielnych czytań i stosownie do nich planujemy pieśni, transparenty i inne aspekty liturgii. Uważamy, że dobra liturgia musi być jest poglądowa, zmysłowa (!) i kolorowa».

Mieszczące 275 osób ławki kościoła pw. św. Augustyna zaprojektowane zostały w sposób zapewniający «maksymalną elastyczność», co oznacza, że «przenośny ołtarz oraz ławki mogą być aranżowane w sposób tradycyjny lub kreatywny». Biorąc pod uwagę „kreatywność” sprawowanych tam liturgii łatwo domyślić się, która z tych opcji wykorzystywana jest najczęściej. Sam ks.  Oehrlein, który spędził trzy lata jako kapłan w Baraboo w stanie Iowa przyznaje, że wiele z jego pomysłów wykorzystywanych podczas celebracji liturgicznej zostało zapożyczonych «od ludzi cyrku z Baraboo»”.

Kwietniowy numer „Crusade for a Christian Civilisation” z roku 1977 zamieścił reportaż i zdjęcia z „Mszy marksistowskiej” celebrowanej w kościele pw. św. Piotra Apostoła w Montrealu 12 września 1976 roku. „Mszę” koncelebrowało kilku katolickich księży oraz pastor protestancki, wszyscy w świeckich szatach. Z oficjalnej liturgii zachowano jedynie modlitwy na Konsekrację chleba oraz wina. Za hostie służyły duże kromki chleba a wino konsekrowane było w kieliszkach, które później podawane były z rąk do rąk. Niektóre czytania zawierały otwartą agitację komunistyczną. Za stołem ustawiony został ekran, na którym wyświetlane były zdjęcia marksisty i masona, byłego prezydenta Chile Salvadore Allende. Abp Montrealu w żaden sposób nie zareagował na protesty wobec tej profanacji.

„The Wanderer” z 2 sierpnia 1973 roku zamieścił bogato ilustrowaną relację z „Mszy o pluszowym króliczku” sprawowanej przez występującego w świeckim stróju ks. Williama F. Ryana w St. Paul Park w stanie Minnesota. „Pluszowy króliczek”  jest opowieścią o chłopcu, który ożywił swą zabawkę obdarzając ją miłością. Stół, na którym sprawowano Mszę, nakryty był dziecięcym kocykiem, z leżącym na nim dużym pluszowym królikiem i krucyfiksem (również leżącym), a także rysunkami wykonanymi przez dzieci. Wokół „ołtarza” spoczywały inne pluszowe zabawki. Reportaż zawierał również transkrypcję nagrania magnetofonowego dokonanego podczas Mszy. Można w nim m.in. przeczytać:

„Ksiądz: «Myślę, że już czas na wyrażenie dziękczynienia za to, co uczynił dla nas Jezus, by nas ożywić – i do tego właśnie potrzebny nam jest ten stół. Przygotujemy go teraz, dobrze? Czy mamy jakieś rzeczy, które pozwolą nam go odpowiednio przygotować? Czy mogę prosić o więcej światła? OK.

Czy mamy wszystko, co potrzebne? (Głos dziecka: «Tam jest królik»). Chyba potrzebujemy kogoś, żeby nam go przyniósł. Myślę też, że potrzebujemy mamy, która pomogłaby nam z (…) Wszystkich, którzy są już dostatecznie duzi i przystępowali już do Pierwszej Komunii proszę, by odpakowali swój chleb. Ci, którzy nie przystępowali jeszcze do Pierwszej Komunii, nie wyjmują go jeszcze».

Głos dziecka: «Już rozpakowałem…» (niewyraźne)

Ksiądz: «Schowaj go na razie, dobrze? Teraz chciałbym, żebyście zabrały te [kromki chleba], które rozpakowałyście i położyli je na tutaj talerzu, byśmy mogli pomodlić się nad nimi i pobłogosławić je, byśmy mogli spożyć Komunię. Proszę więc tych, którzy przystępują już do Komunii, żeby mi je tu przynieśli, OK?

(Nieco później w odniesieniu do pluszowych zwierzątek):

Ksiądz: «Nie wiemy, jak bardzo są one prawdziwe. Niektóre z nich są prawdopodobnie bardzo prawdziwe, a inne jeszcze nie. Czy nie byłoby jednak miło, gdybyście poustawiały te zabawki wokół ołtarza? Przynieście je tu. Spróbujcie ustawić je dokoła, nie stawiajcie ich na ołtarzu (ostro), bo nie ma tu dość miejsca. Ustawcie je po prostu dokoła, by również były blisko. Połóżcie je tak, aby każdy mógł je zobaczyć».

(śmiejąc się i rozmawiając dzieci przynoszą pluszowe zwierzątka)

Ksiądz: «Czy ktoś przyniósł ze sobą jakieś rysunki albo coś podobnego, co chciałby położyć na ołtarzu? Jeśli przynieśliście rysunki, połóżcie je na ołtarzu, a potem zaśpiewamy naszą pieśń na ofiarowanie» (Pieśń na Ofiarowanie): «Świat potrzebuje teraz miłości, czułej miłości»

Ksiądz: «Módlmy się. Ojcze Niebieski, prosimy Cię dziś byś wejrzał na wszystkie nasze dary, na ten chleb i wino, na wszystkie nasze zwierzątka oraz na naszych przyjaciół i wszystkich ludzi tu obecnych. Pobłogosław nasz wszystkich, byśmy mogli stać się prawdziwymi i mieli w sobie życie. Prosimy Cię o to przez Chrystusa Pana naszego. Amen»”.

Następnie miała miejsce nieformalna Modlitwa Eucharystyczna, ułożona przez ks. Ryana. Prawdziwie nowatorski był również sam obrzęd Komunii. Oto, jak wyglądała liturgia począwszy od przekazania znaku pokoju:

„Ksiądz: «OK, a teraz spróbujmy wszyscy podać ręce osobom wokół nas, życząc sobie nawzajem pokoju. Możemy to zrobić? Uważajcie i nie pogniećcie swego chleba!»

(śmiech, słychać słowa „Pokój z tobą” etc.)

Ksiądz: «OK. Niektórzy z was mają w rękach chleb, ci którzy nie przystępowali jeszcze go Pierwszej Komunii. Możecie go teraz odpakować i zacząć jeść. Tych natomiast, którzy przynieśli swój chleb do mnie proszę teraz, by podeszli tutaj  – będę go wam go oddawał. Pamiętajcie, że chleb ten jest pobłogosławiony, jest to więc teraz Ciało Jezusa. Gdy wam go oddam, możecie powrócić na swe miejsca i spożyć go, spróbujcie też myśleć o Jezusie i o wszystkich ludziach, którzy pomogli wam stać się prawdziwymi».

(Prawdopodobnie jakieś dziecko podziękowało mu)

Ksiądz: «Nie ma za co».

(rozmowy, śmiech podczas przeżuwania chleba)

Pieśni: «Synowie Boga» i «Jezu kocham Cię»

Ksiądz: «Zanim skończymy, zachowajmy przez chwilę milczenie rozważając, że przyjęliśmy Jezusa w bardzo szczególny sposób do naszego życia. Po prostu bądźmy cicho przez parę minut, by porozmawiać z Nim, porozmawiać z Nim o tym, co się właśnie wydarzyło. Prośmy Go, byśmy mogli stać się jeszcze bardziej prawdziwi, byśmy naprawdę potrafili kochać się wzajemnie i pomagali sobie nawzajem stawać się coraz bardziej prawdziwymi. O to właśnie modlimy się za was, wy zaś powinniście prosić o to Ojca. Na wieki wieków. Amen. Niech was błogosławi Bóg Wszechmogący, Ojciec i Syn i Duch Święty. Amen»”.

Zwróćmy uwagę, jak całkowicie nie przystający do mentalności małych dzieci jest język kapłana. Jak zrozumieć mają dzieci w wieku 5-10 lat (sądząc po zdjęciach) obsesyjne wezwania ks. Ryana, by „stawały się coraz bardziej prawdziwymi”? Z pewnością nawet dorośli mieliby nie lada kłopot z doszukaniem się w tym jakiegoś sensu.

Źadna fotografia nie towarzyszy niestety reportażowi, który pojawił się na łamach „The Universe” 23 września 1977 roku. Artykuł ów nosi tytuł: „Fałszywy biskup wprowadza w błąd duchownych”. Czytamy w nim m.in.:

„Księża i zakonnice z Maslow w hrabstwie Cork ściągnęli na siebie nieoczekiwane kłopoty, przyjmując z honorami odwiedzającego ich parafię «prałata».

Człowiek ów zameldował się w hotelu jako «arcybiskup» z Jamajki, wskutek czego pozwolono mu przewodniczyć koncelebrze w podczas Mszy za śp. Edmunda O’Callaghana, duszpasterza Ballyclough.

Po Mszy zakonnice podały mu herbatę. Wkrótce okazało się jednak, że  – biorąc pod uwagę prawdziwą profesję tego człowieka – stosowniejsze byłoby, aby to on usługiwał im. Podejrzliwy lokalny ksiądz odkrył bowiem, że rzekomy «arcybiskup» był w istocie oszustem i z zawodu kelnerem”.

Do jakiego poziomu zdegradowana została katolicka liturgia, jeśli kelner przewodniczyć może koncelebrze nie zdradzając się przy tym w żaden sposób! Z pewnością sztuczka taka nie udałaby mu się przed Vaticanum II.

Na kartach niniejszej książki często wskazuję na fakt, że współcześni hierarchowie wolą raczej zalegalizować lub zinstytucjonalizować nadużycia, niż starać się je wykorzenić. 29 września 1978 roku „The Chicago Catholic” zamieścił sześciostronicowy reportaż i zdjęcia z konferencji archidiecezjalnej Komisji Liturgicznej zatytułowanej „Liturgia ożywa!”. W imprezie tej, którą przed II Soborem Watykańskim określono by z pewnością jako konwencja szaleńców, udział wzięło około 2400 delegatów Większość z tych ludzi jest w oczywisty sposób dotkniętych chroniczną depresją. Na kolejnych zdjęciach zobaczyć możemy zakonnice o ponurych twarzach, niekiedy noszące jakieś pozostałości szat zakonnych, zerkające gniewnie na siebie, prelegentów lub dziennikarzy. Niektóre zdjęcia przedstawiać mają rzekomo „special interest sessions”, nie wydaje się jednak, by osoby na nich uwiecznione przejawiały szczególne zainteresowanie. Wielebny Michael Sparough SI posunął się nawet do pomalowania sobie twarzy, by jako mim odtworzyć treść czytań liturgicznych, jednak nawet ci spośród obecnych, którzy wydają się podzielają jego entuzjazm dla nowinek, sprawiają wrażenie totalnie znudzonych. Najwyraźniej „błaznowanie” jest dla nich swoistym deja vu. Inne zdjęcie przedstawia całą trupę groteskowo pomalowanych kobiet klownów, trupę mimów z Academy of Our Lady. Jest ich tak wiele, że wypełniają cały kadr, nie jesteśmy więc w stanie powiedzieć, czy udało im się wywołać uśmiech widowni. Dla ożywienia atmosfery rozdawane były wypełnione gazem balony – pewien uwieczniony na zdjęciu franciszkanin trzyma ich aż cztery. Jak zauważa relacjonujący to wydarzenie James B. Burke, klowni byli wszędzie:

„Jeden z nich, ubrany w czarny kapelusz, pelerynę oraz tenisówki, z wypchanym brzuchem i pomalowaną na biało twarzą, nazywał siebie Wielkim Czarodziejem. «Odwiedził was Wielki Czarodziej» – śpiewał, rozdając obecnym znaczki z napisem «Jezus nas odnawia». Dopiero podczas obiadu liturgistka z Peorii siostra Pat Mulkey zdradziła mi, że Wielki czarodziej to w rzeczywistości znany liturgista ks. Edmund Siedlecki.

  1. Marita Enright i ks. Peter Bowman wcielili się w postacie Charliego Browna oraz Lucy odgrywając swoistą scenkę rodzajową.

Lucy siedziała w swym charakterystycznym punkcie porad psychologicznych, zaś Charlie Brown zadawał jej najróżniejsze pytania z dziedziny liturgii.

«Co sądzisz o świeckich szafarzach Komunii?»

«Są w porządku, o ile nie oblizują palców przed jej rozdzielaniem”

«Jak nauczasz nastolatki?»

«Przy użyciu mikrofonu»

«Jak możemy zorganizować więcej gitar na nasze Msze?»

«Otwierając rachunek w Lyon-Healy»”.

W sobotni wieczór głównym wydarzeniem była „fantazja paraliturgiczna” w trakcie której „(…) chrześcijańscy artyści z całej diecezji [wystąpili wspólnie] w inscenizacji multimedialnej,  której celem było zapewnienie zgromadzonym relaksu i złagodzenie uczucie przytłoczenia informacjami”. Spektakl ten obejmował występy grup tanecznych, koncert gry na trąbce, pokaz slajdów na niesprecyzowany bliżej temat oraz „rytuał Ezechiela – błogosławieństwo wszystkich obecnych wodą i stokrotką”.

Nie trzeba dodawać, że na imprezie tej obecny był również ks. Robert Hovda, senior amerykańskich rewolucjonistów liturgicznych, który zjawił się by wygłosić osobiste przesłanie i zapewnić wszystkich, że rewolucja postępuje gładko:

„To my, Kościół, jesteśmy katalizatorem zmian w tym zmilitaryzowanym i ztechnicyzowanym świecie, który zmianom się opiera (…) Gdy więc mówimy, że jest to czas reformy i odnowy Kościoła, oznacza to po prostu, że podejmujemy dzieło, które w swej historii Kościół podejmował regularnie – by żyć, zmieniać się, dorastać i odnawiać – po wiekach częściowego paraliżu”.

Co znaczące, na żadnej z sześciu stron relacji z tej konferencji nie sposób znaleźć wzmianki,  by którykolwiek prelegent wspominał o prawdziwej naturze Mszy, jako odnowieniu Ofiary Kalwarii oraz o jej celu – przebłaganiu za grzechy żywych i umarłych.

Odbyły się natomiast prelekcje poświęcone projektowaniu sztandarów i szyciu szat liturgicznych – na towarzyszącym relacji zdjęciu zobaczyć można grupę wyjątkowo ponuro wyglądających zakonnic, spoglądających chmurnie na prowadzące wykłady Isabel Weltzer i Dolores de Haan.

Wiele wysiłku włożono w przygotowanie malowideł ściennych, bardzo dobrze widocznych podczas Mszy sprawowanej na zakończenie całej imprezy, podczas której prezentowano również sztandary wykonane podczas konferencji. Naprawdę trudno powiedzieć, które z nich były bardziej odrażające. Kult Brzydoty idzie ręka w rękę z Kultem Człowieka. Człowiekiem siedzącym pod tymi groteskowymi parodiami sztuki sakralnej był nie kto inny, jak sam John kardynał Cody. Przedstawiająca go fotografia stanowi niezwykle trafny obraz współczesnego katolicyzmu, oto książę Kościoła soborowego w otoczeniu swego dworu – uczestnicy tego kongresu stanowili bowiem rzeczywiście elitę jego diecezji, byli to aktywiści zaangażowani w utrwalanie Rewolucji na wszelkich szczeblach Kościoła.

W roku 1967 Dietrich von Hildebrand opublikował książkę zatytułowaną Trojan Horse In the City of God. Przestrzegał w niej przed wprowadzaniem do liturgii elementów budujących „atmosferę specyficznie doczesną” i oddziałujących „na człowieka w taki sposób, że czynią go głuchym na przesłanie Chrystusa”. Ostrzegał również:

„Nawet wówczas, gdy sakralne piękno zastępowane jest nie przez rzeczy świeckie i trywialne, ale przez neutralne abstrakcje, ma to poważne konsekwencje dla życia wiernych, ponieważ –  jak już pisałem – katolicka liturgia odwołuje się całej osobowości  człowieka. Wierni pociągani są do świata Chrystusa nie tylko przez wiarę i konkretne symbole. Do wyższego świata pociąga ich również piękno kościoła, atmosfera sacrum, wspaniałość ołtarza, rytm tekstów liturgicznych, majestatyczność chorału gregoriańskiego lub innej prawdziwie sakralnej muzyki – na przykład Mszy Mozarta czy Bacha. Pomaga im w tym nawet woń kadzidła  (…)

Niektórzy współcześni katolicy pragną jednak zmienić zewnętrzną formę liturgii, dostosowując ją do stylu życia naszej zdesakralizowanej epoki. Dowodzi to zarówno nieznajomości natury liturgii jak i braku należnego szacunku oraz wdzięczności za wspaniałą spuściznę dwóch tysięcy lat chrześcijańskiej duchowości. Przekonanie, że owe tradycyjne formy mogą zostać zastąpione czymś lepszym, świadczy jedynie o arogancji oraz pysze osób, wygłaszających tego rodzaju opinie”[12].

Kto mógł przypuścić, że jedenaście lat po napisaniu tych słów jakiś kardynał w Chicago mógłby przewodniczyć zgromadzeniu poświęconemu zastąpieniu tradycyjnych form kultu czymś, co uznane zostanie za lepsze przez ekspertów liturgicznych, którzy malują swe twarze i przebierają za brzuchatych clownów? Jak pisze „The Chicago Catholic”, kardynał Cody daleki był od przypisywania sukcesu konferencji swej własnej osobie:

„Przemawiając do zgromadzenia przed końcowym błogosławieństwem kard. Cody wspomniał, ze wielu uczestników konferencji przychodziło podziękować mu za tak wspaniały weekend. Jak jednak podkreślił, wdzięczność należy się przede wszystkim tym, którzy przygotowali i poprowadzili tę konferencję”.

Oczywistym celem tego kongresu było, by po jego zakończeniu delegaci powrócili do swych własnych parafii i realizowali w nich to, czego się właśnie nauczyli, przy pomocy swych parafialnych komitetów liturgicznych. Sam pomysł, by parafialny komitet liturgiczny regulował celebrację Mszy Rzymskiej, stanowi rażące pogwałcenie etosu rytu rzymskiego. Jest to oczywiste nawet dla kapłanów nie będących tradycjonalistami. W artykule opublikowanym na łamach „The Providence Visitor” z 14 czerwca 1979 roku ks. John A. Kiley pisał:

„Absurdalna jest sama idea tworzenia «parafialnych komitetów liturgicznych». Oczekiwanie, że grupa gospodyń domowych, nauczycieli i księgowych będzie zbierać się co tydzień, by planować ceremonię mającą rywalizować z rytem rzymskim, jest co najmniej  śmieszne. Jak zauważył pewien mój przyjaciel, mieszkający w parafii, w której nowinka ta traktowana jest niemal jak świętość: «Uderza mnie przede wszystkim arogancja tych ludzi, którzy uważają, że potrafią poprawiać normy ustalane przez Rzym». Komitety liturgiczne powszechnie lekceważą najważniejsze aspekty liturgii Kościoła, koncentrując się na promowaniu błazenad z udziałem dzieci  i zamienianiu świątyń w sale teatralne.

Za każdym razem, gdy parafianie wracają z odwiedzin u ciotki w Delaware czy wujka w Idaho, słyszeć można komentarze: «Czy wiesz, co oni robili podczas Mszy?” Na tym właśnie polega problem. Tak długo, jak katolicy interesują się raczej tym «co oni robią podczas Mszy» zamiast osobiście angażować się coraz głębiej w oficjalnie zaaprobowany ryt, liturgia pozostanie na swym obecnym niedojrzałym, a często dziecinnym poziomie”.

6 grudnia 1979 r. „The Wanderer” donosił, że nie kto inny jak sam kard. Ratzinger z Monachium wyraził podobne odczucia podczas kazania wygłoszonego do zgromadzonej jesienią tego roku Konferencji Episkopatu Niemiec. Mówił w nim o wielu rodzajach samowoli liturgicznych, „które degradują ustanowioną przez Chrystusa Pana Ofiarę do rangi wytworu własnej inwencji [celebransa]”. Promowanie aktywnego uczestnictwa wiernych doprowadziło do upowszechnienia się opinii, iż „liturgia musi być dziełem wspólnoty”. Jak zauważył kard. Ratzinger, skutkiem przyjęcia takiej zasady jest ocena wartość liturgii wedle jej walorów rozrywkowych.

Papież przeprasza

W Liście Apostolskim Dominicae cenae z 24 lutego 1980 roku i skierowanym do biskupów całego świata Jan Paweł II przeprosił w imieniu własnym oraz wszystkich hierarchów tych spośród wiernych, którzy narażeni zostali na zgorszenie z powodu nadużyć opisanych w niniejszym rozdziale. Jest to bez wątpienia akt bezprecedensowy w całej historii Kościoła. W Liście tym czytamy m.in.:

„Może więc trzeba, ażebym kończąc ten fragment moich rozważań, w imieniu własnym i Was wszystkich, Czcigodni i Drodzy Bracia w Biskupstwie, wypowiedział słowa przeproszenia za wszystko, co z jakiegokolwiek powodu, na skutek jakiejkolwiek ludzkiej słabości, niecierpliwości, zaniedbania, na skutek tendencyjnego, jednostronnego, błędnego rozumienia nauki Soboru Watykańskiego II o odnowie liturgii – mogło stać się okazją zgorszenia i niewłaściwości w interpretacji nauki oraz czci należnej temu wielkiemu Sakramentowi. I proszę Pana Jezusa, aby w przyszłości pozwolił nam uniknąć w naszym sposobie traktowania tej Najświętszej Tajemnicy wszystkiego, co w jakikolwiek sposób mogłoby osłabić lub zachwiać poczucie czci i miłości naszych wiernych”.

Michael Davies

[1] C. Cavaranos, Byzantine Thought and Art., Massachusetts 1968, s. 103

[2] List wielebnego Georgea Macleoda z Kościoła Szkocji, opublikowany w „Faith”, numer listopad-grudzień 1976, s. 28.

[3] „Itinéraires”, Supplémant -Voltigeur, nr 34, czerwiec 196.

[4] „Sydney Morning Herald”, 3 maja 1978.

[5] Les Fumées de Satan, Paryż 1976, s. 131.

[6] Ibidem, s. 135.

[7] Ibidem, s. 76.

[8] „Crusade for a Christian Civilisation”, wrzesień 1977, s. 28.

[9] „Mountings”, zima 1978.

[10] Dietrich von Hildebrand, Trojan Horse In the City of God, Chicago 1969, s. 135.

[11] „Catholic Standard”, 3 kwietnia 1975.

[12] Dietrich von Hildebrand, op.cit. ss. 200-201.

Za: Scriptorium - z blogosfery Tradycji katolickiej (14/01/2017) |

Skip to content