Aktualizacja strony została wstrzymana

Fajny i niefajny patriotyzm – Zdzisław Krasnodębski

Sukces odniesiony w sporcie, szczególnie w piłce nożnej, daje wielki kapitał symboliczny, integruje społeczeństwa i wzmacnia rządzących. Gdy w krajach silnych sukcesy sportowe są dodatkowym potwierdzeniem i wzmocnieniem własnej wartości, w krajach słabych są chwilową kompensacją słabości. Sukcesy odwracają uwagę od rzeczywistości, pozwalają zapomnieć o prawdziwych zadaniach. Rausz jednak szybko przechodzi, a rzeczywistość pozostaje.

Piłka nożna jest – a raczej bywa – ciekawym sportem. Bywa, bo zdarzają się, i to często, mecze śmiertelnie nudne. Ale piłka nożna od dawna przestała być tylko sportem. Jest wielkim biznesem zarządzanym przez organizacje, które – jak wszyscy wiemy – nie uchodzą za uczciwe i przejrzyste.

Akceptowalne demony patriotyzmu

Piłka nożna jest też polityką w czystej niemal postaci. Tutaj tłumione przez europejskie elity narodowe uczucia mają znaleźć prawowite ujście. To właśnie te autentyczne, lecz na co dzień wypierane i potępiane emocje sprawiają, że najnudniejszy mecz wydaje się pasjonujący, i to one nadają imprezom takim jak mistrzostwa Europy znaczenie polityczne, którego rządy nie mogą zlekceważyć. Wspomniane narodowe emocje pojawiają się oczywiście także przy innych okazjach. Nawet wówczas, gdy chodzi o takie żenujące rywalizacje, jak konkurs piosenkarski Eurowizji. Pojawiają się także w innych rodzajach sportu, ale w piłce nożnej występują ze szczególną siłą.

Kibicowanie drużynie narodowej staje się preferowaną, a dla niektórych wręcz jedyną dopuszczalną formą patriotyzmu. Na co dzień wmawia się nam, że narody już nie istnieją, że tylko ktoś zupełnie opóźniony w rozwoju mógłby przywiązywać wagę do swojej narodowej tożsamości, a manifestowanie uczuć narodowych określa się mianem obciachu. Tymczasem w czasie futbolowego karnawału demony patriotyzmu, egzorcyzmowane przy innych okazjach, zmieniają się w dobre, przyjazne duchy, które usiłuje się wywołać za wszelką cenę. Wywieszanie flagi narodowej przy innych okazjach przyjmowane jest przez nasz liberalno-postępowo-europejski establishment z niechęcią czy wręcz wrogością. Teraz tenże establishment zamartwia się, że flag jest za mało, a okrzyki „Polska, biało-czerwoni” niezbyt głośne. I nikt jakoś nie zauważył braku flag europejskich. Nikt też nie domagał się, by zastąpiono nimi barwy narodowe.

Kompensacja słabości

W rzeczywistości zacięta rywalizacja o władzę i prestiż między narodami wcale nie zniknęła. Odbywa się ona dziś przede wszystkim w sferze politycznej i gospodarczej. Ale przydaje się też przewaga w sferze symbolicznej. Sukces odniesiony w sporcie, szczególnie w piłce nożnej, daje wielki kapitał symboliczny, integruje społeczeństwa i wzmacnia rządzących.

Gdy w krajach silnych piłka i sukcesy sportowe są dodatkowym potwierdzeniem i wzmocnieniem własnej wartości, w krajach słabych są chwilową kompensacją słabości. „Na Euro 2004 widziałem Greków pijanych ze szczęścia do nieprzytomności. Zdobyli złoto, wywołując największą sensację w dziejach tego sportu”– wspominał dziennikarz „Gazety Wyborczej”. I co stało się z Grecją? Jak skończyło się to upojenie? Te kompensujące słabość sukcesy odwracają uwagę od rzeczywistości, pozwalają zapomnieć o prawdziwych zadaniach. Rausz jednak szybko przechodzi, a rzeczywistość pozostaje.

Odbywające się w Polsce Euro 2012 jest szczególnie upolitycznione. Nie tylko dlatego, że rządzą nami ludzie, których jedyną potrzebą duchową wydaje się oglądanie meczów i „haratanie w gałę”, lecz dlatego, że stały się telosem (celem) i sprawdzianem „modernizacji”. Słyszymy, że jest to impreza, na którą rząd pracował od 2007 r. A rząd, jak wiadomo, się chwieje, łaknie więc sukcesu jak kania dżdżu. A z nim sukcesu potrzebuje też cały stojący za nim obóz władzy.

Groźna „niefajność”

Nic dziwnego więc, że „Gazeta Wyborcza” odtrąbiła sukces w dniu rozpoczęcia mistrzostw: „Udało się”, „Nasza jedenastka jeszcze nie wyszła na boisko, a już wiadomo, że i tak wygraliśmy”. I dodaje: „Dziś możemy patrzeć na siebie z uznaniem”. Wspomniane tytuły nie są zaskakujące. W końcu niedawno odbyła się narada naczelnych redaktorów u premiera Donalda Tuska. Polska ma udowodnić sobie i innym, że jest „fajna”„normalna”. W zamyśle miałaby być równie fajna jak redaktor Tomasz Lis i na podobnym luzie. Niestety przy okazji wychodzi na jaw, że Polska uchodzi ciągle za kraj „niefajny”– co poza okresem piłkarskiego festiwalu usilnie głoszą też nasze elity. Polska jest krajem systematycznie niedocenianym, krajem, którego historia jest fałszowana, krajem nielubianym – w pewnych wypadkach nawet irracjonalnie znienawidzonym. Taki wypaczony obraz pojawił się znowu w mediach zachodnich. Wyjątkiem są media niemieckie, bo nasza „modernizacja” to w gruncie rzeczy ich „modernizacja”.Niemcy czują się za nią odpowiedzialni. Donald Tusk, którego kaszubskie pochodzenie podkreśla się przy każdej okazji, traktowany jest mniej więcej jak piłkarze Miroslav Klose, Lukas Podolski, Eugen Polanski czy Sebastian Boenisch, którzy mogliby grać zarówno w jednej, jak i w drugiej drużynie narodowej.

Aby Polska była fajna, musi jednak uwolnić się od „niefajności”. Dlatego też niefajna piosenka „Koko Euro spoko” prawie zniknęła z eteru, co ma być słuszną korektą niesłusznej decyzji Polaków, którzy ją właśnie wybrali. Inna, groźniejsza „niefajność” jest dobrze ukryta w barwach narodowych, które mogą symbolizować nie tylko fajny, nieszkodliwy patriotyzm, lecz także patriotyzm niefajny, brany zbyt poważnie. Dobrze jest użyć rosyjskich kibiców, by tę „niefajność” zdekonspirować. Wówczas będzie można pójść dalej z „modernizacją”.

Zdzisław Krasnodębski
GPC

Za: Publikacje "Gazety Polskiej" (13.06.2012) | http://autorzygazetypolskiej.salon24.pl/425994,fajny-i-niefajny-patriotyzm

Skip to content