Aktualizacja strony została wstrzymana

Sądy bardziej bezkarne niż w PRL

Przetrzymywanie w aresztach tylko na podstawie zeznań świadka koronnego, niedouczeni sędziowie nieczytający akt i nieponoszący odpowiedzialności za swoje błędy – tak wyglądają standardy polskiego sądownictwa. Z Jackiem Bąbką, prezesem Fundacji Badań nad Prawem, rozmawia Magdalena Michalska.

Piotr Staruchowicz spędził w areszcie ponad osiem miesięcy. Jedynym dowodem na to, że miał rzekomo handlować narkotykami, są zeznania świadka koronnego, recydywisty z wieloletnimi wyrokami. Ale i on słyszeć miał o tym od osoby trzeciej, która wyjechała za granicę. Mimo to sędziowie przychylali się do kolejnych wniosków o przedłużenie aresztu.

Brak słów. Jak rozumiem, ostateczną decyzję o utrzymywaniu aresztu podejmowały wyższe instancje. Prawdopodobnie odbywało się to na zasadzie sztampy: „kopiuj-wklej”. Oczywiście, by uznać zeznania świadka za wiarygodne, sądy powinny mieć też inne dowody. Jeśli świadek to człowiek z wieloma wyrokami, to powinno się do tego podchodzić z dużą ostrożnością. Z ostrożnością tak wielką, jak wielki jest gangsterski dorobek tego świadka.

Tego typu sytuacje to wina wadliwego prawa czy jakości sędziów?

Myślę, że bez winy nie jest ani czynnik ludzki, ani ustawodawczy. Moim zdaniem powinniśmy wprowadzić w polskim prawie kontrolę sądową decyzji o przedstawieniu człowiekowi zarzutów, np. w formie zażalenia. To newralgiczny moment, ponieważ jeśli prokurator postawi zarzut, to wtedy może dojść do aresztowania. A postawić zarzut jest bardzo łatwo. I w tym momencie traktowany jest on jak dogmat, nie podlega żadnej kontroli. Wystarczy, że prokurator postawi zarzut teoretycznie zagrożony w kodeksie karnym wysoką karą, i sąd to beznamiętnie przyjmuje, nakazując areszt. Bo zarzut jest. Niekiedy durny, hipotetyczny, ale jest.

Jak posiadanie zarzutów komplikuje życie?

Stawia człowieka w negatywnym świetle, osoba z zarzutami pozbawiona jest wielu praw. Na przykład jeśli zarzuty są postawione nauczycielowi, nie może on kandydować w konkursie na dyrektora szkoły. Podobnie w przypadku zasiadania w zarządzie banku. To skuteczny instrument, żeby zablokować czyjś rozwój zawodowy. Co z tego, że oczywiste jest, iż za pół roku sprawa zostanie umorzona? Konkurs jest przypuśćmy za dwa miesiące, więc szanse i kandydatura są spalone.

Przepis o świadku koronnym miał pomagać w łapaniu przestępców. Tymczasem prokuratorzy i sędziowie potrafią używać go do trzymania w areszcie osób niewinnych. W wywiadzie dla „Nowego Państwa” pokazywał Pan, jak w podobny patologiczny sposób sędziowie traktują postępowanie uproszczone, czyli możliwość wydawania wyroków nakazowych.

Faktycznie, to bardzo podobny mechanizm – zamiast zgodnie z zapisami ustawy wydawać takie wyroki tylko wtedy, gdy wina nie budzi wątpliwości, sędziowie w drobnych sprawach wysyłają je z automatu, bardzo często bezrefleksyjne przepisując zarzuty. Piszą, że „zebrany materiał nie budzi żadnych wątpliwości”. Konia z rzędem temu, kto wytłumaczy, co to znaczy. Ustawodawca zadbał o to, żeby sędziowie się nie napracowali. Zwykli ludzie otrzymują porażającą informację, że ich wina nie budzi wątpliwości, czyli nie ma się po co odwoływać. Nie wiedzą, że to tylko taka konwencja, przepisana z ustawy formułka. W efekcie narasta w nich nieufność do wymiaru sprawiedliwości.

Wiele pism sądowych jest po prostu niezrozumiałych.

To prawda. Sam dostaję wiele pism, nawet z sądów okręgowych, które są bełkotliwe. Kiedy czytam orzeczenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, to jest jakaś struktura. Mamy zwięzły opis faktów, wszystko jest uporządkowane w punktach, ułożone, usystematyzowane, logiczne. A wyroki naszych sądów to często słowotok z elementami niegramatycznego bełkotu.

Podobnie bywa z zachowaniami niektórych sędziów na sali rozpraw. Ostatnio jeden z nich, przy okazji składania wniosku o wyłączenie sędziego, z wyprostowaną w moją stronę ręką ryczał – bo to nie była mowa, tylko ryk – proszę wyjść, bo wezwę policję sądową. I to sędzia sądu okręgowego. Ten ryk przypominał bardziej głos byka z pastwiska niż mowę godnie sprawującego urząd sędziego. Gdyby w taki sposób zachowywał się zwykły obywatel, to zostałby ukarany aresztem lub karą porządkową za naruszenie powagi sądu.

„Gazeta Polska” pisała, że matka sędziego Tulei pracowała w SB, a potem była zarejestrowana jako jej tajny współpracownik. Czy sędzia Tuleya powinien orzekać w sprawach lustracyjnych?

W naszym kraju wniosek o wyłączenie sędziego jest poczytywany jako swoista obraza. Być może znaleźliby się tacy, którzy sami by się wyłączyli z tego typu spraw. Ale nie takie zależności istnieją, a sędziowie się nie wyłączają.

Dlaczego tak częste są błędy sędziów?

Sądy nie są wolne od wad i panuje w nich matołectwo, które rzuca się długim cieniem na instytucję sądu. Chyba jeszcze gorzej jest w prokuraturze. Gwarancją bezbłędności nie jest ani dyplom wyższych studiów prawniczych, ani nominacja prezydenta. Niedostateczny jest nadzór nad orzecznictwem. Nie spotkałem się w swojej praktyce z sytuacją, by Sąd Najwyższy dawał sądom niższego szczebla jakieś wytyczne, a przecież ma on takie narzędzia. Problem polega na tym, że aby ich użyć, trzeba by było się wysilić. A nikomu się nie chce.

Z odpowiedzialnością cywilną państwa za błędy sędziów pod pewnymi względami jest gorzej niż w minionym ustroju. W PRL, by skutecznie pociągnąć państwo do odpowiedzialności odszkodowawczej za błędy sędziego, wystarczyło wykazać winę w stopniu choćby najniższym. Teraz Trybunał Konstytucyjny przewrotnie wymyślił, że winy już wskazywać nie trzeba, tylko należy wykazać bezprawność.

Czyli co?

Trybunał uważa za bezprawność sądową tylko przypadki błędów elementarnych i rażących. Dlatego mamy do czynienia z martwą odpowiedzialnością państwa za ten segment władzy. Owszem, istnieje teoretycznie coś takiego jak konstytucyjne prawo do wynagrodzenia za szkody wyrządzone przez władzę publiczną, jednak jest to przepis praktycznie martwy.

Wiele osób skarży się na przewlekłość procesów. Z czego ona wynika?

Głównie z nieudolności sędziów. Jeśli sprawa jest np. kilkakrotnie odsyłana do ponownego rozpoznania, to nieudolność sędziów jest widoczna. Jeśli sąd pierwszej instancji nie potrafi prawidłowo ustalić stanu faktycznego, taka sprawa wraca. Wtedy otrzymuje ją inny sędzia. Jeśli więc wraca kilka razy, a tak się zdarza często, to znaczy, że kilku sędziów czemuś uchybiło.

Kolejnym problemem jest pozorna kolegialność orzekania, przynajmniej w sądach odwoławczych. Jest sędzia sprawozdawca, on nadaje ton, a reszta beznamiętnie podpisuje się pod jego decyzjami. Z mojej praktyki wynika, że tych pozostałych dwóch najczęściej nie orientuje się, o co chodzi. I nie można tego skontrolować. No bo jak udowodnić sędziemu, że nie czytał akt? Tylko czasem zdarzają się ewidentne wpadki. Miałem taką sytuację, że przy ponownym rozpoznawaniu sprawy po kasacji orzekała sędzia, która orzekała także przed kasacją, a zatem tej sprawy tknąć jej już nie było wolno. Gdyby czytała akta, to natknęłaby się na błędny wyrok, uchylony przez Sąd Najwyższy. Chyba że nie wiedziała, że powinna zrezygnować. Nie wiem, która wersja jest bardziej kompromitująca.

Co zrobić z taką sędzią?

Powinno się zastanowić nad jej odpowiedzialnością dyscyplinarną, nad tym, czy ona jeszcze w ogóle powinna zasiadać w korpusie sędziów sądu okręgowego z wynagrodzeniem sędziego sądu apelacyjnego rzędu 10 tys. zł. Tymczasem pociąganie sędziów do odpowiedzialności dyscyplinarnej to rzadkość. Nie ma tutaj żadnej zewnętrznej kontroli, wszystko dzieje się w ramach korporacji sędziów. Jeśli zarzuty w stosunku do sędziego Sądu Najwyższego recenzuje jego kolega z Sądu Najwyższego, to… No cóż, tego typu sprawy mógłby skontrolować np. minister sprawiedliwości, ale to musiałby być odważny minister, który nie boi się narazić środowisku.

Tymczasem wysocy urzędnicy miewają z sędziami zupełnie inny typ relacji. Mieliśmy sprawę sędziego Milewskiego, który przybijał z Donaldem Tuskiem piątkę w czasie meczu w Gdańsku, a potem dał się złapać na uzgadnianiu z człowiekiem podającym się za urzędnika premiera swoich decyzji w sprawie afery Amber Gold.

Pan Milewski się ośmieszył, sędziowie złapani na takich zachowaniach powinni być usuwani z funkcji. Warto też zwrócić uwagę na brak bezpośredniej komunikacji sędziów ze społeczeństwem, na obyczaj sędziów, by zamykać się we własnych gabinetach. Nie ma żadnej otwartości, wyjścia do ludzi. Gdyby to wyglądało tak, że po ważnym wyroku czy decyzji sędziowie zapraszają na konferencję prasową dziennikarzy i wyjaśniają im, czym się kierowali i jakie mają plany, to pole manewru dla ważnych urzędników dzwoniących do prezesa sądu byłoby nieporównywalnie mniejsze.

Jakie działania można podjąć, by patologii w sądach było mniej?

Niech państwo zacznie realnie płacić za błędy sądowe swoich urzędników. Jeśli raz czy drugi przyjdzie pokryć koszty wyrządzone przez błędy sędziego, to może w końcu ktoś się zastanowi, czy nie lepiej takiego sędziego wykluczyć ze służby. To państwu powinno zależeć, żeby eliminować takich nieudaczników.

Za: Publikacje "Gazety Polskiej" (28.02.2013) | http://autorzygazetypolskiej.salon24.pl/490074,sady-bardziej-bezkarne-niz-w-prl

Skip to content