Aktualizacja strony została wstrzymana

Brat wiedział, że jest śmiertelnym wrogiem – wywiad z Jarosławem Kaczyńskim

Dziennikarze krytyczni wobec PO zostali wyeliminowani z mediów publicznych. Kilka dni temu okazało się, że nie można nawet za pieniądze reklamować niesprzyjającej władzy gazety. Pisał o tym nawet wpływowy „The Economist” na swojej stronie internetowej. To doprawdy ostatni moment, by wyborcy zadali sobie pytanie: dokąd zmierza mój kraj?

Z Prezesem Prawa i Sprawiedliwości Jarosławem Kaczyńskim rozmawiają Katarzyna Gójska-Hejke i Tomasz Sakiewicz.

Czy ma Pan pomysł, jak przejąć władzę w Polsce?

Proszę nie spodziewać się sensacyjnej odpowiedzi – chcę wygrać wybory.

Ale to za mało, by zacząć rządzić. Sondaże nie wskazują, by PiS w ogóle wygrał, nie mówiąc już o tym, by zdobył silną większość.

Jeśliby sięgnąć do tych badań, którym w mojej opinii możemy ufać, to dziś jeszcze rzeczywiście nie jesteśmy ponad PO, ale po kilku tygodniach dobrej kampanii mamy szansę ich wyprzedzić. To zadanie trudne, ale realne.

Jak dziś układa się poparcie dla partii według tych badań? Widać jakąś tendencję?

Tak. My się umacniamy, oni słabną. Pracowita kampania naprawdę może wiele zmienić. Mimo tego co o nas najczęściej piszą, w ostatnich miesiącach przekonaliśmy do siebie wielu wyborców. Mam wrażenie, iż w tym samym czasie Donald Tusk ich do siebie zraził.


Co Pan sądzi o pomyśle krążącym w niektórych prawicowych kręgach, by te wybory wygrać, ale władzy nie brać. Oddać ją Platformie – niech się skompromituje do końca – a później wygrać tak mocno jak Fidesz na Węgrzech.

Opowieści, że nie chcemy rządzić po wyborach, to jak to już kiedyś mówiłem – fantastyka publicystyczna. Jeśli Tusk jeszcze trochę porządzi, to w Polsce będzie naprawdę nieciekawie. Poza tym jestem przekonany, że gdy Platforma po wyborach ponownie obejmie władzę, to dołoży wszelkich starań, by ją zabetonować. Zwracamy na ten problem uwagę w naszym programie. I to nie jest histeria. To bardzo, ale to bardzo realne zagrożenie. Dzisiejsza demokracja fasadowa to już za mało, by utrzymać dominację obecnego establishmentu. Widać bardzo wyraźnie, iż to środowisko traci grunt pod nogami. Tusk podjął walkę z kibicami nie wtedy, gdy dochodziło do bijatyk, lecz wtedy, gdy zaczęły się antyrządowe protesty. Chciałbym być dobrze zrozumiany – jako premier sam zwalczałbym łamanie prawa na stadionach. Jednak trudno nazwać przestępstwem skandowanie haseł krytykujących szefa rządu. Podobną tendencję widać w sferze wolności słowa. Dziennikarze krytyczni wobec PO zostali wyeliminowani z mediów publicznych. Kilka dni temu okazało się, że nie można nawet za pieniądze reklamować niesprzyjającej władzy gazety. Pisał o tym nawet wpływowy „The Economist” na swojej stronie internetowej. To doprawdy ostatni moment, by wyborcy zadali sobie pytanie: dokąd zmierza mój kraj? Na pewno nie w kierunku demokracji.

Profesor Zyta Gilowska mówi o miękkim totalitaryzmie.

Czy w Polsce wyborcy mają rzeczywistą możliwość zapoznania się ze stanowiskami wszystkich formacji politycznych? Czy przedstawiciele wszystkich ugrupowań mają równy dostęp do środków masowego przekazu? Gołym okiem widać, że nie. Dlatego pogląd prof. Gilowskiej jest słuszny i trafny. Owszem, są wybory, działa parlament. Nie ma jednak równego dostępu do debaty publicznej. Poza tym, w czasie rządów Tuska faktycznie wyłączono kontrolę władzy przez powołane do tego instytucje. Zaczęło się od wojny z Prezydentem. Status głowy państwa jest w Polsce tak określony, iż ma ona silne możliwości kontrolowania poczynań premiera i podległych mu resortów. Jak się to skończyło, wszyscy wiemy. Sparaliżowano CBA. Znacznie utrudniono pracę Najwyższej Izbie Kontroli – są plany, by uczynić ją jeszcze bardziej niezdolną do rzetelnego działania. Nawet Główny Urząd Statystyczny okazał się instytucją, którą należało spacyfikować. Opowieść o niezależności prokuratury można włożyć między bajki.

Platforma mówi – prokuratura jest niezależna. Ma swojego szefa, nie mamy na nią wpływu. Pan uważa, że jest inaczej?

Jest inaczej. Gdy minister sprawiedliwości był jednocześnie szefem prokuratury, kontrolę nad nim sprawował parlament. Jasne było, kto ponosi polityczną odpowiedzialność za jego działania. W takiej sytuacji trudniej było używać prokuratury do celów politycznych. Dzisiejsza prokuratura – mało kto o tym mówi – jest wręcz upartyjniona. Mówienie o jej niezależności to żart. Ogromne uprawnienia ma w niej ciało, które składa się po prostu z ludzi wydelegowanych przez partie – wszystkie oprócz PiS.

Sukces taki, jaki odniósł Fidesz, nie jest w Polsce możliwy?

W mojej ocenie nie jest możliwy. Węgrzy są społeczeństwem dużo bardziej aktywnym politycznie niż my. Poza tym Fidesz dysponował swoimi silnymi mediami, także telewizją. U nas największe media są stroną sporu politycznego. Inaczej mówiąc, w tym sporze są po stronie Donalda Tuska. Przykro o tym mówić, ale taka jest prawda. Przykłady można mnożyć. Choćby opisywanie afer z udziałem ludzi Platformy lub przydatnych im środowisk. Dosłownie w ciągu kilku dni od ujawnienia afer media przestawały zajmować się ich istotą, a zaczynały atakować tych, którzy ujawnili łamanie prawa. I tak największymi aferzystami w Polsce zostali Mariusz Kamiński i Tomasz Kaczmarek, czyli agent Tomek, a Drzewiecki, Chlebowski, Sawicka to biedne, skrzywdzone ofiary ich zbrodniczych działań. Oznacza to tylko jedno: media przestały patrzeć na ręce władzy. Odrzuciły swój podstawowy obowiązek wobec społeczeństwa. Obowiązek rzetelnego, obiektywnego relacjonowania faktów.

Czy PiS ma pomysł na zmianę prawa prasowego i zmianę sytuacji w sądach tak, by ludzie nie byli skazywani za poglądy?

Jeśli wolą wyborców przejmiemy władzę, na pewno zmienimy te przepisy prawa, które dziś są używane przez sądy do krępowania wolności opinii. Radykalnie poszerzymy wolność wypowiedzi. Do sądu będzie się można zgłaszać z pozwem tylko wówczas, gdy zostało się w sposób wulgarny obrażonym lub gdy ujawniono treści o charakterze bardzo osobistym. W żadnym innym przypadku. Jeśli ktoś nie zgadza się z czyjąś opinią, to niech napisze polemikę, a nie żąda skazania. Będzie można oceniać Michnika i jego artykuły bez obawy przed więzieniem, będzie można mówić o tym, jakie ma się skojarzenia po lekturze „Gazety Wyborczej”. Nadszedł czas, by pan Michnik i jego podwładni nauczyli się żyć w demokracji.

A co z nierównowagą w mediach? Mamy w końcu telewizję zwaną publiczną, która funkcjonuje dziś jak przedłużenie Centrum Informacji Rządu.

To sytuacja nie do zaakceptowania. Będziemy chcieli wprowadzić mechanizm, który od dawna sprawdza się choćby w Niemczech, ale i we Włoszech. Jeden kanał telewizji publicznej zawsze jest zarządzany przez partię rządzącą, a drugi przez opozycję. Jasna, czytelna sytuacja gwarantująca każdemu równy dostęp do mediów. Obywatele mogą zapoznać się z opiniami wszystkich stron debaty publicznej. Ja nie odmawiam dziennikarzom prawa do posiadania swoich sympatii politycznych. Tylko tu trzeba być uczciwym. Niech media przyznają, kogo wspierają i wtedy sytuacja jest jasna. Tak jest w Stanach czy w krajach Europy Zachodniej. Uczciwość to jest zasada, którą powinny kierować się media. Uczciwość w podejściu do faktów, uczciwość wobec widzów, czytelników czy słuchaczy to jest gwarancja wolności słowa. Pan Rymkiewicz nie byłby ciągany po sądach, mógłby korzystać z pełni wolności słowa. Jeśli wygramy wybory, tak się właśnie stanie.

Wspomniał Pan o sile partii politycznych na Węgrzech. Mamy wrażenie, iż w Polakach drzemie duży potencjał działalności społecznej, obywatelskiej, tylko ludzie nie mają środków, by go realizować.

To bardzo ważne zagadnienie. Zgadzam się z taką diagnozą. Dlatego będziemy starali się przeznaczyć specjalne środki z budżetu jako wsparcie aktywności obywatelskiej. Organizacje społeczne wywodzące się z komunizmu dobrze radziły sobie po 1989 r., gdyż miały majątek, z którego mogły żyć. Organizacje społeczne wyrosłe już w demokracji pozostawiono same sobie. To wbrew interesowi państwa. Powinno nam zależeć na rozruszaniu ducha obywatelskiego wśród Polaków, bo jest on podstawą demokracji.

Tchnięcia nowego ducha potrzebuje też sfera nauki. Dziś wielu młodych ludzi, którzy robią w tej dziedzinie karierę, czuje obowiązek konformizmu. Wiedzą, iż za wyjście przed szereg zapłacą choćby zablokowaniem habilitacji. Trzeba skończyć z ideologicznym terrorem. Dlatego chcemy powołać Instytut Wolności Nauki, który będzie stał na straży swobody badań naukowych. Nie może być tak, że pewne tematy z naszej najnowszej historii uznaje się za nietykalne.

Wiemy, co po wygranych wyborach zmieniłby Pan w sferze mediów i wolności słowa. Jakie byłyby Pana pierwsze decyzje w sprawach dotyczących funkcjonowania państwa?

Proszę zwrócić uwagę, że opinia publiczna nie ma dziś prawdziwej wiedzy na temat stanu finansów publicznych. Profesorowie ekonomii mają problem z oceną skutków harców pana Rostowskiego, bo nie znają podstawowych danych. Jaki jest prawdziwy deficyt? To tajemnica – wiemy, że rząd Tuska skrzętnie schował długi, stosuje przedziwną księgowość. Należałoby zatem od razu przeprowadzić rzetelny audyt finansów naszego kraju. Sprawdzić, jaki jest prawdziwy, a nie propagandowy poziom inwestycji i ile jest pieniędzy na ich dokończenie. Jednym słowem, diagnozujemy i bierzemy się ostrzej do pracy. Przedstawimy opinii publicznej ustawy zmieniające podatki.

Chcecie podnieść podatki?

Absolutnie nie. Chcemy zlikwidować patologie, które przeszkadzają ludziom i powodują straty dla budżetu. Nasze dzisiejsze prawo podatkowe jest jak zardzewiała maszyna: jakoś się rusza, ale nikt nie jest zadowolony z jej pracy. Do samej ustawy o PIT jest 14 tys. interpretacji. Przecież to szaleństwo. Tego się po prostu nie da już stosować. Chcemy, by system podatkowy był bardziej przejrzysty, prostszy, ale jednocześnie szczelny, trudniejszy dla oszustów podatkowych. Już za kilka dni przedstawimy trzy gotowe projekty ustaw zmieniających prawo dotyczące właśnie PIT, VAT i CIT. W mojej ocenie, jeśli jest potrzeba, to należy sięgnąć do głębokich kieszeni – chodzi o pieniądze od banków, hipermarteków itp.

Czy nie podniesie to cen?

Konkurencja na tym rynku jest zbyt silna. Należy wyższym podatkiem objąć również działalność instytucji dających tzw. szybkie pożyczki, „chwilówki”. Zyski np. jednej z najbardziej agresywnych firm pożyczkowych są wyższe niż dużego polskiego banku. Nie widzę żadnego powodu, by miały pozostać niemal zupełnie poza koniecznością opodatkowania. Swoją drogą, należy skończyć z lichwiarstwem tych instytucji – agresywnie reklamują się jako godne zaufania, a w rzeczywistości żerują na ludzkiej biedzie i wzbogacają się na tym nieprzyzwoicie.

Co z podatkiem VAT?

Moim zdaniem należy go obniżyć. Na pewno nie ruszymy ulg rodzinnych. W przyszłości będziemy dążyli do wprowadzenia w Polsce rozwiązań węgierskich, czyli pensji z budżetu dla matki wychowującej dzieci. Oczywiście, od razu nie będzie na to pieniędzy, ale uczynimy wszystko, by takie rozwiązanie wprowadzić w życie, bo jest ono bardzo korzystne dla kraju. Jeśli nie zachęcimy polskich rodzin do posiadania dzieci, to zmienimy się w społeczeństwo starców.

W ciągu ostatnich trzech lat drastycznie wzrosło bezrobocie wśród młodych ludzi. W niektórych rejonach Polski aż siedmiokrotnie. Jakie macie Państwo konkretne propozycje na rozwiązanie tego problemu?

To zupełny paradoks, ale największym potencjałem Polski są właśnie ci młodzi ludzie, którzy dziś są często w tak trudnej sytuacji. Dlatego jednym z głównych założeń naszego programu jest uwolnienie ich potencjału zawodowego. Należy znieść bariery krępujące ich przedsiębiorczość. Państwo nie da im zatrudnienia, ale może pomóc im założyć własny biznes. Wprowadzimy system dotacji dla młodych przedsiębiorców – jeśli utrzymają firmę przez rok i będą regulować świadczenia, to nie będą musieli tej pomocy zwracać.

PiS wiele mówi o konieczności zrównania dopłat dla polskich rolników z tymi, które otrzymują farmerzy z tzw. starej Unii. Czy jako premier poparłby Pan pomysł obniżenia dopłat wszystkim do poziomu dzisiejszych sum wypłacanych naszym rolnikom?

Nie. Gdy wygramy wybory, będziemy walczyć o podwyższenie dopłat dla naszych rolników. Polska wieś potrzebuje wsparcia finansowego – każda suma to wsparcie dla jej rozwoju. Trzeba walczyć dosłownie o każde euro, bo to jest w naszym interesie. Gdy wprowadzano dopłaty, wielu wątpiło, czy uda się je sensownie wykorzystać. I polscy rolnicy sprostali temu zadaniu. Teraz to na politykach spoczywa obowiązek, by wywalczyć dla nich takie same dopłaty, jakie otrzymują rolnicy w Niemczech czy Francji.

„Gazeta Polska” ujawniła, że Prezydent Lech Kaczyński mógł być inwigilowany przez ABW. Czy ta sprawa i być może podobne, jeszcze nieznane, będziecie chcieli Państwo w szczególny sposób wyjaśnić?

Na pewno dokładnie się im przyjrzymy. Mogę powiedzieć, iż mój śp. Brat wiedział o tej sprawie. Nie podejmował stanowczych działań, bo wówczas nie miał pewnych dowodów na inwigilację.

Czy znał dokumenty, które opublikowaliśmy?

Nie mam stuprocentowej pewności. Jednak nie wykluczam tego. Zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie dysponował dowodami pokazującymi czarno na białym, że ABW go inwigiluje. Zdawał sobie sprawę, że przy możliwościach uruchomienia medialnej nagonki na niego nie miał szans na rzeczową debatę publiczną w tej kwestii.

Czyli Lech Kaczyński wiedział, że ABW go śledzi, lecz nie miał w ręku wystarczająco niepodważalnych dowodów.

Tak. Mój Brat nie miał najmniejszych złudzeń co do intencji tego rządu. Wiedział, że traktowany jest przez nich jak śmiertelny wróg.

Można kogoś nie lubić, traktować jak rywala, ale nie trzeba łamać prawa.

Ta zasada nie działa wobec tego środowiska politycznego. Tam nie ma szacunku dla prawa, dla procedur. Tam jest tylko potrzeba i konieczność nagięcia do niej paragrafu. Powiedzmy, że pod względem kultury prawnej ci panowie zachowują się, jakby przybyli tu ze stepów.

Donald Tusk lubi grać w piłkę, ale bez sędziego?

Uważa, że to silniejszy gracz ustala zasady gry.

Będzie Pan debatował z Tuskiem?

Mam głębokie przekonanie, że Donald Tusk tylko mówi o debatach, a tak naprawdę ich nie chce. Bo składa propozycje zgoła niepoważne – mówiąc delikatnie. Debata u Tomasza Lisa? To chyba żart, a nie rzeczowa propozycja. Jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Od 2007 r. wiele się wydarzyło. Z ust Tuska padły słowa, których po prostu przyzwoity człowiek, wypowiadać nie powinien.

Chce Pan powiedzieć, że Donald Tusk nie ma zdolności honorowych do tego, by uznać go za partnera w poważnej rozmowie?

Przecież wiedzą państwo, że nie odpowiem na takie pytanie.

Za: Publikacje "Gazety Polskiej" (16.09.2011) | http://autorzygazetypolskiej.salon24.pl/343392,brat-wiedzial-ze-jest-smiertelnym-wrogiem | Brat wiedział, że jest śmiertelnym wrogiem

Skip to content