Aktualizacja strony została wstrzymana

Jak masoneria budowała PRL

Jedną z okrągłych, lecz mało wyeksponowanych rocznic, jakie minęły w roku 2014, było 70-lecie zainstalowania władzy komunistycznej na terenach Polski.

Tzw. Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, urzędujący w Lublinie, a potem w prawobrzeżnej Warszawie, w rzeczywistości powstał w Moskwie i stamtąd otrzymywał polecenia, które skrzętnie wykonywał. Na jego czele stał Bolesław Bierut – tajemnicza postać wybrana przez Stalina na namiestnika sowieckiej Polski.

Źyciorys Bieruta nie budzi dziś większego zainteresowania. Nigdy zresztą nie budził, gdyż komunistyczny prezydent zawsze wydawał się osobowością szarą i ponurą. Wynika to z faktu postrzegania go wyłącznie jako sowieckiego agenta, którym oczywiście był. Ale istnieje w biografii Bieruta epizod, o którym mało kto wie, a który każe spojrzeć na tę złowrogą postać także z nieco innej perspektywy. To epizod masoński. Sięga on młodości późniejszego przywódcy PRL, ale w zaskakujący sposób powraca także po roku 1944.

Mentor młodego Bieruta

Pochodzący z chłopskiej rodziny spod Lublina Bolesław Bierut od 1900 r. uczęszczał w tym mieście do szkoły elementarnej, z której 5 lat później został usunięty za organizowanie strajku szkolnego. Miał wówczas 13 lat i dalszą wiedzę musiał zdobywać jako samouk, równocześnie pracując – początkowo jako pomocnik murarski, następnie jako zecer w drukarni. Drukowano tam m.in. „Kurier Lubelski”, którego redaktorem w 1910 r. został Jan Hempel. Szybko stał on się mistrzem i nauczycielem dla 15 lat młodszego Bieruta.

Hempel to postać niezwykle barwna. Rozpoczął naukę w warszawskim gimnazjum, ale z powodu braku pieniędzy musiał przenieść się do szkoły rzemieślniczej, gdzie zdobył zawód ślusarza. Pracował jako technik, buchalter, korepetytor, jednocześnie poświęcając wolny czas na samokształcenie w dziedzinie filozofii, historii, literatury i języków obcych. W 1903 r. zgłosił się do pracy przy budowie Kolei Wschodnio-Chińskiej, później zaciągnął się na statek i dotarł do Brazylii. Tam przez kilka lat uczył dzieci polskich osadników i redagował pismo „Polak w Brazylii”. Tam też, w Kurytybie, wydał swoją pierwszą książkę pt. „Kazania polskie”, w której zwalczał wszelkie formy wiary w Boga osobowego i propagował jako misję dziejową ludu polskiego… obalenie chrześcijaństwa.

W 1908 r. udał się do Paryża, by dalej zajmować się taką „filozofią”. Pracował zarobkowo w Bibliotece Polskiej, gdzie zaprzyjaźnił się ze Stefanem Źeromskim. W stolicy Francji Hempla zafascynował anarchosyndykalizm, czemu dawał wyraz w korespondencjach wysyłanych do prasy krajowej. Tam też związał się z masonerią i w 1909 r. został przyjęty do loży „La France Socialiste”, należącej do Wielkiego Wschodu Francji. Rok później nadano mu stopień mistrza. Wtedy też dwaj inni polscy masoni przyjęci do loży nad Sekwaną, adwokat Stanisław Patek i psychiatra Rafał Radziwiłłowicz (szwagier Źeromskiego), nakłonili Hempla, by powrócił do kraju i podjął tam działalność wolnomularską. Oni sami utworzyli w Warszawie lożę „Wyzwolenie” (od której później wzięło nazwę Polskie Stronnictwo Ludowe „Wyzwolenie”), zaś Hempel trafił do Lublina, gdzie objął redakcję „Kuriera Lubelskiego”, a w 1912 r. powołał lożę „Wolni Oracze”.

W gronie „Wolnych Oraczy”

Wśród założycieli lubelskiej masonerii znalazła się jego siostra, aktywna działaczka spółdzielcza Wanda Papiewska wraz z mężem Franciszkiem Papiewskim, a także pracujący w „Kurierze” Witold Giełżyński. Syn tego ostatniego, znany dziennikarz Wojciech Giełżyński (sam zresztą również mason), tak pisał: „<Wolni Oracze> patronowali <Kurierowi Lubelskiemu> (z którego się wcześniej wyłonili), Lubelskiemu Stowarzyszeniu Spożywców (które powołali do życia) oraz Stowarzyszeniu Abstynentów <Przyszłość>. W każdej z tych trzech instytucji działał lub pracował młody Bierut. Do masonów rzecz jasna nie należał – za mało znaczył – ale wychowywał się w ich kręgu aż do uśpienia lubelskiej loży w 1916 roku; to jest bezsporne. Jakiś maleńki tego ślad w mentalności Bieruta chyba pozostał i jego późniejsze działania nieco łagodził” (W. Giełżyński, „Prywatna historia XX wieku”, Warszawa 2005, s. 356).

O ile ta ostatnia opinia wydaje się mocno dyskusyjna, to nie ulega wątpliwości, że środowisko lubelskich masonów wywarło zasadniczy wpływ na polityczną drogę młodego Bieruta. Sam Hempel w tym czasie wstąpił do PPS-Lewicy, która w 1918 r. połączyła się z SDKPiL tworząc Komunistyczną Partię Polski. W ślad za nim poszedł jego uczeń i tak oto w II Rzeczypospolitej obaj znaleźli się w ruchu komunistycznym. Zanim jednak Hempel stał się marksistą, ścieżki jego myśli były bardzo kręte. Syn Bieruta, Jan Chyliński, we wspomnieniach o ojcu cytował relację innego ucznia i czytelnika prac Hempla: „Z tych książeczek i udzielonych nam nauk dowiedzieliśmy się, że jest on bezkompromisowym wrogiem chrześcijaństwa i ustroju kapitalistycznego. Człowiek stworzony jest dla wolności, stosunek między ludźmi powinien być oparty na braterstwie – tymczasem chrystianizm, wywodzący się z semityzmu, nakazuje posłuszeństwo i pokorę; kościoły pogodziły się z ustrojem kapitalistycznym, który przecież oparty jest na wyzysku i poniewieraniu człowieka. Naszej filozofii i moralności nie należy czerpać z ponurego semityzmu, ale uczyć się od słonecznych Ariów, z których wywodzą się i Słowianie. Trzeba nawrócić do wolności i równości, panujących za Piastów, do religii każącej czcić przyrodę, połączonej ze zjawiskami słonecznymi; wraz ze zbliżeniem się do przyrody odpadnie od nas obłuda, jaka panuje obecnie między ludźmi, zburzymy ustrój burżuazyjny. Partie polityczne, oparte na dyscyplinie organizacyjnej, podporządkowane wodzom, były dla niego również nie do zniesienia; uznawał, że przewrót społeczny nastąpi automatycznie przez budzenie w ludziach poczucia godności i wolności; ustrój sprawiedliwy nastanie przez życie zgodne z przekonaniem wewnętrznym. Oczywiście, objawioną nam naukę przyjęliśmy bez zastrzeżeń” (J. Chyliński, „Jaki był Bolesław Bierut. Wspomnienia syna”, Warszawa 1999, s. 31).

Wielkim paradoksem jest to, że człowiek głoszący takie poglądy kilka lat później został członkiem władz KPP, a w 1932 r. zamieszkał w Moskwie, gdzie po pięciu latach padł ofiarą „wielkiej czystki”. Bolesław Bierut miał więcej szczęścia, gdyż w momencie likwidacji KPP siedział w polskim więzieniu, poza tym był działaczem znacznie niższego szczebla. Ale to właśnie jemu przypadła rola budowniczego państwa, które miało odrzucić chrześcijaństwo i ustrój kapitalistyczny, czyli zrealizować ideowy testament Hempla.

Propozycja dla masonów

W momencie, gdy Bierut obejmował namiestnictwo nad „wyzwoloną” Polską, masoneria polska nie istniała. Formalnie zlikwidował ją dekret prezydenta Ignacego Mościckiego z 22 listopada 1938 r. „o rozwiązaniu zrzeszeń wolnomularskich”. Faktycznie jednak loże same zakończyły działalność kilka tygodni wcześniej, gdy nieoficjalnie dowiedziały się o planach wydania dekretu. Masoneria więc znikła, ale pozostali masoni – część w wojennej zawierusze trafiła na emigrację, część pozostała w kraju. Wśród tych drugich znaleźli się dwaj ostatni szefowie polskiego wolnomularstwa: były wielki mistrz Wielkiej Loży Narodowej Polski Marian Ponikiewski (przed wojną wicedyrektor Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i prezes Związku Młodzieży Chrześcijańskiej YMCA) oraz były komandor Rady Najwyższej masonerii na Polskę Stanisław Stempowski (pisarz i tłumacz, wieloletni towarzysz życia Marii Dąbrowskiej).

To właśnie do nich – jak podawał znawca dziejów tego ruchu, prof. Ludwik Hass – w 1945 lub 1946 roku dotarła sugestia prezydenta Bieruta, czy też jego bliskiego otoczenia, że „w ramach dokonującego się przywracania porządków demokratycznych” nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wznowili organizację masonerii, podobnie jak to się już stało lub szykowało się w Rumunii, na Węgrzech i w Czechosłowacji. Obaj przedwojenni przywódcy ustosunkowali się do tej możliwości negatywnie, wyjaśniając, że działalności masonerii nie zabronił – jak ujmowali to proponujący – rząd „faszystowski”, lecz dobrowolnie się rozwiązała i nie widzą podstaw dla jej reaktywowania.

Sytuacja polityczna zmieniała się wtedy szybko, o czym świadczy fakt, że kiedy w 1947 r. inny przedwojenny mason, znany lekarz i przewodniczący Rady UNICEF Ludwik Rajchman, przekonywał Bieruta, żeby zezwolił na działalność wolnomularską w kraju, spotkał się ze zdecydowaną odmową. Wznowieniu lóż miał się sprzeciwiać już wtedy bardzo wpływowy członek Biura Politycznego KC PPR Jakub Berman. Na formalne odrodzenie swojej organizacji polscy masoni musieli czekać aż do 1991 r., choć już 30 lat wcześniej powstała w Warszawie konspiracyjna loża „Kopernik”. Ale to zupełnie inne historia…

Zaufani ludzie Bieruta

Wróćmy jeszcze do Bolesława Bieruta, którego sympatia do masonerii ujawniła się nie tylko w propozycji opisanej przez Hassa. W cytowanej już książce Wojciech Giełżyński opisywał, jak jesienią 1944 roku jego ojciec trafił do Lublina, gdzie napotkany Jerzy Borejsza natychmiast zorganizował mu spotkanie z przewodniczącym Krajowej Rady Narodowej: „Ojciec bił się z myślami, ale poszedł. Bierut powitał go wylewnie i uraczył komplementami za jego lubelską działalność lewicową sprzed ponad trzydziestu lat; pamiętał jakieś wiece, które Ojcu całkiem wypadły z pamięci. Powspominali starych znajomych, przede wszystkim Jana Hempla (…). Potem Bierut zaproponował: <Co by pan redaktor powiedział o objęciu w PKWN resortu oświaty? Jestem pewien, że świetnie by pan sobie z nim poradził!>” („Prywatna historia XX wieku”, s. 354).

Giełżyński-senior (który był masonem do 1938 r.) nie przyjął tej propozycji, ale wielu innych jego braci lożowych aktywnie włączyło się w budowanie Polski Ludowej. Wielce charakterystyczne jest tu objęcie stanowiska wicedyrektora Kancelarii Cywilnej prezydenta Bieruta przez Franciszka Papiewskiego, szwagra Jana Hempla i jednego z twórców lubelskiej masonerii. Ale najwyżej zaszedł Henryk Kołodziejski, który – jako założyciel i dyrektor Biblioteki Sejmowej w latach 1920-1939 – był jedną z centralnych zakulisowych postaci życia politycznego II Rzeczypospolitej. W czasie wojny związany z Delegaturą Rządu RP na Kraj, w czerwcu 1945 r. nieoczekiwanie pojawił się w Moskwie na rozmowach, w wyniku których powstał zdominowany przez komunistów Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej z udziałem Stanisława Mikołajczyka. Jako „bezpartyjny demokrata” Kołodziejski był wręcz hołubiony przez komunistów, dzięki którym został posłem (od 1945 r. aż do śmierci w 1953 r.), prezesem Najwyższej Izby Kontroli, członkiem Rady Państwa, a także prezesem Naczelnej Rady Spółdzielczej. Dodajmy, że prawdopodobnie to on był łącznikiem między Bierutem a Ponikiewskim i Stempowskim.

Komuniści z lożową przeszłością

Ciekawą postacią był także Alfred Fiderkiewicz, który w 1919 r. wstąpił do polskiej loży w USA, a później kontynuował tę przynależność w Warszawie. W latach 20. był on jednocześnie komunistycznym posłem na Sejm (choć zdobył mandat z listy PSL „Wyzwolenie”), a w czasie okupacji współzałożycielem PPR i organizatorem rozmów między tą partią a Delegaturą Rządu na początku 1943 roku. Po powrocie z obozu Auschwitz w 1945 r. Fiderkiewicz został prezydentem Krakowa. Warto dodać, że jego zastępcą był wówczas inny mason, Eugeniusz Tor, a w krakowskiej Radzie Narodowej zasiedli dwaj kolejni: Aleksander Dacków i Wacław Krzyżanowski. Sam Fiderkiewicz robił później karierę w dyplomacji (m.in. jako ambasador w Kanadzie i na Węgrzech), w latach 1949-1956 kierował Związkiem Zawodowym Pracowników Służby Zdrowia, a także działał w Komitecie Warszawskim PZPR.

Przedwojennym komunistą i zarazem masonem był także Eustachy Kuroczko, nauczyciel i działacz Związku Nauczycielstwa Polskiego, który wojnę przeżył w Związku Sowieckim, by w 1944 roku trafić do ekipy PKWN. Przez kilka lat był dyrektorem departamentu ogólnego w resorcie oświaty, następnie sekretarzem generalnym i prezesem ZNP. Kierował tą organizacją w latach 1951-1954, czyniąc z niej gorliwe narzędzie stalinizacji polskiego szkolnictwa.

W pierwszych latach Polski Ludowej dawnych wolnomularzy można było spotkać również w innych resortach, zwłaszcza spraw zagranicznych i handlu zagranicznego. Zwykle byli radcami, doradcami czy dyrektorami departamentów, choć zdarzały się i wyższe awanse, np. Franciszek Modrzewski, który po wojnie został dyrektorem portu w Gdyni, w latach 1957-1968 zajmował fotel wiceministra handlu zagranicznego, później zaś ambasadora PRL w Belgii.

Mieli swoją partię

Ciekawym przykładem masona-entuzjasty nowego ustroju był Józef Wasowski (pierwotne nazwisko Wassercug, ojciec Jerzego Wasowskiego z Kabaretu Starszych Panów), przedwojenny dziennikarz, który już w sierpniu 1944 r. zgłosił się w Lublinie do pracy w aparacie KRN. Został dyrektorem departamentu w Ministerstwie Informacji i Propagandy, posłem, redaktorem naczelnym „Kuriera Codziennego”, profesorem Wydziału Dziennikarstwa Akademii Nauk Politycznych, a także pierwszym przewodniczącym Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Kto wie, do jakich stanowisk by jeszcze doszedł, gdyby nie zmarł jesienią 1947 r.

Zarówno on, jak i Modrzewski, a także wielu innych przedwojennych wolnomularzy działało w Stronnictwie Demokratycznym. Ta dosyć elitarna partia, założona niedługo przed wybuchem wojny, stanowiła polityczną emanację środowiska masońskiego. I o ile nie dziwi fakt szybkiego jej odrodzenia w 1944 roku (już 22 sierpnia wybrano w Lublinie pierwsze władze prokomunistycznego SD), bo tak samo postąpiono w przypadku innych przedwojennych ugrupowań, o tyle zastanawiająca jest zgoda komunistów na dalsze funkcjonowanie Stronnictwa jako jednej z trzech partii w PRL. Stronnictwa – dodajmy – które nie miało odpowiedników w całym obozie komunistycznym. Być może kluczem do tej zagadki jest właśnie liczna obecność dawnych masonów we władzach SD, np. do 1949 r. prezesem Rady Naczelnej, a następnie prezesem honorowym SD był prof. Mieczysław Michałowicz, a jego zastępcami – prof. Jerzy Langrod i wspomniany już Józef Wasowski. Czyżby więc Bierut, decydując o kształcie systemu partyjnego, kierował się także sentymentem do wolnomularzy?

Diagnoza Prymasa Wyszyńskiego

Poparcie znacznej części przedwojennych masonów dla ustroju komunistycznego można by uznać za historyczny detal, drobnostkę, którą nie warto się zajmować. Tak zresztą traktuje masonerię większość naukowców, publicystów i dziennikarzy. Innego zdania był jednak Prymas Tysiąclecia, kardynał Stefan Wyszyński. W zapiskach z pierwszych lat po objęciu stolicy prymasowskiej znajdujemy bardzo ciekawe uwagi. Oto 14 stycznia 1953 r. w relacji z rozmowy z Franciszkiem Mazurem, który w kierownictwie PZPR odpowiadał za sprawy Kościoła, kard. Wyszyński zapisał: „Wracam raz jeszcze do masonerii, bo masoneria całego świata też cieszy się z waszej tezy. Oni dziś przekonują komunistów, że powinni zlikwidować Kościół w Polsce. Bo masoneria też wierzy w to, że oni zwyciężą, podobnie jak wy. Ale chcą mieć pole bez konkurentów. I dlatego dziś zachęcają komunistów: zniszczcie Kościół, pozostanie nam tylko jeden wróg – komuniści. W tej chwili komunizm jest <wynajęty> przez masonerię wszechświatową do likwidowania Kościoła. (…) Masoneria to wspólny wróg – i nasz, i wasz; my się znamy na nim już od dawna; wy zdradzacie naiwność początkujących wobec masonerii. Nie bądźcie ich najmitami i nie załatwiajcie sprawy masonerii – vulgo kapitalistów” (S. Wyszyński, „Pro memoria. Zapiski z lat 1948-1949 i 1952-1953”, Warszawa 2007, s. 412-413).

Także w rozmowie z redaktorami „Tygodnika Powszechnego” 16 października 1952 r. Prymas przekonywał: „Masoneria – ta złota międzynarodówka – chce niszczyć Kościół – <czarną międzynarodówkę> – z pomocą komunizmu – czerwonej międzynarodówki. Masoneria zamierza rozprawić się i z komunizmem, i z Kościołem. Woli więc, że przed tą rozprawą z komunizmem Kościół będzie zniszczony przez komunistów. Trzeba i tę siłę brać pod uwagę, gdy się myśli o sytuacji w Polsce. Masoneria polska przyczaiła się, ale cicho podjudza komunistów przeciwko Kościołowi, a duchowieństwo przeciwko Rządowi. To masoneria najwięcej mówi o palmie męczeństwa dla Kościoła polskiego” (tamże, s. 326).

Tych opinii kard. Wyszyńskiego nie należy lekceważyć. Mało znana i słabo zbadana sprawa masońskich związków i sympatii Bolesława Bieruta, a także udziału wolnomularzy w tworzeniu zrębów PRL, wskazuje, że ówczesna walka z religią i Kościołem katolickim mogła mieć inspirację nie tylko moskiewską.

Paweł Siergiejczyk
Artykuł ukazał się w tygodniku „Nasza Polska” nr 51/52 (998) z 16-31 XII 2014 r.

Za: Nasza Polska (30 grudzień 2014) | http://www.naszapolska.pl/index.php/categories/polska/18460-jak-masoneria-budowala-prl

Skip to content