Aktualizacja strony została wstrzymana

Wieczność i pospolitość – Stanisław Michalkiewicz

Ach, ten nieubłagany upływ czasu! Kiedy ten felieton ukaże się w druku, będzie już po Bożym Narodzeniu i nasz nieszczęśliwy kraj zastygnie w oczekiwaniu na sylwestrowe bachanalia, powitanie Nowego Roku i kolejny odcinek nirwany. A cóż lepszego można uczynić na powitanie Nowego Roku – nie licząc oczywiście zwyczajowych bachanalii – jak zadumać się nad upływem czasu? I proszę – już od samego początku natrafiamy na – jak powiadają gitowcy – poważną zastawkę. No bo cóż to właściwie jest, ten czas? Święty Augustyn, filozof, ale nie taki, co to „bez swojej wiedzy i zgody”, tylko filozof prawdziwy, jeden z ojców i doktorów Kościoła, też miał z tym trudności. Kiedy się nad tym – tzn. czasem – nie zastanawiam – powiadał – to wiem. Ale jak tylko zaczynam się zastanawiać, to już nie wiem. Teraz filozofowie już się takimi głupstwami nie zajmują, bo i po cóż się takimi głupstwami zajmować, skoro „ustaliło”, że nie ma prawdy? Skoro nie ma prawdy, to trzeba skupić się już wyłącznie na tym, jakby tu wypić i zakąsić. Stąd ta „krzątanina organizacyjna”, która według prof. Wolniewicza, zastępuje dzisiaj myśl filozoficzną. Plwajmy jednak na tę skorupę i zstąpmy do głębi.

Powiadają fizykowie, że czas pojawił się po Wielkim Wybuchu, kiedy to z niczego wyłonił się Wszechświat. Nie od razu, ooo, co to, to nie. Wszechświat wyłaniał się z nicości wprawdzie bardzo szybko, ale stopniowo. Najpierw był eksplozją czystej energii, z której dopiero po kilku nanosekundach, to znaczy – miliardowych częściach sekundy, kiedy to pęczniał z szybkością wielokrotnie większą od prędkości światła, wyłoniły się cząstki elementarne, a więc to, co nazywamy materią. Te cząstki były (i pewnie są nadal) prawdopodobnie formą skoncentrowanej energii, ale czymkolwiek by nie były, fakt pojawienia się ich PO Wielkim Wybuchu podważa materialistyczny dogmat o „wieczności” materii. Warto to zauważyć, bo jeszcze do niedawna, w zacofanych krajach Europy Wschodniej i Azji, pogląd ten stanowił fundament tak zwanego „światopoglądu naukowego”. Tymczasem fizyka właśnie ten dogmat obaliła. A to ci dopiero obciach! Lenin ze Stalinem na pewno z desperacji przewracają się w piekle, ale mniejsza już o tych starych nieboszczyków, bo przecież znacznie ważniejsza jest odpowiedź na pytanie, czym właściwie jest czas i wieczność. Warto przecież zaznaczyć, że znacznie bardziej spostrzegawczy od Lenina i innych materialistów dialektycznych był nasz Adam Mickiewicz, który siłą poetyckiego natchnienia, jednym susem spenetrował prawdę, pisząc w „Wielkiej Improwizacji” w III części „Dziadów”: „Czym był On, póki światy skrywał w swoim łonie? Iskrą tylko. Czym będzie wieczność świata, gdy On go pochłonie? Jedną chwilką.” Czyż to nie cudowne, kiedy dzisiaj fizyka mówi właściwie to samo, tylko prozą?

Wygląda na to, że wieczność jest stanem naturalnym. Czy jednak dla świata? Skoro świat, to znaczy – Wszechświat – wyłonił się z nicości i w nicość się pogrąży, to raczej wieczność, a więc istnienie poza czasem i przestrzenią, nie jest dla świata stanem naturalnym. Świat istnieje w czasie i w przestrzeni, zatem – wprawdzie bardzo długo i w rozmiarach zapierających dech – ale nie w wieczności. Bo wygląda na to, że Wszechświat może pogrążyć się w nicość, ponieważ od Wielkiego Wybuchu cały czas się rozszerza i to w dodatku – coraz szybciej. W rezultacie może się bez ratunku rozproszyć; gwiazdy przemienią się w stygnące zwolna białe karły, albo rozpylić w straszliwych eksplozjach supernowych i znowu będzie ciemno, zimno i pusto. Ale może też pochłonąć go gigantyczna czarna dziura, w której grawitacja rośnie do nieskończoności, czas przestaje płynąć, a materia przechodzi w stan osobliwości, to znaczy w Nie-Wiemy-Co- Się-Z-Nią-Dzieje. Może staje się tam na powrót czystą energią, która objawi się w kolejnym Wielkim Wybuchu, by dać początek kolejnemu Wszechświatowi? To być może, chociaż warto przypomnieć, że nasz Wszechświat zawdzięcza swoje przetrwanie drobnej różnicy, jaka w kolejnych nanosekundach pojawiła się między ilością materii, a antymaterii. Kto by pomyślał, że frywolne porzekadło wymownych Francuzów: „vive la petite difference!” może mieć aż takie kosmiczne odniesienia? Więc wcale nie jest powiedziane, że za kolejnym razem – o ile oczywiście będzie jakiś kolejny raz – ta petite difference znowu wypadnie na korzyść materii. W takim razie wygląda na to, że „wieczność za nami i wieczność przed nami; Bóg dał nam chwilę między wiecznościami” – jak głosi napis wyryty na pewnym nagrobku na cmentarzu w Bełżycach koło Lublina. Czyżby ta chwila między wiecznościami była właśnie czasem? Na to wygląda, a jeśli wydaje się to nam nieprawdopodobne, to tylko ze względu na skalę, jaką do tych kategorii przykładamy, skalę ludzkiego życia. Gdybyśmy jednak żyli miliard razy szybciej, to taki na przykład wodospad jawiłby się nam jako coś szalenie stabilnego, a gdybyśmy żyli miliard razy wolniej, to kontynenty postrzegalibyśmy jako procesy. Zwrócił na to uwagę Stanisław Lem w znakomitej książce „Głos Pana”, której „młodzi wykształceni”, zasłuchani w piosenki Dody Elektrody pewnie nie czytali.

Więc właśnie o takich sprawach wypadałoby napisać w felietonie na powitanie Nowego Roku, ale nic z tego nie będzie, bo pospolitość skrzeczy wniebogłosy, zmuszając do poświęcenia jej chociaż chwili uwagi. Zmarnujmy zatem tę bezcenną chwilę na pana Jaromira Sokołowskiego, który w ekipie prezydenta Komorowskiego jest dygnitarzem od polityki zagranicznej. Wygląda na to, że nasi Umiłowani Przywódcy są już bardzo krótko trzymani; okazało się, że ministra Sikorskiego w polityce wschodniej informuje ex-jezuita pan Turowski, według wszelkiego prawdopodobieństwa – kadrowy funkcjonariusz Departamentu I MSW jeszcze za generała Kiszczaka, natomiast pan prezydent Komorowski jest obstawiony między innymi przez pana Jaromira Sokołowskiego, o którego poziomie i ulubionych metodach politykowania świadczy propozycja złożona dziennikarzom: Robertowi Mazurkowi i Igorowi Zalewskiemu, by wśród przodków pani Anny Fotygi doszperali się folksdojczów. Najwyraźniej Siły Wyższe muszą już naprawdę bardzo lekce sobie ważyć prezydenta Komorowskiego, skoro stręczą mu takich konsyliarzy. Otóż pan Sokołowski podczas przesłuchania przez Monikę Olejnik powiedział, że w stosunku do Białorusi Polska od polityki marchewki musi przejść do polityki „inteligentnego kija”. Problem jednak w tym, że Polska żadnego kija nie ma. Kij jest w Moskwie, toteż doszło już do tego, że kierowana przez panią Agnieszkę Romaszewską-Guzy stacja „Biełsat TV”, która ma podjudzać Białorusinów do walki o demokrację, w charakterze konsyliarza zaprosiła Włodzimierza Wolfowicza Źyrynowskiego, rosyjskiego polityka narodowości prawniczej. Jeszcze w połowie lat 90-tych większość gazet uważała, że pana Źyrynowskiego nie powinno się do Polski wpuszczać, a tymczasem teraz jednym susem wskoczył do pierwszego szeregu szermierzy demokracji.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   tygodnik „Najwyższy Czas!”   31 grudnia 2010

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1883

Skip to content